Brakuje pieniędzy na zdrowie, to może wprowadźmy dopłaty do leczenia? Jak to działa - sprawdziliśmy u Czechów, którzy właśnie te dopłaty wprowadzili
ZOBACZ TAKŻE
Szpital Karvina Raj tuż przy granicy z Polską. W poczekalni poradni chirurgicznej automat do pobierania opłat od pacjentów. Za poradę w godz. od 7-17 trzeba zapłacić 30 koron (ok. 4 zł), potem - trzy razy tyle.
Kiedy się zapłaci, automat wydaje kupon. Z nim idzie się do rejestracji.
- 30 koron to nie jest dużo - mówi Barbara Kantorova. Jest studentką, właśnie wróciła z kilkuletniego pobytu Australii. - Tam za wizytę u lekarza rodzinnego płaci się 60 dolarów, a u specjalisty 200 albo i 300. Potem ubezpieczalnia większość zwraca, ale nie ma co nawet tego porównywać.
Martina Mokrosova, pielęgniarka z rejestracji, mówi też, że dotychczas nikt się jej jeszcze na dopłaty nie poskarżył. W poczekalni spotykam jednak niezadowolonych. To polscy górnicy pracujący w kopalni w Karwinie. - Kolega już mi opowiadał, jak to jest. Za wejście do lekarza 30, potem osobno za zdjęcie, za gips - krzywi się Krzysztof Golub.
- To nieprawda. Opłata jest tylko jedna - zaprzecza dr Jan Karczmarczyk, dyrektor szpitala ds. medycznych. Karczmarczyk studiował medycynę w Katowicach, a że żona dalej pracuje w Polsce (jest neonatologiem w Szpitalu Śląskim w Cieszynie), świetnie orientuje się w problemach polskiej i czeskiej ochrony zdrowia. - W Czechach składka na zdrowie jest o wiele wyższa, lekarze lepiej zarabiają, ale i tak nie jest lekko. Ministrowie zdrowia zmieniają się średnio co pół roku. Ten, co jest teraz, to rekordzista, rządzi już od półtora roku. Chyba tylko dlatego wreszcie udało się wprowadzić te dopłaty.
Dopłaty obowiązują od 1 stycznia. Ich wprowadzenie poprzedziła kampania w mediach. - Do każdego dotarło, że będzie płacić, choć nie każdy wie, ile i za co - mówi Karczmarczyk, oprowadzając nas po szpitalu. Na internie rozmawiamy z panią Zdenką Zemanową. Jest emerytką. Jutro wychodzi ze szpitala po sześciu dniach leczenia. Wie, że za każdy dzień zapłaci 60 koron. - Wyjdzie 360. Idzie przeżyć. Za obiad w taniej restauracji też się płaci 60 koron, a tu jest za to jedzenie cały dzień. No i znam takich, co szli do szpitala nie z choroby, ale jak już pieniędzy na życie nie mieli. Teraz się to skończy - tłumaczy.
Pani Zdenka trafia w sedno: główny cel wprowadzenia dopłat to ograniczenie popytu na świadczenia medyczne, bo nie zawsze korzystający z nich pacjenci naprawdę ich potrzebują. - Teraz zanim kolejny raz wybiorą się do lekarza, będą się zastanawiać, czy warto wydać te 30 koron - mówi dr Karczmarczyk.
Poza poradniami i szpitalami Czesi muszą też płacić 90 koron za przyjazdy pogotowia z wizytą. Co innego wypadek czy reanimacja - wtedy dopłat nie ma.
W aptekach trzeba płacić po 30 koron za każdy lek na recepcie (maksymalnie na jednej mogą być wypisane dwa). Spodziewany efekt: pacjenci przestaną chodzić od specjalisty do specjalisty i wykupywać wszystkie wypisane recepty.
Z dopłat zwolniona jest część dzieci i osoby, o których niskich dochodach zaświadczy opieka społeczna. To konieczność, bo każdy zakład musi dokładnie sprawozdawać ubezpieczalni, który pacjent zapłacił, który się wymigał, a który od zapłaty jest zwolniony. Za rezygnację z pobierania dopłat grozi wysoka kara.
Pieniądze z dopłat zostają w kasie szpitala czy przychodni, ale mylą się ci, którzy spodziewają się wielkiego zastrzyku pieniędzy. - Nasz szpital ma 750 mln koron rocznego budżetu. Z dopłat zyskamy najwyżej 28 mln - mówi dyrektor z Karwiny. A dodatkowe pieniądze bardzo by się przydały, bo szpital w Karwinie wygląda podobnie do naszych: jedne oddziały są wyremontowane, ale na innych odrapane sprzęty.
- Czeski przykład powinien pozbawić złudzeń polskich lekarzy, którzy tak chętnie mówią o dopłatach. W naszych warunkach mogłoby się nawet zdarzyć, że dostalibyśmy mniej pieniędzy. Bo mielibyśmy mniej pacjentów, a od ich liczby uzależnione są wpływy szpitali - komentuje Andrzej Sośnierz, były szef NFZ.
Czeska składka zdrowotna wynosi 13 proc., czyli tyle, ile PiS chciałby osiągnąć w 2012 r. Ale i to okazało się za mało, kiedy lekarze zaczęli walczyć o podwyżki. Dziś w szpitalach zarabia się tam półtora, dwa razy więcej niż w Polsce. Z punktu widzenia pacjentów różnic wielkich nie ma. Ten sam standard leczenia, te same świadczenia, mimo że Czesi wydają na zdrowie 8 proc. PKB, czyli prawie dwa razy więcej od nas. Publiczne szpitale mają straty, raz na kilka lat trzeba je oddłużać. Przy tym osiem działających w kraju szpitali klinicznych ma tyle długów, ile wszystkie pozostałe razem wzięte. Problemy mają też ubezpieczalnie: z początkowych 16 zostało osiem. Inne zbankrutowały. 2008 rok to jednak czas zmian. Wprowadzono dopłaty, a wkrótce na czeski rynek ma wejść pierwsza prywatna ubezpieczalnia.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz