środa, 22 maja 2013

Ojciec stewardesy z tupolewa zadaje 10 pytań. Dostaje 30 odpowiedzi - 10 od zespołu Laska i... dwa komplety od doradców Macierewicza


Agnieszka Kublik
 
20.05.2013 , aktualizacja: 20.05.2013 17:31
A A A Drukuj
Tu-154 M

Tu-154 M (Fot. Filip Klimaszewski / AG)

Dlaczego doradcy polityka PiS przekazali aż 20 odpowiedzi? Bo pisali je dwa razy. Za drugim razem nieco inaczej, tak jakby sugerowali się odpowiedziami zespołu Laska. I dodając "obowiązującą" w PiS wersję o trzech osobach, które przeżyły katastrofę
Ponad dwa miesiące temu Grzegorz Januszko (ojciec Natalii Januszko - stewardesy, która zginęła w katastrofie smoleńskiej) przesłał na ręce Macieja Laska z komisji Jerzego Millera 10 pytań o katastrofę w Smoleńsku. Te same pytania przesłał też do doradców zespołu Macierewicza. Dostał odpowiedź 7 maja (opublikowała ją Niezalezna.pl), w ostatni czwartek swoje odpowiedzi przesłał mu zespół Laska.

A potem jeszcze raz odpowiedzi wysłali eksperci Macierewicza, najwyraźniej po lekturze odpowiedzi zespołu Laska.

W czym odpowiedzi się zbiegają? Porównajmy odpowiedź na pytanie czwarte:

Czy w podobnych katastrofach nie zdarza się, że część osób uchodzi z życiem? Samolot z prezydentem Mozambiku rozbił się, uderzając w bok góry z prędkością ok. 400 km/godz., pod kątem, a część osób przeżyła. Zdarzyło się to w latach 80., chodziło o Tu-134 - podobnej konstrukcji co Tu-154.

Odpowiedź zespołu Macierewicza, pierwsza wersja: Najczęściej wszyscy na pokładzie giną, gdy ulegający katastrofie samolot spada z dużą energią lub eksploduje, czy też zapala się w nim paliwo. Jednak nawet w katastrofie Airbusa w Tripoli jeden z pasażerów przeżył. Już niecałe pół godziny po katastrofie w Smoleńsku minister spraw zagranicznych wiedział, że "wszyscy zginęli", a służby ratunkowe markowały działanie, nie udając nawet, że próbują szukać rannych i nieść pomoc ofiarom.

Odpowiedź zespołu Laska: Każdy wypadek zdarza się w unikalnych dla siebie okolicznościach, choć, na co wskazują statystyki, często ich przyczyny są zbliżone. Każdy zatem wypadek w tym zakresie należy rozpatrywać jako oddzielne wydarzenie i prowadzić badanie uwzględniające wszystkie okoliczności, a w szczególności położenie i prędkość samolotu, miejsce zderzenia z ziemią, itp. Porównanie zdjęć powypadkowych małych samolotów, jakie było przedstawiane opinii publicznej, a które miało wskazywać na to, że samolot Tu-154M nr boczny 101 "nie miał prawa" ulec takiemu zniszczeniu, jest daleko idącym uproszczeniem i należy mieć nadzieję, że nie było to celową próbą manipulacji. Porównywanie wypadku samolotu Tu-154M nr 101 do eksperymentu polegającego na kontrolowanym rozbiciu samolotu Boeing B727 czy wypadku samolotu Boeing B737 w rejonie lotniska Schiphol pod Amsterdamem, nie oddaje przebiegu wypadku samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem. W tym przypadku do uderzenia doszło w pozycji odwróconej, co jest dość rzadkie w lotnictwie komunikacyjnym. Pokrycie skrzydeł i kadłuba, a w szczególności przedział pasażerski samolotu nie są projektowane do przenoszenia obciążeń wynikających ze zderzeń z przeszkodami, w tym z gruntem.

Odpowiedź zespołu Macierewicza, druga wersja: - Trzeba zaznaczyć, że każdy wypadek lotniczy jest niepowtarzalny i każdy musi być badany indywidualnie. Przy porównywaniu katastrof należy znać nie tylko podobieństwa, ale też różnice pomiędzy nimi. Jedynym użytecznym narzędziem w takiej analizie jest statystyka, a odpowiedź jedynie stopniem prawdopodobieństwa.

- Najczęściej wszyscy na pokładzie giną, gdy ulegający katastrofie samolot spada z dużą energią lub eksploduje czy też zapala się w nim paliwo. Nawet w katastrofie airbusa w Tripoli jeden z pasażerów przeżył. Już niecałe pół godziny po katastrofie w Smoleńsku minister spraw zagranicznych wiedział, że "wszyscy zginęli", a służby ratunkowe markowały działanie, nie udając nawet, że próbują szukać rannych i nieść pomoc ofiarom. Niektóre z jadących na miejsce katastrofy karetek pogotowia ratunkowego już około 15 minut po tragedii były zawracane, ponieważ stwierdzono, że nie ma kogo ratować. Tymczasem istnieją zeznania kilku świadków mówiące o tym, że trzy osoby przeżyły katastrofę. Komisja Millera nie analizowała tego wątku.

Porównaj także:

Pierwszą odpowiedź ekspertów Antoniego Macierewicza

Odpowiedź ekspertów Macieja Laska

Drugą odpowiedź ekspertów Antoniego Macierewicza


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75248,13944713,Ojciec_stewardesy_z_tupolewa_zadaje_10_pytan__Dostaje.html#MT#ixzz2U13fijKO

sobota, 18 maja 2013

"Spódniczka dupy nie daje". Marsz Szmat przejdzie ulicami


Magdalena Dubrowska
 
11.05.2013 , aktualizacja: 09.05.2013 21:32
A A A Drukuj
Konferencja zapowiadająca warszawski

Konferencja zapowiadająca warszawski "Marsz Szmat" (Fot. Stefan Romanik / Agencja Gazeta)

"To gwałciciel powoduje gwałt, nie ubranie", "Jeśli jesteś napalony - skup się na masturbacji", "Czy można by było mnie zjeść, gdybym ubrała się w bekon?" Kobiety w zdzirowatych strojach, z takimi napisami na piersiach i brzuchach już od czterech lat chodzą na marsze: ulicami Toronto, Nowego Jorku, Delhi, Rio de Janeiro, Melbourne, Londynu. Za tydzień przejdą tak przez Warszawę.
Kobiety (choć nie tylko one) w intensywnym makijażu, na szpilkach, w rajstopach-kabaretkach, kusząco wydekoltowane, w koronkowych stanikach, a nawet bez. To zdjęcia z tzw. Slut Walków, czyli Marszów Szmat (albo zdzir), które od 2011 r. odbywają się na całym świecie. W tym roku, 18 maja o godz. 13, taki marsz po raz pierwszy odbędzie się też w Warszawie (organizuje go Queerowe Centrum Społeczne). W skrócie chodzi o walkę ze stereotypami narosłymi wokół przemocy seksualnej. Wszyscy je znamy. Np. że seks wymuszony przez męża w sypialni to nie gwałt, tylko "małżeńska powinność". Albo że zgwałcona w parku kobieta sama jest sobie winna, bo założyła mini i sprowokowała nieszczęsnego sprawcę, który nie potrafił się powstrzymać. Albo że nikt dziewczyny nie zmuszał, żeby szła do dyskoteki i pozwoliła wrzucić sobie do drinka pigułkę gwałtu. Po co pije, po co łazi na imprezy? Po co w ogóle wychodzi na ulicę, powinna siedzieć w domu, najlepiej w pokutnym worku, i dobrze się prowadzić, np. szydełkować dla męża skarpety na zimę. Taka logika wydaje mi się o tyle dziwna, abstrahując od tego, że nigdy nie wykazano korelacji gwałtów ze strojem ofiary, że przedmiotowo traktuje też mężczyzn - jako jakichś niewyżytych jaskiniowców o mentalności goryla. Widzi kobietę w małej czarnej i od razu się na nią rzuca. 

Idea marszu powstała właśnie w reakcji na ten stereotyp. W 2011 r. na forum przeciwdziałania przestępczości na kanadyjskim Uniwersytecie York oficer policji Michael Sanguinetti wypowiedział słowa, dzięki którym znalazł się w Wikipedii: "Aby uniknąć gwałtu, kobiety nie powinny ubierać się jak zdziry (sluts)".

Kanadyjskie aktywistki natychmiast podchwyciły kompromitującą frazę i zorganizowały w Toronto marsz zdzirowatej dumy - "Slut Pride". Potem zresztą Sanguinetti przeprosił i przyznał, że sformułowanie było dość niefortunne. 
Ciekawe, jak Marsz Szmat uda się w Warszawie. Wszystkie stereotypy wokół gwałtu trzymają się u nas bardzo mocno, o czym świadczy np. rozdźwięk między statystykami policyjnymi (2 tys. zgłaszanych przestępstw seksualnych rocznie) i badaniami dr kryminologii Beaty Gruszczyńskiej (100 - 150 tys. gwałtów rocznie). Kobiety nie zgłaszają się na policję, bo się boją, wstydzą albo nie wiedzą, że mają takie prawo. A jeśli ofiara nie złoży na piśmie woli ścigania, ani policja, ani wymiar sprawiedliwości się tym nie zajmą i gwałciciel uniknie kary. Ponadto, mimo że gwałt jest karany wyrokiem od 2 do 12 lat, średnia wyroków w Polsce to 3 lata.

Albo weźmy publiczne wypowiedzi publicznych osób, np. niesławne: "Czy można zgwałcić prostytutkę? Chyba nie!" Andrzeja Leppera, której to wypowiedzi towarzyszył rechot premiera i jego świty. Albo "żarty" o "zgwałceniu Ukrainki" w wykonaniu radiowego duetu Wojewódzki-Figurski. 

Kolejny stereotyp jest taki, że do gwałtu dochodzi w ciemnej uliczce albo w parku, a gwałciciel to psychopata i degenerat czający się w krzakach. Tymczasem jak wynika z danych dostępnych na stronach internetowych policji, znaczna większość przemocy seksualnej ma miejsce w domu lub mieszkaniu, a ich sprawcą jest mąż (w prawie 80 proc. przypadków). Ze "statystycznego portretu gwałciciela" na policyjnych stronach dowiadujemy się też, że to zdrowy psychicznie mężczyzna (na prawie 2 tys. gwałtów zarejestrowanych w 2006 r., tylko w 10 przypadkach sprawczyniami były kobiety) w wieku 30-40 lat. 

W celach prewencyjnych policja - i o to też mają pretensję uczestniczki i uczestniczy Slut Walków - organizuje akcje informacyjne dla kobiet - potencjalnych ofiar przemocy - jak nie dać się zgwałcić, zamiast akcji dla potencjalnych gwałcicieli - żeby nie gwałcić. Przykład takiego poradnika z polskiego podwórka: "Nie akceptuj jazdy windą z nieznajomymi. Nigdy nie chodź na skróty, trzymaj się miejsc uczęszczanych i dobrze oświetlonych. Po zmierzchu noś ze sobą latarkę. Podróżując środkami komunikacji miejskiej, siadaj zawsze w grupie kilku osób lub blisko kierowcy". 

To na kobietę spada odpowiedzialność za gwałt. Mogła nie wsiadać do windy, usiąść bliżej kierowcy w autobusie. No i jakim cudem nie miała przy sobie latarki? Kiedy feministki mówią, że żyjemy w "kulturze gwałtu", to chodzi chyba m.in. o to, że wychodząc z domu, musimy być ciągle czujne, na każdym kroku dostrzegać potencjalne zagrożenie ze strony bliźnich. 

Jeśli ktoś jeszcze bardziej chce się zdołować, polecam lekturę raportu pt. "Dość milczenia. Przemoc seksualna wobec kobiet i problem gwałtu w Polsce" wydanego przez fundację Feminoteka i dostępnego za darmo w formie elektronicznej na jej stronie internetowej. Znajdziemy tu przerażające statystki i fragmenty wywiadów pogłębionych z policjantami, ginekologami, pracownikami instytucji i organizacji pomocowych. Np.: "zmuszenie do seksu oralnego to jest inna czynność seksualna i nie jest to gwałt" (policjant) albo że niepoważne traktowanie kobiet, które doświadczyły gwałtu, jest "normalne na dyżurach" i że "takie przypadki [zgwałconych kobiet] są męczące" (lekarka). Badania te są skromne, bo jak zwykle zajmują się nimi przede wszystkim organizacje pozarządowe. Marsz Szmat idzie więc także w tej sprawie - aby otworzyć oczy także rządzącym. 

Rzecz jasna Marsz już zyskał na Facebooku łatkę inicjatywy "lewackiej", czyli "fuj", a na stronie wydarzenia pojawiają się niewybredne komentarze w rodzaju: "A niech was zgwałcą", "Za ile będzie można poruchać?" i seksistowskie obrazki z hasłami, np. "Szmata dobrze ciągnie". 

To smutna puenta, która jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że trzeba wziąć udział w Marszu Szmat i 18 maja stawić się na pl. Trzech Krzyży w najbardziej zdzirowatym entourage'u, na jaki szafa pozwoli. Nikt mi nie będzie mówił, jak się mam nosić, żeby uniknąć przemocy, której nic nie usprawiedliwia. Nie dajmy się sterroryzować!

Organizatorzy zapraszają też mężczyzn. - Marsz Szmat idzie nie tylko dla kobiet, także dla mężczyzn, bo przemoc seksualna wobec mężczyzn jest obwarowana jeszcze większym milczeniem. Jest taki stereotyp, że jak ktoś nie ma ochoty na seks, to jest niepełnowartościowym mężczyzną. Sami mężczyźni wstydzą się więc mówić, że padli ofiarą przemocy, że ktoś wymusił na nich seks - mówiła na wczorajszej konferencji prezeska Queerowego Centrum Społecznego Małgorzata Kamińska ubrana w koszulkę z czerwonym prowokacyjnym hasłem: "Spódniczka dupy nie daje". 

Skandal w Czechach z udziałem prezydenta


Sobota, 11 maja (12:35)

Kolejny skandal w Czechach z udziałem prezydenta. Milosz Zeman przybył na prezentację odrestaurowanych klejnotów koronacyjnych w Pradze, będąc wyraźnie w złej formie.

Milosz Zeman /AFP

Milosz Zeman

 /AFP

Jak twierdzą internauci, którzy umieścili w sieci filmik z uroczystości, prezydent poruszał się chwiejnym krokiem i wyraźnie się zataczał.

Już przy wejściu do sali z precjozami niemal się przewrócił. Od upadku uratowała go tylko ściana, o którą się oparł. Według świadków, zanim muzealnicy wyjęli klejnoty na widok publiczny, Milosz Zeman nie mógł już ustać na nogach. 

Z czasem amplituda jego chwiania stała się na tyle groźna, że obecni goście z troską patrzyli na odnowioną koronę świętego Wacława, nad którą niebezpiecznie "zawisł" prezydent. 

Całą sytuację już skomentowała służba prasowa Zemana. Wyjaśniono, że szef państwa "złapał infekcję wirusową i po prostu źle się czuł". "Wobec tego z wielkim prawdopodobieństwem można stwierdzić, gdzie zaraza dopadła prezydenta" - Jak wyjaśniają czescy blogerzy, kilka godzin wcześniej Milosz Zeman był na przyjęciu z okazji Dnia Zwycięstwa w ambasadzie rosyjskiej. 

To nie pierwszy skandal w Czechach w ostatnim czasie. W internecie pojawiło się nagranie video wystąpienia Milosza Zemana w parlamencie, za plecami którego spał szef czeskiej dyplomacji książę Karel Schwarzenberg. 

Czech president drunk as a skunk while opening The Royal chamber

Informacyjna Agencja Radiowa

Wasze komentarze:

~wykładowca - 11.05 (13:21)

Milosz Zeman podobnie jak Aleksander Kwaśniewski: mgr Kwaśniewski wszędzie przynosił Polsce tylko wstyd i upokorzenie ! Pijany w Charkowie zbezcześcił pamięć pomordowanych Polskich oficerów,pijany podczas obrad ONZ,pijanego Kwasa ochrona wrzucała do bagażnika w Łańcucie,pijany Kwaśniewski w samolocie z Łukaszenką,pijany w Davos i inne.Kwaśniewski był medialnym pajacem i wielokrotnym kłamcą,kłamał w sprawie magistra i udawał głupa,że jest magistrem wiedząc,że nie zaliczył ostatniego roku studiów.