Rodzice, którzy chcą uzyskać od państwa wsparcie na leczenie i utrzymanie dziecka z wadami genetycznymi, muszą powiedzieć: nie chcieliśmy tego dziecka, dla nas jego urodzenie jest szkodą. To sytuacja niezdrowa prawnie i moralnie – mówi Marek Safjan, profesor prawa, były prezes Trybunału Konstytucyjnego
Rzecznik praw obywatelskich dr Janusz Kochanowski domaga się doprecyzowania ustawy antyaborcyjnej. Chodzi o przepis dopuszczający przerwanie ciąży, gdy zagraża ona zdrowiu kobiety. Zarzucił tej regulacji, że jest mało precyzyjna i może być nadużywana. Druga jej wada to brak procedur odwoławczych dla kobiet, które nie zgadzają się z orzeczeniem lekarza. Najpierw rozważał zaskarżenie jej do Trybunału Konstytucyjnego, ale po konsultacjach na razie postanowił skorzystać z bardziej umiarkowanych środków. Czy widzi pan tu problem?
Marek Safjan: Byłby pewien problem, gdyby rzecznik postanowił od razu skorzystać z pierwszej drogi. Wiąże się to z kompetencjami Trybunału Konstytucyjnego. Pamiętajmy, że TK co do zasady ocenia konstytucyjność przepisów, nie interpretuje prawa. Tak więc treść poszczególnych pojęć, np. związanych ze zdrowiem, musi oceniać sąd. Może więc powstać problem, czy da się wywieść z konstytucji definicję „przyczyny zdrowotnej”. Obawiam się, że będą z tym kłopoty, gdyż jest to tzw. pojęcie pozasystemowe, niezdefiniowane przez polskie ustawodawstwo (prawo często posługuje się takimi terminami). Jest różnie interpretowane i stosowane.
Znamy podejścia bardziej liberalne i bardziej rygorystyczne.
Najbardziej liberalne w gruncie rzeczy zrównują przyczynę zdrowotną z każdym zaburzeniem czy stresem psychicznym kobiety związanym z ciążą. Taka interpretacja może prowadzić do tego, że przerwanie ciąży jest dopuszczalne zawsze, gdy kobieta nie chce doprowadzić do urodzenia dziecka. Bardziej rygorystyczne systemy zawierają katalogi przyczyn, wymagają ustalenia ściśle określonego przypadku zagrożenia zdrowia na skutek ciąży, aby możliwe było jej przerwanie.
Czy prawnicy są w stanie uregulować tę kwestię?
Nie sądzę, aby prawnicy mogli samodzielnie rozstrzygnąć dylemat, jak kształtować przesłanki przerywania ciąży. Na początku 2007 r. uczestniczyłem w dyskusji, z której wynikało, że obecna ustawa o przerywaniu ciąży wyraża kompromis, który większość społeczeństwa jest gotowa zaakceptować. Wydaje się, że osób, które opowiadałyby się za istotnymi zmianami, jest stosunkowo mało. Obecny stan prawny wyraża więc kompromis społeczny, który nigdy nie będzie doskonały i nie będzie zadowalał żadnej ze stron konfliktu.
Impulsem do wystąpienia rzecznika była sprawa Alicji Tysiąc o odszkodowanie za tzw. złe urodzenie.
Mam wrażenie, że sprawa Alicji Tysiąc jest w Polsce interpretowana niewłaściwie. Media najczęściej podają, że Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu w istocie zakwestionował polskie regulacje związane z przerywaniem ciąży, bo dopuszczają aborcję tylko w ściśle określonych wypadkach. Otóż jest to nieprawda. Trybunał bardzo się pilnował w tym orzeczeniu, aby nie oceniać tych regulacji jako zgodnych bądź niezgodnych z konwencją praw człowieka. Kwestia dopuszczalności przerywania ciąży należy bowiem do kompetencji ustawodawstwa wewnętrznego, nie jest przedmiotem regulacji konwencji. Po drugie – Trybunał nie oceniał poprawności decyzji polskich lekarzy, co też jest źle interpretowane w polskich mediach. Nie znajdzie pan w orzeczeniu strasburskim stwierdzenia, że lekarze wydający opinie, a były one przecież różne, pomylili się – jedni bądź drudzy. Trybunał zajął się natomiast brakiem w polskim prawie procedur, które pozwalałyby oceniać trafność decyzji medycznych. Dlatego też uznał, że został naruszony artykuł ósmy konwencji, który mówi o poszanowania prywatności z punktu widzenia tego aspektu proceduralnego ochrony prawnej, a nie np. trzeci – o zakazie nieludzkiego traktowania, czy drugi – mówiący o ochronie życia.
Część prawników i etyków wskazuje jednak, że nawet jeśli ustawa w wyjątkowych sytuacjach odstępuje od karalności aborcji, nie oznacza to, że aborcja jest prawem kobiety. Tym bardziej ustawa nie może być podstawą do żądania odszkodowania za tzw. złe urodzenie.
Rozróżnijmy, że w tego rodzaju sprawach spotykamy się z dwoma rodzajami odrębnych roszczeń. Jedno, z tytułu tzw. złego urodzenia (wrongful birth) to odszkodowanie dla rodziców. Drugie to roszczenia dla dziecka za to, że pozwolono mu się urodzić, za tzw. złe narodzenie (wrongful life).
Proszę zauważyć, że w sprawie Alicji Tysiąc nie doszło jeszcze do odszkodowania w zakresie złego urodzenia. W Strasburgu zasądzono jej zadośćuczynienie pieniężne z powodu naruszenia praw konwencyjnych. Nie jest to odszkodowanie przyznawane rodzicom za szkody z tego powodu, że urodziło im się dziecko, którego nie chcieli (choć można sobie wyobrazić sprawę o takie roszczenie już przed polskim sądem). Odszkodowanie za złe urodzenie (wrongful birth) zostało natomiast przyznane ostatnio rodzinie Wojnarowskich z Łomży ze względu na to, że rodzice nie zostali dopuszczeni do badań prenatalnych, a dziecko dotknięte jest poważnym schorzeniem genetycznym.
Tak czy inaczej, mamy tu do czynienia z dylematami.
Fundamentalnymi, zarówno natury prawnej, jak i moralnej. Po to bowiem, żeby uzyskać odszkodowanie, np. na leczenie dziecka i pokrycie kosztów jego utrzymania, rodzice są zmuszeni powiedzieć: my nie chcieliśmy narodzin tego dziecka, dla nas jego urodzenie jest szkodą. Są to więc sytuacje co najmniej dwuznaczne moralnie, z punktu widzenia relacji rodzice – dziecko. Według mnie absolutnie nie do zaakceptowania jest, by odszkodowania żądało samo dziecko. Cóż to bowiem miałoby oznaczać: że życie jest szkodą?
Z takiego rozumowania wynikają daleko idące implikacje etyczno-prawne. Okazuje się, że dziecko, które ma się urodzić, miałoby być zawsze funkcjonalną, w pełni zdrową jednostką. A inne dziecko, nie w pełni zdrowe, już nie jest najwyższą wartością. To nic innego niż wartościowanie życia ludzkiego.
Niektóre kraje wprost zakazały zasądzania odszkodowania za złe urodzenie. Czy nie powinniśmy pójść tym śladem?
Z tych moralno-prawnych powodów, o których przed chwilą mówiliśmy, w wielu krajach zabroniono takich roszczeń. We wielu stanach amerykańskich roszczenia z tytułu wrongful life są w ogóle niedopuszczalne, a z tytułu wrongful birth (dla rodziców) – możliwe w bardzo ograniczonym zakresie. W Francji po słynnym orzeczeniu Sądu Konstytucyjnego sprzed kilku lat (gdy zasądzono odszkodowanie dla rodziców dziecka urodzonego z wadami genetycznymi, bo wadliwa diagnoza uniemożliwiła przeprowadzenie aborcji) masowo zaprotestowali rodzice dzieci dotkniętych wadami genetycznymi. My się na to się nie zgadzamy, bo to oznacza stygmatyzację naszych dzieci – argumentowali. – Nasze niepełnosprawne dzieci mogą być bowiem traktowane jako gorsza część społeczeństwa, która być może nie ma prawa do istnienia.
Uznano te argumenty za poważne i przyjęto ustawę pozwalającą wypłacać rodzicom, którzy podejmują się wychowania takiego dziecka, specjalnych świadczeń pieniężnych, bez zmuszania ich do wytaczania procesów odszkodowawczych.
Czy jest to swego rodzaju zapomoga?
To coś więcej niż pomoc socjalna „co łaska”. To świadczenie, które jest realną pomocą finansową.
Czy jest to sytuacja moralnie bardziej czysta?
Owszem. Obecnie w Polsce mamy do czynienia z sytuacją moralnie dwuznaczną i paradoksalną. Osoby heroiczne – np. matka, która wie, że ciąża i poród mogą bardzo poważnie pogorszyć jej stan zdrowia, a nawet zagrozić życiu, a mimo to decyduje się na urodzenie i wychowywanie dziecka – nie mają żadnych szans na wsparcie. Tak samo jak rodzic, który decyduje się na dziecko np. z zespołem Downa, gdyż uważa, że przerwanie ciąży jest sprzeczne z jego etycznym systemem wartości. Natomiast rodzice, którzy oświadczyli wcześniej, że nie chcą tego dziecka, że chcą przerwać ciążę, ale do urodzenia doszło, gdyż np. lekarze postawili błędną diagnozę – mogą żądać odszkodowania.
Państwo powinno w takich wypadkach występować jako instytucja wspomagająca wszystkich rodziców, którzy stają przed tego rodzaju dylematami. Polska nie jest aż tak biednym krajem, jak to się często powtarza, żeby nie mogła sobie pozwolić na wspieranie takich rodzin – a zostawia je najczęściej bez pomocy. Mimo tych potwornych dylematów jestem w stanie zrozumieć desperację rodziny Wojnarowskich, którą z dwójką dzieci z genetycznymi wadami zostawiono samej sobie.
Jaką formę powinno przybrać to wsparcie?
Powinno być zagwarantowane w ustawie, a przyznawane w prostym postępowaniu administracyjnym, na wzór np. ustalania inwalidztwa. Żeby rodzice nie musieli udowadniać, że nie chcieli dzieci. Żeby nie zmuszać ich do dowodzenia, że należy się im odszkodowanie za to, że mają dziecko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz