poniedziałek, 31 maja 2010

Izraelskie okręty zaatakowały flotę z pomocą dla Strefy Gazy

s, PAP, IAR, AFP, Reuters
2010-05-31, ostatnia aktualizacja 11 minut temu
Atak izraelskich komandosów na statek.  Zdjęcie ujawnione przez turecką organizację IHH
Atak izraelskich komandosów na statek. Zdjęcie ujawnione przez turecką organizację IHH
Fot. AP

Izraelskie okręty wojenne zaatakowały w poniedziałek nad ranem konwój sześciu statków z pomocą dla Strefy Gazy, zabijając co najmniej 16 osób a 60 raniąc. Konwój był prowadzony przez turecką jednostkę. Rząd w Ankarze już zapowiedział wyciągnięcie "nieodwracalnych konsekwencji" wobec Izraela.

Palestyńskie flagi w  porcie w Gazie
Fot. Hatem Moussa AP
Palestyńskie flagi w porcie w Gazie
Protestujący pod konsulatem w Istambule podpalili izraelską  flagę
Fot. OSMAN ORSAL REUTERS
Protestujący pod konsulatem w Istambule podpalili izraelską flagę
Izraelski okręt wojenny wpływa do portu w mieście Aszdod
Fot. Ariel Schalit AP
Izraelski okręt wojenny wpływa do portu w mieście Aszdod
Z doniesień wynika, że izraelska marynarka otoczyła wszystkie statki konwoju, ale dokonała abordażu tylko na jeden z nich, tj. na statek, na którego pokładzie znajdowali się wspierający Palestyńczyków aktywiści zmierzający do objętej blokadą Strefy Gazy.

Jak poinformowała izraelska armia komandosi zostali ostrzelani i zaatakowani nożami. W wyniku tego co najmniej czterech żołnierzy zostało rannych. "Komandosi marynarki wojennej przejęli sześć statków, które chciały naruszyć blokadę morską (Strefy Gazy). Podczas przejęcia żołnierze spotkali się z fizyczną przemocą ze strony (propalestyńskich) działaczy, którzy zaczęli do nich strzelać z ostrej amunicji" - napisano w oficjalnym oświadczeniu.

Tuż po ataku izraelskie radio podało, że została wprowadzona cenzura, która nie pozwala na podawanie żadnych informacji o rannych i zabitych.

Izraelski minister: To prowokacja

- Mogę tylko wyrazić żal z powodu zabitych - powiedział Benjamin ben Eliezer, minister przemysłu, handlu i pracy - Czekali na naszych żołnierzy z siekierami i nożami (...) straciliśmy kontrolę nad sytuacją. Wiem, że będzie z tego wielka afera i mam nadzieję, że izraelscy Arabowie zareagują w rozsądny sposób - mówił minister o liczącej 1,2 mln osób arabskiej mniejszości w Izraelu - Nie mieliśmy zamiaru otwierać ognia, ale doszło do ogromnej prowokacji - dodał.

Na wieść o ataku przed izraelskim konsulatem w Istambule zebrały się tłumy. Kilkudziesięciu protestujących próbowało wtargnąć do budynku na miejsce przybyła policja. Atak ostro potępił turecki rząd. Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Ankarze nazwało atak działaniem "nie do zaakceptowania" i podkreśliło, że może one prowadzić do "nieodwracalnych następstw we wzajemnych stosunkach".

Dowódcy Hamasu wezwali muzułmanów i Arabów do powstania przeciwko Izraelowi. Prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas potępił "masakrę" i ogłosił trzydniową żałobę. Izraelska policja została postawiona w stan gotowości.

W konwoju byli politycy, aktywiści i osoby, które przeżyły Holocaust

Konwój, który prowadziła turecka jednostka z 700 osobami na pokładzie, w niedzielę rano opuścił terytorialne wody cypryjskie. Na pokładzie statków płynęli europejscy politycy i aktywiści, w tym laureatka Pokojowej Nagrody Nobla Mairead Corrigan z Irlandii, osoby, które przeżyły Holokaust. Wieźli dziesięć ton pomocy humanitarnej dla Palestyńczyków w Strefie Gazy, w tym cement, materiały budowlane, elektryczne wózki inwalidzkie i oczyszczalnie wody. Izraelski MSZ poinformował, że do Strefy trafią tylko te skonfiskowane materiały, które przejdą kontrolę bezpieczeństwa.

Turecka grupa IHH opublikowała wideo w ataku na konwój.



Izrael od początku zapowiadał, że nie pozwoli dotrzeć statkom do rządzonej przez radykalny palestyński Hamas Strefy Gazy. Tel Awiw zezwala na dostarczanie Arabom jedynie niewielkiej ilości pomocy humanitarnej, gdyż obawia się trafi ona w ręce rządzącego Strefą radykalnego Hamasu.

Uczestnicy konwoju mają trafić do specjalnego aresztu w Aszdod. Ci którzy nie zgodzą się na deportację, zostaną zatrzymani. Organizatorzy konwoju twierdzą, że aby uniknąć konfrontacji, zmienili kurs. Przyznają jednocześnie, że byli zdeterminowani, aby dostarczyć pomoc Palestyńczykom w Strefie, której granice od ponad 3 lat są blokowane przez Izrael.

niedziela, 30 maja 2010

Wpadki Komorowskiego

Pomyłek kandydata PO nikt nie pamięta

Wpadka za wpadką marszałka. I co z tego?

Wpadka za wpadką Komorowskiego. I co z tego?

Irasiad, Borubar - chyba nawet dzieci wiedzą, że to najsłynniejsze językowe lapsusy Lecha Kaczyńskiego. Przez kilka tygodni kandydat Platformy Obywatelskiej na prezydenta Bronisław Komorowski zanotował ich już chyba więcej. Tylko co z tego?

"Wydaje się, że gafa popełniona przez Lecha Kaczyńskiego miała większe znaczenie i była częściej wyśmiewana niż teraz gafy Komorowskiego, bo są osoby, które stereotypowo kojarzy się z błędami i modniej jest je obśmiewać" – mówi Tomasz Łysakowski, medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

Bardziej znane są słowa Komorowskiego sprzed lat. Najbardziej te o polskim lotniku, który poleci nawet na drzwiach od stodoły. Teraz inne słowa z przeszłości są wykorzystywane jako broń politycznych przeciwników. Szczególnie tekst o kiepskim snajperze, który nie trafił w samochód prezydenta Kaczyńskiego w Gruzji w sierpniu 2008 r. Czy nazwanie duńskich kobiet "kaszalotami". Ale niemal każdego dnia marszałek Sejmu dostarcza nowej amunicji.

21 marca podczas debaty prawyborczej z Radosławem Sikorskim:

Musi być perspektywa dobrego wychowania dziecka, zanim zostanie rodzicom przyznana metoda in vitro.

9 maja w Moskwie, komentując udział Polaków w defiladzie:

Zawsze mamy gdzieś w zanadrzu polską pamięć, że 400 lat temu, w trochę innym charakterze, żołnierze polscy maszerowali po placu Czerwonym.

13 maja podczas spotkania ze studentami na Uniwersytecie Śląskim:

Mowy powinny być krótkie, a kiełbasy tylko długie.

Pytają mnie, dlaczego kobiety całuję w rękę. Odpowiadam, że od czegoś trzeba zacząć.

16 maja w Łazienkach Królewskich podczas prezentacji komitetu honorowego do premiera, który wręczył mu szalik w barwach narodowych:

Widać, że nie jesteś ani z Poznania, ani z Krakowa, ani ze Szkocji, skoro wręczasz mi tak cenny dar.

18 maja podczas wizyty na terenach dotkniętych powodzią:

Woda ma to do siebie, że się zbiera, stanowi zagrożenie, a potem spływa do Bałtyku.

20 maja, komentując odwiedziny u powodzian:

Miałem przyjemność wizytować tereny zalane.

21 maja podczas kolejnej wizyty na wałach przeciwpowodziowych:

W zeszłym roku powódź, w tym roku powódź, więc pewnie ludzie są już oswojeni, obyci z żywiołem.

27 maja przy przedstawianiu kandydatury Marka Belki, dyrektora w MFW, na prezesa NBP:

Jest to były premier, były wicepremier, minister finansów, a obecnie zastępca sekretarza generalnego ONZ.

Taka seria nie może być przypadkiem. "Jego wpadki biorą się głównie z tego, że do niedawna zupełnie nie musiał uważać na to, co mówi" – uważa Tomasz Łysakowski. Nasuwa się pytanie, dlaczego jemu taka liczba słownych wpadek uchodzi raczej płazem. "Reakcje mediów na gafy i lapsusy to moment, w którym polityk zbiera owoce swoich wcześniejszych relacji z mediami" – uważa dr Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Jarosław Kaczyński w tej kampanii chyba żadnej gafy jeszcze nie popełnił. Jak tłumaczy rzeczniczka sztabu marszałka Sejmu, Komorowski ma wpadki, bo dużo robi.


Boks. Sosnowski nie dał rady Kliczce

wm
2010-05-30, ostatnia aktualizacja 2010-05-30 00:32
Witalij Kliczko po walce z  Albertem Sosnowskim
Witalij Kliczko po walce z Albertem Sosnowskim

Witalij Kliczko obronił mistrzostwo świata federacji WBC, pokonując Polaka Alberta Sosnowskiego przez nokaut. Polak padł pod naporem Ukraińca dopiero w dziesiątej rundzie. Było to 40 zwycięstwo Kliczki w zawodowym boksie.

Albert Sosnowski i Witalij Kliczko
Albert Sosnowski i Witalij Kliczko
Albert Sosnowski i  Witalij Kliczko
Albert Sosnowski i Witalij Kliczko
Albert Sosnowski i Witalij Kliczko
Albert Sosnowski i Witalij Kliczko
Albert Sosnowski i  Witalij Kliczko
Albert Sosnowski i Witalij Kliczko


Przed walką z wielkim Ukraińcem Polak był skazywany na pożarcie. Eksperci nie wierzyli, że przetrwa choćby klika pierwszych rund z renomowanym przeciwnikiem. Sam Kliczko mimo zapewnień, że poważnie traktuje rywala, przed pojedynkiem lekko kpił z Polaka. Jedno było pewne - dla Sosnowskiego to była największa szansa w karierze. Ukrainiec mówił - "Może wygrać swoje nazwisko w walce ze mną". Jak się okazało, dla Polaka były to jednak za wysokie progi.

Obaj zawodnicy wyszli na ring przy wspaniałej oprawie i ogłuszającym dopingiem kibiców w Gelsenkirchen równo o 23. Kilka minut później na Veltins Arena zabrzmiał Mazurek Dąbrowskiego i hymn Ukrainy.

Polak wyszedł na ring bardzo usztywniony. Od początku walki wysoko trzymał gardę. Kliczko, przeciwnie, z opuszczoną lewą ręką, lekko lekceważył Dragona. Pierwsze trzy rundy przebiegły w powolnym, spokojnym tempie. Ukrainiec cały czas kontrolował sytuację i cierpliwie punktował w każdej z rund.

W kolejnych rundach, mimo punktowej przewagi Ukraińca, Polak nie chciał zaryzykować szaleńczego ataku. Nadal podchodził do rywala z respektem, ciągle trzymając dystans. Mistrz świata lekko zdziwiony wytrzymałością Dragona, po każdej rundzie przyglądał się mu z coraz większym respektem. Sosnowski heroicznie bronił się przed potężnymi ciosami Ukraińca. Po potężnym prawym sierpowym w dziewiątej rundzie, lekko się zachwiał, ale nie upadł na deski.

Do dziesiątej rundy Polak trzymał się na nogach, ale z każdą minutą słabł. Kliczko chciał wygrać walkę przed czasem. Postanowił przeprowadzić skondensowany atak. Minutę przed końcem rundy zepchnął Sosnowskiego do narożnika i zakończył walkę potężnym prawym sierpowym.

Po walce szczęśliwy Witalij Kliczko w geście szacunku podniósł rękę Polaka. Sosnowski pokazał hart ducha, ale to niestety nie starczyło na wywalczenie mistrzostwa świata federacji WBC. Było to 40 zwycięstwo Kliczki w zawodowym boksie (38 nokautów).

Tak relacjonowaliśmy walkę na żywo:

Pierwsza runda:

Sosnowski wyszedł na ring bardzo zdenerwowany i usztywniony. Przez całą pierwszą rundę wysoko trzyma gardę, Kliczko z opuszczoną lewą ręką spokojnie kontroluje sytuację. Obaj bokserzy na razie nie zaryzykowali żadnych mocnych ciosów.

Druga runda:

Od początku rundy Kliczko ruszył do przodu. Nadal spięty Polak wyłapał kilka ciosów, ale również parokrotnie mocno trafił Ukraińca. Mimo, że na punkty przegrywa, to na razie niezła walka Sosnowskiego, ale musi się jednak lekko rozluźnić.

Trzecia runda:

Polak nadal wygląda na bardzo przestraszonego. Kliczko natomiast na bardzo pewnego siebie. Dragon kilkukrotnie trafił Ukraińca silnym lewym prostym, ale ten nawet nie drgnął. Pierwsze rundy bardzo nerwowe, ale najważniejsze, że przetrwane.

Czwarta runda:

Bardzo podobna runda do trzeciej. Na pewno nie jest to jednostronna walka, ale nadal widać respekt Polaka do Ukraińca. Od czasu do czasu Sosnowski nieśmiało atakuje, ale jego rywal również nie pozostaje dłużny. Polak do tej pory, niestety, wszystkie rundy przegrał.

Piąta runda:

Dragon walczy, ale wydaje się, że jest coraz słabszy. Presja zaczyna dawać mu się we znaki. Ukrainiec przeciwnie - jest bardzo spokojny.

Szósta runda:

Sosnowski musi uważać na dolne ciosy Witalija, który coraz groźniej bije. Kliczko nadal zabójczo spokojny.

Siódma runda:

W tej rundzie Sosnowski dostał kilka mocnych ciosów. Polak jest coraz bardziej zmęczony. Na pewno nie przynosi nam wstydu, ale również musi mieć świadomość, że jego przeciwnik do tej pory wygrał każdą rundę.

Ósma runda:

Ładny prawy krzyżowy Polaka, który mimo potwornego już zmęczenia, nie poddaje się. Na trybunach Veltins Arena słychać doping polskich kibiców. Czekamy na szarżę Dragona. Wydaje się, że Ukrainiec z każdą rundą nabiera szacunku do naszego boksera.

Dziewiąta runda:

Polak przyjął na twarz potężny prawy sierpowy Ukraińca, ale nie upadł. Dziewiąta runda wygrana przez Ukraińca. Na punkty Polak na pewno przegra. Wszyscy marzymy o nokaucie, ale czy to jeszcze jest możliwe?

Dziesiąta runda:

Polak nie wytrzymał naporu Kliczki. Minutę przed końcem ten zepchnął go do narożnika i potężnym prawym prostym powalił na liny. Koniec walki. Kliczko tryumfuje.

Relacja z walki Sosnowski - Kliczko na Zczuba.pl czytaj tutaj »

czwartek, 20 maja 2010

7 największych afer finansowych III RP



Katarzyna Jaworska, Portal Skarbiec.Biz
Puls Biznesu, pb.pl,19.05.2010 14:05
Czytaj komentarze (25)

Od zawsze tam, gdzie w grę wchodziły duże pieniądze dochodziło do przekrętów i afer. Przedstawiamy najgłośniejsze afery finansowe ostatnich lat, które z uwagi na skalę nadużyć i jawność działania oszustów były szeroko komentowane w mediach i uważnie obserwowane przez opinię publiczną:

1. Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego

Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego powstał w 1989 roku, a jego oficjalnym zadaniem była spłata polskiego zadłużenia zagranicznego oraz gromadzenie i gospodarowanie środkami finansowymi przeznaczonymi na ten cel. Z funduszu FOZZ, którym zarządzał Grzegorz Żemek, przelewano pieniądze

do nowo powstałych spółek za granicą, zlokalizowanych głównie w "rajach podatkowych". Dzięki temu dochodziło do prania pieniędzy.

Dochodami FOZZ były przede wszystkim dotacje z budżetu, wpływy z Banku Handlowego, z kredytów zagranicznych, a także wpływy z emisji obligacji i różnic kursowych. Ponad 50 proc. wszystkich operacji prowadzonych przez FOZZ zakończyło się stratami dla funduszu, a Skarb Państwa stracił na tym 334 mln złotych.

Proces sądowy trwał kilkanaście lat, w rezultacie Grzegorz Żemek został skazany na 9 lat za defraudację publicznego mienia, a jego zastępca Janina Chim - na 9 lat pozbawienia wolności.

2. Afera Paliwowa

Głównymi graczami w aferze paliwowej z 2002 roku byli Arkadiusz Grochulski, Jan Bobrek, Zdzisław Marszałek, Przemysław Knaś i Artur Kawalec. Ponadto w sprawę zamieszani byli urzędnicy Ministerstwa Finansów, emerytowani oficerowie wojska i Wojskowych Służb Informacyjnych oraz funkcjonariusze policji. Poprzez fałszowanie faktur na stacje benzynowe (m.in. PKN Orlen) trafiały paliwa bez opłaconej akcyzy.
W sprawę zamieszane były 1263 firmy. Zarzuty postawiono aż 330 osobom, a 50 aresztowano. Straty budżetu oceniane są na kilka miliardów złotych.

3. Lech Grobelny i Bezpieczna Kasa Oszczędności

Lech Grobelny zdobył złą sławę za sprawą Bezpiecznej Kasy Oszczędności (BKO), którą założył w 1989 roku. BKO było parabankiem oferującym lokaty oszczędnościowe, których oprocentowanie

było znaczne wyższe niż to oferowane przez zwykłe banki.

Łącznie oszukanych zostało 11 tys. osób, które wpłaciły pieniądze do BKO i straciły w sumie 2,8 miliona dolarów. Sąd pierwszej instancji skazał Grobelnego na 12 lat więzienia za zagarniecie pieniędzy klientów, Sąd Apelacyjny uchylił ten wyrok. W końcu sprawę umorzono. Grobelny domagał się od państwa odszkodowania w wysokości 16 mln złotych za 5 lat spędzonych w areszcie, jednak sprawa została przesądzona na jego niekorzyść.

4. „Artystyczny” duet Bagsika i Gąsiorowskiego

Art-B (skrót od Artyści Biznesu

) to spółka zajmująca się handlem na terenie całego kraju, którą założyli Bogusław Bagsika i Andrzej Gąsiorowski. Firma działająca w latach 1989-1991 początkowo zajmowała się tylko handlem i produkcją, później dzięki tzw. "oscylatorowi ekonomicznemu" zwielokrotniała oprocentowanie tych samych pieniędzy w różnych bankach. Art-B podniósł swój kapitał zakładowy ze 100 tys. starych złotych do 300 mld starych złotych (30 mln złotych).

Art-B wyprowadził z polskiego systemu bankowego 320 mln złotych. Gąsiorowski uciekł do Izraela i nie został ujęty do dziś. Natomiast Bagsika złapano w Szwajcarii i został skazany w 1996 roku. W 2004 wyszedł przedterminowo na wolność. Więcej o Bagsiku>>

5. Warszawska Grupa Inwestycyjna

Składająca się z kilku spółek Warszawska Grupa Inwestycyjna S.A. została utworzona w 1999 r. Później firma przekształciła się w WGI Dom

Maklerski, który wprowadzał w błąd klientów odnośnie stanu ich rachunków instrumentów finansowych oraz nie przestrzegał reguł przeciwdziałania praniu brudnych pieniędzy.

W kwietniu 2006 r. Komisja Papierów Wartościowych i Giełd ("KPWiG") odebrała WGI Domowi Maklerskiemu ("WGI DM") zezwolenie na prowadzenie działalności maklerskiej za istotne naruszenie przepisów prawa oraz nieprzestrzeganie zasad uczciwego obrotu, a następnie ogłoszono upadłość kluczowych spółek z grupy kapitałowej WGI. Więcej o aferze WGI>>

6. Interbrok Investment

Spółka Interbrok Investment obiecywała duże zyski z inwestycji na rynku forex oszukując w ten sposób około 1000 osób na łączną sumę ponad 300 mln złotych. Działalność firmy owiana była tajemnicą i oferowała dyskretną możliwość lokowania kapitału na bardzo korzystnych warunkach, dzięki czemu zgromadziła wielu klientów głównie z segmentu VIP-owskiego. Wśród oszukanych osób znaleźli się m.in.: były trener piłkarski i poseł Samoobrony Janusz Wójcik, były minister w rządzie SLD Marek Ungier oraz ludzie kultury (m.in. Tadeusz Drozda). Więcej o aferze Interbrok>>

7. Piotr Osuch, czyli najsłynniejszy oszust Lubelszczyzny

Najsurowszy wyrok za przestępstwo gospodarcze w Polsce, bo aż 14 lat więzienia i 1,5 mln zł grzywny oraz nakaz zwrotu poszkodowanym ponad 40 milionów złotych, należy do Piotra Osucha.
Przepis Osucha na przekręt był banalny. Podawał się za wybitnego finansistę i obiecywał pomnożenie wpłaconego na jego konto kapitału. Oszukał wielu ludzi, w tym także tych z pierwszych stron gazet, jak brazylijski piłkarz Romario. Jak wielka była siła sugestii Osucha świadczy fakt, że Romario wpłacił na jego aż 5 mln dolarów! Na podobną kwotę

udało mu się namówić także australijską spółkę Sherwood Group. Łączna suma wyłudzonych pieniędzy opiewa na ponad 40 mln złotych.
Oskarżony nie przyznawał się do winy i po złożeniu apelacji sąd zmniejszył karę z 14 do 8 lat więzienia i 540 tys. zł grzywny.

niedziela, 16 maja 2010

Grecja tonie w długach. To jeszcze domino, czy już poker?

Andrzej Lubowski
2010-05-11, ostatnia aktualizacja 2010-05-09 22:46

Jesteśmy tonącym okrętem - lamentował grecki premier, wzywając już nie tylko Europę, ale też resztę świata na ratunek. Ratunek nadszedł, bo nadejść musiał. Tylko na jak długo starczy? I czy pacjent zniesie kurację?

Ateny. Policjant przechodzi obok graffiti  na budynku Banku Grecji ''Precz z MFW''
Fot. THANASSIS STAVRAKIS AP
Ateny. Policjant przechodzi obok graffiti na budynku Banku Grecji ''Precz z MFW''
Wzajemne zadłużenie pięciu najbardziej zadłużonych krajów w strefie  euro
Wzajemne zadłużenie pięciu najbardziej zadłużonych krajów w strefie euro
Na początku roku cały świat dowiedział się, całkiem oficjalnie, że Grecy fałszują statystyki, i to ostro. Okazało się, że deficyt budżetu to nie 3,7 proc. PKB, jak szacował poprzedni rząd, ale 12,9 proc. Wieści z Aten nie przypadły do gustu światowym giełdom. Minęło kilka miesięcy i zaniepokojenie tylko wzrosło, bo sprawy mają się jeszcze gorzej: deficyt jest jeszcze wyższy (13,6 proc. PKB), zaufanie do Grecji jeszcze słabsze, a ateńskie recepty na sanację wciąż mało przekonywające. Rychło zrozumiano, że to nie Unia przystawia Grecji pistolet do skroni, i że stawką w tej batalii jest nie tylko los Grecji, ale również stabilność całej strefy euro.

Grecja jest winna zagranicy równowartość 238 miliardów dolarów, z czego 75 mld - Francji, 45 mld - Niemcom, 15 mld - Wlk. Brytanii, ale także 10 mld Portugalii, która sama ledwo zipie (dane na koniec 2009 r.). Ta z kolei ma 86 miliardów zadłużenia wobec Hiszpanii, której zadłużenie przekroczyło bilion dolarów, a stopa bezrobocia 20 proc. Hiszpanie są winni 238 miliardów Niemcom i niemal tyle samo Francuzom. Z kolei Włosi są winni Francji 511 miliardów dolarów, a cały ich dług przekracza 1,5 bln dol. Pajęczyna długów jest tak zagmatwana, że niełatwo się połapać, kto kogo może pociągnąć w otchłań bankructwa. Ale obawa o efekt domina przyprawia wszystkie rządy i banki centralne o ból głowy.

Nie ulega wątpliwości, że Europa stała się zakładnikiem Grecji. Niezależnie od surowej retoryki, zwłaszcza ze strony Niemiec, które tnąc własne programy społeczne, bez sympatii patrzą na greckie życie ponad stan na rachunek Europy, alternatywy dla pakietu pomocy były mniej strawne niż sam pakiet.

Na ratunek pośpieszyła nie tylko Unia, ale i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, bo tego domagały się największe kraje wierzycielskie. Pakiet zakłada pożyczkę w wysokości 110 miliardów euro na trzy lata. Na okres między majem 2010 a majem 2013 r. przypadają spłaty 70 miliardów euro uprzednio zaciągniętych przez Grecję długów. Do tego dochodzi deficyt budżetu szacowany na 50 miliardów euro, przy założeniu że Ateny wywiążą się z przyjętych zobowiązań. Już z tej prostej arytmetyki widać, że rozmiary pomocy są odrobinę mniejsze niż potrzeby finansowe Aten. Zakłada się jednak, że już w przyszłym roku Grecja zdoła na tyle odbudować swą wiarygodność, że będzie w stanie powrócić na rynki finansowe jako pożyczkobiorca. Jeśli te nadzieje okażą się złudne i Ateny nie odzyskają zaufania w oczach prywatnych kredytodawców, wówczas i Grecja, i Unia staną w obliczu kolejnych dylematów: albo powtórzyć podobny zabieg, albo refinansować dług, co jest trudniejsze i bardziej bolesne dla sektora prywatnego krajów wierzycielskich.

Dość niespodziewane wsparcie nadeszło także ze strony Europejskiego Banku Centralnego, który zgodził się honorować w charakterze zastawu wszelkie obecne i przyszłe obligacje rządu w Atenach, niezależnie od ich statusu, a ten od niedawna spadł do poziomu "junk", czyli śmieci. Jeszcze w styczniu Jean-Claude Trichet, prezydent EBC, mówił bez ogródek, że taki wariant nie wchodzi w rachubę. Zdecydowano się jednak na odstępstwo od przyjętych norm - w przeszłości EBC akceptował wyłącznie obligacje spełniające pewne standardy. Eliminuje to kryzys płynności, jaki groził bankom greckim, gdyż będą mogły one uzyskać dostęp do gotówki EBC, zastawiając greckie obligacje.

Grecja potrzebuje oddechu, aby dokonać radykalnych reform strukturalnych i pakiet ma temu właśnie służyć. Kraj potrzebuje redukcji sektora publicznego, który rozrósł się do monstrualnych rozmiarów. Mści się hojność poprzednich rządów, zwłaszcza gabinetu Andreasa Papandreou, ojca obecnego premiera, który w 1981 roku zaczął budować gigantyczną i szczodrze opłacaną biurokrację. Zarobki w sferze publicznej podwoiły się w minionej dekadzie.

Potrzebuje reformy systemu podatkowego, radykalnej poprawy ściągania podatków, zmniejszenia czarnego rynku. Szacuje się, że podatkowe szachrajstwa kosztują budżet Grecji około 30 miliardów dolarów rocznie.

W ramach umowy z Unią Europejską i Międzynarodowym Funduszem Walutowym, rząd ogłosił 2 maja pakiet cięć płac i emerytur i liberalizacji prawa pracy. Oznacza to w praktyce ułatwienie zwalniania pracowników. Firmy zatrudniające więcej niż 200 ludzi będą mogły zwolnić miesięcznie 4 proc. zatrudnionych, a nie 2 proc., jak to określa obowiązujące dziś w Grecji prawo. Rząd zamierza jednak utrzymać obowiązujący wiek emerytalny (65 lat) - kredytodawcy naciskali na jego podwyższenie. Grecja zgodziła się podnieść stopę VAT z 21 do 23 proc., zamrozić płace w sektorze publicznym i wyeliminować roczne premie w tym sektorze równe dwumiesięcznej płacy. Nie przewiduje się w przyszłości premii dla członków parlamentu.

Natychmiast po podpisaniu porozumienia pojawiły się trzy istotne pytania.

• Czy 110 mld euro wystarczy?

• Czy realna jest realizacja przepisanego dla Grecji programu sanacji?

• Czy podjęte kroki wystarczą dla uspokojenia rozdygotanych rynków finansowych świadomych tego, że niedaleko czają się podobne problemy innych krajów Unii, zwłaszcza Portugalii i Hiszpanii.

Grecki minister finansów zakłada 4-proc. spadek PKB w tym roku i 2,6-proc. spadek w 2011 r., ale to bardzo optymistyczna prognoza. Wyższy deficyt oznacza większe potrzeby finansowe.

Grecja potrzebuje wyrzeczeń, a te nie przyjdą łatwo. Wymagają zmian w polityce i w ludzkich postawach. Łatwiej zmienić stopę podatkową albo prawo pracy niż utrwalone przez lata zwyczaje i system zachowań. Do tej kategorii wyzwań należy poskromienie powszechnej korupcji w aparacie podatkowym i skłonienie obywateli do w miarę uczciwego deklarowania dochodów. Dziś 95 proc. podatników deklaruje roczne dochody poniżej 30 tysięcy euro, co nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Latem w Grecji, jak wiadomo, gorąco. Kogo na to stać, funduje sobie basen. A ilu Greków stać na basen? To zależy kogo spytać. Na bogatych północnych przedmieściach Aten niespełna 400 rodzin przyznaje się do posiadania basenu. Ze zdjęć satelitarnych wynika, że na tym terenie jest ich ponad 16 tysięcy.

Są kraje, które w miarę spokojnie przyjmują zaciskanie pasa - należy do nich Łotwa, ale Grecy to nie Łotysze. Ogólnonarodowe strajki już paraliżują kraj. Strajkują nauczyciele, lekarze, personel pogotowia ratunkowego, linie lotnicze odwołują loty na liniach wewnętrznych, a komuniści pojawiają się na Akropolu z hasłami "Narody Europy, powstańcie". Związek zawodowy pracowników sektora publicznego domaga się, aby rząd cofnął wszystkie, co do jednego, projekty cięć świadczeń. Nie jest wcale powiedziane, że socjalistyczny rząd Jeorjosa Papandreou, który obiecywał prosperity, a w obliczu nadchodzącej katastrofy zobowiązał się do zaaplikowania narodowi gorzkiego lekarstwa, przetrwa nawałnicę.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że pakiet ratunkowy dla Grecji jest faktycznie pośrednim sposobem ratunku banków krajów wierzycielskich, głównie francuskich i niemieckich. Francuzi rozumieli to od początku, Niemcom uświadomienie sobie tego nieprzyjemnego faktu zabrało więcej czasu. Z nieskrywanym niesmakiem patrzą na pomoc dla Grecji. Ale w końcu górę wzięła, bo wziąć musiała, świadomość, że alternatywa to ratunek własnych banków pełnych greckich obligacji. Jedna tylko instytucja, Hypo Real Estate Holding, niefortunny posiadacz greckiego długu wartości ponad 10 mld dol., została w ubiegłym roku przejęta przez państwo. Berlin naciska na szybkie i radykalne reformy i ostrzega, że jeśli do nich nie dojdzie, Grecję czeka bankructwo. Niemiecki minister finansów, Wolfgang Schäuble w wywiadzie prasowym powiedział, że w "przypadku pogwałcenia zobowiązań płatności zostaną wstrzymane". Tyle że nie dopowiedział, że ceną byłoby bankructwo banków niemieckich.

Ważnym celem umowy z Grecją jest umocnienie wiarygodności strefy euro, manifestacja woli i zdolności do wspólnego działania. Jej podpisanie nie położyło jednak tamy rozważaniom na temat przyszłości wspólnej waluty i deliberacjom, na ile przynależność do strefy euro pomaga, a na ile, ograniczając swobodę manewru, potęguje kłopoty. Paul Krugman, laureat Nobla z ekonomii, powiada, że choć dziś uwaga koncentruje się na rozmiarach długu publicznego i na tym, czy rząd jest zdolny utrzymać w ryzach wydatki, to jest to tylko fragment kłopotów w przypadku Grecji, dużo mniejszy w przypadku Portugalii i całkiem mały w odniesieniu do Hiszpanii. Jeszcze kilka lat temu do wszystkich tych krajów płynął wartkim strumieniem obcy kapitał, gdyż rynek uważał, że ich przynależność do strefy euro gwarantuje bezpieczeństwo emitowanych przez te kraje obligacji. Potem nadszedł globalny kryzys finansowy, napływ kapitału gwałtownie się skurczył, wpływy budżetowe zmalały i deficyty poszybowały w górę. I wówczas, powiada Krugman, członkostwo w strefie euro zamieniło się w pułapkę. Polega ona na tym, że kraje przeżywające największe trudności nie mogą się podeprzeć polityką kursu walutowego, i drogą zmiany kursu obciąć na przykład swoich płac w stosunku do niemieckich czy francuskich i zwiększyć konkurencyjność swego eksportu. Dziś, zważywszy, że Grecja ma tę sama walutę co Niemcy, jedynym sposobem poprawy konkurencyjności byłby koktajl niemieckiej inflacji i greckiej deflacji. A ponieważ Niemcy nie zaakceptują inflacji, pozostaje deflacja, czyli spadek cen i płac, a to jest arcybolesne. Tym bardziej że perspektywy gospodarki greckiej w najbliższej przyszłości są dość mizerne. Sami Grecy mówią o dwóch latach recesji. Czyli wzrośnie bezrobocie, co tylko spotęguje kłopoty z zadłużeniem, zarówno publicznym, jak i prywatnym, ponieważ dochody będą spadać, a ciężar obsługi długu nie. Standard & Poor's przewiduje, że Grecji przyjdzie czekać aż do 2017 roku, zanim poziom jej PKB wróci do stanu z 2008 roku. Wchodząc do strefy euro, konkluduje Krugman, rządy Grecji, Portugalii i Hiszpanii utraciły możliwości popełniania pewnych grzechów, takich jak nadmierny druk pieniądza, ale jednocześnie pozbawiły się ważnego instrumentu reagowania na kłopoty, takiego jak polityka kursu walutowego.

Na krwotok tętniczy położono plaster. Bardzo wątpliwe, żeby pomogło. Bardzo prawdopodobne, że czeka nas kolejna odsłona greckiego dramatu.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Palikot dla Newsweeka: Przekroczyłem granice wobec Lecha Kaczyńskiego

ozmawiali Andrzej Stankiewicz i Piotr Śmiłowicz
16 maja 2010 00:07, ostatnia aktualizacja 13:42
Janusz Palikot po katastrofie w Smoleńsku. Nowy Janusz Palikot czy tylko zmiana image? Fot. PAP

W krytyce prezydenta przekraczałem dopuszczalne granice. Ale 10 kwietnia wraz z Lechem Kaczyńskim umarł też dawny Janusz Palikot. Nie wierzycie? Nie odbierajcie mi prawa do przemiany — mówi w rozmowie z „Newsweekiem” czołowy skandalista polskiej polityki.

To pierwszy wywiad Janusza Palikota od czasu katastrofy smoleńskiej, w której zginął nie tylko wielokrotnie atakowany przez niego prezydent, ale także wiele innych osób, którym kontrowersyjny polityk Platformy nie żałował cierpkich słów.
Dziennikarze „Newsweeka” Andrzej Stankiewicz i Piotr Śmiłowicz rozliczają Palikota z obelg, którymi obrzucił prezydenta.

Newsweek: Był nikim?
Janusz Palikot: Nie.

Newsweek: „Był nikim, aż sam byłem zdziwiony, jak mało znaczył” — przecież tak podsumował pan kadencję Lecha Kaczyńskiego w swej książce, wydanej tuż przed katastrofą smoleńską.
Janusz Palikot: Nie będę tak już mówił. 10 kwietnia ten dawny, agresywny i bezwzględny Janusz Palikot zginął pod Smoleńskiem wraz z Lechem Kaczyńskim.

Newsweek: „Zmęczeni i zestresowani Japończycy uprawiają seks z lalkami, gdyż te niczego od nich nie oczekują. Dostarczają podwójnej rozkoszy: seksualnej i psychicznej. Podobny jest stosunek Lecha Kaczyńskiego do Polski: zaspokajać wszystkie swoje polityczne potrzeby i niczego w zmian. Kupmy mu lalkę!” To z pańskiego bloga, 2 września 2009.
Janusz Palikot: Wiem, że dzisiaj takie cytaty stawiają mnie w beznadziejnym położeniu. Co mam powiedzieć w obliczu tego, że Lech Kaczyński zginął lecąc do Katynia i leży na Wawelu?

Newsweek: Jeszcze jeden wpis z bloga. „Gdyby było tak, że Jarosław Kaczyński udaje Lecha, który od dawna już nie żyje – tylko po to aby wciąż stwarzać swoje szanse polityczne – to byłby to prawdziwy skandal. Mamy zasadnicze wątpliwości, czy Lech żyje?”. To wpis sprzed pięciu miesięcy. Nawet śmierć pan wplótł w politykę.
Janusz Palikot: Proszę nie nadużywać sytuacji. Trzeba to czytać metaforycznie. Dzisiaj wszystkie tego typu wypowiedzi mają drugie dno. To nie ma nic wspólnego z atmosferą z grudnia 2009. Jest nadużyciem wzięcie cytatu z innej epoki i przypominanie go dziś, po Smoleńsku.

Newsweek: A na pewno jest inna epoka?
Janusz Palikot: W przypadku Janusza Palikota tak. Byłem bardzo uwikłany w Lecha Kaczyńskiego tą swoją ostrą krytyką, przekraczającą granice. Dla mnie śmierć prezydenta jest także częścią mnie samego. Być może symbolicznie — na moim przykładzie — będzie szansa pokazać: nie warto przekraczać granic.

Newsweek: Na grobie prezydenta na Wawelu pan był?
Janusz Palikot: Nie.

Newsweek: Wybiera się pan?
Janusz Palikot: Nie.

Newsweek: A dobrze się stało, że Lech Kaczyński został pochowany w tym wyjątkowym miejscu?
Janusz Palikot: Nie. To był zły prezydent.

Na koniec wywiadu dziennikarze „Newsweeka” zaproponowali Palikotowi ostatni happening w starym stylu: założenie maski przedstawiającej Lecha Kaczyńskiego i wypicie paru małpek taniej gorzałki.

Co zrobił Palikot? Odpowiedź w poniedziałkowym „Newsweeku”, gdzie znajdzie się cały zapis wywiadu.


Janusz Palikot w nowym wcieleniu.  Prawdziwy? Fot. PAP
Janusz Palikot w nowym wcieleniu. Prawdziwy? Fot. PAP

Osiem rund i nokaut. "Diablo" Włodarczyk mistrzem świata WBC

mm, PAP
2010-05-16, ostatnia aktualizacja 2010-05-16 07:39

Krzysztof "Diablo" Włodarczyk zdobył tytuł mistrza świata w kategorii junior ciężkiej federacji WBC, wygrywając przed czasem (w 48 sekundzie 8 rundy) walkę z Włochem Giacccobe Fragomenim na ringu w łódzkiej Atlas Arenie.

Giacobbe  Fragomeni (L) i Krzysztof Włodarczyk
Fot. RICCARDO DE LUCA AP
Giacobbe Fragomeni (L) i Krzysztof Włodarczyk
Przed rozpoczęciem walki odegrano hymny narodowe Włoch i Polski. Dwie zwrotki Mazurka Dąbrowskiego zaśpiewał Marek Torzewski. Później minutą ciszy i dziesięcioma uderzeniami w gong uczczono pamięć ofiar katastrofy lotniczej, do której doszło 10 kwietnia pod Smoleńskiem.

"Diablo" prowadził
Zakontraktowany na dwanaście rund pojedynek w Atlas Arenie obejrzało ok. 7 tys. widzów. Zawodnicy rozpoczęli walkę ostrożnie, z wyraźnym respektem dla rywala. Zgodnie z regulaminem WBC podawano punktację po czterech i ośmiu rundach. Po czterech w ocenie dwóch sędziów prowadził Polak (40:36, 39:37). Trzeci arbiter ocenił te rundy na remis (38:38).

Pod koniec szóstej rundy Włodarczyk posłał rywala na deski. Po liczeniu rozległ się gong i Fragomeni miał dodatkowy czas na ochłonięcie po silnym ciosie Polaka. Po raz drugi Włoch upadł na ring na początku ósmej rundy i był to już koniec walki.

"Miałem dziwny spokój"

- Miałem dziwny spokój, jak nigdy dotąd. Każdy zrobiony ruch i odpuszczenie w pewnym momencie były w pełni przemyślane. To było świadome podpuszczenie zawodnika. Ta taktyka była dokładnie przemyślana i bardzo długo przygotowywana. Wszyscy wiedzą, że potrafię wszystko schrzanić, ale tym razem zrobiłem to co do mnie należało. Nagrodą jest ten pas WBC - powiedział tuż po walce Włodarczyk.

29-letni nowy mistrz świata WBC w wadze junior ciężkiej był już wcześniej czempionem tej kategorii wagowej, ale innej federacji - IBF (w latach 2006-2007). W maju 2009 r. po raz pierwszy stanął przed szansą wywalczenia mistrzowskiego pasa WBC, jednak jego walka z Fragomenim zakończyła się remisem, pozwalającym Włochowi zachować tytuł. Fragomeni stracił go po porażce na punkty z Węgrem Zsoltem Erdeiem. Po walce z Fragomenim Erdei zrezygnował z trofeum i wrócił do kategorii półciężkiej. W sobotę wakujący tytuł wywalczył Włodarczyk.

Pojedynek Włodarczyka z Fragomenim był walką wieczoru gali, którą zorganizowała grupa KnockOut Promotions. Budżet sobotniej gali przekroczył 1 mln dolarów. Włodarczyk i Fragomeni dostaną do podziału 616 tys. dolarów.

W pojedynkach poprzedzających walkę Włodarczyka z Fragomenim Łukasz Janik w czwartej rundzie przez KO pokonał Włocha Michele de Meo (waga junior ciężka), Maciej Miszkin przez KO w piątej rundzie wygrał z Azerem Amirem Hacimuradowem (waga półciężka), Andrzej Wawrzyk jednogłośnie na punkty zwyciężył Anglika Paula Butlina (waga cieżka) a Krzysztof Cieślak przegrał na punkty z Feliksem Lorą z Dominikany (waga lekka).

Ekstraklasa. Jacek Zieliński: Zadanie wykonane!

Not. Radosław Nawrot, Poznań
2010-05-15, ostatnia aktualizacja 2010-05-16 11:21
Radość kibiców Lecha
Radość kibiców Lecha

"Panie prezesie, zadanie wykonane" - takimi słowami zwrócił się do władz Lecha Poznań trener Jacek Zieliński po zdobyciu mistrzostwa Polski. Lech wygrał w ostatnim meczu z Zagłębiem Lubin 2:0 i zdetronizował Wisłę Kraków.

Jacek Zieliński
Fot. Kuba Atys / AG
Jacek Zieliński
Specjalny serwis o Lechu Poznań »

Po przeciętnym meczu Lech pokonał 2:0 Zagłębie Lubin. Poznaniacy przypieczętowali tym samym mistrzostwo Polski, Robert Lewandowski zaś, osiemnastym golem w sezonie, przypieczętował tytuł króla strzelców Ekstraklasy. Wszystkie wyniki sobotnich meczów Ekstraklasy znajdziesz tutaj.

Radość w Poznaniu. Wypowiedzi:

- Klęska w Pucharze Polski w Stalowej Woli to był najważniejszy moment tego sezonu - stwierdził trener Jacek Zieliński na konferencji po mistrzowskim meczu z Zagłębiem Lubin. - To było straszne. Nawet nie wiecie, jak bardzo boli mnie tamta porażka. Żeby to wiedzieć, musielibyście znać relacje między Stalową Wola a Tarnobrzegiem - dodał szkoleniowiec, który właśnie z Tarnobrzega pochodzi i delegacja z tego miasta specjalnie przyjechała w sobotę do Poznania, by mu pogratulować.

- Bolały mnie reakcje kibiców, bolały mnie reakcje prasy. Tam jednak właśnie, w Stalowej Woli coś się w zespole pozytywnego zmieniło - ciągnął Zieliński..- Ważne było wotum zaufania właściciela klubu i dzięki temu przez 8 miesięcy od Stalowej Woli wykonaliśmy prace, której efekty dziś mamy.

Zieliński przyznał, że to jego największy sukces życiowy, który trudno porównać do czegokolwiek w jego życiu. - Trzy razy byliśmy w tym sezonie liderem. Raptem trzy razy na 30 kolejek. Wisła Kraków była liderem przez 24 kolejki, ale piłka jest okrutna.

Trener Lecha przypomniał też dziennikarzom, że w przytłaczającej większości nie wierzyli w sukces Lecha po remisie 0:0 z Wisłą w Krakowie. - A jednak remis okazał się korzystny. Teraz czas uderzyć się w piersi, bo nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile z kolei ja mam życzliwości do dziennikarzy - powiedział.

- Przyszedł czas na radość i święto, ale i ono ma swoje granice. O godz. 8 w niedzielę jedziemy bowiem na mistrzowska galę do Warszawy - stwierdził.

Zagłębie gratuluje:

Trener Zagłębia Lubin Marek Bajor, który przez trzy lata pracował w Lechu jako asystent Franciszka Smudy, pogratulował kibicom i piłkarzom Lecha. - Myślę, że i my z trenerem Smudą dołożyliśmy do tego sukcesu jakąś mała cegiełkę - powiedział. Zapytany, dlaczego im się nie udało sięgnąć po tytuł, odrzekł: - Zabrakło nam czasu. Gdybyśmy pracowali tu jeszcze rok, może to my cieszylibyśmy się z mistrzostwa.

- Teraz Lech powinien myśleć o przyszłości, o pucharach. Musi wzmocnić zespół2-3 solidnymi piłkarzami - dodał.

Robert Lewandowski królem strzelców:

Strzelając 18 goli zawodnik Lecha Poznań, Robert Lewandowski został królem strzelców polskiej ekstraklasy w sezonie 2009/10. Młody napastnik Kolejorza zdobywając bramkę w meczu z Zagłębiem Lubin najprawdopodobniej pożegnał się z ligą, bo dużo mówi się o jego transferze do Bundesligi - czytaj tutaj.

Boks. Włodarczyk zniszczył Fragomeniego. Ma pas WBC

łw
2010-05-16, ostatnia aktualizacja 2010-05-16 11:17
Giacobbe  Fragomeni (L) i Krzysztof Włodarczyk
Giacobbe Fragomeni (L) i Krzysztof Włodarczyk
Fot. RICCARDO DE LUCA AP

Osiem rund potrzebował Krzysztof Włodarczyk, żeby złamać obronę Giacobbe Fragomeniego. Polak wygrał walkę o tytuł mistrza świata przez nokaut i zdobył pas federacji WBC.

Krzysztof Włodarczyk
Fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta
Krzysztof Włodarczyk
W swojej 46. walce w zawodowej karierze "Diablo" Włodarczyk odniósł 43. zwycięstwo (przegrał do tej pory dwa razy, raz zremisował). Po raz 32. Polak pokonał rywala przed czasem. Tym razem z siłą ciosu Włodarczyka zmierzył się Giacobbe Fragomeni i w walce tej poległ.

Polak zaczął spokojnie, oddawał przeciwnikowi pole, nie atakował huraganowo, a raczej szukał swojej szansy w kontrze. Jak się okazało, była to część taktyki Krzysztofa.

Od piątej rundy Polak zaczął przeważać, uderzał coraz więcej prostych, celował w brzuch Włocha, próbował także ciosów sierpowych. W szóstej rundzie zadał pierwszy potężny w tej walce cios i powalił rywala na deski. Fragomeni wstał, chwiał się na nogach, a od porażki przed czasem uratował go gong.

Siódma runda znów toczyła się pod dyktando Włodarczyka, ale nie było w niej ciosów decydujących. Takie Polak zadał w ósmej rundzie. Przywarł rywala do narożnika i tam okładał niemiłosiernie. W końcu Włoch, zbity na kwaśne jabłko, padł. Polak uniósł ręce w geście zwycięstwa.

Triumf dał Polakowi tytuł mistrza świata federacji WBC w wadze junior ciężkiej.

Włodarczyk po walce:

- Dziękuję za kolejną szansę walki o tytuł, za zaufanie, którego nie spieprzę. Wygrałem walkę dla rodziny, dla kochanej żony, dla was wszystkich, żeby nie było głupich tekstów o Włodarczyku. Były wielkie emocje w czasie walki, myślałem o każdym zrobionym ruchu. Oddanie walki na początku nie było przypadkowe, to było podpuszczenie zawodnika. Wszystko mieliśmy z trenerem dopracowane - powiedział szczęśliwy

piątek, 14 maja 2010

Oficerowie BOR bronili ciała prezydenta

Funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, którzy czekali 10 kwietnia na płycie lotniska Siewiernyj w Smoleńsku na przylot prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i delegacji udającej się do Katynia, byli jednymi z pierwszych na miejscu katastrofy Tu-154M. Oficerowie nie chcieli wydać ciała prezydenta Rosjanom; na polecenie władz rosyjskich wszystkie ciała miały zostać przewiezione do Moskwy.

Funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu przykryli ciało prezydenta własnymi marynarkami.

Jak relacjonuje jeden z uczestników zajścia, funkcjonariusze BOR utworzyli kordon wokół ciała prezydenta, nie godząc się na jego wydanie władzom Rosji. Wcześniej przykryli je własnymi marynarkami. Prezydencka ochrona mogła szybko zlokalizować ciało Lecha Kaczyńskiego dzięki chipowi, który prezydent miał w marynarce. Funkcjonariusze widzieli też ciało Marii Kaczyńskiej, ale nie byli już w stanie go "zabezpieczyć", nie mogąc pozwolić sobie na rozproszenie. Za służbę do końca zostali zawieszeni w czynnościach. Powód: nieautoryzowane użycie broni. Biuro Ochrony Rządu odmawia komentarzy na ten temat do czasu zakończenia śledztwa.
Sprawę ma poruszyć na posiedzeniu sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych poseł Jarosław Zieliński (PiS). - Nie mam informacji na temat tego zdarzenia. Będę o tę sprawę dopytywał - mówi poseł. O sprawie słyszał Bogdan Święczkowski, szef ABW w latach 2006-2007, ale nie zna żadnych szczegółów. - Słyszałem o tym, ale nie mam szczegółowej wiedzy na ten temat - wyjaśnia.
Według Zielińskiego, komisja będzie chciała wyjaśnić ten wątek, ale przystąpiła także do czynności, które mają na celu wyjaśnienie całej katastrofy, i wystąpiła już do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego o wydanie dotyczących jej materiałów. - Poprosiliśmy o materiały z centrum antyterrorystycznego ABW. Otrzymaliśmy jak na razie skąpe materiały, ale będą one punktem wyjścia do prac komisji. Będziemy dopytywać także inne służby w tej sprawie - mówi poseł.
Incydent z udziałem ochrony prezydenta i rosyjskich służb prawdopodobnie został zarejestrowany na filmie nakręconym telefonem komórkowym, ciągle badanym przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego na zlecenie prokuratury wojskowej. Wyjaśniałoby to zastanawiające tłumaczenia śledczych na temat rzekomej niemożności zweryfikowania zawartości nagrania, którego autentyczność potwierdzono. Na filmie słychać fragmenty komend w języku polskim i rosyjskim. Słychać też odgłosy wystrzałów, które odnotowane zostały w protokołach przesłuchań rosyjskich milicjantów. Scenariusz zdarzenia utrwalony na filmie potwierdza autentyczność zajścia: postacie w białych koszulach to oficerowie BOR przeszukujący miejsce katastrofy. Film dokumentuje też użycie broni palnej sygnalizujące, że ochrona nie zamierza wydać ciała prezydenta rosyjskim funkcjonariuszom, w tle słychać rosyjskojęzyczną komendę oficerów BOR (z wyraźnym polskim akcentem) skierowaną do Rosjan: "Wsie nazad!" - wszyscy do tyłu!
Wraz z upływem czasu wątpliwości w sprawie tragedii na lotnisku Siewiernyj przybywa. Opinię bulwersuje m.in. brak należytego zabezpieczenia miejsca katastrofy. Osoby postronne wciąż znajdują ważne części samolotu, np. urządzenia do wypuszczania podwozia w samolocie. O skali zaniedbań na miejscu tragedii świadczy chociażby znaleziony długo po katastrofie fragment urządzenia służącego do wysuwania podwozia. Pokazywał go w środowej "Misji specjalnej" w TVP 1 Tomasz Sakiewicz. - Brak zabezpieczenia śladów to skandal, za który odpowiedzialność ponosi zarówno strona polska, jak i rosyjska. Nawet jeśli uznamy, że tylko strona rosyjska prowadzi to śledztwo, to - moim zdaniem - brak zabezpieczenia miejsca tragedii jest niedopuszczalnym skandalem, także według przepisów rosyjskich - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Bogdan Święczkowski, były szef ABW. Może to wręcz uniemożliwić poznanie rzeczywistych przyczyn tragedii. Zdaniem karnisty z Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Piotra Kruszyńskiego, prawdopodobieństwo takiego obrotu sprawy jest ogromne.
Faktem jest też niedoinformowanie rodzin ofiar, które nie wiedzą nawet tego, czy przeprowadzono sekcję zwłok ich bliskich. - Opinia publiczna powinna być informowana o przebiegu śledztwa, zwłaszcza w sytuacji kiedy giną prezydent, jego małżonka, część elity politycznej kraju. Uważam, że w takich okolicznościach nie powinno się czekać na formalne zakończenie śledztwa, które może potrwać naprawdę długo - stwierdza prof. Kruszyński. - W Polsce mówi się, że jest prowadzone śledztwo, ale ja jako adwokat pierwszy raz widzę takie śledztwo, w którym nie prowadzi się żadnych czynności, a jedynym działaniem jest oczekiwanie na kopie dokumentów - podkreśla mecenas Bogdan Borkowski, pełnomocnik rodziny państwa Olewników. Według mecenasa, zgodnie z Kodeksem Postępowania Karnego powinno się wysłać chociaż pisma do rodzin ofiar z informacją, że mają one prawo zgłosić się jako pokrzywdzone w tym śledztwie. - Moim zdaniem, miałyby nawet prawo w drodze zagranicznej pomocy prawnej poprzez MSZ zgłosić się do śledztwa rosyjskiego. MSZ mogłoby przesłać takie zgłoszenie do ministerstwa sprawiedliwości Rosji poprzez MSZ rosyjski, aby te osoby wystąpiły jako pokrzywdzone w tym śledztwie - zaznacza adwokat. Jak wyjaśnia, status osoby pokrzywdzonej daje prawo do bycia informowanym o wszystkich czynnościach procesowych, czyli np. eksperymentach czy przesłuchaniach świadków, a osoby takie mają prawo zajmować stanowiska procesowe, czyli wnosić o zbadanie niektórych wątków, o przesłuchania czy o przeprowadzenie dowodów. Według mecenasa, także sekcje zwłok ofiar tragedii można było wykonać po dotarciu ciał do Polski. - To wymagałoby moralnej zgody rodziny, ale ten trud przeprowadzenia sekcji trzeba było podjąć, chociażby w celu zdobycia własnych dowodów w sprawie, bo my nie wiemy, co tak naprawdę prześlą Rosjanie - podkreśla mecenas Borkowski.
Tymczasem krewni części ofiar katastrofy tupolewa wystosowali apel w obronie dobrego imienia śp. mjr. Arkadiusza Protasiuka, kapitana prezydenckiego Tu-154M. Jego treść zamieścił portal niezależna.pl. "Nie możemy zgodzić się z tym, aby odpowiedzialność za skutki tragedii smoleńskiej została przerzucona na nieżyjącą załogę samolotu, w tym jego kapitana, pilota wojskowego pierwszej klasy - Ś.P. majora WP Arkadiusza Protasiuka" - napisano m.in. w apelu. "Obawiamy się, że jedną z pierwszych prób takiego działania, szczególnie dotkliwie odbieraną przez Bliskich, był znamienny brak przedstawicieli administracji rządowej na państwowej przecież ceremonii pogrzebowej Ś.P. majora pilota WP Arkadiusza Protasiuka. (...) Jako bliscy Ofiar katastrofy smoleńskiej nie możemy się zgodzić na to, aby władze, w imię nieznanych nam celów, dzieliły załogę i pasażerów samolotu specjalnego na dobrych i złych, na ofiary i winnych" - uważają autorzy listu.
Paweł Tunia