wtorek, 26 lutego 2008

Synowa Gierka oskarżana o wielkie przekręty

Poważne zarzuty inspektorów NIK

NIK zarzuca synowej Gierka gigantyczne przekręty

Sypiała w Hiltonie w apartamentach po 12 tysięcy złotych i na koszt szpitala latała klasą biznes za 8,5 tysiąca. Ustawiała też przetargi i wzięła milion złotych do własnej kieszeni za zlecone szpitalowi badania. Tak poważne oskarżenia stawiają byłej synowej Gierka, szefowej katowickiej kliniki okulistycznej, inspektorzy NIK.

"Nielegalnie, nierzetelnie, niecelowo i niegospodarnie" - tak ocenił zarządzenie szpitala przez profesor Ariadnę G.-Ł. prowadzący kontrolę Dariusz Jorg z katowickiej delegatury NIK. "Od pięciu lat zajmuję się zamówieniami publicznymi i nie przypominam sobie, żebym gdziekolwiek znalazł tak dużą skalę nieprawidłowości" - dodał.

Kosztowne podróże

Pani profesor lubiła podróżować za granicę. NIK wyliczyła, że rocznie wyjeżdżała 50 razy. Płacił szpital, a wyjazdy kosztowały krocie. Na przykład w 2005 roku wydano 12 600 złotych za nocleg w hotelu klasy Hilton, a przelot w klasie biznes kosztował 8500 złotych. W 2006 za jeden z noclegów zapłacono 5 tysięcy, a za przelot 8900 złotych.

Dwadzieścia trzy zagraniczne wyjazdy były sfinansowane przez firmy starające się o kontrakty w jej klinice.

Szpital przez ponad cztery lata nie miał głównego księgowego. O finanse dbała zastępczyni, która - być może za dobrą pracę - poleciała na koszt szpitala do San Francisco. Problem w tym, że na specjalistyczne sympozjum okulistyczne. Na pytanie kontrolerów, co finansista robił na lekarskim spotkaniu, Ariadna G.-Ł. odpowiedziała z rozbrajającą szczerością, że pani ta poleciała do USA, bo ma tam rodzinę. Podróż kosztowała 4700 złotych.

Dziwne zakupy

Po zbadaniu finansów placówki inspektorom NIK włosy stanęły dęba. Kupowano lekarstwa i sprzęt nie wiadomo po co. Drogie wyposażenie stało bezużyteczne.

Jak twierdzi NIK, w grudniu 2005 roku za 35 tysięcy złotych kupiono dwie sondy. Jedna nigdy nie była wykorzystana, druga sporadycznie.

W listopadzie tego samego roku szpital wzbogacił się za 690 tysięcy złotych o dwa specjalistyczne mikroskopy i stoły operacyjne. Ale pacjenci tego nie odczuli. Sprzęt nigdy nie był używany.

W 2007 roku szpital kupił za prawie 40 tysięcy aparat do leczenia rogówki, ale bez specjalistycznego leku. Aparat odstawiono więc do magazynu.

Według NIK, zaprzyjaźnione ze szpitalem, czy może z jego dyrektorką, firmy zawsze mogły liczyć na ratunek. Kupiono lek, który był kllinice niepotrzebny, bo - jak tłumaczyła pani profesor - trzeba było pomóc producentowi, znajdującemu się w trudnej sytuacji finansowej. Pominięto jednak procedurę przetargową.

Dwa miliony do prywatnych kieszeni

Do kieszeni pani profesor i jej zaufanych płynął strumień pieniędzy. NIK ustaliła, że podczas badań klinicznych leków firmy podpisywały dwie umowy - jedną ze szpitalem, a drugą z zespołem badaczy. Różnica w wynagrodzeniach była ogromna. Np. za przeprowadzenie dwóch badań szpital zyskał 62 tysiące złotych, a naukowcy ponad 2 miliony.

Milion wzięła sobie profesor G.-Ł., resztę podzieliła między współpracowników. Lekarze korzystali jednak ze sprzętu szpitala, a badania były prowadzone na pacjentach kliniki.

NIK wykryła też, że dyrektor wykorzystywała pełnioną funkcję publiczną do prowadzenia prywatnej działalności gospodarczej. Przekazywała na przykład leki do prywatnej placówki męża. Za darmo.

Dyrektor zaprzecza

Dyrektor placówki nie zgadza się z zarzutami NIK i oskarża Izbę o nierzetelność.

"Całe życie kierowałam się dobrem pacjenta i wszelkie moje działania były skierowane na zapewnienie chorym najlepszej opieki i wprowadzenie najnowszych metod leczenia. Wystąpienie przedstawiciela NIK i omówienie wyników kontroli stanowi ich wyłączną interpretację. W całej rozciągłości nie podzielam poglądów przedstawiciela NIK" - napisała profesor Ariadna G.-Ł. w oświadczeniu przekazanym mediom.

Władze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, który jest organem założycielskim szpitala, nie skomentowały informacji NIK. Czekają na dokumentację pisemną.

Sprawę przetargów przeprowadzanych przez szpital w latach 2002-2007 bada też katowicka prokuratura.

Problemy profesor G.-Ł. zaczęły się rok temu, kiedy dziennikarz "Tygodnika Podhalańskiego", przygotowujący materiał o nieprawidłowościach w szpitalu, odwiedził ją w klinice. Powiadomił policję, że kobieta jest pijana.

Postępowania przeciwko profesor za pijaństwo w miejscu pracy umorzono.

Brak komentarzy: