03.02.2012 , aktualizacja: 03.02.2012 10:53
Na czym polegała wymyślona przez detektywa gra operacyjna, która ostatecznie złamała matkę Madzi i sprawiła, że w czwartek około godz. 21 wieczorem dziewczyna przyznała się do porzucenia zwłok dziecka w chaszczach nad Przemszą?

Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta
W piątek rano policja wznowiła przeszukiwanie terenu, na którym według detektywa Rutkowskiego matka porzuciła Magdę

Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta
W piątek rano policja wznowiła przeszukiwanie terenu, na którym według detektywa Rutkowskiego matka porzuciła Magdę

Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta
W piątek rano policja wznowiła przeszukiwanie terenu, na którym według detektywa Rutkowskiego matka porzuciła Magdę
ZOBACZ TAKŻE
- Zainscenizowaliśmy przed nią scenkę, rodzaj psychodramy. Dwóch moich ludzi z zaskoczenia podjechało samochodem, wysiedli, podeszli do matki sprawiając wrażenie, że wszystko wiedzą, bo mają najświeższe informacje. Powiedzieli wprost "Pani Kasiu, mamy dwóch niezależnych świadków, którzy widzieli, jak sama kładła się pani na asfalcie. W pobliżu nie było żadnego napastnika". Przestraszyła się, zareagowała nerwowo, powiedziała "Ja będę się trzymała własnej wersji", ale po chwili załamała się i opowiedziała prawdę. W rzeczywistości takich świadków nie mieliśmy, to był nasz blef - wyjawił nam w nocy detektyw Krzysztof Rutkowski, który wcześniej celowo przewiózł matkę i ojca Madzi do mysłowickiego hotelu, by wyizolować ich z sosnowieckiego mieszkania rodziców przy ul. Staszica, gdzie ostatnio przybywali.
W Mysłowicach od dwóch dni Rutkowski zmiękczał małżonków prowadząc na osobności rozmowy - nagrywane dla celów dowodowych kamerami - przypominające intensywne policyjne przesłuchania.
Jego pomysłem były też badania na wykrywaczu kłamstw. Bartłomiej - ojciec Madzi - zgodził się na nie bez oporów, ale Katarzyna podczas przypinania czujników zaczęła udawać, że trzęsą się jej ręce i nagle traci siły. Bartłomiej zawahał się tylko przy odpowiedzi na jedno pytanie: czy po zaginięciu córki kiedykolwiek pytał żonę, czy i gdzie ukryła ciało dziecka?
Rutkowski jest przekonany, że mężczyzna do końca wierzył żonie i nie znał koszmarnej tajemnicy.
Co się stało ze zwłokami dziecka?
Zdaniem detektywa matka nawet prowadząc ekipę na miejsce ukrycia zwłok nie była do końca szczera i reagowała niekiedy aktorsko. W zawiniątku z kurtki, z którego wystawały dziecięce śpioszki nie znaleziono ciała Madzi: - Jednak charakterystyczny zapach świadczył, że w pakunku musiały leżeć rozkładające się zwłoki - mówi detektyw, który widzi dwie możliwości: albo bezpańskie psy rozwlekły ciałko dziewczynki w okolicy albo ktoś bliski Kasi wyjął je i zakopał w pobliżu. Poszukiwania w piątek przed południem powinny dać odpowiedź na pytanie, co się stało ze zwłokami dziecka.
Już w pierwszej rozmowie z "Gazetą" w czwartek wieczorem przed tygodniem Krzysztof Rutkowski oprócz czterech roboczych wersji zaginięcia Madzi (różne warianty uprowadzenia) podał nam też piątą hipotezę: - Dziecka mogła się pozbyć Kasia, która od dłuższego czasu była w ciągłym konflikcie ze swoją mamą a babcią Madzi, która robiła jej różnorakie uwagi w związku z wychowaniem wnuczki. Możliwe, że matka wyrzuciła dziecko np. do rzeki - mówił nam przed tygodniem Rutkowski, jednak stanowczo zastrzegł wtedy, że nie wolno na razie ujawnić tych podejrzeń, bo zebranie dowodów winy matki mogłoby wówczas okazać się niemożliwe. Detektyw maksymalnie zbliżył się do rodziców i rodziny dziecka robiąc wszystko, by zaskarbić sobie ich zaufanie. Dzięki temu mógł obserwować reakcje najbliższych Madzi, wyciągać wnioski i doprowadzić do ostatecznej konfrontacji.
Rutkowski: Miałem plan
- Już w zeszłą niedzielę pojechałem ze świadkiem na komendę Policji w Sosnowcu i zawiadomiłem dyżurnego, że podejrzewam matkę Magdy i mam konkretny plan, jak złamać jej oszustwo. Poprosiłem, by informację tę przekazano grupie operacyjno-śledczej w Katowicach, ale do czwartku policjanci nie odpowiedzieli i nie skontaktowali się ze mną. W Sosnowcu tłumaczyli mi, że także podejrzewają matkę dziecka, lecz prokurator nie pozwala im na zastosowanie bardziej efektywnych metod policyjnego przesłuchania. Gdyby policjanci mieli pomysł na swoje śledztwo i mogli go zrealizować, tak jak mnie się to w końcu udało, nie musielibyśmy czekać na efekt aż 9 dni a podatnicy nie ponieśliby tak wysokich kosztów całej akcji. Poziom społecznego zaangażowania w poszukiwania Madzi był bez precedensu - podkreśla Rutkowski szczęśliwy, że udało mu się rozwikłać zagadkę jednego z najbardziej tajemniczych zaginięć, z jakimi mieliśmy do czynienia w Polsce.
Jego pomysłem były też badania na wykrywaczu kłamstw. Bartłomiej - ojciec Madzi - zgodził się na nie bez oporów, ale Katarzyna podczas przypinania czujników zaczęła udawać, że trzęsą się jej ręce i nagle traci siły. Bartłomiej zawahał się tylko przy odpowiedzi na jedno pytanie: czy po zaginięciu córki kiedykolwiek pytał żonę, czy i gdzie ukryła ciało dziecka?
Rutkowski jest przekonany, że mężczyzna do końca wierzył żonie i nie znał koszmarnej tajemnicy.
Co się stało ze zwłokami dziecka?
Zdaniem detektywa matka nawet prowadząc ekipę na miejsce ukrycia zwłok nie była do końca szczera i reagowała niekiedy aktorsko. W zawiniątku z kurtki, z którego wystawały dziecięce śpioszki nie znaleziono ciała Madzi: - Jednak charakterystyczny zapach świadczył, że w pakunku musiały leżeć rozkładające się zwłoki - mówi detektyw, który widzi dwie możliwości: albo bezpańskie psy rozwlekły ciałko dziewczynki w okolicy albo ktoś bliski Kasi wyjął je i zakopał w pobliżu. Poszukiwania w piątek przed południem powinny dać odpowiedź na pytanie, co się stało ze zwłokami dziecka.
Już w pierwszej rozmowie z "Gazetą" w czwartek wieczorem przed tygodniem Krzysztof Rutkowski oprócz czterech roboczych wersji zaginięcia Madzi (różne warianty uprowadzenia) podał nam też piątą hipotezę: - Dziecka mogła się pozbyć Kasia, która od dłuższego czasu była w ciągłym konflikcie ze swoją mamą a babcią Madzi, która robiła jej różnorakie uwagi w związku z wychowaniem wnuczki. Możliwe, że matka wyrzuciła dziecko np. do rzeki - mówił nam przed tygodniem Rutkowski, jednak stanowczo zastrzegł wtedy, że nie wolno na razie ujawnić tych podejrzeń, bo zebranie dowodów winy matki mogłoby wówczas okazać się niemożliwe. Detektyw maksymalnie zbliżył się do rodziców i rodziny dziecka robiąc wszystko, by zaskarbić sobie ich zaufanie. Dzięki temu mógł obserwować reakcje najbliższych Madzi, wyciągać wnioski i doprowadzić do ostatecznej konfrontacji.
Rutkowski: Miałem plan
- Już w zeszłą niedzielę pojechałem ze świadkiem na komendę Policji w Sosnowcu i zawiadomiłem dyżurnego, że podejrzewam matkę Magdy i mam konkretny plan, jak złamać jej oszustwo. Poprosiłem, by informację tę przekazano grupie operacyjno-śledczej w Katowicach, ale do czwartku policjanci nie odpowiedzieli i nie skontaktowali się ze mną. W Sosnowcu tłumaczyli mi, że także podejrzewają matkę dziecka, lecz prokurator nie pozwala im na zastosowanie bardziej efektywnych metod policyjnego przesłuchania. Gdyby policjanci mieli pomysł na swoje śledztwo i mogli go zrealizować, tak jak mnie się to w końcu udało, nie musielibyśmy czekać na efekt aż 9 dni a podatnicy nie ponieśliby tak wysokich kosztów całej akcji. Poziom społecznego zaangażowania w poszukiwania Madzi był bez precedensu - podkreśla Rutkowski szczęśliwy, że udało mu się rozwikłać zagadkę jednego z najbardziej tajemniczych zaginięć, z jakimi mieliśmy do czynienia w Polsce.
Więcej... http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,11081753,Jaki_blef_zlamal_matke_Magdy__Detektyw_juz_w_niedziele.html#ixzz1lJRxFg41
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz