01.08.2014 , aktualizacja: 31.07.2014 20:25
- Kraków był przygotowany do powstania, ale rozkazy z Warszawy nie były jednoznaczne. Otwartej walki nie chcieli kard. Sapieha i politycy. Bali się nierównego starcia i zniszczenia miasta - mówi prof. Andrzej Chwalba.

Małgorzata Skowrońska: Jest sierpień 1944 r. Warszawa walczy. A Kraków?
Prof. Andrzej Chwalba, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego: Czeka. O tym, że Godzina W nadeszła, krakowianie dowiedzieli się od kolejarzy 2 lub 3 sierpnia. Informację o powstaniu w stolicy dowieźli do miasta również kierowcy ciężarówek, które kursowały między Warszawą a Krakowem. Niektórzy dowiadywali się z nasłuchu radiowego BBC, choć zasięg był mocno ograniczony, bo konspiracyjnych odbiorników było niewiele. Wielu dowiadywało się o warszawskich wydarzeniach od swoich niemieckich sąsiadów. W tamtym czasie cywilnych Niemców mieszkało w Krakowie około kilkunastu tysięcy. Ze względu na swoje bezpieczeństwo utrzymywali w miarę poprawne stosunki z krakusami. Była w końcu hitlerowska propaganda, wedle której bandyci próbują wzniecić bunt w stolicy kosztem ludności cywilnej. Krakowianie umieli jednak czytać między wierszami.
Na co Kraków czekał?
- Na rozkaz Bora-Komorowskiego. Po wojnie zbudowano mit, że Warszawa dzielnie walczyła, a Kraków zachował się tchórzliwie i nie przystąpił do czynu. Do jego powstania przyczyniły się antagonizmy, które od wieków dzieliły oba miasta, i polityka władz komunistycznych, które przeciwstawiały konserwatywny Kraków postępowej stolicy. Mit jest dla nas krzywdzący i ma się nijak do rzeczywistości. Powstanie warszawskie miało być ostatnim elementem planu "Burza", który najpierw z powodzeniem prowadzony był na Kresach Wschodnich. Środowisko krakowskie, tak zwane "Muzeum" - taką nazwę nosił Krakowski Okręg Armii Krajowej - rozważało przystąpienie do otwartej walki. Dowodzący tutaj płk Edward Godlewski, pseudonim "Garda", zarządził pełną gotowość bojową. Do powstania jednak nie doszło.
Dlaczego?
- Było kilka powodów. Komenda Główna nie miała spójnego pomysłu co do Krakowa. Bór-Komorowski zajęty był stołecznymi barykadami, a przy ówczesnych trudnościach komunikacyjnych nic dziwnego, że z Warszawy przyszły dwa sprzeczne rozkazy. Pierwszy nakazywał pełną mobilizację i pójście na odsiecz walczącej stolicy. Żołnierze batalionu "Skała" ruszyli powstańcom na pomoc. Ta grupa pod wodzą mjr. Jana Pańczakiewicza liczyła około pół tysiąca żołnierzy. Daleko nie doszli. Pod Złotym Potokiem okupanci ich powstrzymali, a oni myśleli, że jak ich hitlerowcy zobaczą, to sami czmychną. Ta brawura brała się między innymi z przekonania, że Niemcy już wiedzą, że przegrywają wojnę. Rzeczywiście, w ostatnich dniach lipca 1944 r. nastroje panikarskie wśród okupantów były powszechne. Przede wszystkim jednak wśród cywilów, którzy masowo zaczęli wyjeżdżać na Zachód.
Drugi rozkaz z Warszawy też nie był jednoznaczny. Zachęcał płk. Godlewskiego do rozważenia możliwości zorganizowania powstania ze względów politycznych. Chodziło o to, by świat się dowiedział, że dwa wielkie polskie miasta walczą z hitlerowcami.
"Garda" chce powstania?
- Nie jest entuzjastą takiego rozwiązania. Zdaje sobie sprawę z braków w uzbrojeniu i brawury młodych, którzy chcą wziąć odwet. Nie pomaga mu też to, że wszyscy politycy obecni w tamtym czasie w Krakowie, od endecji po socjalistów, też są przeciwko. Ostateczną decyzję podejmuje po spotkaniu u abp. Sapiehy. Na Franciszkańskiej 3 - jakże znaczący w Krakowie adres - pojawiają się przedstawiciele krakowskiego dowództwa AK i politycy, m.in. podziemny wojewoda Jan Jakubiec, ludowiec i okręgowy delegat rządu RP na kraj.
Niektórzy wręcz mówią, że Sapieha zaprzysiągł ich, by nie rozpętali powstania. Kardynał miał powiedzieć, że jak walki się rozpoczną, Niemcy całkowicie zniszczą Kraków. Nie chciał do tego dopuścić. Uważał też, że byłoby to na rękę Niemcom, którzy czekali na cokolwiek, co usprawiedliwiłoby kolejna falę terroru. Kiedy weźmie się pod uwagę to, co stało się po powstaniu w Warszawie, jak zrównano miasto z ziemią i ilu cywilów wymordowano, dom po domu, kwartał po kwartale, inaczej patrzy się na krakowskie decyzje.
Jest jeszcze jeden element ważny w tej wojennej układance. Warszawiacy zaskoczyli Niemców. Okupant wiedział co prawda, że planujemy powstanie, ale nie znał dnia ani godziny. Tymczasem w Krakowie to by się nie udało. Już po wojnie okazało się, że okupanci znali plany naszego AK. Doskonale wiedzieli, że nasi zaczną m.in. od uderzenia w dom studencki Żaczek, w którym wtedy mieszkali żołnierze SS. Kolejnym punktem miał być gmach dzisiejszego Muzeum Narodowego, w którym hitlerowcy mieli swoje kasyno. Plany krakowskiego podziemia odkrył w niemieckich archiwaliach tamtejszy historyk badający już współcześnie okres wojenny. Niemcy byli więc przygotowani na atak. Do miasta ściągnęli specjalną jednostkę. Takich komandosów i antyterrorystów w jednym, którzy byli trenowani właśnie do walki w warunkach miejskich.
Krakowskie podziemie było dobrze uzbrojone?
- Skąd! Formacja była bardzo rozproszona, a w samym mieście przebywało zaledwie kilka tysięcy żołnierzy. Przede wszystkim ze zgrupowania "Żelebet". Około półtora tysiąca mogło mieć broń, głównie granaty. Broń zdobywano przez alianckie zrzuty, niemieckie zdobycze i produkcję własną. W Podgórzu pod przykrywką ubezpieczalni mieściła się fabryka pistoletów maszynowych. Jednak to, co tam wyprodukowano, trafiało przede wszystkim do lasów. Rozwózką zajmowali się Węgrzy, którzy mieli pozwolenie na poruszanie się ciężarówkami. Nigdy nie wpadli.
Z jaką siłą nasi konspiratorzy mieli się mierzyć?
- Kraków był stolicą Generalnego Gubernatorstwa. Mieszkało tu znacznie więcej Niemców niż w Warszawie. Garnizon okupanta liczył około 30 tys. świetnie wyszkolonych i uzbrojonych żołnierzy.
Wiedzieli, jak sparaliżować konspirację. Kraków przeżył 6 sierpnia 1944 horror Czarnej Niedzieli.
- To był słoneczny dzień. Ludzie po sumie szli się opalać nad Rudawę, spacerowali po Błoniach. Niemcy obstawili cały teren. Wyciągali też ludzi z mieszkań. W tamtej największej polskiej łapance wojennej wpadło od 6 do 7 tys. ludzi. Hitlerowcy zwolnili tylko starszych i dzieci. Kobiety i mężczyzn wywieźli na roboty. Ci, których podejrzewali o działalność podziemną, trafiali do obozów w Płaszowie czy Auschwitz. Efekt propagandowy był porażający. Kraków wpadł w panikę. Strach był wszechogarniający. Uszczuplono przy tym znacznie zasoby AK o tych, którzy mogliby walczyć.
Czarna Niedziela w ukrytej kamerze. Łapankę w Krakowie 6 sierpnia 1944 r. nakręcił ukrytą kamerą żołnierz AK Tadeusz Franiszyn ps. Jagoda. Film znajduje się w zbiorach Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, obecnie prezentowany jest na wystawie: Kraków - czas okupacji 1939-1945. Może ktoś rozpozna, w jakim miejscu został wykonany? Czekamy na listy: redakcja@krakow.agora.pl
<podzial_strony> Prof. Andrzej Chwalba, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego: Czeka. O tym, że Godzina W nadeszła, krakowianie dowiedzieli się od kolejarzy 2 lub 3 sierpnia. Informację o powstaniu w stolicy dowieźli do miasta również kierowcy ciężarówek, które kursowały między Warszawą a Krakowem. Niektórzy dowiadywali się z nasłuchu radiowego BBC, choć zasięg był mocno ograniczony, bo konspiracyjnych odbiorników było niewiele. Wielu dowiadywało się o warszawskich wydarzeniach od swoich niemieckich sąsiadów. W tamtym czasie cywilnych Niemców mieszkało w Krakowie około kilkunastu tysięcy. Ze względu na swoje bezpieczeństwo utrzymywali w miarę poprawne stosunki z krakusami. Była w końcu hitlerowska propaganda, wedle której bandyci próbują wzniecić bunt w stolicy kosztem ludności cywilnej. Krakowianie umieli jednak czytać między wierszami.
Na co Kraków czekał?
- Na rozkaz Bora-Komorowskiego. Po wojnie zbudowano mit, że Warszawa dzielnie walczyła, a Kraków zachował się tchórzliwie i nie przystąpił do czynu. Do jego powstania przyczyniły się antagonizmy, które od wieków dzieliły oba miasta, i polityka władz komunistycznych, które przeciwstawiały konserwatywny Kraków postępowej stolicy. Mit jest dla nas krzywdzący i ma się nijak do rzeczywistości. Powstanie warszawskie miało być ostatnim elementem planu "Burza", który najpierw z powodzeniem prowadzony był na Kresach Wschodnich. Środowisko krakowskie, tak zwane "Muzeum" - taką nazwę nosił Krakowski Okręg Armii Krajowej - rozważało przystąpienie do otwartej walki. Dowodzący tutaj płk Edward Godlewski, pseudonim "Garda", zarządził pełną gotowość bojową. Do powstania jednak nie doszło.
- Było kilka powodów. Komenda Główna nie miała spójnego pomysłu co do Krakowa. Bór-Komorowski zajęty był stołecznymi barykadami, a przy ówczesnych trudnościach komunikacyjnych nic dziwnego, że z Warszawy przyszły dwa sprzeczne rozkazy. Pierwszy nakazywał pełną mobilizację i pójście na odsiecz walczącej stolicy. Żołnierze batalionu "Skała" ruszyli powstańcom na pomoc. Ta grupa pod wodzą mjr. Jana Pańczakiewicza liczyła około pół tysiąca żołnierzy. Daleko nie doszli. Pod Złotym Potokiem okupanci ich powstrzymali, a oni myśleli, że jak ich hitlerowcy zobaczą, to sami czmychną. Ta brawura brała się między innymi z przekonania, że Niemcy już wiedzą, że przegrywają wojnę. Rzeczywiście, w ostatnich dniach lipca 1944 r. nastroje panikarskie wśród okupantów były powszechne. Przede wszystkim jednak wśród cywilów, którzy masowo zaczęli wyjeżdżać na Zachód.
Drugi rozkaz z Warszawy też nie był jednoznaczny. Zachęcał płk. Godlewskiego do rozważenia możliwości zorganizowania powstania ze względów politycznych. Chodziło o to, by świat się dowiedział, że dwa wielkie polskie miasta walczą z hitlerowcami.
"Garda" chce powstania?
- Nie jest entuzjastą takiego rozwiązania. Zdaje sobie sprawę z braków w uzbrojeniu i brawury młodych, którzy chcą wziąć odwet. Nie pomaga mu też to, że wszyscy politycy obecni w tamtym czasie w Krakowie, od endecji po socjalistów, też są przeciwko. Ostateczną decyzję podejmuje po spotkaniu u abp. Sapiehy. Na Franciszkańskiej 3 - jakże znaczący w Krakowie adres - pojawiają się przedstawiciele krakowskiego dowództwa AK i politycy, m.in. podziemny wojewoda Jan Jakubiec, ludowiec i okręgowy delegat rządu RP na kraj.
Niektórzy wręcz mówią, że Sapieha zaprzysiągł ich, by nie rozpętali powstania. Kardynał miał powiedzieć, że jak walki się rozpoczną, Niemcy całkowicie zniszczą Kraków. Nie chciał do tego dopuścić. Uważał też, że byłoby to na rękę Niemcom, którzy czekali na cokolwiek, co usprawiedliwiłoby kolejna falę terroru. Kiedy weźmie się pod uwagę to, co stało się po powstaniu w Warszawie, jak zrównano miasto z ziemią i ilu cywilów wymordowano, dom po domu, kwartał po kwartale, inaczej patrzy się na krakowskie decyzje.
Jest jeszcze jeden element ważny w tej wojennej układance. Warszawiacy zaskoczyli Niemców. Okupant wiedział co prawda, że planujemy powstanie, ale nie znał dnia ani godziny. Tymczasem w Krakowie to by się nie udało. Już po wojnie okazało się, że okupanci znali plany naszego AK. Doskonale wiedzieli, że nasi zaczną m.in. od uderzenia w dom studencki Żaczek, w którym wtedy mieszkali żołnierze SS. Kolejnym punktem miał być gmach dzisiejszego Muzeum Narodowego, w którym hitlerowcy mieli swoje kasyno. Plany krakowskiego podziemia odkrył w niemieckich archiwaliach tamtejszy historyk badający już współcześnie okres wojenny. Niemcy byli więc przygotowani na atak. Do miasta ściągnęli specjalną jednostkę. Takich komandosów i antyterrorystów w jednym, którzy byli trenowani właśnie do walki w warunkach miejskich.
Krakowskie podziemie było dobrze uzbrojone?
- Skąd! Formacja była bardzo rozproszona, a w samym mieście przebywało zaledwie kilka tysięcy żołnierzy. Przede wszystkim ze zgrupowania "Żelebet". Około półtora tysiąca mogło mieć broń, głównie granaty. Broń zdobywano przez alianckie zrzuty, niemieckie zdobycze i produkcję własną. W Podgórzu pod przykrywką ubezpieczalni mieściła się fabryka pistoletów maszynowych. Jednak to, co tam wyprodukowano, trafiało przede wszystkim do lasów. Rozwózką zajmowali się Węgrzy, którzy mieli pozwolenie na poruszanie się ciężarówkami. Nigdy nie wpadli.
Z jaką siłą nasi konspiratorzy mieli się mierzyć?
- Kraków był stolicą Generalnego Gubernatorstwa. Mieszkało tu znacznie więcej Niemców niż w Warszawie. Garnizon okupanta liczył około 30 tys. świetnie wyszkolonych i uzbrojonych żołnierzy.
Wiedzieli, jak sparaliżować konspirację. Kraków przeżył 6 sierpnia 1944 horror Czarnej Niedzieli.
- To był słoneczny dzień. Ludzie po sumie szli się opalać nad Rudawę, spacerowali po Błoniach. Niemcy obstawili cały teren. Wyciągali też ludzi z mieszkań. W tamtej największej polskiej łapance wojennej wpadło od 6 do 7 tys. ludzi. Hitlerowcy zwolnili tylko starszych i dzieci. Kobiety i mężczyzn wywieźli na roboty. Ci, których podejrzewali o działalność podziemną, trafiali do obozów w Płaszowie czy Auschwitz. Efekt propagandowy był porażający. Kraków wpadł w panikę. Strach był wszechogarniający. Uszczuplono przy tym znacznie zasoby AK o tych, którzy mogliby walczyć.
Czarna Niedziela w ukrytej kamerze. Łapankę w Krakowie 6 sierpnia 1944 r. nakręcił ukrytą kamerą żołnierz AK Tadeusz Franiszyn ps. Jagoda. Film znajduje się w zbiorach Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, obecnie prezentowany jest na wystawie: Kraków - czas okupacji 1939-1945. Może ktoś rozpozna, w jakim miejscu został wykonany? Czekamy na listy: redakcja@krakow.agora.pl
Podobno Niemcom zależało na sprowokowaniu powstania krakowskiego?
- Wtedy, gdy poczuli się znowu silni. Na 10 października przygotowywali prowokację. Przebrani w polskie mundury, mieli rozpocząć powstanie. Dowództwo krakowskiej AK nie dało się nabrać. Nasi mieli swojego agenta w otoczeniu Hansa Franka. Doniósł im, co się święci. Konspiracyjna drukarnia w Swoszowicach wydrukowała kilka tysięcy ulotek ostrzegających przed tą prowokacją.
Jaką strategię przyjął Frank wobec Krakowa?
- Kija i marchewki. Z jednej strony terror i Czarna Niedziela. Z rąk okupanta giną Karłowscy, małżeństwo krakowskich aptekarzy, którzy byli odpowiedzialni za przygotowanie podziemnych służb medycznych. Dziś na ul. Floriańskiej wisi tablica im poświęcona. Niemcy zabijają też gen. Stanisława Rostworowskiego. 11 sierpnia o 6 rano zatrzymuje go gestapo w jego mieszkaniu przy ul. św. Marka. Specjalnie się nie krył. Pod płaszczem nosił mundur.
Czas na marchewkę. Zachowały się z tamtych czasów kroniki filmowe, na których widać generalnego gubernatora całującego polskie urzędniczki w rękę. Rzecz niebywała: "pan" całuje "podludzi"! Gadzinowy "Goniec Krakowski", kupowany wtedy masowo, bo zamieszczał drobne ogłoszenia, na szczęście przez wielu krytycznie czytany, donosił o tym, że Niemcy zezwolą wkrótce na rozpoczęcie nauki w polskich gimnazjach i liceach. Miał ruszyć Uniwersytet Jagielloński. Co ciekawe, są w tej gazecie także teksty o Warszawie, że to barbarzyńskie i azjatyckie miasto. Na dodatek źle urządzone w przeciwieństwie do europejskiego Krakowa. Wszystko PR. Zaczyna działać Teatr Powszechny, który gra pełen polski repertuar. Proszę sobie wyobrazić, że nawet Mickiewicza i Słowackiego. Na wielkim otwarciu w dzisiejszym budynku Starego Teatru pojawili się krakowscy społecznicy, m.in. z PCK, z czego się zresztą musieli po wojnie tłumaczyć. W filharmonii wznowiono koncerty - grano Chopina. Urzędnicy dostali dodatkową partię żywności. Chodziło o to, by pozyskać sympatię Polaków i zaprząc ich do walki ze zbliżającą się armią sowiecką. Przy ul. Lubomirskiego powstał punkt, do którego mieli zgłaszać się ci, którzy chcieli wesprzeć Niemców. To miały być oddziały pomocnicze. Krakowianie nie dali się przekabacić. Bojkot był totalny, choć po Rynku przejeżdżali w jedną i drugą stronę volksdeutsche udający zwerbowanych do tej formacji. Co prawda do kopania okopów przeciwko Rosjanom mieszkańcy chętnie się zgłaszali, ale to przede wszystkim dlatego, że Niemcy dobrze płacili.
Jakie nastroje panują w Krakowie, gdy wykrwawia się Warszawa?
- Depresyjne. Ludzie już wiedzą o klęsce. Do miasta zaczynają zjeżdżać tłumy uchodźców. Szacuje się, że mogło tu trafić od 60 do 80 tys. Krakowianie początkowo nie przyjmują ich chętnie. Miasto jest przeludnione, brakuje żywności. Wszystko drożeje: od chleba po dorożki. Wariują ceny w hotelach i pensjonatach. Ci, którzy zaangażowani są w podziemie, przeżywają chwile rozpaczy. Klęska Warszawy podcięła im skrzydła.
Po takiej odpowiedzi od razu pojawią się głosy, że deprecjonuje pan Kraków.
- Wielu zachowywało się bohatersko, ale nie można zamykać oczu na to, że sporo osób żyło z interesów z Niemcami. Oni chcieli zarobić na tej wojnie. Nie jest to przecież cecha tylko krakowska. Wojna ma to do siebie, że demoralizuje i wyciąga z ludzi najgorsze cechy. Zwiększa się znieczulica i obniżają standardy moralne. Dają o sobie znać egoizmy. Kraków nie był wyjątkiem. Takie rzeczy działy się też w innych miastach, do których docierali powstańcy.
Prof. Bartoszewski, który zakotwiczył po powstaniu na jakiś czas w Krakowie, wspominał o skali tej niechęci. Sytuacja się tak zaogniła, że musiał interweniować abp. Sapieha.
- Arcybiskup pisze list pasterski, który odczytano w każdym krakowskim kościele. Nie można było znaleźć lepszego sposobu wpłynięcia na ludzi. Sapieha obdarzany był w Krakowie uwielbieniem i szacunkiem. Jego interwencja przynosi skutki. Ludzie zaczynają sobie pomagać w obrębie grup zawodowych: rzeźnicy rzeźnikom, uczeni uczonym, fryzjerzy fryzjerom. Powstają nowe pensjonaty i przytuliska. Zmienia się atmosfera. Rada Główna Opiekuńcza, która ma swoją siedzibę przy Krowoderskiej 5, bierze powstańców pod swoje skrzydła. Włączają się też PCK i parafie.
Kiedy zaczynają się spory o powstanie?
- Już w 1944. Ludzie dyskutują, jaki był sens śmierci tylu ludzi i zniszczenia stolicy. Spierano się nie tyle o samo wzniecenie powstania, ile o datę. Jedni mówili, że trzeba było wykorzystać panikę Niemców i rozpocząć działania wcześniej. Inni wręcz odwrotnie. Uważali, że trzeba było jeszcze poczekać. Te spory mamy także dziś. Linia podziału nie idzie między formacjami politycznymi. Zwolennicy powstania są na lewicy i prawicy. Podobnie jak ich przeciwnicy.
Nie irytuje pana, że tamte tragiczne wydarzenia dzielą Polaków?
- Tak to już z nami jest, że zawsze znajdziemy powód do politycznych potyczek. Bardziej od spokojnego odbioru kolejnych rocznic powstańczych interesuje mnie, czy uda nam się - mówiąc językiem współczesnym - wypromować tamto wydarzenie w świecie. Wreszcie mamy ku temu narzędzia. W Berlinie wystawa powstańcza. Nakręcono wreszcie wysokobudżetowy film fabularny. Dzieła Jana Komasy jeszcze nie widziałem, ale mam nadzieję, że film trafi do kin na Zachodzie i w Stanach Zjednoczonych. Powstanie warszawskie nie było tragiczną lokalną rozgrywką. Tamtym bohaterom należy się sława. Im dalej od granic Rzeczypospolitej, tym zainteresowanie naszą historią jest mniejsze. Może nasi sąsiedzi znają stosunkowo dobrze dzieje Polski, ale reszta świata nie. Dlatego powinniśmy zadbać o to, by takie wydarzenie, jakim było powstanie warszawskie, było jednym ze znaków rozpoznawczych Polski.
* Prof. Andrzej Chwalba - historyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, badacz dziejów Krakowa. Ostatnio wydał książkę poświęconą I wojnie światowej "Samobójstwo Europy".
KRAKOWSKIE POWSTAŃCZE ADRESY
Grzegórzecka 20 - przedwojenny dom akademicki, jesienią 1944 r. szpital i ambulatorium PCK urządzone we współpracy z powstańcami warszawskimi. Pracowali tam warszawscy lekarze i pielęgniarki.
Lubicz 8 - pod tym numerem mieściło się prowizoryczne schronisko dla uchodźców z Warszawy (budynek ma dziś zmienioną numerację).
Lubicz 9 - dom noclegowy z biurem informacji prowadzony dla uchodźców z Warszawy przez naczelnika Karola T. Rakowskiego.
Okolice Dworca Głównego - w składach kolejowych mieściły się magazyny z żywnością i materiałami sanitarnymi dla uchodźców z Warszawy.
Krowoderska 5 - siedziba Rady Głównej Opiekuńczej w Krakowie, prawdopodobnie pierwsze miejsce schronienia dla uchodźców z Warszawy. Powstała tam Centrala Adresowa dla Uchodźców - biuro poszukiwań, do którego napływało do 200 zapytań dziennie.
Okolice szpitala Narutowicza - obóz przejściowy (miejsce kąpieli, dezynfekcji odzieży i dożywiania uchodźców z Warszawy).
Ul. Wrocławska, rampa Piłsudskiego - miejsce, gdzie wysadzano warszawiaków z pociągów.
Schroniska dla dorosłych (dzieci rozlokowano po rodzinach krakowskich i poza miastem): ul. Loretańska 21, ul. Dietla 73, ul. Warszawska 51, ul. Sienna 11/13, ul. Batorego 3, klasztor Cystersów w Mogile i klasztor Benedyktynek w Staniątkach.
SPACER ŚLADAMI POWSTANIA
Muzeum Armii Krajowej wraz z IPN zaprasza na rekonstrukcję historyczną poświęconą powstaniu warszawskiemu. Początek: piątek 1 sierpnia o godz. 19 przy ul. Wita Stwosza 12. Wśród cegieł i gruzu oraz dźwięków petard i odgłosów karabinów MG 42 będzie można zobaczyć, jak wyglądał atak powstańców na posterunek niemiecki. Po pokazie w siedzibie muzeum będzie można obejrzeć wystawę "Dni Powstania" ze zdjęciami i kronikami powstańczymi. 1 i 2 sierpnia odbędzie się również spacer śladami powstania warszawskiego. Początek historycznej przechadzki o godz. 15 na ul. Grzegórzeckiej 20. Ze względu na ograniczoną liczbę miejsc konieczne jest wcześniejsze zgłoszenie udziału: pkoziarz@muzeum-ak.pl .
- Wtedy, gdy poczuli się znowu silni. Na 10 października przygotowywali prowokację. Przebrani w polskie mundury, mieli rozpocząć powstanie. Dowództwo krakowskiej AK nie dało się nabrać. Nasi mieli swojego agenta w otoczeniu Hansa Franka. Doniósł im, co się święci. Konspiracyjna drukarnia w Swoszowicach wydrukowała kilka tysięcy ulotek ostrzegających przed tą prowokacją.
Jaką strategię przyjął Frank wobec Krakowa?
- Kija i marchewki. Z jednej strony terror i Czarna Niedziela. Z rąk okupanta giną Karłowscy, małżeństwo krakowskich aptekarzy, którzy byli odpowiedzialni za przygotowanie podziemnych służb medycznych. Dziś na ul. Floriańskiej wisi tablica im poświęcona. Niemcy zabijają też gen. Stanisława Rostworowskiego. 11 sierpnia o 6 rano zatrzymuje go gestapo w jego mieszkaniu przy ul. św. Marka. Specjalnie się nie krył. Pod płaszczem nosił mundur.
Czas na marchewkę. Zachowały się z tamtych czasów kroniki filmowe, na których widać generalnego gubernatora całującego polskie urzędniczki w rękę. Rzecz niebywała: "pan" całuje "podludzi"! Gadzinowy "Goniec Krakowski", kupowany wtedy masowo, bo zamieszczał drobne ogłoszenia, na szczęście przez wielu krytycznie czytany, donosił o tym, że Niemcy zezwolą wkrótce na rozpoczęcie nauki w polskich gimnazjach i liceach. Miał ruszyć Uniwersytet Jagielloński. Co ciekawe, są w tej gazecie także teksty o Warszawie, że to barbarzyńskie i azjatyckie miasto. Na dodatek źle urządzone w przeciwieństwie do europejskiego Krakowa. Wszystko PR. Zaczyna działać Teatr Powszechny, który gra pełen polski repertuar. Proszę sobie wyobrazić, że nawet Mickiewicza i Słowackiego. Na wielkim otwarciu w dzisiejszym budynku Starego Teatru pojawili się krakowscy społecznicy, m.in. z PCK, z czego się zresztą musieli po wojnie tłumaczyć. W filharmonii wznowiono koncerty - grano Chopina. Urzędnicy dostali dodatkową partię żywności. Chodziło o to, by pozyskać sympatię Polaków i zaprząc ich do walki ze zbliżającą się armią sowiecką. Przy ul. Lubomirskiego powstał punkt, do którego mieli zgłaszać się ci, którzy chcieli wesprzeć Niemców. To miały być oddziały pomocnicze. Krakowianie nie dali się przekabacić. Bojkot był totalny, choć po Rynku przejeżdżali w jedną i drugą stronę volksdeutsche udający zwerbowanych do tej formacji. Co prawda do kopania okopów przeciwko Rosjanom mieszkańcy chętnie się zgłaszali, ale to przede wszystkim dlatego, że Niemcy dobrze płacili.
Jakie nastroje panują w Krakowie, gdy wykrwawia się Warszawa?
- Depresyjne. Ludzie już wiedzą o klęsce. Do miasta zaczynają zjeżdżać tłumy uchodźców. Szacuje się, że mogło tu trafić od 60 do 80 tys. Krakowianie początkowo nie przyjmują ich chętnie. Miasto jest przeludnione, brakuje żywności. Wszystko drożeje: od chleba po dorożki. Wariują ceny w hotelach i pensjonatach. Ci, którzy zaangażowani są w podziemie, przeżywają chwile rozpaczy. Klęska Warszawy podcięła im skrzydła.
Po takiej odpowiedzi od razu pojawią się głosy, że deprecjonuje pan Kraków.
- Wielu zachowywało się bohatersko, ale nie można zamykać oczu na to, że sporo osób żyło z interesów z Niemcami. Oni chcieli zarobić na tej wojnie. Nie jest to przecież cecha tylko krakowska. Wojna ma to do siebie, że demoralizuje i wyciąga z ludzi najgorsze cechy. Zwiększa się znieczulica i obniżają standardy moralne. Dają o sobie znać egoizmy. Kraków nie był wyjątkiem. Takie rzeczy działy się też w innych miastach, do których docierali powstańcy.
Prof. Bartoszewski, który zakotwiczył po powstaniu na jakiś czas w Krakowie, wspominał o skali tej niechęci. Sytuacja się tak zaogniła, że musiał interweniować abp. Sapieha.
- Arcybiskup pisze list pasterski, który odczytano w każdym krakowskim kościele. Nie można było znaleźć lepszego sposobu wpłynięcia na ludzi. Sapieha obdarzany był w Krakowie uwielbieniem i szacunkiem. Jego interwencja przynosi skutki. Ludzie zaczynają sobie pomagać w obrębie grup zawodowych: rzeźnicy rzeźnikom, uczeni uczonym, fryzjerzy fryzjerom. Powstają nowe pensjonaty i przytuliska. Zmienia się atmosfera. Rada Główna Opiekuńcza, która ma swoją siedzibę przy Krowoderskiej 5, bierze powstańców pod swoje skrzydła. Włączają się też PCK i parafie.
Kiedy zaczynają się spory o powstanie?
- Już w 1944. Ludzie dyskutują, jaki był sens śmierci tylu ludzi i zniszczenia stolicy. Spierano się nie tyle o samo wzniecenie powstania, ile o datę. Jedni mówili, że trzeba było wykorzystać panikę Niemców i rozpocząć działania wcześniej. Inni wręcz odwrotnie. Uważali, że trzeba było jeszcze poczekać. Te spory mamy także dziś. Linia podziału nie idzie między formacjami politycznymi. Zwolennicy powstania są na lewicy i prawicy. Podobnie jak ich przeciwnicy.
Nie irytuje pana, że tamte tragiczne wydarzenia dzielą Polaków?
- Tak to już z nami jest, że zawsze znajdziemy powód do politycznych potyczek. Bardziej od spokojnego odbioru kolejnych rocznic powstańczych interesuje mnie, czy uda nam się - mówiąc językiem współczesnym - wypromować tamto wydarzenie w świecie. Wreszcie mamy ku temu narzędzia. W Berlinie wystawa powstańcza. Nakręcono wreszcie wysokobudżetowy film fabularny. Dzieła Jana Komasy jeszcze nie widziałem, ale mam nadzieję, że film trafi do kin na Zachodzie i w Stanach Zjednoczonych. Powstanie warszawskie nie było tragiczną lokalną rozgrywką. Tamtym bohaterom należy się sława. Im dalej od granic Rzeczypospolitej, tym zainteresowanie naszą historią jest mniejsze. Może nasi sąsiedzi znają stosunkowo dobrze dzieje Polski, ale reszta świata nie. Dlatego powinniśmy zadbać o to, by takie wydarzenie, jakim było powstanie warszawskie, było jednym ze znaków rozpoznawczych Polski.
* Prof. Andrzej Chwalba - historyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, badacz dziejów Krakowa. Ostatnio wydał książkę poświęconą I wojnie światowej "Samobójstwo Europy".
KRAKOWSKIE POWSTAŃCZE ADRESY
Grzegórzecka 20 - przedwojenny dom akademicki, jesienią 1944 r. szpital i ambulatorium PCK urządzone we współpracy z powstańcami warszawskimi. Pracowali tam warszawscy lekarze i pielęgniarki.
Lubicz 8 - pod tym numerem mieściło się prowizoryczne schronisko dla uchodźców z Warszawy (budynek ma dziś zmienioną numerację).
Lubicz 9 - dom noclegowy z biurem informacji prowadzony dla uchodźców z Warszawy przez naczelnika Karola T. Rakowskiego.
Okolice Dworca Głównego - w składach kolejowych mieściły się magazyny z żywnością i materiałami sanitarnymi dla uchodźców z Warszawy.
Krowoderska 5 - siedziba Rady Głównej Opiekuńczej w Krakowie, prawdopodobnie pierwsze miejsce schronienia dla uchodźców z Warszawy. Powstała tam Centrala Adresowa dla Uchodźców - biuro poszukiwań, do którego napływało do 200 zapytań dziennie.
Okolice szpitala Narutowicza - obóz przejściowy (miejsce kąpieli, dezynfekcji odzieży i dożywiania uchodźców z Warszawy).
Ul. Wrocławska, rampa Piłsudskiego - miejsce, gdzie wysadzano warszawiaków z pociągów.
Schroniska dla dorosłych (dzieci rozlokowano po rodzinach krakowskich i poza miastem): ul. Loretańska 21, ul. Dietla 73, ul. Warszawska 51, ul. Sienna 11/13, ul. Batorego 3, klasztor Cystersów w Mogile i klasztor Benedyktynek w Staniątkach.
SPACER ŚLADAMI POWSTANIA
Muzeum Armii Krajowej wraz z IPN zaprasza na rekonstrukcję historyczną poświęconą powstaniu warszawskiemu. Początek: piątek 1 sierpnia o godz. 19 przy ul. Wita Stwosza 12. Wśród cegieł i gruzu oraz dźwięków petard i odgłosów karabinów MG 42 będzie można zobaczyć, jak wyglądał atak powstańców na posterunek niemiecki. Po pokazie w siedzibie muzeum będzie można obejrzeć wystawę "Dni Powstania" ze zdjęciami i kronikami powstańczymi. 1 i 2 sierpnia odbędzie się również spacer śladami powstania warszawskiego. Początek historycznej przechadzki o godz. 15 na ul. Grzegórzeckiej 20. Ze względu na ograniczoną liczbę miejsc konieczne jest wcześniejsze zgłoszenie udziału: pkoziarz@muzeum-ak.pl .