sobota, 11 lipca 2015

OLGA BOŁĄDŹ: DZIEWCZYNA Z SĄSIEDZTWA

OLGA BOŁĄDŹ: DZIEWCZYNA Z SĄSIEDZTWA

Wtorek, 7 lipca

​Tak jak hollywoodzkieaktorkidla dobrej roli zrobi wszystko. Ale wielkie emocje Olga Bołądź chce przeżywać tylko na planie filmowym, na co dzień potrzebuje spokoju, a nawet nudy. "Dorosłam", mówi. A trudne życiowe sprawy układa tak samo starannie jak ubrania w szafie.



Spotykamy się kilka dni po wyborach prezydenckich. Niektórzy twoi koledzy aktorzy bardzo mocno zaangażowali się w kampanię wyborczą.

Olga Bołądź: -Nie mnie oceniać innych, ale to nie jest moja bajka. Dostawałam różne sugestie, że powinnam się określić. Nie zrobiłam tego, nigdy nikomu nie powiem, co powinien robić, nie mam takiej potrzeby ani też nie czuję się do tego upoważniona. Prywatnie oczywiście możemy sobie podyskutować na ten temat, ale jako aktorka chcę być transparentna. Jednak wciąż wiele filmów wywołuje ogromne emocje i jest głosem w sprawie. Choćby "Pokłosie" Pasikowskiego czy nagrodzona Oscarem "Ida" Pawlikowskiego albo filmy Smarzowskiego.

Ty ostatnio zagrałaś w kontrowersyjnych "Służbach specjalnych" Patryka Vegi.

-"Służby specjalne" to po prostu political fiction. Jeśli nawet przyjmiemy, że były głosem w sprawie, to reżyser opowiada historię, a ja jestem tylko niewielką częścią całego przedsięwzięcia. Mój osobisty pogląd na dany temat może się całkowicie różnić od poglądu granej przeze mnie postaci. Mogę grać komunistkę, morderczynię, osobę amoralną.

To czym się kierujesz, przyjmując propozycję zagrania w konkretnym filmie? Patrząc na twoje artystycznewybory, myślałam, że ważne jest dla ciebie, o czymfilmopowiada.

-Ważne, ale nie najważniejsze. Wydaje mi się, że zamykałabym sobie drogę, gdyby to było podstawowe kryterium. Przede wszystkim pociągają mnie role, a nie tematyka. Lubię brać udział w różnych, czasem ryzykownych, projektach.

Zagrałabyś w filmie o Smoleńsku?

-Ja już wystąpiłam w filmie o Smoleńsku! To był offowy film "Prosto z nieba" w reżyserii Piotra Matwiejczyka, w którym wzięło udział sporo fajnych aktorów. Grałam tłumaczkę, która po kłótni z mężem jedzie na lotnisko. W tym czasie do jej męża (w tej roli Marcin Bosak - red.) przychodzi kochanka i kiedy on uprawia z nią seks, słyszy w radiu, że samolot, do którego wsiadła żona, miał wypadek. Ten film był kompletnie apolityczny. Opowiadał o tragedii wszystkich, którzy stracili tego dnia kogoś bliskiego.

Miałam na myśli film, który kręci Antoni Krauze. Wielu aktorów, na przykład Marian Opania, nie chciało w nim grać.

-Nie stałam przed takim wyborem, uważam jednak, że nie należy demonizować tematu, przecież to będzie film fabularny, mam taką nadzieję, a nie dokumentalny, a Krauze jest cenionym reżyserem. Ale nie znam scenariusza, mogę tylko zgadywać. Myślę, że aktorzy, którzy odrzucili propozycję, mieli obawy, że powstanie film propagandowy. Sama nigdy nie zgodziłabym się, żeby ktoś wykorzystał moją osobę do załatwienia jakichś interesów. Nie chcę być marionetką.

Masz 31 lat i w dorobku dwadzieścia kilka ról.

-Muszę uwierzyć ci na słowo, sama nigdy ich nie liczyłam. No to chyba fajnie, nie? Nie boję się wyzwań, ale mam też swój rozum. Jeśli widzę, że coś jest dla mnie nierozwojowe, to nie biorę w tym udziału.

Kiedy przygotowywałaś się do "Służb specjalnych", intensywnie trenowałaś, bardzo schudłaś, ogoliłaś głowę. To było tak wyjątkowe poświęcenie się dla roli w polskim kinie, że potem w każdym wywiadzie byłaś z tego odpytywana. Wielu aktorów tłumaczy, że nie może sobie pozwolić na radykalne zmiany wizerunku, bo żeby się utrzymać, muszą grać w kilku produkcjach równocześnie.

-To jest kwestia wyboru. Wiadomo, że mamy bardzo trudny rynek zawodowo, ale jeśli sama nie postawię sobie wysoko poprzeczki, to mogę nigdy nie osiągnąć satysfakcji ze swojej pracy. Minęło półtora roku od tego filmu, a ja wciąż muszę doczepiać włosy, czasem zakładać do filmu peruki. Ale takie "poświęcenie" naprawdę da się znieść. Jestem bardzo wdzięczna losowi, konkretnie Patrykowi, za tę rolę (śmiech).

Co ci dała?

- Propozycja pojawiła się dziewięć miesięcy po urodzeniu mojego syna. Siedziałam wtedy w domu, trochę rozleniwiona, i takie wyzwanie zmusiło mnie do intensywnej pracy. Musiałam zacząć ćwiczyć, chodziłam do siłowni. Ale nie tylko o to chodzi. Ja naprawdę poświęciłam dużo czasu, żeby swoją bohaterkę zrozumieć, nauczyć się jej. Wymagało to ode mnie dyscypliny, koncentracji. To nie jest tak, że wchodzi się na plan i wszystko samo się dzieje. Wiadomo, że nikt mi za te przygotowania dodatkowo nie zapłaci - taki kraj. Trudno, wybrałam taki zawód, chcę szlifować warsztat, rozwijać się. Liczę się też z tym, że może mi nie wyjść.

Co jest dla ciebie pociągającego w aktorstwie?

- Niewiadoma i ryzyko. Aktor musi być "głodny", bo jak nie jest ani "głodny", ani ciekawy, to trudno, żeby powstało coś wartościowego. Ten zawód to takie stałe kopanie się w d...ę, żeby się chciało. Gdy na planie spotykam aktorów, którym też się chce, to dostaję skrzydeł. Myślę też, że sama potrafię motywować innych, przynajmniej mam taką nadzieję. Aktorstwo w jakimś sensie dopełnia mnie jako człowieka. To jest takie trywialne, ale dzięki graniu mogę być kimś innym.

Aktorstwo jest rodzajem życia równoległego?

- Aż tak zdolna nie jestem (śmiech). Chodzi o to, że ja nie mam jakichś ekstremalnych hobby, nie skaczę ze spadochronem, na co dzień nie biegam z pistoletem. Uważam, że prywatnie nie jestem ciekawa, ja tylko mam ciekawy zawód. I to mi wystarcza. Na co dzień chcę być sobą. Trochę nudną, zwyczajną, spokojną dziewczyną.

Wydaje mi się, że twoje życie prywatne nie jest takie spokojne.

- Moje życie jest bardzo spokojne, tylko piszą, że jest inaczej. Coraz mniej mnie to obchodzi. Nie będę komentowała doniesień na swój temat.

Uodporniłaś się na to?

- Nie udzielę odpowiedzi na to pytanie, bo nie będę nikomu dawać satysfakcji.

Żałowałaś kiedyś, że wybrałaś ten zawód?

- Nie wybrałabym go drugi raz.

Dlaczego?

- Bo życie jest za ciekawe, żeby coś powtarzać. W drugim życiu chciałabym być w Lekarzach bez Granic. Jeśli kiedykolwiek mój syn zapyta mnie, kim ma zostać, odpowiem mu, że sam musi zdecydować, nie mogę tego zrobić za niego. Ale aktorstwa nie będę polecać, to strasznie ciężki kawałek chleba. Okrutny zawód, bardzo niesprawiedliwy, nie wiadomo, kiedy zostanie się docenionym, czy w ogóle to się stanie. Albo się mieścisz w wizji reżysera, albo się nie mieścisz, i to jego prawo. Albo cię kamera kocha, albo nie. No, ale jak siędzieckouprze, to z głowy mu tego nie będę wybijać, bo jeszcze bardziej będzie chciało.

Tobie ktoś próbował wybić aktorstwo z głowy?

- W mojej rodzinie nie było aktorów ani artystów. Rodzice mieli praktyczne zawody, moja starsza siostra Magda została radcą prawnym. Chodziłam do dobrego liceum, ale nie skupiałam się na nauce, więc rodzicom przede wszystkim zależało, żebym zdała maturę. Moja mama ma bardzo silny charakter i swoje zdanie na każdy temat, ja też, więc ciągle dochodziło między nami do spięć. Ona nie zawsze rozumiała moje wybory, ale mimo to zawsze mogłam liczyć na jej wsparcie, także finansowe. Dzięki temu spokojnie studiowałam w Krakowie, spędziłam sześć miesięcy na stypendium w Barcelonie.

Jakie macie relacje?

- Mama od lat mieszka we Włoszech, opiekuje się starszymi, chorymi ludźmi. Dla mnie to normalne, że nie mam jej na co dzień. Rozmawiamy głównie przez telefon i Skype'a. Ona ciągle myśli, że wie, co jest dla mnie dobre. Chyba cały czas ma wrażenie, że jestem małą dziewczynką.

Takie są mamy.

- No właśnie. Pamiętam, że kiedy pojawił się Bruno, powiedziała: "Wreszcie przekonasz się, jak to jest". I się przekonuję. Coraz trudniej jest się na nią wkurzać, zdaję sobie sprawę z tego, jak trudno jest wychować dziecko na niezależnego człowieka, który nie boi się iść własną drogą. A mojej mamie to się przecież udało (śmiech).

- Nie widzę potrzeby opowiadania o swoim życiu prywatnym. Mam wspaniałego syna i wspaniałego faceta. To tyle - mówi Olga Bołądź /Aldona Kaczmarczyk /Pani
- Nie widzę potrzeby opowiadania o swoim życiu prywatnym. Mam wspaniałego syna i wspaniałego faceta. To tyle - mówi Olga Bołądź
/Aldona Kaczmarczyk /Pani

Jak wychowujesz swojego syna?

- Na razie ma dwa i pół roku, więc to jest przede wszystkim opieka: "Bruno, nie wchodź na okno", "Bruno, nie rób tego", "Bruno, kocham cię, ale nie możesz kierować autem" (śmiech). Mój syn uwielbia samochody. Staram się mu wszystko tłumaczyć, oczywiście na jego poziomie.

Sporo pracujesz. Nie masz wyrzutów sumienia, że spędzasz z synem za mało czasu?

- Kiedy jestem na planie, to całkowicie skupiam się na roli, ale jak wracam do domu, to jestem zwyczajną mamą. Gdy nie kręcę filmu, mam dużo więcej czasu niż przeciętny rodzic. Czasem wychodzę na trzy godzinki do teatru zagrać spektakl. Moim zdaniem macierzyństwo nie polega na tym, żeby zrezygnować z siebie i "wkleić się" w dziecko. Czasem, gdy wychodzę z domu, Bruno mówi: "Nie musisz iść do pracy", i serce mi się kraje, ale odpowiadam: "Synku, ja chcę iść do pracy. Kocham cię i niedługo wrócę".

Ma nianię?

- Ma fantastyczną nianię, ale ma też świetnego ojca, który się nim zajmuje. Nie jesteśmy razem, ale wspólnie wychowujemy naszego syna. To wymagało od nas obojga dużej dojrzałości. Mojedzieckojest moim największym skarbem i ten skarb jest nie tylko mój. To jest nasza podwójna radość. Mamy dobrą relację i wspólny plan wychowawczy. Uważam to za swój ogromny sukces, że tak to poukładaliśmy. To nie odbyło się bez wysiłku, trzeba było schować swoje ego.

Nie wszyscy to potrafią.

- Sprawię sobie komplement i powiem, że stałam się dojrzałą osobą. Kobieta w takiej sytuacji musi na siebie spojrzeć z dystansem. Bo nie chodzi o mnie, tylko o dziecko.

Jaki jest twój synek?

- Wszyscy go uwielbiają. Jest bardzo śmiałym, rezolutnym i radosnym chłopcem. Nigdy nie przeżył żadnej ekstremalnej sytuacji. Cieszy mnie to.

Zmieniłaś się, odkąd pojawił się na świecie?

- Musiałam wydorośleć.Ciążato stan takiej przymusowej psychoterapii, podczas której poznajesz siebie. Nigdy wcześniej nie myślałam tyle o sobie, swoim życiu, wyborach.

Ciąża zdarzyła się w dobrym momencie twojego życia?

- Na początku wydawało mi się, że nie jestem gotowa na zmiany. Szczerze? W pierwszej chwili się przeraziłam. Chyba każda kobieta, także ta, która bardzo pragnie zajść w ciążę, nagle zderza się z czymś kompletnie nowym. Przez całe życie byłam sobie sterem, żeglarzem, okrętem, wolnym duchem, mogłam robić, co chciałam, i prawie z dnia na dzień to się skończyło. Tak jakby ten malec we mnie zaciągnął jakiś hamulec, pojawiły się inne priorytety, zaczęłam wić gniazdo. Odkąd jest Bruno, wszystko układam pod niego. To on teraz wyznacza mi, co jest właściwe, a co nie. I już zawsze tak będzie.

Jesteś lepszą aktorką, odkąd zostałaś mamą?

- Nie wiem, czy lepszą aktorką, na pewno wiek i doświadczenie wpływają na jakość mojego aktorstwa, dodają mi pewności siebie. Z drugiej strony, w swoim zawodzie ciągle czuję się jak gówniarz, przed każdą nową rolą ogromnie się stresuję, że sobie nie poradzę, że źle zagram. Za każdym razem się spinam i pierwsze sceny w filmie to dla mnie katorga, czy dobrze gram.

Brunona urodziłaś w swoim rodzinnym mieście, Toruniu.

- Chciałam, żeby mojedzieckomiało krzyżaka w akcie urodzenia, i ma.

CYTAT

"

A tak poważnie?

- Ale to było poważnie. Toruń jest dla mnie ważny. Tam jest mój dom rodzinny, w którym teraz mieszka moja siostra. Wszyscy się tam spotykamy - tata, który mieszka w pobliżu, i mama, która mieszka daleko. Tak wyszło, ale moja rodzina nie jest podzielona, wspieramy się. Kiedy moi bliscy są koło mnie, czuję się bezpiecznie. Pojechałam do Torunia miesiąc przed terminem, zaszyłam się tam, odcięłam. Urodziłam Bruna w szpitalu, w którym sama przyszłam na świat, opiekował się mną ginekolog, którego w Toruniu znają wszyscy - doktor Paluszyński. Jeśli będę miała kolejne dziecko, a wierzę, że tak się stanie, to ono też przyjdzie na świat w tym miejscu z pomocą tych samych ludzi i świetnych położnych.

Chciałabyś mieć drugie dziecko?

- Na razie nie planuję! Kocham dzieci, kocham być mamą, chociaż moim zdaniem za mało pisze się o tym, że macierzyństwo bywa też ciężkie, początki są trudne. Byłam kompletnie wycieńczona, bo Bruno potrafił się budzić dwadzieścia razy w ciągu nocy. Teraz jest w takim fajnym okresie, staram się tym nacieszyć na tyle, na ile się da, odpocząć i zebrać siły przed ewentualnym kolejnym potomstwem. Wtedy, gdy będę mieć spokój i pewność, że mnie zwyczajnie stać na to, żeby przez jakiś czas nie pracować, że będzie do czego wracać. Krążą legendy na temat zarobków aktorów, i niech krążą, ale to nie wygląda tak różowo. Jestem wolnym strzelcem, nie czeka na mnie roczny urlop macierzyński z comiesięczną pensją. Ale to jest mój wybór. Jeśli więc wszystko dobrze się ułoży, to kiedyś dlaczego nie? Między mną a moją siostrą jest pięć lat różnicy i uważam, że tak jest idealnie. Na początku bywało różnie, najpierw ona lała mnie, potem ja ją, ale w pewnym momencie ta różnica traci znaczenie i teraz Magda jest moją najlepszą przyjaciółką.

Kobieta z dzieckiem to wyzwanie dla mężczyzny.

- Wydaje mi się, że akurat w tej kwestii inteligencja emocjonalna albo instynkt pomogły mi dokonywać wyborów i nigdy mnie nie zawiodły. W takich sytuacjach zawierzam sobie. Wiadomo, że nigdy nie zrobiłabym krzywdy mojemu dziecku, bo jego dobro jest najważniejsze. Uważam, że Pan Bóg nade mną czuwa i sam dobrze zdecydował za mnie, co się kiedy powinno wydarzyć. Moje życie jest teraz bardzo poukładane.

To znaczy?

- Wiem, w którym momencie jestem, dlaczego z tym, a nie innym mężczyzną, i jest mi zwyczajnie dobrze. Nie chcę być osobą, którą wszyscy kojarzą z ekscytującym życiem prywatnym, ale nie wiedzą, w czym zagrała. Mam wspaniałego syna i wspaniałego faceta. Tyle na ten temat.

Często grasz silne, zdecydowane bohaterki. Prywatnie też taka jesteś?

- Zawsze, gdy ktoś mnie widzi po raz pierwszy, dziwi się: "Jaka ty jesteś drobna" (śmiech). Wydaje mi się, że jestem odważna, mam chęć do życia i na nowe wrażenia. To mnie pcha do przodu. Ta siła to rodzaj pancerza, który ma uchronić moją kruchość. Bo jestem bardzo delikatnej struktury.

Łatwo cię zranić?

- Bardzo łatwo. Kto mnie zna, wie o tym doskonale. A to, jakie robię wrażenie na ekranie, to zupełnie inna sprawa. Ale czy prywatnie jestem silna? Chyba nie. Potrafię jednak o siebie zadbać. Jestem typem Zosi samosi, zawsze byłam dość samodzielna.

Wyobrażasz sobie swoje życie bez mężczyzny?

- Pewnie bym sobie poradziła, ale nie chciałabym tego. Życie to podróż i ja wolę ją odbywać w dwójkę plus, to znaczy z partnerem i dziećmi. Zależy mi, żeby wszyscy, którzy ze mną żyją, byli szczęśliwi. Potrzebuję harmonii.

W takim razie czy potrafisz się kłócić?

- Mam łatwość wywoływania w sobie emocji, potrafię się zapalić w ciągu dwóch sekund, obrażam się, wściekam, tracę energię na rzeczy, które nie są tego warte. Ale umiem też przyznać się do błędów, przeprosić. Wymagam kompletnej uczciwości, nie znoszę machlojek, matactw. Nie tylko prywatnie, ale i zawodowo. Bardzo poważnie podchodzę do swojej pracy, muszę się przygotować, niczego nie zagram na pół gwizdka. Jestem perfekcjonistką. U mnie wszystkie ubrania są poukładane kolorystycznie, na półkach musi być porządek.

Perfekcyjna pani domu.

- Nie znoszę tego programu, zresztą test białej rękawiczki stał się kultowy, trochę z niego drwimy w spektaklu "Dobry wieczór Państwu", w którym gram razem z Krzysztofem Materną. Ale kiedy przyjaciółki chcą pożyczyć ode mnie ciuchy i otwierają moją szafę, wiedzą, że nie mogą zostawić mi bałaganu. Lubię, żeby przestrzeń wokół mnie była uporządkowana. Relaksuję się, sprzątając. Może wyniosłam to z domu?

Gotujesz?

- Słabo. Na szczęście nie muszę, bo ktoś inny gotuje znacznie lepiej. Ale jeśli chodzi o porządek, to naprawdę potrafię się czepiać. To, co się we mnie zmieniło w ostatnich latach i z czego się bardzo cieszę, to to, że przestałam przywiązywać się do rzeczy materialnych. Kompletnie nie ekscytuje mnie już kupowanie ciuchów, a kiedyś to uwielbiałam. Teraz myślę sobie o dzieciach w Chinach czy na Filipinach, które je szyją, i momentalnie odechciewa mi się zakupów. Staram się żyć świadomie, zakręcam dobrze kran, oszczędzam energię, segreguję śmieci. Mam nadzieję, że zostawię po sobie czyste miejsce, że nie nabałaganię. Gdy widzę zaśmieconą plażę, to naprawdę się przejmuję. Może to są natręctwa, ale mnie to przeszkadza. 

Co jest jeszcze ważne dla ciebie?

- Chciałabym, żeby w moim życiu działo się dużo dobrego i żebym mogła to dobro przekazywać dalej. Jestem wierząca. Uważam, że wiara jest bardzo ważna, tak samo jak wierność swoim przekonaniom, bycie fair wobec siebie i innych. Lubię ludzi: przyjaciół, kolegów, sąsiadów. Mieszkam na Mokotowie w niewielkim budynku, gdzie ludzie ze sobą rozmawiają, lubią się.

Teraz modne jest bycie lokalnym patriotą.

- Nie lubię być trendy (śmiech). To jest dla mnie niewygodne. Ale chcę wiedzieć, co słychać u mojego sąsiada, który jest w podeszłym wieku i samotny. Z sąsiadkami gadam o dzieciach i lekarzach. A od kiedy zalałam mieszkanie piętro niżej, zyskałam najbliższą przyjaciółkę (śmiech).

Jesteś optymistką?

- Nie, ale dużo marzę. Jestem w tym naprawdę dobra.

O czym marzysz?

- Prywatnie - żeby było tak, jak jest, czyli spokojnie. A zawodowo - wręcz przeciwnie, żeby jak najwięcej się działo, z przytupem. Nie wiem, jak się potoczy moja kariera, ale mam nadzieję, że będę grać. A jeśli nie, to zmienię zawód. Nie chcę się do nikogo porównywać czy upodabniać. Chciałabym w aktorstwie tworzyć nową, swoją jakość. Lubię być w takim stanie przeobrażania się do roli. Teraz na przykład chodzę w bardzo wysokich szpilkach, bo taka jest moja nowa bohaterka, a ja nie przepadam za obcasami. To będzie komedia, później wchodzę w następny film, też z nutą komediową. Przyznaję, że wolę "ciężkie" kino, więc się martwię, czy się sprawdzę. Krzysiu Materna, którego nazywam swoim przyjacielem, ale i mentorem, nauczył mnie, że żeby było zabawnie, trzeba grać skromnie, bez "ściągania na siebie kołderki". Trzeba pamiętać, że ktoś musi rzucić skórkę od banana, żeby ktoś mógł się na niej przejechać, że trzeba pracować na partnera. Aktorstwo to gra zespołowa.

Potrafisz się "odkleić" od roli, kiedy kończą się zdjęcia?

- Dużo się warsztatowo nauczyłam, zwłaszcza przy roli Agaty Mróz (wybitna siatkarka, która zmarła po przeszczepie szpiku, kilka tygodni przed śmiercią urodziła córeczkę, jej historia została przedstawiona w filmie "Nad życie" w reż. Anny Pluteckiej-Mesjasz - red.). Umiem się już zresetować w domu, żeby następnego dnia móc znów wejść na plan.

Jak to robisz?

- Normalnie, zmywam makijaż, zdejmuję buty i żyję własnym życiem.

Iza Komendołowicz

PANI 7/2015


Artykuł pochodzi z kategorii:Wywiady

Tekst pochodzi z magazynu

Pani


Kraków: stolica prawdziwych Polaków

Bartosz Piłat, Michał Olszewski
 
11.07.2015 01:00

A A A Drukuj

Rys. Marcin Wicha

Kierunki polskiej polityki na najbliższe pięć lat wytycza grupa znajomych w wilgotnej księgarni pod Wawelem.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Witajcie w mieście, w którym do wielkiej polityki wciąż wchodzi się przez zatęchłe bramy. W mieście, gdzie konwentykle najlepiej wychodzą w piwnicach, wieczorową porą, a na ideowych spotkaniach nadal można spotkać zamyślonych młodzieńców w fularach. W mieście milionowym, rozległym, ale tak małym, że przeciwnicy ocierają się o siebie łokciami.

Witajcie w mieście prezydenta Andrzeja Dudy.

Andrzej Duda, człowiek z mgły



Rynek Główny 34 

Po prawej Hawełka i Europejska, po lewej cukiernia Wawel. Za plecami Sukiennice - najstarsza galeria handlowa w Polsce. Pośrodku budynek uniwersytecki. Tu ulokował się Klub Jagielloński. Wczoraj - mało znane towarzystwo krakowskich intelektualistów, dziś - zaplecze ideowe najważniejszych gabinetów w państwie.

Po schodach wytartych tysiącami studenckich stóp wspinamy się pod dach, gdzie od pewnego czasu "jagiellończycy" mają stałą siedzibę i własną bibliotekę. Klub to kuźnia republikańskiej, konserwatywnej myśli politycznej. Od pewnego czasu poza papierowymi "Pressjami" wydaje też bieżący serwis opiniowy Jagiellonski24.pl i opracowuje analizy dotyczące polityki miejskiej w ramach Ośrodka Myśli o Mieście. Innymi słowy, staje się pełnoprawnym think tankiem.

Wkrótce po drugiej turze niedawny i wciąż wpływowy prezes klubu Marcin Kędzierski opublikował wykaz najważniejszych wyzwań i porad dla nowego prezydenta. Gest śmiały, ale uzasadniony, zważywszy, że ów ekonomista jest twarzą Klubu Jagiellońskiego. Tego samego, z którego wywodzi się najbliższy współpracownik Andrzeja Dudy, jego intelektualny mentor i przyszły prezydencki minister - profesor Krzysztof Szczerski.

Lista współpracowników Klubu jest długa i imponująca: jest na niej jeden z byłych liderów Platformy Jan Rokita, były minister sprawiedliwości Donalda Tuska, a dziś pisowski satelita Jarosław Gowin, europoseł Ryszard Legutko, zasłużony opozycjonista i działacz PO Bogusław Sonik, poseł Platformy i Ruchu Palikota Łukasz Gibała. - Pamiętam, że spotkałem tam Gowina, gdy startował pierwszy raz do Sejmu. Nie miał bladego pojęcia o praktyce politycznej, o kampanii wyborczej. Pomagali mu ludzie Klubu - małżeństwo Budzanowskich. Mikołaj został potem ministrem skarbu - opowiada jeden z krakowskich polityków Platformy.

Dzisiaj klub nie ma nic wspólnego z bieżącą polityką. Przynajmniej tak twierdzą jego działacze: - Pierwsze pokolenia wykorzystały szansę, ale teraz furtki są już zamknięte. Działamy na własny rachunek.

Wpływ środowiska Klubu Jagiellońskiego na nowego prezydenta jest trudny do uchwycenia. Andrzej Duda awansował na polityka warszawskiego z pominięciem szczebla lokalnego - współautor ustawy lustracyjnej został wciągnięty na stanowisko wiceministra sprawiedliwości przez Arkadiusza Mularczyka i Zbigniewa Ziobrę, a do prezydentury Krakowa jesienią 2010 roku startował z nadania Warszawy jako człowiek namaszczony przez Lecha Kaczyńskiego.

- Duda nie był naszym członkiem, nie uczestniczył aktywnie w życiu intelektualnym. Trudno powiedzieć, czy i jak nasiąkł Klubem. Jeśli już, to poprzez kontakty z Legutką i Szczerskim. Oni na niego wpłynęli - opowiada członek Klubu. I dodaje, że po pierwsze - nikt nie ma takiego wpływu na prezydenta jak prezes Kaczyński, a po drugie - nawet jeśli czuje duchowe pobratymstwo z "jagiellończykami", to wiele dla nich nie zrobi, bo dostał zgodę na tylko jeden etat "profesorski", właśnie dla Szczerskiego. - W PiS boją się nowej frondy, drugiego PJN, a poza tym partia po ośmiu latach jest wygłodniała stanowisk.

Ale posady to jedno, a zakulisowy wpływ na politykę - drugie. Tymczasem w wypowiedziach Andrzeja Dudy wiele wątków, zwłaszcza dotyczących polityki zagranicznej, to Szczerski. Szczerski to Klub, a Klub to Polska - rozumiana jako silny gracz oddziałujący na cały obszar między Łabą a Dnieprem. Aktywna polityka na Ukrainie i relacje z Niemcami na prawach twardego partnera.

Straszenie Europą



Podwale 3 

Wychodzimy z Klubu, skręcamy w prawo, potem w Szewską, po chwili jesteśmy na Plantach. Już widać biuro europosła Ryszarda Legutki. To tylko 300 metrów. Jeśli nie spotkamy żadnego znajomego - trzy minuty spaceru.

Znawca Platona z Uniwersytetu Jagiellońskiego to dawna gwiazda PiS i "mający ucho prezesa"; był nawet ministrem edukacji u Jarosława Kaczyńskiego. Dziś jego rola partyjnego intelektualisty straciła na ważności, ale wciąż jest ceniony. I często o nim słychać. Profesor lubi wypowiadać się kategorycznie. O procesie z licealistami z Wrocławia, których nazwał smarkaczami, gdy zażądali zdjęcia krzyża w klasie, trąbiły wszystkie media. Podobnie jak o zeszłorocznym doktoracie honoris causa UJ dla José Manuela Barroso - Legutko zarzucił mu młodzieńczy romans z maoistami i mówił, że "Barroso (...) jest bardzo przeciętnym urzędnikiem i politykiem. Przez swoje dwie kadencje nie wyróżnił się niczym szczególnym. Był gładki i nijaki". Ostatecznie uniwersytet zrezygnował z uhonorowania ówczesnego szefa Komisji Europejskiej. Ostatnio było o Legutce głośno, gdy poskarżył się Europejskiemu Rzecznikowi Praw Obywatelskich, że Donald Tusk jako unijny urzędnik nie miał prawa wesprzeć w kampanii Bronisława Komorowskiego.

Tygrys nie przerzuci się na warzywa. Co chodzi po głowie Jarosławowi Kaczyńskiemu


- Profesor daje coraz surowsze i coraz bardziej gorzkie oceny świata - mówią przyjaciele z Klubu. "Zawsze uważałem się za samotnika intelektualnego" - powiedział pięć lat temu w wywiadzie dla konserwatywnego kwartalnika "Pressje".

Ale to, że Legutko zamknął się w swojej willi otoczony tylko psami i coraz mniej uczestniczy w życiu politycznym i partyjnym, nie znaczy, że nie ma na nie wpływu.

- Tam są sformułowania, których dotąd w polskim systemie prawnym nie było i które w gruncie rzeczy są niezdefiniowane. Pozostawiają one ogromne pole do popisu, a są elementami ideologii lewackiej i za nimi idzie lewacka treść, obca naszej kulturze i tradycji. Jej zadaniem, to nie tylko moje przekonanie, ale także większości ludzi, jest podcinanie korzeni tradycyjnych społeczeństw - takich jak nasze, które wyrosły na tradycjach chrześcijańskich - by stworzyć nowego człowieka - tak na wiecu w Kielcach mówił o konwencji antyprzemocowej walczący o prezydenturę Duda.

Wypisz wymaluj - poglądy Legutki, wroga postmodernizmu, pokładającego nadzieję w wartościach chrześcijańskich, ale też zwolennika Realpolitik, wyłożone cztery lata wcześniej w "Gazecie Polskiej Codziennie": "Promocja lewactwa, zaczytywanie się w Leninie i pałowanie na ulicach dowodzą umiłowania wolności, promocja patriotyzmu to kryminogenna zadyma. Nas to oburza, ale jesteśmy niestety w mniejszości. (...) Partie europejskie mniej lub bardziej nawiązujące do konserwatyzmu skazane są więc na dwa scenariusze: albo zachowają swoją ideową tożsamość, co oznacza zepchnięcie na margines, albo pójdą na kompromisy kosztem swojej tożsamości. Jestem zwolennikiem ugody taktycznej, w razie konieczności dokonywanej przez partie, nie ma jednak i nie powinno być miejsca na kompromisy ideowe, niezależnie od siły nacisku czy pokusy handlu pryncypiami".

Dunajewskiego 6 

Od europosła do redakcji "Arcanów" jest ze dwie minuty spacerem. Po drodze mijamy jeszcze mieszkanie Marka Lasoty, szefa krakowskiego oddziału IPN i kandydata PiS w ostatnich samorządowych wyborach prezydenckich. Niedaleko mieszka Jan Rokita. Czasem spotykają się na obiadach w Starej Kuchni, czasem na kawie w Bunkrze Sztuki.

"Arcana" to miejsce szczególne. Tu rosną marzenia o potężnej Polsce, stąd płyną ostrzeżenia przed miażdżącymi kraj siłami z zachodu i ze wschodu, tutaj, w pokojach wypełnionych meblami pamiętającymi stan wojenny, trwają narady redakcyjne. Nie otoczenie w redakcji jest ważne, lecz duch wynoszony z murów Uniwersytetu Jagiellońskiego; historycy, prawnicy czy poloniści wchodzący w skład zespołu; zajęcia i dysputy odbywają na co dzień w murach stu-, dwustu-, pięciusetletnich budynków. Mocni potęgą i trwaniem tych murów w redakcji ku przestrodze składają w całość szwankujące elementy polskiego pejzażu.

Tej strażnicy polskiej państwowości dogląda redaktor naczelny Andrzej Waśko, profesor polonistyki UJ, który w wiosennym numerze uderza się w pierś i wyznaje, że wiara redakcji w kapitalizm okazała się błędna. Naszpikowany słowami kluczami - kraj półkolonialny, frustracja, degradacja, ruiny, degrengolada, tabloidyzacja - tekst jest streszczeniem obecnego przesłania PiS i samego Dudy. Ów zresztą sam zabiera głos, opowiadając w rozmowie z Krzysztofem Szczerskim, że "obecnie trwa proces rozwadniania naszej polityczności. To jest polityka kosmopolityczna, wpuszczania na salony obcych idei, które zatruwają nasze korzenie kulturowe. Jednym z ostatnich owoców takiej polityki jest przyjęcie tej konwencji tzw. antyprzemocowej".

Szczerski: Zapalimy polską latarnię


Redakcyjne pożegnanie z kapitalizmem i kosmopolityzmem wieńczy deklaracja: odtąd "Arcana" skupią się wyłącznie na budowaniu etosu polskiej inteligencji. Bo że zaginął i budować go trzeba, nie ma wątpliwości. Jak dowodzi Elżbieta Morawiec w recenzji oscarowej "Idy", "(...) w przeciwieństwie do Żydów my o swoją statystykę nie dbamy. Przeszedłszy najkrwawszą Golgotę w czasie wojny, dzisiaj stajemy pod pręgierzem świata - opluwani, hańbieni, pogardzani (...). To samoplugawienie się jest czymś obrzydliwym. Tak jak polscy, pożal się Boże, twórcy mógłby się zachować tylko enkawudzista".

Budowa etosu to jedno zadanie dla konserwatywnych państwowców. Drugie już dawno wytyczył profesor Andrzej Nowak, współzałożyciel i wieloletni naczelny dwumiesięcznika. Historyk, ceniony znawca Rosji i tłumacz historiozoficznego sensu katastrofy smoleńskiej, przy każdej okazji kreśli wizję Polski spojonej ponadpokoleniową ideą większą niż ciepła woda w kranie oraz budowa dróg.

"Bardzo groźne staje się to, co czynią, do czego dążą przedstawiciele rządzącej elity, już od kilku ładnych lat zresztą - a mianowicie próba redefinicji tego, co oni nazywają polskim patriotyzmem, a czego ja w ogóle nie potrafię zrozumieć ani przyjąć. Chodzi o tego rodzaju redefinicję, w której III Rzeczpospolita ograniczona zostaje do jak najmniejszej skali i szuka swego miejsca w Unii Europejskiej zamkniętej definitywnie od wschodu obecną granicą Polski. Szuka jednakże swego miejsca jako mała peryferia tej nowej, większej wspólnoty europejskiej, marchia wschodnia Eurolandu, której mieszkańcy mają obsługiwać biegnące ze wschodu na zachód autostrady i pełnić niewdzięczną funkcję celników i kontrolerów tej granicy - w Mościskach, w Kuźnicy Białostockiej" - wykładał podczas jednego z wystąpień.

"To bardzo dobrze, że jesteśmy w UE, ale powinniśmy prowadzić swoją politykę. Dosyć polityki płynięcia w głównym nurcie". Ton ten sam, ale to już nie Nowak, tylko Andrzej Duda na spotkaniu wyborczym w Proszowicach.

Idźmy dalej.

Róg Dunajewskiego i Garbarskiej 

Dokąd teraz? Najlepiej przez Planty, w pobliże IPN, gdzie urzęduje Marek Lasota. W ostatnich miesiącach rzadziej można spotkać ich razem, ale przez lata lubili się stołować wspólnie: Lasota, Rokita i Wojciech Kolarski - filozof, socjolog, radny, szef biura poselskiego Andrzeja Dudy, a przede wszystkim jego przyjaciel z harcerstwa, typowany na szefa prezydenckiej kancelarii.

W okolicach Plant można też poszukać Jarosława Gowina. Był czas, kiedy ten filozof i były naczelny miesięcznika "Znak" w niedalekiej knajpce Cudowne Lata gromadził wokół siebie w czwartkowe wieczory naukowców i początkujących polityków. Z tamtego otoczenia nie pozostał właściwie nikt, Gowin jest teraz krakowskim Janem bez Ziemi czekającym na kolejną okazję polityczną. Jednak wątpliwe, czy odzyska dawne wpływy, mimo że gorąco poparł Dudę i zyskał - ponoć - dostęp do ucha prezesa. - Zbyt wysokie ego, poza tym nie jest potrzebny politycznie - można o nim usłyszeć w partyjnej kuchni.

Wróćmy na Rynek.

Na Rynku Głównym 

Najważniejszą postacią intelektualnego otoczenia Dudy jest bez wątpienia Krzysztof Szczerski. Politolog, profesor UJ, wykładowca wielu uczelni. Elokwentny, wygadany, podobnie jak Duda obdarzony polityczną logoreą, a jednocześnie niezwykle kompetentny - w zeszłym roku "Polityka" zaliczyła go do 10 najlepszych posłów, doceniając jego znajomość zagadnień polityki zagranicznej. Zawsze uśmiechnięty, sprawia wrażenie człowieka niezwykle serdecznego.

Na tytuł członka honorowego Klubu Jagiellońskiego zapracował między innymi ideowym credo opublikowanym w klubowym kwartalniku "Pressje" jeszcze w 2005 roku.

"Demokracja będzie religijna albo nie będzie jej w ogóle" - przekonywał i precyzował, że Polskę trzeba zmienić w republikę wyznaniową, czyli "kraj, w którym nie istnieje w sferze publicznej rozróżnienie między zachowaniami niemoralnymi a karalnymi, bo to, co jest niemoralne, jest też karalne".

"Nadszedł czas rewolucji fundamentalistycznej. Musimy przywrócić ład w sferze publicznej wedle dziesięciu podstawowych wartości: patriotyzmu i szacunku do tradycji, prawdy i honoru, solidarności i godności człowieka, czyli zaangażowania, sprawiedliwości, jawności i uczciwości oraz odpowiedzialności". W tym celu trzeba zreformować instytucje państwa, na przykład przekształcając Senat "w reprezentację osób zaufania publicznego, w tym przedstawicieli Kościołów chrześcijańskich z dominującą reprezentacją Episkopatu Kościoła katolickiego".

Kiedy Szczerskiemu wypomniano te słowa podczas kampanii prezydenckiej, najbliższy współpracownik Andrzeja Dudy próbował wziąć manifest w cudzysłów, twierdząc, że tekst miał charakter literacki: "Pisaliśmy o tym, co mogłoby się stać, gdyby w 1989 roku nie wygrała w Polsce opcja budowy III Rzeczypospolitej".

"Polska - republika wyznaniowa" - a także sąsiednie artykuły, jak "Czas obniżyć podatki!", "Polska, jej właściciele i ich koledzy" czy "Potrzebujemy poczucia własnej wartości, żeby polska kultura zaistniała w świecie" - były projektami naprawy kraju. Na szczegółowy opis tego, co nie działa i wymaga naprawy, przyszedł czas dziesięć lat później. W wydanym przez krakowską oficynę Biały Kruk zbiorze "Wygaszanie Polski 1989-2015" politycy, publicyści i osoby publiczne opisywali nieudane projekty, zmarnowane szanse i ogólny rozpad państwa. Ginekolog Bogdan Chazan analizował "wygaszanie służby zdrowia", poseł PiS Andrzej Jaworski - "wygaszanie stoczni", Antoni Macierewicz - "wygaszanie obronności", dziennikarz Wojciech Reszczyński - "wygaszanie polskich mediów", ksiądz Dariusz Oko - "wygaszanie rodziny", krytyk literacki Krzysztof Masłoń - "wygaszanie literatury i czytelnictwa", szef Urzędu Ochrony Państwa w rządzie Jana Olszewskiego Piotr Naimski - "wygaszanie energetyki polskiej", a Jan Szyszko, minister środowiska za premiera Jarosława Kaczyńskiego - "wygaszanie lasów państwowych".

Krzysztofowi Szczerskiemu przypadło "wygaszanie polskiej dyplomacji". Zdaniem przyszłego ministra odpowiedzialnego za politykę zagraniczną to źle, że Polska z kraju symbolu stała się zwyczajnym europejskim krajem średniej wagi, marginalnym z perspektywy Pekinu czy Waszyngtonu.

Ale dlaczego Polska zwija sztandary? Bo "kultura masowa wychowuje Polaków od dłuższego czasu do uległości i poczucia wstydu z bycia Polakiem". I nie potrafi prowadzić prawdziwej polityki historycznej, podporządkowując się potulnie kosmopolitycznej narracji; jak wyjaśnia Szczerski, "Polska zablokowana jest, jeśli chodzi np. o to, żeby z Auschwitz zrobić narzędzie ukazujące dzieje II wojny światowej w prawdziwym świetle, w kontekście masowych prześladowań i masowych mordów Polaków, w kontekście polskiej martyrologii, polskich bohaterów, takich jak rotmistrz Witold Pilecki czy o. Maksymilian Kolbe".

Wiele wskazuje na to, że analiza Szczerskiego i całe "wygaszanie Polski" to wykładnia poglądów PiS i prezydenta elekta na stan państwa. Podczas debaty prezydenckiej w TVP Andrzej Duda pytał Bronisława Komorowskiego, czy bierze udział w "kłamliwych oskarżeniach", że naród polski "odpowiada za Holocaust". Kandydat PiS pił do listu napisanego przez prezydenta w rocznicę mordu w Jedwabnem i pytał: "Jak wygląda w takim razie pana polityka obrony dobrego imienia Polski?".

"Prezydent Lech Kaczyński powtarzał, że potencjał Polski daje nam szóste miejsce w Unii pod względem pozycji politycznej - gdy dodamy do tego fakt, że jesteśmy sąsiadem pierwszorzędnego członka wspólnoty, czyli Niemiec, to mamy takie położenie geograficzne, że możemy być liderem w Europie Wschodniej. I jako członek Unii Europejskiej powinniśmy najpierw walczyć o te interesy, które są dla nas pierwszorzędne, a potem uwzględniać interesy całej Unii" - żarliwie zapewniał Duda w "Arcanach", a w Instytucie Wolności tłumaczył, że "powinniśmy prowadzić politykę absolutnie zdecydowaną - trzeba iść do przodu, z poczuciem godności i pozycji - dumy narodowej, naszego ważnego położenia w sercu Europy".

Wiadomo już, że zalecenia politologa Krzysztofa Szczerskiego prezydent będzie wcielał w życie przy pomocy ministra Krzysztofa Szczerskiego. Tuż po wygranej Dudy jego doradca opowiadał w "Rzeczpospolitej", że Niemcy należą do "dobrych adresów", ale pod pewnymi warunkami, takimi jak "przestrzeganie praw Polaków" czy "dostosowanie polityki klimatycznej i energetycznej Unii, które umożliwi utrzymanie wydobycia polskiego węgla".

Reforma totalna PiS



Jagiellońska 11 

Zajrzyjmy jeszcze do księgarni "Gazety Polskiej" na ulicę Jagiellońską. To tu, w ciemnym, wilgotnym pomieszczeniu pod łukowatym sklepieniem, wśród zdjęć Andrzeja Dudy i okładek z Andrzejem Nowakiem, toczą się ważne polityczne dyskusje. Do "Gazety Polskiej" przychodzą Ryszard Terlecki (poseł PiS), Ryszard Kapuściński (szef Klubów "Gazety Polskiej"), Marek Lasota, zasłużony dziennikarz śledczy i publicysta prawicowych portali Witold Gadowski; czasem wpadnie Jarosław Gowin czy radny PiS Adam Kalita. Zaglądają lokalni prawnicy i przedsiębiorcy. Wszyscy wpadają potem na siebie w tej samej bramie, tyle że po prawej stronie, przy stolikach Restauracji Cechowej. Nad kapuśniakiem albo sznyclem rozglądają się po lokalu i witają z lokalnymi politykami SLD, redaktorami "Wyborczej", radnymi PO. To miejsce, w którym profesor Legutko uciąłby sobie uprzejmą pogawędkę z europosłanką Różą Thun.

W księgarni krakowska śmietanka zagląda do szacownych - twarde oprawy, dobry papier, bez pięćdziesięciu złotych nie podchodź - publikacji niepokornego wydawnictwa Biały Kruk i dyskutuje o mapie Najjaśniejszej z czasów Zygmunta III Wazy, "od morza do morza", "toksycznej kulturze" oraz "wielkim wymieraniu Polaków".

Zaglądamy i my. I znajdujemy frazy, którymi Andrzej Duda szermował na wiecach w miastach powiatowych, objeżdżając Polskę dudobusem. "Dekarbonizacja" obok "gender", "dyktat" obok "homoterroru". Andrzej Nowak snuje refleksję historiozoficzną na przykładzie pociągu Pendolino - przestarzałego, nietrzymającego się rozkładów, a jednak witanego przez pasażerów oklaskami. "Najważniejszą zmianę cywilizacyjną symbolizują owe oklaski na peronie, ten klaszczący z wdzięcznością za to wszystko tłum: młodych (albo w średnim wieku) pracowników korporacji czy urzędów państwowych, czasem starszych profesorów przyjmujących wszelkie oczywiste niedogodności bez szemrania. Nie protestujemy. Nie narzekamy już nawet. Daliśmy się spodlić. Dobrze jest" - gorzko komentuje profesor. I dodaje, wersalikami, że "system Tuska Wyburza naszą przyszłość".

To ostatnie dni księgarni w tym miejscu. Przenosi się na plac Wszystkich Świętych, w pobliże magistratu, do centrum politycznego Krakowa.

11 lipca po godz. 11 Bartosz Piłat będzie gościem Karoliny Głowackiej w "Weekendowym Poranku Radia TOK FM"

Magazyn Świąteczny to coś więcej - więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy - w polityce, kulturze, nauce.

niedziela, 5 lipca 2015

Sześć faktów i mitów o greckim kryzysie




To mit, że Unia już i tak zbyt dużo pomogła Grecji. Z dotychczas wypłaconych pakietów pomocowych tylko 10 proc. trafiło do greckiego społeczeństwa, za to 90 proc. zostało wykorzystane od razu na spłatę długu. Nie korzysta z tego zatem Grecja, tylko jej wierzyciele - uważa Paulina Krzyśko, ekonomistka ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie i członkini Partii Razem

Mit 1. Grecja sama zapracowała sobie na kryzys

Kryzysy finansowe są nierozerwalnie związane z samą konstrukcją strefy euro. Kraj, który emituje własną walutę, może reagować na nadchodzący kryzys za pomocą polityki monetarnej. Unia walutowa odbiera rządom państw członkowskich tę możliwość. Co więcej, słabiej rozwinięte państwa w unii walutowej mają zwykle problem z zagospodarowaniem napływu kapitału pochodzącego z krajów bogatszych. Kiedy po zmianie nastrojów na rynku napływ kapitału ustaje, wybucha kryzys - często niezależnie od tego, czy rząd kraju prowadził wcześniej odpowiedzialną politykę budżetową, czy też nie. Według wielu ekonomistów Grecja była poniekąd skazana na kryzys przez samą konstrukcję strefy euro, co oczywiście nie zwalnia jej do końca z odpowiedzialności. Warto pamiętać, że nawet bardzo wysoki dług publiczny nie wywołuje automatycznie kryzysu - problem pojawia się dopiero po stracie zaufania inwestorów. Najlepszym przykładem tego jest Japonia, której dług publiczny wynosi od kilku lat ponad 200 proc. PKB.

Grecja nie powinna wchodzić do strefy euro, a sporą odpowiedzialność za nieodpowiedzialną politykę fiskalną ponosi obecna prawicowa opozycja, która przez długie lata rządziła krajem. Trudno jednak winić za kryzys SYRIZĘ, która nie była nigdy wcześniej u władzy, a sama od lat krytykowała przyzwolenie elit politycznych na oszustwa podatkowe.

Mit 2. Kryzys w Grecji jest spowodowany przez nadmierne wydatki socjalne

Wydatki na cele socjalne były i są w Grecji na dużo niższym poziomie niż np. w Niemczech: w 2009 r., tuż przed kryzysem, te wydatki na głowę wynosiły 9400 euro, a w Grecji - 6600 euro. Podobnie wygląda sytuacja, jeżeli chodzi o udział tych wydatków w PKB - 27,6 proc. PKB w Niemczech i 24,4 proc. PKB w Grecji. Podobnie wypadają porównania z Francją, Belgią i Danią. Prawdą jest natomiast, że wydatki te były nieodpowiednio kierowane i stosunkowo duża ich część trafiała do bogatszej części społeczeństwa.

Tym, co faktycznie pogrążyło Grecję, nie były wydatki socjalne, ale niskie wpływy do budżetu związane z unikaniem płacenia podatków przez biznes na masową skalę. Bogatsza część społeczeństwa deklarowała niskie dochody i płaciła od nich niskie podatki, co za tym idzie, rząd nie był w stanie finansować swoich (nieodbiegających od normy) wydatków. Szacuje się, że szara strefa w Grecji wynosi 25 proc. PKB (nieomal taki sam jest szacowany poziom szarej strefy w Polsce). Rząd SYRIZ-y podjął zdecydowane działania mające na celu ukrócenie tego procederu - całkiem niedawno media obiegły fotografie jednego z greckich oligarchów Leonidasa Bobolasa, który trafił do aresztu za uporczywe unikanie płacenia podatków.

Mit 3. Gdyby Grecja stosowała się do zaleceń "trojki", już dawno wyszłaby z kryzysu

Grecja już od paru lat wprowadza reformy i cięcia zaproponowane przez "trojkę" - obniżyła emerytury (niektóre aż o 40 proc.), podwyższyła wiek emerytalny, obcięła wydatki publiczne, ograniczyła liczbę etatów w administracji państwowej oraz zwiększyła podatki.

Wszystkie te środki są nieskuteczne, ponieważ w efekcie duszą grecką gospodarkę. W wyniku stosowania zaleceń "trojki" PKB Grecji spadło od 2010 r. aż o 25 proc. Międzynarodowe instytucje finansowe przyznały, że nie przewidziały konsekwencji swoich działań. Z tego powodu, pomimo że od 2009 r. Grecja zwiększyła udział wpływów do budżetu z 29,6 do 33,5 proc. PKB, wpływy budżetowe spadły z 70,6 do 61,1 mld euro. W tych warunkach spłata długu staje się z roku na rok coraz trudniejsza.

Nie jest też prawdą, że rozwiązania wymuszane przez ostatnie lata na Grecji sprawdziły się w innych krajach. W Grecji cięcia zastosowano na niespotykaną dotąd skalę. Zdaniem wielu czołowych ekonomistów, m.in. prof. Paula Krugmana, musiały one siłą rzeczy wywołać katastrofę ekonomiczną.

Mit 4. Grecji należy się kara za doprowadzenie do tej sytuacji, więc powinniśmy ich zostawić samych sobie

Cięcia doprowadziły do kryzysu humanitarnego w Grecji - bezrobocie wynosi 25 proc., a wśród młodych aż 50 proc., gospodarka skurczyła się o 25 proc., o tyle samo zwiększyła się liczba bezdomnych, wzrosła także liczba samobójstw. Społeczne konsekwencje polityki zaciskania pasa są równie drastyczne co jej skutki ekonomiczne.

Należy zadać sobie pytanie - czy zależy nam jedynie na pokazowym ukaraniu Grecji, czy na tym, by wyszła z kryzysu i spłaciła swoje długi? Upadek Grecji byłby niebezpieczny dla wszystkich państw członkowskich UE i poważnie zachwiałby jednością Unii.

Mit 5. SYRIZA nie chce wprowadzić reform

SYRIZA sprzeciwiała się jedynie tej części reform, która jest ewidentnie szkodliwa dla greckiej gospodarki, a zwłaszcza dla biedniejszej części społeczeństwa. Nie zgadzała się na podniesienie podatku VAT na środki pierwszej potrzeby, takie jak żywność, ani na sektor hotelarski, co byłoby zabójcze w kraju żyjącym z turystyki. Nie chce również dalszych drastycznych obniżek emerytur, które już dziś w dużej części nie pozwalają nawet na przekroczenie progu ubóstwa.

Plan reform proponowany przez SYRIZĘ zakładał podniesienie istniejących podatków (m.in. VAT, z wyłączeniem produktów pierwszej potrzeby) i wprowadzenie nowych. SYRIZA chciała m.in. wprowadzić nowy podatek dla bogatych przedsiębiorstw oraz podnieść CIT z 26 proc. do 29 proc. Bulwersujący jest fakt, że te propozycje, dzięki którym koszty spłaty długu miały być rozłożone sprawiedliwie, a nie uderzać tylko w najsłabszych, zostały przez Unię odrzucone. Plan profesora Varoufakisa, uznanego na świecie ekonomisty pełniącego obecnie funkcję greckiego ministra finansów, definiował przyczyny problemu, czyli niedobór wpływów. Varoufakis nie chciał natomiast jeszcze bardziej ciąć wydatków publicznych. Wydatki te po pierwsze zostały już mocno obniżone, a po drugie ich dalsze zmniejszanie, dusząc popyt, pogłębia tylko kryzys gospodarczy.

Plan "trojki" jest krytykowany nie tylko przez SYRIZĘ, ale także przez szanowanych ekonomistów, m.in. prof. Paula Krugmana, prof. Jeffreya Sachsa czy prof. Josepha Stiglitza oraz przez wielu europejskich i amerykańskich komentatorów ekonomicznych.

Mit 6. Unia już i tak zbyt dużo pomogła Grecji

Z dotychczas wypłaconych pakietów pomocowych tylko 10 proc. trafiło do greckiego społeczeństwa, za to 90 proc. zostało wykorzystane od razu na spłatę długu. Nie korzysta z tego zatem Grecja, tylko jej wierzyciele. "Trojka" ratuje tak naprawdę przede wszystkim europejskie banki. Odrzuca zasadnicze oddłużenie Grecji, mimo że są kraje, które są wierzycielami Grecji, a same niegdyś takie oddłużenie przeszły. Dzięki mądrej polityce innych krajów europejskich oddłużono w ten sposób w 1953 r. Niemcy - dając ich gospodarce szansę rozwoju. Także Polska skorzystała z takiego oddłużenia na początku lat 90.

Warto przypomnieć, że w latach 2008-2012 kraje UE przeznaczyła prawie 5 bln euro (!) na ratowanie prywatnego sektora bankowego. Tymczasem takie rozwiązanie nie jest w ogóle brane pod uwagę w sprawie Grecji, której dług publiczny wynosi 320 mld euro.

Niezależnie od tego, jakie były przyczyny kryzysu i do jakiego stopnia zawiniły tu poprzednie greckie rządy, postępowanie "trojki" po prostu nie ma sensu. Polityka zaciskania pasa zabija grecką gospodarkę, uniemożliwiając spłatę długu. "Trojka" zachowuje się niedojrzale, próbując pokazowo ukarać Greków bez zważania na konsekwencje.

Za złagodzeniem tej polityki przemawiają nie tylko względy etyczne, lecz także twarde, empiryczne dane.



*****************************
Jedna drobna uwaga.
Pieniądze, które, jak Pani powiada, poszły na ratowanie banków, wcześniej owe banki pożyczyły rządowi Grecji. Zaś rząd przekazywał te środki (nie wszystkie, prawda, ale zdecydowaną większość) w postaci różnych transferów do różnych grup społeczeństwa.
Zatem banki były tu tylko medium transferu, a nie jego beneficjentem. Beneficjentem było społeczeństwo Grecji. Z długu skonsumowanego przez Greków umorzono już ponad 100 mld €. Nie znaczy to wcale, że nie należy dokonywać kolejnych umorzeń, ale to już inna sprawa.

******************************
Technicznie to wygląda mniej-więcej tak:
Bank otrzymuje pieniądze od klientów. Największe pochodzą z funduszy inwestycyjnych, głównie emerytalnych, coś w rodzaju polskich NFI. Zarządzający funduszami oczekują, że uzyskają jakiś dodatni zwrot z pieniędzy powirzonych bankowi. 2, 3 albo nawet i 5%. Bank szuka sposobu na zainwestowanie tych pieniędzy. Jednym z najbardziej stabilnych sposobów inwestowania jest zakup obligacji rządowych krajów o jakiejś sensownej wiarygodności, np. greckich. Kupuje takie greckie (i inne) obligacje, płacąc za papiery dłużne żywą gotówką, ze wspomnianych NFI. Bierze za to stosowną opłatę, np. 3, 4 albo i nawet 5%, a jakże. Poczem okazuje się, że został z tymi obligacjami jak Himilsbach z angielskim. W międzyczasie fundusz emerytalny zaczyna realizować część wypłat dla swoich emerytów. Bank ma ustalone terminy, w których musi funduszowi zapłacić to, do czego się zobowiązał. A tu nie ma i nie ma. Bank może powiedzieć, że nie ma, bo greckie obligacje wyglądały na niezłe, ale okazały się mało warte. I dziesiątki ,albo i setki milionów ludzi nie otrzymają oczekiwanych emerytur. Może umorzyć cześć obligacji (cześć kosztu pokryje ze wcześniej osiągniętego zysku, a część z innych funduszy emerytalnych, które zapadną w dalszej przyszłości). Może również oczekiwać, że papiery, które kupił wcześniej, wykupi ktoś inny. No bo Grecja nie wykupi, to jasne. Może kupić MFW albo Europejski Bank Centralny, bo innych chętnych brak. No to MFW albo EBC kupuje. Daje bankowi prawdziwe pieniądze w zamian za nieściągalne papiery. Bank wypłaca funduszom emerytalnym troszkę mniej, niż było umówione, np, 0% lub 1% odsetek, ale jednak coś. I tak nieźle, bo na pokrycie kosztów umorzeń bank ściął odsetki innym (późniejszym) funduszom emerytalnym. MFW i EBC zostają ze zobowiązaniami Grecji. To się nazywa wsparcie dla banków.
Faktycznie, banki zainwestowały w zły biznes, a fundusze emerytalne w złe banki. Zgodziły się na niemałe straty i umorzenia, aby nie stracić wszystkiego. A z całym tym bałaganem zostaje MFW i EBC. No i teraz próbują to negocjować.

****************************
Grecji już umorzono 100mld.
Grecja od wstąpienia do EU dostała pomoc w wysokości 500mld i nie było to związane z obowiązkowym wkładem własnym jak w przypadku Polski.
Po wojnie do czasu wstąpienia do Unii Grecja była 3-4 odbiorcą pomocy ze Stanów Zjednoczonych, ponad 11mld ówczesnych dolarów.
Korzystała również z pomocy w ramach Planu Marshala.
W 1953 roku Niemcom umorzono 17 mld z 32 mld dlugów. Połowa tych długów 16 mld to były reparacje wojenne po Pierwszej Wojnie narzucone na Niemcy głównie przez Francję. (Francję, która wraz z Rosją była głównym inicjatorem WWI, Serbia była praktycznie rządzona przez rosyjskich agentów). Pozostałe 16 mld to były powojenne pożyczki. Po umorzeniu części długu została splacona zgodnie z umową. Podejrzewam, iż oprocentowanie było wyższe niż obecne długi Grecji.
Grecja po otrzymaniu pomocy nie przeprowadziła reform, do których się zoobowiązała.

De facto Grecja dostwała pieniądze za położenie geograficzne i za niedołaczenie się do Rosji, i chce je otrzymywać dalej na tych samych zasadach. Ani EU ani USA nie mają już takiej kasy jakiej chcą Grecy. Rosja też nie ma kasy na zaspokojenie oczekiwań Greków co do poziomu życia. Rosja ma za to wystarczające środki by jednocześnie finansować i Syrizę i Złoty Świt i wojnę domową w Grecji.
Celem Rosji jest destabilizacja Europy. Wojna domowa w Grecji tak jak inwazja rosyjska na Donbas temu służy. Wpompowanie nowych pieniędzy w Grecję spowoduje, że Hiszpania i Portugalia pójdą drogą Aten, Unia Europejska leży.
Odcięcie Grecji od Europy jest jedyną szansą na utrzymanie EU. Po wojnie domowej i po rosyjskiej pomocy istnieje możliwość, iż Grecy (tak jak i większość krajów bałkańskich) zrozumieją że są narzędziem i ofiarą rosyjskiej polityki bycia Trzecim Rzymem i zjednoczenia pod berłem Moskwy ortodoksów i słowian..

Grecy głosując w styczniu na Syrizę i złoty Świt głosowali za wojną domową.

*****************************