niedziela, 17 lutego 2013

Tu mówi Londek






Jesz­cze nie­daw­no bry­tyj­skie media pi­sa­ły, że Po­la­cy wy­ja­da­ją kar­pie ze sta­wów w par­kach i za­bi­ja­ją ła­bę­dzie. Ale coś się zmie­nia. Bry­tyj­czy­cy po­wo­li do­strze­ga­ją, że nasi ro­da­cy po­tra­fią tu się roz­py­chać łok­cia­mi. I że trze­ba nas trak­to­wać po­waż­nie.

Pol­ski jest dru­gim ję­zy­kiem w An­glii – podał nie­daw­no bry­tyj­ski urząd sta­ty­stycz­ny, wia­do­mość tra­fi­ła na czo­łów­ki dzien­ni­ków BBC. W tym ję­zy­ku mówi tu pra­wie 550 tys. osób! Media za­czę­ły nagle chwa­lić Po­la­ków. I to nie za umie­jęt­ność na­pra­wia­nia kra­nów.

W "Ti­me­sie" ty­dzień temu uka­zał się ma­te­riał o Pol­sce na całą szpal­tę: quiz, fo­to­gra­fie słyn­nych Po­la­ków: Wa­łę­sa, Cho­pin, Po­lań­ski, bram­karz Ar­se­na­lu Woj­ciech Szczę­sny (była też ak­tor­ka Scar­lett Jo­hans­son, któ­rej dziad­ko­wie po­cho­dzi­li z Pol­ski). Po­ni­żej ar­ty­kuł o pol­skiej kul­tu­rze w Lon­dy­nie (na­zy­wa­nym przez naj­now­szych imi­gran­tów Lond­kiem). Wszyst­ko mówi sam tytuł: "Tęt­nią­ca ży­ciem spo­łecz­ność”.

– Miło, że za­czę­ły pisać o nas nawet "Daily Mail” i "Daily Express”, które zwy­kle lubią nam za­rzu­cać wy­łu­dza­nie za­sił­ków – mówi "New­swe­eko­wi” Wik­tor Mosz­czyń­ski, dzia­łacz Zjed­no­cze­nia Pol­skie­go z lon­dyń­skie­go Ealin­gu. Nie uszło jed­nak jego uwa­dze, że obok laur­ki dla nas "Times” za­mie­ścił pro­tek­cjo­nal­ny wstęp­niak: "Co Bry­tyj­czy­cy za­wdzię­cza­ją Po­la­kom?”.

Czy­tel­nik mógł się z niego do­wie­dzieć, że dzię­ki na­szym ro­da­kom życie jest lep­sze, bo wy­spia­rzom bli­żej teraz do ki­szo­ne­go ogór­ka. Przy­by­ło też do­brych hy­drau­li­ków i re­stau­ra­cji z pie­ro­ga­mi. „Po­la­cy dzię­ki tej die­cie nie śli­zga­ją się zimą na lo­dzie, a ro­bot­ni­cy ła­twiej łapią rów­no­wa­gę” – szy­dził autor.

Kilka dni póź­niej fe­lie­to­ni­sta tej samej ga­ze­ty za­su­ge­ro­wał, że Po­la­cy to spe­cja­li­ści od li­kwi­da­cji Żydów. "Wrzu­ca­ją Żydów do stud­ni, za­le­wa­ją be­to­nem i piją wódkę” – pisał Giles Coren. W obro­nę Pol­ski za­an­ga­żo­wa­li się już nie tylko nasi dy­plo­ma­ci i Zjed­no­cze­nie Pol­skie.  Do akcji wkro­czy­li także Po­la­cy, któ­rzy zro­bi­li ka­rie­ry na Wy­spach.

Od pizzy do Barc­lays


– Ostro pro­te­stu­je­my prze­ciw­ko takim in­cy­den­tom w bry­tyj­skich me­diach. Opo­wia­da­my o nich lu­dziom w City – mówi "New­swe­eko­wi” Łu­kasz Filim, prze­wod­ni­czą­cy Po­lish Pro­fes­sio­nals in Lon­don (PPL). Grupa zrze­sza setki pol­skich fi­nan­si­stów, praw­ni­ków, le­ka­rzy i in­ży­nie­rów. Od grud­nia ze­szłe­go roku Filim może się czuć Bry­tyj­czy­kiem. Zdał eg­za­min na oby­wa­te­la Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa. Do­sko­na­le zna re­alia kraju i za­ka­mar­ki an­giel­skiej duszy. – Czę­sto nawet bar­dzo przy­jaź­ni nam wy­spia­rze na­rze­ka­ją na klną­cych Po­la­ków z pusz­ką piwa w ręku, a przy­my­ka­ją oko na tłumy pi­ja­nych Bry­tyj­czy­ków w piąt­ko­we i so­bot­nie wie­czo­ry – mówi Filim.

W Lon­dy­nie miesz­ka i pra­cu­je od ponad ośmiu lat. Po skoń­cze­niu uczel­ni fi­nan­so­wej w Pol­sce przy­je­chał do An­glii w maju 2004 r., od razu po otwar­ciu gra­nic. Ma­rzył o pracy w banku. Naj­pierw dwa lata roz­wo­ził pizzę i cho­dził na kursy an­giel­skie­go. W końcu zło­żył CV do Barc­lays. Prze­szedł przez sito eli­mi­na­cji. Na po­cząt­ku był "pol­skim ka­sje­rem”. Na szy­bie banku po­ja­wi­ła się pol­ska flaga. Dziś jest me­ne­dże­rem od­dzia­łu Barc­lays w lon­dyń­skim City. Po go­dzi­nach dzia­ła w sto­wa­rzy­sze­niu.

W lipcu ubie­głe­go roku Po­lish Pro­fes­sio­nals urzą­dzi­li bal prze­bie­rań­ców na wy­na­ję­tym stat­ku, któ­rym pły­wa­li po Ta­mi­zie. Co ty­dzień spo­ty­ka­ją się m.in. w pol­skim Ogni­sku. To klub i re­stau­ra­cja nie­opo­dal słyn­ne­go lon­dyń­skie­go Mu­zeum Nauki. – Miej­sce jest do­brze znane bry­tyj­skiej eli­cie. Mocny pol­ski brand – mówi Filim. W ubie­głym roku pry­wat­ne przy­ję­cie w Ogni­sku urzą­dził ponoć pre­mier David Ca­me­ron. Re­gu­lar­nie wpada tu na lun­che miesz­ka­ją­cy nie­opo­dal aktor Hugh Grant.

– Na­uczy­łem się szyb­ko, że An­gli­cy sza­nu­ją tylko zwy­cięz­ców – mówi Filim, który od ośmiu lat gra z lon­dyń­czy­ka­mi w pił­kar­skich "piąt­kach”. – Dow­ci­py o nas skoń­czy­ły się, kiedy da­li­śmy im kilka razy nie­złe­go łup­nia, np. 15 do 5 – wspo­mi­na. Teraz Filim marzy, by przy­po­mnieć bry­tyj­skim me­diom i po­li­ty­kom, że pol­scy hy­drau­li­cy i fi­nan­si­ści za­słu­gu­ją na re­spekt. – Dla­te­go po­wo­ła­li­śmy w Po­lish Pro­fes­sio­nals grupę po­li­tycz­ną – mówi "New­swe­eko­wi”.

Łatwy cel

W ubie­gły czwar­tek Pro­fe­sjo­na­li­stów za­pro­sił do sie­dzi­by Izby Gmin kon­ser­wa­ty­sta Da­niel Kaw­czyn­ski. To je­dy­ny bry­tyj­ski poseł uro­dzo­ny w Pol­sce (wy­je­chał w wieku sze­ściu lat). Obu­rza­ją go an­ty­pol­skie wy­sko­ki bry­tyj­skich me­diów. – Po­la­cy są ła­twym celem. Mają ten sam kolor skóry i można o nich mówić rze­czy, które w przy­pad­ku in­nych grup et­nicz­nych, choć­by Pa­ki­stań­czy­ków czy Chiń­czy­ków, by­ły­by ka­ral­ne jako ra­si­stow­skie – pod­kre­ślał poseł Kaw­czyn­ski na ła­mach "The In­de­pen­dent”.

Z kse­no­fo­bią bry­tyj­skich me­diów wal­czy także eli­tar­na opi­nio­twór­cza or­ga­ni­za­cja pol­skiej śmie­tan­ki w Lon­dy­nie: Po­lish City Club (PCC). – Skoro pol­ski to drugi język w An­glii, teraz nasz głos musi za­cząć być sły­szal­ny – mówi "New­swe­eko­wi” Do­ro­ta Zim­noch, pre­zy­dent PPC, na co dzień lon­dyń­ski eks­pert fi­nan­so­wy wiel­kiej firmy ubez­pie­cze­nio­wej. Eks­klu­zyw­ny klub, któ­rym kie­ru­je Zim­noch, sku­pia około 80 wy­brań­ców. Ma też kil­ku­set sym­pa­ty­ków. Ich am­bi­cją jest po­pra­wa wi­ze­run­ku Po­la­ków. – Wraz z in­ny­mi pol­ski­mi or­ga­ni­za­cja­mi my­śli­my, jak uświa­do­mić dzie­ciom w szko­łach w An­glii naszą długą i bo­ga­tą hi­sto­rię. Mu­si­my prze­ciw­dzia­łać ste­reo­ty­pom – mówi Zim­noch.

Od czasu do czasu Po­lish Pro­fes­sio­nal i PCC muszą pro­te­sto­wać prze­ciw­ko po­lish jokes w me­diach. Ofi­cjal­nie ich w Wiel­kiej Bry­ta­nii nie ma. Nie­ofi­cjal­nie wy­glą­da to mniej ró­żo­wo.

Stra­ża­cy i pin­gwi­ny

Na po­cząt­ku lu­te­go tego roku w pro­gra­mie sa­ty­rycz­nym radia BBC 4 "News Quiz” znana pre­zen­ter­ka mó­wi­ła: "Polki jak stra­ża­cy, po­ja­wia­ją się czę­sto na rur­kach” (Pole to po an­giel­sku m.in. Polak lub Polka, ale także rura do tańca w klu­bie noc­nym). Do­da­ła, że Po­la­cy z po­łu­dnia "mówią dia­lek­tem pin­gwi­nów” (bo po an­giel­sku Pole to także bie­gun geo­gra­ficz­ny), ale mają wiele wspól­ne­go z An­gli­ka­mi – "jedzą dużo mięsa i nie chcą miesz­kać w Pol­sce”.

– To strasz­nie nie­mi­łe, taki po­ziom w tak pre­sti­żo­wym radiu, które sza­no­wa­łam – mówi Marta. 25-let­nia pol­ska ab­sol­went­ka UCL miesz­ka­ją­ca w Lon­dy­nie czę­sto spo­ty­ka się z inną formą lek­ce­wa­że­nia Po­la­ków. Naj­bar­dziej znane An­gli­kom pol­skie słowa to "sklep”, "chleb” i "knaj­pa”, a także – nie cza­ruj­my się – "kurwa”.

– Kiedy py­ta­ją, skąd je­stem, wolę cza­sem ukryć, że z Pol­ski, bo nagle An­gli­cy na po­zio­mie za­czy­na­ją się po­pi­sy­wać pol­ski­mi prze­kleń­stwa­mi. Mówię bez ak­cen­tu, więc nie po­tra­fią od­gad­nąć mojej na­ro­do­wo­ści. Od­po­wia­dam, że je­stem jak wszy­scy lu­dzie z Afry­ki – żar­tu­je Marta.

– Kie­dyś sta­łam na przy­stan­ku w Lon­dy­nie, za­cze­pił mnie An­glik i spy­tał, co robię – wspo­mi­na Kinga Go­odwin, obec­nie dok­to­rant­ka Uni­ver­si­ty of Bath. – Od­po­wie­dzia­łam, że pra­cu­ję na uni­wer­sy­te­cie. – Sprzą­tasz? – brzmia­ło re­to­rycz­ne py­ta­nie. Poseł Par­tii Pracy Barry She­er­man wy­wo­łał skan­dal twe­etem o Po­la­kach w barze na sta­cji Vic­to­ria, któ­rzy nie po­tra­fi­li przy­go­to­wać po­rząd­nej ka­nap­ki z be­ko­nem. Jesz­cze parę lat temu bałby się po­li­tycz­nej nie­po­praw­no­ści.

– Nie­któ­re ga­ze­ty mają nie­mal ra­si­stow­ski pro­gram wzbu­dza­nia nie­chę­ci do Po­la­ków. Pre­tek­stem są ar­gu­men­ty eko­no­micz­ne. Każde prze­stęp­stwo jest przy­pi­sy­wa­ne imi­gran­tom z Pol­ski – uważa Chris Je­żow­ski, syn pol­skich imi­gran­tów, któ­rzy zo­sta­li w Wiel­kiej Bry­ta­nii po II woj­nie świa­to­wej.

Ro­dzi­ce Chri­sa pa­mię­ta­ją czasy, kiedy 150 tys. Po­la­ków zma­ga­ło się dłu­gie lata z nędzą i obo­jęt­no­ścią władz. O an­ty­pol­skich na­stro­jach pisał po woj­nie nawet Geo­r­ge Or­well. W la­tach 50. w oknach nie­któ­rych ho­te­li w An­glii po­ja­wiał się napis: "No Irish, No Blacks, No Poles” (Nie przyj­mu­je­my żad­nych Ir­land­czy­ków, czar­nych ani Po­la­ków). Dziś Po­la­cy są wszę­dzie mile wi­dzia­ni, ale nie­któ­rzy Bry­tyj­czy­cy chęt­nie ogra­ni­czy­li­by ich spo­łecz­ny awans.

– Syn za­czął się uczyć pol­skie­go, bo chce zo­stać hy­drau­li­kiem – mówi matka z nie­daw­nej ka­ry­ka­tu­ry w "Daily Mail”. Ste­reo­ty­py po­wie­la­ją se­ria­le te­le­wi­zyj­ne. Po­la­cy na­pra­wia­ją spłucz­ki albo ha­ru­ją na bu­do­wach. Polki to z re­gu­ły sprzą­tacz­ki, łatwe dziew­czy­ny, a nawet call girls. Rzad­ko w fil­mach po­ja­wia się Polak spe­cja­li­sta – le­karz lub in­ży­nier. A to już po­wo­li prze­sta­je być praw­dą: pol­ska elita to mniej­szość imi­gra­cji, ale coraz bar­dziej zna­czą­ca. – Za­le­d­wie w ciągu roku grupa pol­skich ab­sol­wen­tów bio­tech­no­lo­gii z ma­ga­zy­nów Tesco prze­nio­sła się do pracy zgod­nej z za­wo­dem, w la­bo­ra­to­rium – mówi Kinga Go­odwin.

Ten przy­kład to jedna z bar­dzo wielu hi­sto­rii awan­su mło­dych Po­la­ków na Wy­spach, które Go­odwin wraz z mężem prof. Ro­bi­nem Go­odwi­nem śle­dzi­ła przez ponad dwa lata w ra­mach pro­gra­mu ba­daw­cze­go re­ali­zo­wa­ne­go w lon­dyń­skim Bru­nel Uni­ver­si­ty.

Po­zy­tyw­ne ar­ty­ku­ły, takie jak nie­daw­na pol­ska stro­na w "The Times”, to wynik ro­sną­cej za­moż­no­ści i awan­su Po­la­ków na Wy­spach. – Wasi imi­gran­ci są lu­bia­ni, do­brze się in­te­gru­ją, zo­sta­wia­ją u nas coraz wię­cej za­ro­bio­nych pie­nię­dzy, pro­por­cjo­nal­nie wię­cej nawet niż np. imi­gran­ci z Fran­cji – pod­kre­śla prof. Go­odwin. Coraz czę­ściej je­ste­śmy po­strze­ga­ni jako kon­su­men­ci, także re­klam, ale rów­nież czy­tel­ni­cy bry­tyj­skich gazet, z któ­ry­mi trze­ba się w końcu li­czyć.

Nie ma jak Co­ol­tu­ra

– Pol­ska kul­tu­ra roz­prze­strze­nia się po­wo­li, ale nie­ustan­nie – pi­sa­ła nie­daw­no dzien­ni­kar­ka „Ti­me­sa”. Dała przy­kład znany każ­de­mu lon­dyń­czy­ko­wi: efek­tow­nie re­da­go­wa­ny pol­ski ty­go­dnik "Co­ol­tu­ra”. Uka­zu­je się w 55 tys. eg­zem­pla­rzy i można go do­stać w 650 punk­tach 7-mi­lio­no­wej bry­tyj­skiej sto­li­cy.

Do pol­skich skle­pów i klu­bów coraz czę­ściej za­glą­da­ją An­gli­cy. Re­stau­ra­cje takie jak Bal­tic i Da­qu­ise to punk­ty ku­li­nar­ne bry­tyj­skiej me­tro­po­lii. – Pięć, sześć razy rocz­nie w Bar­bi­can Cen­tre są pol­skie przed­sta­wie­nia. Kie­dyś nie do po­my­śle­nia – chwa­li się w BBC dy­rek­tor pol­skie­go In­sty­tu­tu Kul­tu­ry w Lon­dy­nie Ro­land Choj­nac­ki. Pol­skie filmy tra­fia­ją już re­gu­lar­nie do zwy­kłych lon­dyń­skich kin. Ci­ne­world w dziel­ni­cy Ham­mer­smith gra w lutym ko­me­dię kry­mi­nal­ną "Po­dej­rza­ni za­ko­cha­ni”.

Coraz czę­ściej – w pry­wat­nych roz­mo­wach – An­gli­cy mówią o Po­la­kach "they are so cle­ver”, czyli za­rad­ni i mą­drzy.  Zda­niem Jana Nie­chwia­do­wi­cza z grupy Po­lish Media Is­su­es licz­ba na­pa­ści fi­zycz­nych i słow­nych na Po­la­ków sys­te­ma­tycz­nie spada. Umac­nia­ją się po­zy­tyw­ne ste­reo­ty­py o Po­la­kach: "pol­ska etyka pracy” czy "pol­skie ceny”. Jedna z firm re­kla­mo­wa­ła swoje usłu­gi bu­dow­la­ne: "Nie­miec­ka ja­kość w pol­skich ce­nach”.

– Po­la­cy mają coraz lep­szą opi­nię. Sza­nu­je ich szcze­gól­nie klasa śred­nia – mówi Neal Ascher­son, bry­tyj­ski pu­bli­cy­sta i pi­sarz. Wielu Po­la­ków w Lon­dy­nie twier­dzi, że mimo na­stro­jów an­ty­unij­nych Bry­tyj­czy­cy oswo­ili się z pol­ską imi­gra­cją i nie wolno nam za­prze­pa­ścić do­bre­go mo­men­tu. – Mu­si­my na­mó­wić Po­la­ków, by byli go­to­wi gło­so­wać w wy­bo­rach lo­kal­nych. Po­li­ty­cy w An­glii będą się z nami li­czyć, kiedy przed wy­bo­ra­mi za­czną li­czyć pol­skie głosy – mówi z na­dzie­ją Wik­tor Mosz­czyń­ski. W po­przed­nich wy­bo­rach w An­glii za­gło­so­wał za­le­d­wie co piąty Polak.

Marek Ry­bar­czyk

Jordana nigdy nie było. 23 scenariusze dla świata

                     

Foto: Andrew D. Bernstein / National Basketball Association/Getty Images Jordan wybija się z linii rzutów osobistych 6 lutego 1988 r. i wygrywa konkurs wsadów

Czy ktoś kiedyś zastanawiał się, jak wyglądałby świat bez Michaela Jordana? Czym byłaby koszykówka? Czy mielibyśmy Polaków w NBA i czy przypadkiem świat nie skończyłby się 21 grudnia 2012 roku? Oto 23 scenariusze dla sportu, Polski i całej Ziemi pozbawionej zawodnika grającego z numerem "23" na koszulce.

1) Barack Obama nie zostałby prezydentem USA. Przyjechałby do Chicago bez Jordana, nie wrósłby w sąsiedztwo, nie grał w kosza udzielając się społecznie w weekendy na asfaltowych boiskach publicznych szkół. Po kilku latach wyjechałby z "Wietrznego Miasta" i wrócił na Hawaje. Cały kraj straciłby szansę na czarnoskórego prezydenta po dwóch kadencjach Busha juniora, bo Obama w Honolulu po pierwszych niepowodzeniach politycznych, otworzyłby sklep z deskami surfingowymi. No you can't.

Obama jak Jordan

Pół roku temu...
czytaj dalej »

2) Mistrzem NBA zostałby w 1996 i 1997 roku Karl Malone i jego Utah Jazz. "Listonosz" dzięki temu uniknąłby przeprowadzki pod koniec kariery do Los Angeles, gdzie zgodził się na siedzenie na ławce rezerwowych po to tylko, by nałożyć na palec upragniony mistrzowski pierścień. No i to on dostałby przydomek "Air". Zostałby symbolem rozwijającej się w latach 80-tych USA kultury hip-hop, nigdy nie zakładając ukochanego kapelusza kowbojskiego. Air Malone, baby.

3) Charles Barkley, Reggie Miller, Patrick Ewing, Shawn Kemp - któryś z nich też zdobyłby mistrzowski tytuł. Gdyby był to Barkley to jego kariera potem, po zejściu z parkietów NBA, nie zaprowadziłaby go do stołu komentatorskiego stacji TNT. Barkley miałby mniej wrogów wśród koszykarzy, a LeBron James nie musiałby słuchać przytyków "sir Charlesa" dotyczących postępującej u niego łysiny.

4) Phil Jackson nie zostałby najlepszym trenerem w historii. Z Jordanem zdobył sześć tytułów w osiem lat. Z Chicago Bulls wygrał 545 spotkań od 1989 do 1998 roku, czyli średnio 60-61 w sezonie. To dzięki temu - po roku przerwy od koszykówki -  wkraczał do "Miasta Aniołów" niczym Mesjasz zapowiadający dobrą nowinę. Oczywiście na miejscu na to zapracował, bo z Los Angeles Lakers dorobił się 5 kolejnych pierścieni (łącznie 7 finałów) w ciągu 10 lat.

Lakersi wzywają Jacksona na pomoc

Jest jednym z...
czytaj dalej »

Może dostałby swój przydomek "mistrza Zen". Może jego drogi ze Scottie Pippenem i tak by się skrzyżowały i "Mr. Pipp" miałby możliwość ponarzekania przed kamerami na to, jak to ciężko żyje się z coachem, który każe czytać książki w podróży.

5) 72-10. Żadna inna drużyna, poza Chicago Bulls w sezonie 1995/96 nie byłaby w stanie zakończyć rozgrywek z takim bilansem. Dlaczego? Bo tak się po prostu nie stało. To fakt. Chicago rok później wygrało 69 spotkań i tym zakończyło dyskusję. Jordan poprowadził Bulls do również trzeciego najlepszego wyniku w historii, 67-15 w 1992 roku. Bez Jordana najlepszą drużyną w historii są Utah Jazz z "Air Malonem" (64-18).

6) Nie powstałby Dream Team. Czy w czyjejś głowie zaświtałaby myśl, by zebrać największych koszykarzy w historii i połączyć ich siły w walce o olimpijskie złoto? Czy Magic Johnson i Larry Bird, gwiazdy w 1992 roku zmierzające ku końcom swych karier, chciałyby dołączyć do drużyny bez gwiazdy Jordana, który stwierdził, że to on będzie grał w niej pierwsze skrzypce? Magic mówił po latach, że Dream Team był dla niego polem starcia z "młokosem", któremu miał zamiar pokazać, że jego koszykówka lat 80-tych dominuje nad tą wtedy nowoczesną. Miał na myśli tylko MJ'a. A Larry? Cóz, Larry pojechał tam dla "Magica".

7) Nie byłoby legendy numeru "23". Najsłynniejszym i kultowym na całym świecie zostałby "22". Clyde Drexler, przez lata uznawany za drugiego najlepszego obrońcę NBA, walczył z Chicago w koszulce Portland Trial Blazers w finałach '92. Był wtedy blisko tytułu, ale Jordan zdecydował się rzucić w najważniejszym meczu tej serii sześć kolejnych "trójek" i pogrzebał szanse ekipy z Oregonu. Drexler nigdy nie stał się naprawdę wielki, bo w cieniu Jordana bledli prawie wszyscy. Nie zmieniło tego nawet mistrzostwo "The Glide'a", czyli szybowca, z Houston Rockets.

Powrót do przeszłości. Koszykarze USA w legendarnych strojach

Amerykańscy...
czytaj dalej »

8) Scottie Pippen zaoszczędziłby kilkadziesiąt tysięcy dolarów na zakładach, które "His Airness" stale z nim wygrywał. W przerwach meczów w United Center MJ proponował zakład o to, który z orzeszków M&Ms wygra w biegu pokazywanym na wielkim ekranie podwieszonym pod kopułą hali. Pippen ciągle obstawiał przegranego, bo nie rozumiał, że widzi powtarzaną co chwila reklamę i nic nie zmieni losu tego wiecznie drugiego "żółtego".

9) Nie ma Dream Teamu, więc igrzyska w Barcelonie wygrywa Chorwacja. Liderem jest niesamowity Drażen Petrović, który jeszcze w lidze jugosłowiańskiej potrafił w jednym meczu rzucić 112 punktów. Z New Jersey Nets trafia do Chicago i dostaje nr 23. Klub nie puszcza go do Wrocławia na turniej eliminacji do mistrzostw Europy. Petrović nie wsiada do samochodu i nie ginie tragicznie jadąc po niemieckiej autostradzie.

10) Toni Kukoc zostałby mistrzem olimpijskim, trafił jednak w NBA do drużyny, w której nie znalazłby dla siebie miejsca i nigdy by nie zdobył tytułów. Może nawet nie zagrałby w play-offach. Młody Chorwat walczył z Jordanem w finale w Barcelonie dzielnie, ale potem przez długie lata pamiętał tylko to, że prawie nic mu w tamtym meczu nie wyszło.

6 tytułów mistrza NBA ('91-'93, '96-'98)
5 nagród MVP sezonu zasadniczego ('88, '91, '92, '96, '98)
6 nagród MVP finałów NBA ('91-'93, '96-'98)
10 tytułów króla strzelców ('87-'93, '96-'98)
Najlepszy obrońca ligi ('88)
3 tytuły najlepiej przechwytującego ('88, '90, '93)
10 razy w Pierwszej Drużynie ligi NBA
14 występów w All-Star Game (3 razy MVP)
2 zwycięstwa w konkursie wsadów ('87-'88)

CV Michaela Jordana

 

11) Draft NBA z 1984 roku nie byłby najlepszym w historii! Znaleźli się w nim oczywiście Hakeem Olajuwon, Charles Barkley, John Stockton, Sam Perkins, Alvin Robertson i Kevin Willis. Ale już rok później NBA nawiedzili Patrick Ewing, Chris Mullin, Karl Malone, Joe Dumars i Detlef Schrempf, w '96 byli to Allen Iverson, Ray Allen, Kobe Bryant i Steve Nash, a w 2004 obecni miłościwie panujący: LeBron James, Dwayne Wade, Carmelo Anthony, Chris Bosh i David West. Obecność Jordana w 1984 r. kończy wszelkie dyskusje. Michaela nie ma, więc w 1984 roku numer 3 zostaje Sam Perkins. Idzie do Chicago. Na "czwórkę" przeskakuje Charles Barkley i Dallas Mavericks na sukcesy nie musą czekać do czasów Dirka Nowitzkiego.

Jak Michael Jordan pomógł Ameryce uciec od tragedii

Sport to forma...
czytaj dalej »

12) John Stockton gwiazdą popkultury! Tak. Rekordzista NBA pod względem asyst i przechwytów nie chodziłby jak to było w 1992 r. w Barcelonie z kamerą w ręku w roli "typowego amerykańskiego turysty", kompletnie niezauważany, a spoglądał codziennie z góry na "maluczkich" z reklam i billboardów w największych miastach świata.

Być może dorobiłby się własnego, mniejszego Dream Teamu, np. w 1996 r. w Atlancie i po meczach nie wracałby z kolegami do hotelu, a z nowo poznaną gwiazdą Hollywood spędzał szaloną noc w mieście.

Wtedy też symbolami ligi stałyby się toporna grzywka, długie skarpety i za krótkie spodenki Stocktona. White men CAN jump.

13) John Paxson sprzedawałby polisy na życie, a chicagowskie "Byki" walczyły teraz z Waszyngtonem i Phoenix o miano najgorszej ekipy w NBA. Paxson to - dla niewtajemniczonych - as w talii Phila Jacksona w finałach '93. To on po akcji Jordana i podaniu od Pippena znalazł się na wolnej pozycji i trafił zza linii 3 punktów dając Chicago trzecie mistrzostwo z rzędu. Kto wie - może to wtedy tak bardzo zżył się z tą ekipą, że po latach postanowił do niej wrócić i dba teraz o jej politykę transferową, dzięki której kibice w "Wietrznym Mieście" mają znów po latach nadzieję na stworzenie nowej dynastii. Nowy Jordan nazywa się Derrick Rose.

14) Biedny Dan Majerle spałby snem sprawiedliwego w czerwcu '93 i opowiadał dziś z dumą o tym, czego dokonał zdobywając mistrzostwo NBA. Rzucający obrońca Phoenix Suns w szóstym meczu finałowym miał kryć w ostatniej akcji właśnie Paxsona, ale nie mógł się oprzeć pokusie powstrzymania Jordana i ruszył w jego stronę kilka kroków. Po chwili - całkiem spóźniony - łapał się już za głowę widząc w locie piłkę, która odbierze zaraz jego drużynie szansę na tytuł. To jeden z najbardziej znanych momentów w historii NBA uwieczniony na filmie. Majerle nie mógł sobie tego wybaczyć bardzo długo. Miał wtedy najlepszy okres w karierze. Dwa lata później stał się już rezerwowym.

Źródło: Wikipedia.org (GNU) / Steve Lipofsky Jordan i Jackson - razem napisali historię NBA na nowo

15) Nike przegrałby wojnę o portfele całej ludzkości z Adidasem. Koncern prawdopodobnie potrzebowałby kolejnej dekady i wielu szczęśliwych splotów wypadków, by stać się najpopularniejszą sportową marką świata bez Jordana. Tymczasem jeden kontrakt z idolem nastolatów rozsławił białą łyżwę na czarnym tle od Alaski po Nową Zelandię. Dziś prawdopodobnie więcej ludzi wie, jak wygląda znak firmowy tego koncernu, niż np. flaga USA.

16) Nie ma Jordana, nikt nie wpada na to, że najefektowniej koszykarz wygląda w czarnych butach i krótkich białych skarpetkach. Firmy wprowadzają różne kolory, ale czarny pozostaje nieuznawany. Schodzi do undergroundu i tak grają tylko dzieciaki na podórkach. I tak są wyśmiewane, bo przecież w NBA takich butów nie ma.

17) Dirk Nowitzki zajmowałby się wieszaniem karniszy, a Tony Parker bez powodzenia próbował sił w dub-stepie na paryskiej scenie klubowej. Obaj panowie powiedzieli bowiem kiedyś, że powodem, dla którego zaczęli trenować koszykówkę był Dream Team z Barcelony. Wtedy otworzyły im się oczy na nowy świat. Tak jakby Kolumb odkrywał pod koniec XX wieku Europę. Parker i Nowitzki mają na koncie kilka tytułów mistrzowskich, a to oznacza, że bez Jordana (bo ustaliliśmy już, że Dream Team by nie powstał) nie byłoby też historii NBA w wielu innych jej wariantach.

18) W ogóle nie wiemy, gdzie podziewałby się Marcin Gortat. Ale jako, że jest jedynym Polakiem w NBA, co czyni z niego skarb narodowy, chyba łatwo możemy sobie wyobrazić, że nagle los ten skarb nam Polakom jednak odbiera. Dlaczego? Bo tak. Mamy już tego polskiego pecha. Więc bez Jordana, tego jedynego krajana w słonecznej Arizonie pośród kaktusów też byśmy nie mieli.

Jordan i Pippen znów razem

Michael Jordan i...
czytaj dalej »

19) David Stern byłby kiepskim producentem w Hollywood. Komisarz ligi od prawie 30 lat (odchodzi w przyszłym roku) błagał Jordana dokładnie 20 lat temu, by ten przemyślał sprawę odejścia na emeryturę. MJ po ośmiu latach zdecydował jednak, że będzie grał w baseball - ulubioną grę jego zmarłego tragicznie kilka miesięcy wcześniej ojca. Jordan był dla Sterna tym, czym jest Fort Knox dla Ameryki. Był monetą wartości biliona dolarów, która załatwiała wszystkie sprawy dla ligi. Jordan dzielił i rządził. To przecież on zdecydował, kto może, a kto nie grać w Dream Teamie na igrzyskach w Barcelonie i dlatego nie znalazło się tam miejsce dla znienawidzonego herszta "Bad Boysów" - Isiah Thomasa, który był największym prowokatorem ligi i szczerze nienawidził Chicago. Gdy Jordan po dwóch latach przerwy ogłosił swój powrót, komisarzowi kamień spadł z serca. Po spadku zainteresowania ligą w latach 1994-95 wiedział już bowiem, że wychowanek Północnej Karoliny to najlepszy interes w dziejach Ameryki, zaraz po wojnach w Zatoce Perskiej.

James jak Jordan. W zeszłym roku wygrał wszystko

Lider drużyny...
czytaj dalej »

20) Mieszkańcy Nowego Jorku i Waszyngtonu po zamachach 11 września o wiele dłużej pozostawaliby w traumie, gdyby nie było Jordana. To przecież półtora miesiąca później, w październiku 2001, MJ wrócił do NBA po raz drugi, tym razem w koszulce ekipy Wizards i swój pierwszy mecz rozegrał w legendarnej Madison Square Garden, sprawiając, że po raz pierwszy od dawna ludzie zwrócili się oczami w przyszłość. W 10. rocznicę zamachów na stronie NBA.com pojawił się felieton jednego ze stałych dziennikarzy piszących dla ligi, który wrócił do tamtych chwil. Więcej o tym tutaj nie piszemy. Odsyłamy do przeszłości, bo odnotowaliśmy ten fakt.

21) Królik Bugs i kaczor Duffy nigdy by niczego nie ukradli poza światem Lonely Tunes (a ukradli szorty Jordana). W 1996 roku nie powstałby bowiem "Space Jam" - alternatywna historia powrotu do koszykówki Jego Wysokości. W ogóle nie powstałoby kilka dobrych filmów o koszykówce, np. "He Got Game" Spike'a Lee.

22) Bill Murray nigdy nie zgłosiłby się do draftu NBA. Mało kto o tym wie, ale kilka miesięcy przed premierą filmu, amerykański gwiazdor w porozumieniu z władzami ligi postanowił zagrać na nosie dziennikarzom sportowym, równocześnie promując "Space Jam". Stwierdził, że w wieku prawie 40 lat staje w szranki z młodymi czarnoskórymi asolwentami Duke, UCLA czy Gonzagi, by bić się o milionowy kontrakt w NBA. Billa Murraya do dzisiaj można zobaczyć na widowni w United Center. Wciąż przeżywa, że Jordan zabrał mu miejsce w tym sporcie. Gdy na pamiętnej konferencji dziennikarze wypomnieli mu, że nigdy nie grał w liceum czy na uniwersytecie, odpowiedział: No i...?

Dar Jordana. "Przewyższał inne dzieciaki"


23) Nie byłoby dyskusji o wyższości Jordana nad LeBronem i LeBrona nad Jordanem (odsyłamy do rozmowy wuefisty Jasona Segela z uczniem w komedii "Zła kobieta" z Cameron Diaz), bo Jamesa też by nigdy w NBA nie było. Sam, okrzyknięty następcą Jordana już ponad 10 lat temu, jeszcze jako licealista mówił, że ten był jego idolem. Przez pierwsze lata gry nosi numer "23". Potem po Drexlerze bierze"22", ale talentu na NBA mu nie starcza. Zaczyna grać w Europie, po latach kończy karierę w polskiej lidze.

Najważniejsze pytanie jest jednak takie: Kim bez Jordana bylibyśmy dzisiaj my?

Sama liga NBA miała swoich wielkich przed Jordanem, ma ich dzisiaj i jest w niezłej formie. Ale fakt pozostaje faktem: koszykówka to jedyny amerykański sport, który przekonał do siebie świat. Poza poszczególnymi zakątkami globu, nikt przecież nie gra w futbol amerykański czy baseball.
W wielu miejscach - bez Jordana - pewnie nie powstałaby kultura koszykarska, która do dziś sprawia, że dzieciaki chcą jeszcze czasami wybiegać na świeże powietrze, a nie siedzieć przed komputerami i konsolami.

Kilkadziesiąt, a może i kilkaset tysięcy dorastających w latach 90-tych polskich nastolatków, w dużej mierze dzięki Jordanowi dowiedziało się czym jest pot. Całe lata próbowało nauczyć się rzutu znad głowy i marzyło o "pakowaniu" piłki do kosza. Gdyby nie Michael, wielu z nich nigdy nie włączyłoby w sieci kablowej DSF-u (taki niemiecki kanał - red.), by obejrzeć "Inside NBA" i nie nauczyło, że niemieckie liczebniki wymawia się od końca.

Oto ikony sportu, które są cool

Muhammad Ali,...
czytaj dalej »

Place zabaw Warszawy, Łodzi, czy Gdańska w połowie lat 90-tych byłyby też o wiele smutniejszymi miejscami. Plac zabaw jednego z autorów tego tekstu, na jednym z białostockich osiedli, zapewne nigdy nie dorobiłby się kosza i parkietu ułożonego z betonowych płyt podprowadzonych z okolicznej budowy (to nie autor kradł, to jego starsi koledzy). Na "boisku" tego drugiego, pod jednym z lubelskich kościołów, nikt nigdy nie ustawiłby styropianowych pustaków, by jak Jordan wsadzić piłkę z góry.

Najlepszy koszykarz w historii NBA to najpopularniejszy sportowiec w historii w ogóle. Posługując się truizmem należy stwierdzić, że gdyby go nie było, to ktoś musiałby go wymyślić. Tylko czy komukolwiek starczyłoby do tego wyobraźni?




Abdykacja papieża jako promocja katolicyzmu? Raczej Piotrowe zaparcie się Boga


Katarzyna Guczalska
 
17.02.2013 , aktualizacja: 17.02.2013 13:13
A A A Drukuj
Benedykt XVI

Benedykt XVI (Fot. Wojciech Olkuśnik / AG)

Pierwsze komentarze związane z abdykacją Benedykta XVI zaskakują brakiem zrozumienia powagi zaistniałej sytuacji.
W ostatnim czasie mogliśmy o dymisji papieża przeczytać: "Trudno o większe zaskoczenie, to jak grom z jasnego nieba" (Gocłowski), "Trzeba być wdzięcznym Benedyktowi, że pokazał, jak można rozwiązać problem urzędu, starości i słabości z wielką wiarą" (Boniecki), "Konklawe bez pogrzebu papieża to zupełnie nowa rzeczywistość. Benedykt XVI przejdzie do historii" (Sowa), "Można powiedzieć, że to normalna rzecz, bo wszyscy biskupi od 50 lat przechodzą na emerytury, przedtem wydawało się to nieprawdopodobne. Wszystko jest więc zgodnie z logiką, ale mimo wszystko - papież to papież (Turnau). "Ta decyzja to dowód dobrej odwagi, umiejętności publicznego powiedzenia: brakuje mi już sił" (Gulbinowicz), "Okazuje się, że papież też może być zmęczony. To bardzo ludzki, piękny gest" (Obirek), "Być może Benedykt XVI czuje się zmęczony i zniechęcony, przekonał się, że z jego siłą życiową nie będzie w stanie kierować Kościołem" (Bartoś). 

Papieżomania

Pierwsze komentarze związane z abdykacją Benedykta XVI zaskakują brakiem zrozumienia powagi zaistniałej sytuacji. Nie jest to dziwne w tym sensie, że w czasach współczesnych, nawet ludzie deklarujący się jako katolicy (często nawet sami hierarchowie kościelni) są pozbawieni gruntownej wiedzy z dziedziny teologii oraz filozofii. Z tego też powodu, wydarzenia z dziedziny życia kościoła nie są komentowane z perspektywy teologicznej, lecz traktowane są jako część emocjonalnego i medialnego spektaklu, czy wręcz płytkiej i zrozumiałej dla wszystkich telenoweli (czyli formy, w której znalazła się religia w XXI w.). Tak jak w uczuciowo-bezrefleksyjnej oprawie prezentowano masom pogrzeb Jana Pawła II, tak też od samego początku zaprezentowana została abdykacja Benedykta XVI. 

Dymisja katolicka, niczym Gombrowiczowska forma, szybko przybrała postać medialnej papieżomanii. Już 11 lutego środki masowego przekazu i spragniona wrażeń publika nastawione były na generowanie i zaspokajanie dużych emocji. Fakt abdykacji papieża oraz następujące po nim konklawe są w istocie ogromną promocją katolicyzmu, która jednocześnie nie zbliża do zrozumienia istoty religii katolickiej, jak również nie konfrontuje nas z koniecznością przemyślenia na nowo samej idei papiestwa. 

Papiestwo to nie urząd

Wysuwanie przez katolików na plan pierwszy "gromów z jasnego nieba", emocji, egzaltacji, podkreślanie "odwagi i pięknego gestu", tworzenie hymnów pochwalnych na cześć czynu Benedykta XVI, wydaje się być czymś zrozumiałym. Za tą zasłoną dymną stoi - wspomniany już - typowy dla człowieka po-nowoczesnego brak przyswojenia sobie i zrozumienia podstawowych tez własnej religii oraz - trzeba to jasno powiedzieć - brak alternatywy. 

Bo co niby katolicy mają powiedzieć? Przecież nie mogą zgodnie z prawdą stwierdzić: "tak, to bardzo źle, że papież abdykował". Właśnie, dlaczego przez 700 lat żaden papież tego nie zrobił? Co tak naprawdę oznacza fakt podania się papieża do dymisji? Otóż, fakt ten ma głębokie znaczenie teologiczne. Jest to przyznanie, że bycie papieżem jest jedynie urzędem, z którego można zrezygnować. Teza ta jest w sensie teologicznym tak śmiała i sprzeczna z myślą katolicką, że chyba tylko niewiedza sprawia, że ludzie nie zauważają jej grozy i jeszcze chwalą za nią papieża. 

Katolicyzm jest religią, która nie traktuje funkcji papieża jako urzędu. Przeciwnie, katolicy (niby) wierzą w to, że papież jest zastępcą Chrystusa na Ziemi. Katolicy (niby) wierzą w to, że to sam Duch Święty, sam Chrystus (jedność trzech osób boskich), powołał kardynała Ratzingera na stanowiska papieża, aby ten reprezentował go na Ziemi. Wola Boga dokonała się w tym przypadku rękami kardynałów, jednak trudno tu w ogóle mówić o fakcie empirycznym. Kościół katolicki nie jest instytucją ograniczoną do empirycznego, ziemskiego, wymiaru, gdyż jest on (niby) Mistycznym Ciałem Chrystusa. 

Czy zatem papież może się z wolą Chrystusa nie zgodzić? Nie, nie może tego zrobić żaden katolik i żaden papież. Nie można przestać być osobą, przez którą sam Chrystus decyduje o losach swojego kościoła! Pierwszy papież, Piotr, był apostołem, który zaparł się Chrystusa, to znaczy, podał się do dymisji. To zaparcie jest zdradą Boga, bo nie można przestać być apostołem i abdykować. Albo się jest apostołem, albo się nim nie jest. Albo się jest papieżem, albo się nim nie jest. Albo papież jest reprezentantem Chrystusa na Ziemi, albo nim nie jest. Jeśli nim jest - to nie może ustąpić z urzędu, bo to nie jest urząd, który się samemu wybrało, lecz z woli Boga zostało się na niego powołanym. 

Jeśli natomiast papież nie reprezentuje Chrystusa i Chrystus go na to stanowisko nie powołał - a o wyborze tym zadecydowała czysto ziemska i nie mająca z Duchem Świętym nic wspólnego procedura - to, oczywiście, jak najbardziej, papież może z urzędu zrezygnować. A papież właśnie ustąpił z urzędu, to znaczy, obwieścił wszem i wobec: biskup rzymski nie jest żadnym zastępcą Chrystusa na Ziemi i może - jak każdy inny zarządca każdej innej, ziemskiej, korporacji - zrezygnować z zarządzania swoją firmą (powody ustąpienia z funkcji mogą być różne). A zatem kościół katolicki jest zwykłą korporacją? 

Zastępstwo?

Abdykacja Benedykta stawia pod znakiem zapytania, czy wręcz podważa ideę katolickiej sukcesji apostolskiej (trwają spory czy sukcesja ta w ogóle miała kiedykolwiek miejsce, lub też czy nie została ona przerwana w średniowieczu, kiedy przez 70 lat w kościele było dwóch, a nawet trzech papieży jednocześnie). Benedykt XVI - świadomie lub nie - przekazał wszystkim bardzo ważną informację: władza papieża nie ma wyjątkowego charakteru: można jej dostąpić i można z niej zstąpić. Papiestwo to administrowanie i polityka - nie mistyka. 

Okazuje się zatem, że retorycznie forsowane "zastępstwo" było jedynie czczym wymysłem, polityczną fikcją, którą dyskurs o "byciu zastępcą Chrystusa na Ziemi" miał jedynie umacniać. Ma to swoje daleko idące konsekwencje. Chrzest nie oznacza włączenia ludzi w Ciało Mistyczne Chrystusa, jakim miał być kościół katolicki, ponieważ jego zastępca nie jest wcale tą osobą, przez którą sam Chrystus w sposób widzialny rządzi na Ziemi. Nieprawdziwe okazują się być tezy o nieomylności papieża (dogmat przyjęty w XIX wieku), oraz to, że, na przykład: "nie zbawi się nikt, kto wiedząc, że Kościół został mocą Boską ustanowiony przez Chrystusa, nie chce jednak poddać się Kościołowi lub odmawia posłuszeństwa Rzymskiemu Biskupowi, zastępcy Chrystusa na ziemi".

Najistotniejszy w abdykacji Benedykta XVI jest fakt, który jest - zapewne z niewiedzy, ale też dla wygody i z niechęci do zmierzenia się z problemem - przemilczany: dymisja papieża jest potwierdzeniem i zwieńczeniem tez wypowiedzianych w XVI wieku przez Marcina Lutra, który już przed wiekami, z powodów teologicznych, podważył władzę papieską, utrzymując, że hierarchia kapłańska i monarchiczny dwór watykański nie znajdują żadnego uzasadnienia w Biblii. Reformacja rozpoczęła proces demokratycznej przebudowy chrześcijaństwa. Jakie konsekwencje proces ten przyniósł dla instytucji papiestwa? Na przykład, ewangelicy stoją na stanowisku, że jedna osoba mogłaby być co najwyżej "rzecznikiem" chrześcijan, lecz nie może to być ktoś nieomylny, nie może to być "Ojciec Święty", czyli zastępca Chrystusa, lecz osoba całkowicie podporządkowana Ewangelii. Jeśli przyjmiemy taki punkt widzenia, to należałoby znieść całą feudalną i niedemokratyczną strukturę Kościoła i oprzeć ją na egalitarnej wspólnocie wiernych. 

Oddziałanie Lutra?

Joseph Ratzinger jest niemieckim teologiem, niechętnym protestantyzmowi, jednak znajdującym się w polu jego silnego oddziaływania. Albo jego decyzja o abdykacji jest (może podświadomym) ukłonem w stronę tradycji protestanckiej, próbą przebudowy instytucji papiestwa i wezwaniem do otwarcia się religii katolickiej na proces demokratyzacji, albo też jest to tragiczny gest starca, który uginając się pod ciężarem wieku i wyzwań, którym nie potrafi sprostać, dokonuje czegoś wbrew swojej własnej, konserwatywnej, postawie, wbrew swojej własnej religii, dokonuje czegoś czego konsekwencji nie jest w stanie przewidzieć.

Abdykację Benedykta można chwalić jedynie w perspektywie odpowiedzialności indywidualnej, osobistej. W perspektywie teologicznej mamy tu do czynienia z Piotrowym zaparciem się Boga; to szokujące wyznanie: papiestwo to zwykła funkcja, kościół to zwykła instytucja, którą się zarządza. Katolicy nie mają wyjścia: instytucja papiestwa musi zostać przemyślana na nowo.


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,95892,13415140,Abdykacja_papieza_jako_promocja_katolicyzmu__Raczej.html?utm_source=HP&utm_medium=AutopromoHP&utm_content=cukierek1&utm_campaign=wyborcza#Cuk#ixzz2LAwKOzft