Czytaj więcej: http://www.polskatimes.pl/artykul/3574261,kmita-polsat-nie-chcial-kodowac-ms-w-siatkowce-doprowadzila-do-tego-decyzja-donalda-tuska,2,id,t,sa.html
wtorek, 16 września 2014
Polsat nie chciał kodować MŚ w siatkówce. Doprowadziła do tego decyzja Donalda Tuska
Czytaj więcej: http://www.polskatimes.pl/artykul/3574261,kmita-polsat-nie-chcial-kodowac-ms-w-siatkowce-doprowadzila-do-tego-decyzja-donalda-tuska,2,id,t,sa.html
Piotr Uszok wyjaśnia powody rezygnacji ze startu w wyborach. Ma miejsce w rządzie?

Prezydent Piotr Uszok ogłosił, że nie startuje w najbliższych wyborach prezydenckich (DAWID CHALIMONIUK)

Przez te wszystkie lata starał się za wszelką cenę unikać związania z partiami politycznymi. Zadbał jednak o to, by zyskać poparcie PiS w 2010 roku, w trakcie kadencji 2006-2010 stworzył w radzie miasta koalicję z PO, a w mijającej - z PiS oraz SLD.
Dotrzymał słowa
Jego deklaracji sprzed czterech lat nikt nie traktował poważnie. Mało kto też do niej wracał. W poniedziałek prezydent Uszok ogłosił jednak, że słowa ma zamiar dotrzymać.
- W życiu każdego polityka oraz miasta są okresy, które zamykają jego rozwój. W 2010 roku powiedziałem, że to moja ostatnia kadencja, i tak będzie - powiedział prezydent.
Przypomniał, że udało się zrealizować najważniejsze projekty. Katowice mają nowy dworzec kolejowy i autobusowy, gotowa jest warta ok. 300 mln zł siedziba Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, obok dobiega końca budowa Międzynarodowego Centrum Kongresowego (za 320 mln zł), w przyszłym roku zakończy się przebudowa ścisłego śródmieścia, a rynek, czyli dla wielu mieszkańców plac między przerobionym na urząd miasta Domem Prasy a domem handlowym Zenit, będzie gotowy już niedługo.
- Jest już gotowy plac przed domem handlowym Skarbek i Teatrem Śląskim. W sierpniu przyszłego roku zakończy się przebudowa terenów między rynkiem a rondem. Dobiega końca też przebudowa wszystkich torowisk tramwajowych w mieście - wyliczał w poniedziałek Uszok.
To nie była łatwa decyzja
Dodał, że jego cztery kadencje to tak naprawdę dwa ośmioletnie okresy. - W pierwszym skupiliśmy się na drogach, a w drugiej na przebudowie centrum. Oceny tego, co się udało zrobić, zostawiam historykom. Kolejne kadencje oznaczały, że prezydentem byłbym 24 lata. Może nie przystoi? - mówił prezydent.
Dodał, że rezygnacja ze startu w wyborach nie była łatwa. - Trzeba jednak nowego spojrzenia, postawić nowe cele i wyzwania - mówił. Wspomniał też o pojawiających się coraz częściej sugestiach, że liczba kadencji prezydentów powinna być ograniczona.
- Nie zgadzam się z tym, że brak limitów wypacza demokrację. A moja decyzja dowodzi, że nie trzeba ograniczać liczby kadencji - mówił.
Prezydent podkreślił, że jego decyzja jest nieodwołalna. Dodał, że będzie kandydował w wyborach. Chce być miejskim radnym. Nie wykluczył też startu w wyborach parlamentarnych w przyszłym roku.
Od jednego ze współpracowników Ewy Kopacz usłyszeliśmy, że krążą plotki o tym, że prezydent mógłby objąć tekę w nowym rządzie. W grę mógłby wchodzić np. resort rozwoju i infrastruktury. Nie ma jednak potwierdzenia tej informacji.
Piotr Uszok nie chciał powiedzieć, czy już namaścił swojego następcę. Nieoficjalnie mówi się o wiceprezydencie Marcinie Krupie lub byłym radnym i pośle PiS Krzysztofie Mikule.
- Kandydata przedstawimy w ciągu dwóch tygodni - powiedział Uszok.
Dodał, że sam przez kilkanaście miesięcy chciałby odpocząć oraz czuwać z drugiej linii nad dokończeniem miejskich inwestycji.
Komentują decyzję Piotra Uszoka
Grzegorz Tobiszowski, szef śląskich struktur Prawa i Sprawiedliwości
Decyzja prezydenta Piotra Uszoka to na pewno zaskoczenie dla nas wszystkich. Na pewno był faworytem w prezydenckim wyścigu. Zastanawiam się nad powodami rezygnacji. Wiele inwestycji ma teraz swój finał. To wzmacniało jego wizerunek. Zasługi takie jak budowa NOSPR czy przebudowa rynku są widoczne. Nikt mu tego nie odbierze. Jego decyzja oznacza koniec pewnej epoki. Teraz wszystkie środowiska powinny się zastanowić, kogo wystawia w wyborach prezydenckich w Katowicach.
Tomasz Tomczykiewicz, szef śląskiej PO
Jestem zaskoczony. Przecież rozmawialiśmy wspólnie o przyszłości Katowic. Na pewno należą się wyrazu szacunku i podziękowania. Teraz stoimy przed zadaniem znalezienia kandydata. To jednak zupełnie nowa sytuacja. Wymaga to dużej mobilizacji. Z pewnością osób, które będą chciały teraz w wyborach będzie wielu. To np. szef katowickich struktur Leszech Piechota, czy poseł Marek Wójcik, czy kolega Arkadiusz Godlewski, który już kandydował, ale nie wykluczam też otwarcia na ludzi spoza PO.
Arkadiusz Godlewski, były wiceprezydent, radny PO
To jedna z najlepszych decyzji Piotra Uszoka i należą mu się słowa uznania. Mało kto ma odwagę tak postępować. Są liczni prezydenci, którzy po prostu trwają z kadencji na kadencję. Z prezydentem Piotrem Uszokiem bardzo się różniliśmy, ale nie wątpliwie zostanie po nim kilka obiektów w mieście, które będą służyły katowiczanom nawet przez sto lat. Na pewno przejdzie do historii miasta. A PO? Powinna teraz wystawić swojego kandydata.
Prof. Tomasz Nawrocki, socjolog miasta
Z pełnym szacunkiem podchodzę do decyzji pana prezydenta. Polityków poznaje się po tym, jak kończą, a nie jak zaczynają. Trzeba szanować to, że mając pewne zwycięstwo w wyborach prezydent zdecydował się odejść. Należą mu się podziękowania za pracę i zaangażowanie w sprawy Katowic. To jednak nie zmieni krytycznej oceny jego niektórych działań. Na plus oceniam dobrą sytuację gospodarczą Katowic, powstało też sporo nowych i ciekawych budynków, które będą dobrze służyć miastu, prezydent zapowiedział też niedawno stworzenie nowej dzielnicy akademickiej.
Negatywnie oceniam jednak brak całościowej wizji miasta i to, że przebudowa śródmieścia jest tak naprawdę wyrykowa. Prezydent nie poradził sobie też z problemami społecznymi Katowic w takich dzielnicach jak Szopienice i Załęże.
Dr Tomasz Słupik, politolog z Uniwersytetu Śląskiego
Nie ukrywam zaskoczenia. Nic tego nie zapowiadało. Ci, którzy startują w wyborach pewnie teraz zacierają ręce. To największa niespodzianka tej kampanii. Rządy Uszoka miały jasne i ciemne strony. Katowice są atrakcyjne gospodarczo. Prezydentowi nie udało się jednak, to co przesądza o atrakcyjności miasta. Brakuje przyjaznych miejsc, miastu brakuje duszy, czegoś co jest magnesem. Jednak Mariacka wiosny nie czyni. Jego rządy nie miały farejwerków. To było spokojne budowanie dróg, dużych obiektów, brakowało wizjonerstwa i czasem dobrego public relations.
Cały tekst: http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,16649424,Piotr_Uszok_wyjasnia_powody_rezygnacji_ze_startu_w.html#ixzz3DSOTlHxB
sobota, 13 września 2014
Więzienie w Strzelcach Opolskich. Tu gnili zbrodniarze
Dodano: 30 lipca 2013, 0:20 Autor: Radosław Dimitrow
Paul Otto Geibel, niemiecki kat powstania warszawskiego, który kazał rozstrzelać 991 osób, miał przez całe życie oglądać kraty w więzieniu w Strzelcach Opolskich. Ale w 1956 r. sąd w Opolu niespodziewanie go wypuścił. Wyroki do końca odsiedzieli za to Ludwik Kalkstein i "Krwawy Franek".Geibel był prawdopodobnie jedną z najczarniejszych postaci, jaka kiedykolwiek trafiła do Zakładu Karnego nr 1 w Strzelcach Opolskich. Funkcjonariusz III Rzeszy swoją karierę w strukturach SS rozpoczął w 1931 roku, gdy wstąpił do NSDAP.
Po dojściu Adolfa Hitlera do władzy zaczął gorliwie wypełniać powierzone mu obowiązki. W rezultacie bardzo szybko awansował na generała SS i policji (SS-und Polizeiführer), obejmując jednostkę w okupowanej Warszawie.
"Policja wszelkich rodzajów (...) osiągnęła pod jego dowództwem wybitne rezultaty. Charakter jego jest zrównoważony i na wskroś mocny" - wychwalał go Wilhelm Koppe, sekretarz stanu do spraw bezpieczeństwa III Rzeszy, uzasadniając konieczność awansu.
Twarde metody Geibela
Geibel przyjechał do Warszawy w marcu 1944 r. Wybrano go na stanowisko dowódcy SS-manów nieprzypadkowo. Przełożeni doskonale znali jego "twarde metody" i chcieli, żeby kontynuował pracę Franza Kutschery, który w ciągu zaledwie pół roku wymordował w Warszawie ponad tysiąc osób.
Dla Kutschery był to sposób na zaprowadzenie porządku w okupowanym mieście - masowo organizował na ulicach łapanki i przeprowadzał publiczne egzekucje. Żołnierze AK, żeby powstrzymać falę zbrodni, ostatecznie zastrzelili go przed siedzibą niemieckiej policji.
Paul Otto Geibel okazał się "godnym" następcą. Gdy 1 sierpnia 1944 r. wybuchło powstanie warszawskie, kazał swoim ludziom strzelać do każdego - także do cywili.
Zbigniew Bujnowicz, jeden z wielu świadków nazistowskich zbrodni, który został przesłuchany po wojnie, tak opowiadał o brutalnych metodach pracy ludzi podległych Geibelowi:
"W Warszawie na drodze prowadzącej na Okęcie z samochodu wysiadł SS-man i wezwał leżącego w rowie staruszka, by szedł na dworzec kolejowy, gdyż tu mu nie wolno pozostać. Staruszek częściowo po polsku, częściowo po niemiecku tłumaczył, że jest zmęczony i gdy nieco odpocznie, to pójdzie. W odpowiedzi SS-man strzelił z pistoletu w głowę staruszka, po czym wziął kanister z benzyną, oblał poruszającego się jeszcze i podpalił."
W ciągu 10 miesięcy na ulicach Warszawy dokonano 991 publicznych egzekucji na Polakach, a funkcjonariusze podlegający Geibelowi rozstrzelali od 5 do 10 tys. osób. Heinrich Himmler pisał wtedy do niego: "Niech pan zniszczy dziesiątki tysięcy".
Geibel wymyślił także skuteczny sposób na odpieranie ataków żołnierzy AK. Przed ciężkimi wozami, które poruszały się ulicami miasta, prowadził pojmane wcześniej kobiety, tak, żeby żywe tarcze chroniły SS-manów.
Po upadku powstania Geibel zaangażował się w wysiedlanie ludności i ostateczne wyburzenie Warszawy. Za "zasługi" został awansowany na generała majora policji i przeniesiony do jednostki w Pradze.
Zbrodniarz: jestem niewinny
W 1945 roku, gdy Niemcy przegrali wojnę, Geibel stanął przed sądem w Czechosłowacji. Ten skazał go na 5 lat więzienia, ale tylko za zbrodnie dokonane na Czechach. Po skończeniu odsiadki przewieziono go do Warszawy, gdzie znów stanął przed sądem, tym razem za zbrodnie w Polsce. Geibel do samego końca nie przyznawał się do winy.
- O tym, że od 4 marca do 22 maja 1944 r. rozstrzelano 991 osób, nie wiedziałem i dopiero teraz dowiaduję się o tym od sędziego - przekonywał na sali rozpraw.
Niemiecki zbrodniarz wyjaśniał przy tym, że nigdy nie kazał do nikogo strzelać, a okres walk powstańczych opisywał w taki sposób, jakoby to Polacy byli agresywni i atakowali Niemców będących na służbie.
- Z uwagi na niezdolność moich sił do ataku przyjąłem taktykę obrony - odpierał zarzuty dotyczące tłumienia powstania warszawskiego.
W 1954 r. po długim procesie sąd w Warszawie skazał go na karę dożywotniego więzienia. Miejsce odsiadki wyznaczono mu w Zakładzie Karnym nr 1 w Strzelcach Opolskich, które słynęło z ciężkich warunków.
W więzieniu Geibel był skruszonym więźniem o k
amiennej twarzy, która rzadko zdradzała jakiekolwiek emocje. Współwięźniowie nazywali go "katem powstania", przez co nikt nie chciał przebywać w jego towarzystwie. Kilka razy został nawet pobity. Z archiwalnych dokumentów wynika, że służba więzienna musiała mu z tego powodu wydzielić osobną, jednoosobową, celę.
Geibel wychodzi na wolność
Nie wiadomo, dlaczego po zaledwie dwóch latach od rozpoczęcia odsiadki wydział karny Sądu Wojewódzkiego w Opolu postanowił... zwolnić Geibela z więzienia. Sędziowie podjęli taką decyzję "z uwagi na nienaganne zachowanie się skazanego w czasie odbywania kary".
Stwierdzili też, że w nowych realiach, czyli po wyjściu na wolność, Geibel nie popełni już żadnego przestępstwa. Zbrodniarz nie cieszył się jednak długo wolnością. O kuriozalnej decyzji szybko zrobiło się głośno, a na sąd w Opolu spłynęła fala krytyki. Wyżsi oficerowie Wojska Polskiego interweniowali, żeby zmienić postanowienie i osadzić Geibela z powrotem w celi.
Tymczasem niemiecki zbrodniarz, będąc na wolności, pojechał do Warszawy, żeby odebrać paszport i wyjechać do Niemiec. Gdy próbował opuścić Polskę, został ponownie zatrzymany i ponownie osadzony w więzieniu. W ten sposób nazistowski funkcjonariusz wrócił do Strzelec Opolskich.
Andrzej Kucharz, wieloletni dyrektor Zakładu Karnego nr 1, który badał sprawę pobytu zbrodniarzy w strzeleckiej jednostce, mówi, że Geibel miał tylko jedno widzenie.
- Wiosną 1966 roku odwiedziła go trzyosobowa rodzina - mówi Kucharz. - Była wśród nich jego córka.
W tym czasie Geibel prosił o darowanie kary. Spodziewał się amnestii, bo był to czas, w którym biskupi polscy wystąpili do biskupów niemieckich z orędziem "przebaczamy i prosimy o wybaczenie". Ale zamiast wolności, Geibel został przeniesiony do jeszcze cięższego więzienia w Warszawie na Mokotowie.
Andrzej Kucharz przypuszcza, że tamtejsi funkcjonariusze poddali go sugestiom, że już nigdy nie będzie wolny.
- Prawdopodobnie wmawiali mu, że nawet jeżeli wypuszczą go w Polsce, to czeka go jeszcze odsiadka w innych krajach bloku socjalistycznego - tłumaczy Kucharz. - Dlatego też i tak będzie oglądał kraty do samej śmierci.
Wtedy Geibel się załamał i powiesił.
"Hanka" i "Krwawy Franek"
Ale Geibel nie był jedynym zbrodniarzem, który trafił do Strzelec Opolskich. Innym czarnym charakterem był Ludwik Kalkstein. Ten konspiracyjny żołnierz działał od 1940 r. w strukturach wywiadu Armii Krajowej.
Nosił pseudonim "Hanka" i walczył z Niemcami.
W 1942 roku został jednak zatrzymany, a gdy jego działalność wyszła na jaw, hitlerowcy aresztowali także jego rodziców. Wtedy Kalkstein zdecydował się współpracować z gestapo. Został wypuszczony na wolność jako tajny agent nr 97.
Miał za zadanie przekazywać poufne informacje o działalności AK i robił to niezwykle skutecznie. Szacuje się dziś, że na skutek jego "pracy" gestapo aresztowało około 500 osób. Wśród nich byli wysocy rangą dowódcy AK, w tym najważniejszy z nich - generał Stefan "Grot" Rowecki.
Kalkstein został zdemaskowany jako zdrajca w 1943 roku. Władze AK zaocznie wydały na niego wyrok śmierci, ale nigdy nie udało się go złapać. Po wojnie Kalkstein zmienił nazwisko i ukrył się w Szczecinie, gdzie pracował jako dziennikarz w lokalnej gazecie. Rozpoznano go dopiero w 1953 roku. Wtedy usłyszał wyrok dożywocia (później zmieniony na 12 lat więzienia) i trafił do więzienia w Strzelcach Opolskich.
Przez całe życie twierdził, że winę za śmierć Stefana Roweckiego ponosi jego szwagier, który doniósł o nim gestapo.
"Utrzymuje się (...) jeszcze plotka, że to Kalkstein winien jest aresztowania "Grota", tego zaś rodzaju winy społeczność więzienna traktuje ze szczególną niechęcią" - pisał sam o sobie w więziennej gazetce.
- To była szara eminencja wśród skazanych - dodaje Andrzej Kucharz. - Odsiedział wyrok do końca, a za kratami zajmował się m.in. redagowaniem więziennej gazetki. Został zwolniony w 1965 roku na mocy amnestii wojennych.
Po wyjściu na wolność Kalkstein przeprowadził się pod Warszawę, a później zamieszkał w okolicy Jarocina. W latach 80. wyjechał za granicę, zmieniając przy tym imię i nazwisko na Edward Ciesielski. Mieszkał m.in. we Francji i Niemczech. Wiadomo, że w latach 80. w Monachium prowadził bibliotekę Polskiej Misji Katolickiej.
Niezwykle okrutnym skazanym był natomiast "Krwawy Franek" z Oświęcimia. Jego prawdziwe nazwiskobrzmiało: Karasiewicz. Wiadomo o nim tyle, że jako 17-latek trafił do obozu KL Auschwitz. Tam robił wszystko, żeby "ustawić się" kosztem innych. Donosił na współwięźniów, a nawet pomagał nazistom w uśmiercaniu ludzi.
Najpierw został skazany na karę śmierci, którą potem zamieniono mu na 25 lat więzienia. Choć przetrwał obozowe warunki, to w strzeleckim więzieniu nie miał łatwo, bo więźniowie nienawidzili go za jego przeszłość.