
Jedna kobieta i wielu mężów? Zdarza się. Jeden mężczyzna i kilka żon? O tym wiemy wszyscy. Bywa i tak - jak choćby u ludów Amazonii - że mężczyźni... dzielą się żonami i wierzą, że ojcem dziecka jest po trochę każdy z tych, którzy mieli stosunek z jego matką. Dziwne? Nie bardziej niż zwyczaj snochactwa, który był praktykowany w Polsce.
40-tysięczny lud Mosuo żyje w Chinach, tuż przy granicy z Tybetem. Uwagę przyciąga przede wszystkim ze względu na rzadko spotykaną rolę kobiet w strukturze społecznej oraz nietypowe zwyczaje seksualne. To pierwsze przejawia się w "domowym matriarchacie". Drugie widać w "przychodnim małżeństwie", które bywa klasyfikowane jako forma poliandrii. W rzeczywistości jednak trudno mówić o wielożeństwie, bo Mosuo nie praktykują ślubów.
Przychodnie małżeństwo
Ich życie koncentruje się wokół domu matki, w którym żyją, pracują i wychowują dzieci. Na ogół nie zakładają nowego gospodarstwa i nie przenoszą się do "własnego miejsca". Niezależnie od płci pozostają tam, gdzie się urodzili. Tak jest nawet wtedy, gdy znajdą stałego partnera. Kobieta pozostaje w swoim domu rodzinnym, a mężczyzna w swoim. Między innymi z tego względu mężczyźni ponoszą niewielką odpowiedzialność za własne potomstwo. Muszą za to zajmować się swoimi siostrzeńcami i siostrzenicami.
Dzieje się tak między innymi dlatego, że Mosuo zwykle nie tworzą nowych rodzin. Od tej zasady istnieją oczywiście wyjątki - jednym z nich jest przeludnienie. Gdy w ich rodzinnych domach pojawia się zbyt wiele dzieci muszą znaleźć dla siebie nowe miejsce. Podobnie jest, gdy w którymś z nich brakuje osób jednej płci. Wówczas partner lub partnerka (zależnie od istniejącej potrzeby) przenosi się do innego domu i staje członkiem tej drugiej rodziny. Są to jednak sytuacje wyjątkowe, a normą jest pozostawanie w domu, w którym się urodziło.
Ma to ogromny wpływ na damsko-męskie relacje, które opierają się na swobodnym wyborze partnerów i - co ważne - niewielkiej liczbie ograniczeń. "Standardowy" romans Mosuo przebiega mniej więcej tak, że chłopak zakochuje się w dziewczynie (lub ona w nim), zaczyna okazywać jej swoje zainteresowanie i adorować potencjalną partnerkę. W zamian - o ile ta odwzajemni uczucia - może liczyć na zaproszenie do domu. Tam zostanie przyjęty w prywatnej sypialni, którą otrzymują wszystkie dorastające dziewczęta. Na początku wybranek zjawia się w nocy i stara się wejść do partnerki po kryjomu. Zwykle też opuszcza jej dom nad ranem lub jeszcze przed świtem, tak by nie wzbudzić niepotrzebnej sensacji. Z czasem - o ile związek przemieni się w coś poważniejszego - zaczyna zjawiać się bardziej otwarcie. Przychodzi tuż po kolacji, jest witany przez rodzinę i kończy wieczór w łóżku partnerki. Zwykle nie chodzi o jednorazowe seksualne przygody. Związki tego rodzaju trwają latami i dostarczają satysfakcji obojgu zaangażowanym w nie ludziom.
Ciekawe jest i to, że kobiety Mosuo nie są ograniczone do jednego partnera. Jeszcze dziś starsze z nich wspominają, że w ciągu swojego życia miały nawet 40-50 partnerów seksualnych. Jednak obecnie ze względu na wpływy kultury Hanów, odchodzi się od tego zwyczaju. Wprawdzie wciąż Mosuo mogą utrzymywać tyle "przychodnich małżeństw", ile chcą, to jednak częściej praktykują tzw. seryjną monogamię. Raczej zmieniają partnerów, niż utrzymując wiele seksualnych relacji jednocześnie.
40-tysięczny lud jest wyjątkowy także ze względu na to, że w języku Mosuo nie ma słowa oznaczającego "zazdrość". Mężczyźni nie pilnują swoich partnerek, pojęcie zdrady pozostaje czymś nie do końca zrozumiałym. A w każdym razie jest rozumiane zupełnie inaczej niż w świecie zachodu. Jest to możliwe, ponieważ dzieci pozostają z ich matkami, a ojcowie uczestniczą w ich wychowaniu jedynie w ograniczonym stopniu. Psychologowie ewolucyjni uważają, że oczekiwanie monogamii - zwłaszcza w odniesieniu do kobiet - jest związane z męską obawą przed ponoszeniem kosztów wychowania nieswojego potomstwa. Przy granicy z Tybetem powstał system, który pozwala zapomnieć o zazdrości, ponieważ takie ryzyko nie istnieje. Koszty wychowania dzieci ponosi rodzina matki.
Wielu partnerów, wielu ojców?
Robert Walker, Mark Flinn i Kim R. Hillb badali zwyczaje małżeńskie plemion zamieszkujących Amazonię. Odkryli, że u większości z nich występuje przekonanie o istnieniu "częściowego ojcostwa". Na czym to polega? Otóż ludzie są przekonani, że ojcem dziecka jest po części każdy mężczyzna, który odbył stosunek z matką. To ogranicza zazdrość i powoduje, że seks pozamałżeński staje się czymś normalnym, a niekiedy jest nawet rodzajem "waluty" lub raczej "dobra" wymienianego w barterze.
Monogamia jest tam uważano za niesmaczną. Tak mąż, jak i żona, mają wręcz obowiązek odpowiadać na seksualne awanse rodziny partnera i partnerki. Do tego teść bierze aktywny udział w edukacji seksualnej przyszłej synowej, która niekiedy wprowadza się do niego jeszcze przed ślubem. To, w jaki sposób współdzieli się żony zależy od plemienia. W niektórych jest to dar budujący przyjaźń. W innych kobiety utrzymują stosunki seksualne z braćmi swojego stałego partnera lub właśnie z jego ojcem.
W społecznościach, które wierzą w częściowe ojcostwo, seks nie jest tabu. To powszechny temat rozmów i żartów. Ale także, jak wspomniano, rodzaj dobra. Mężczyźni wykorzystują żony, jako narzędzie do zawierania przyjaźni. Dla kobiet seks pozamałżeński staje się natomiast metodą na uzyskanie pewnych przywilejów, dóbr, ale także znalezienie partnera atrakcyjniejszego niż "ten jedyny". Podarki, które zwyczajowo przekazują kobietom kochankowie, skłoniły niektórych antropologów do uznania, że plemiona Amazonii praktykują prostytucję. Nazwano to postawą "seksu za zasoby" i uznano sprawę za zamkniętą. Dokładniejsze badania pokazały jednak, że relacja jest dwustronna. Owszem, kobiety mogą liczyć na ryby, mięso i ozdoby od swoich seksualnych partnerów. Jednak same również ich obdarowują.
Dlaczego zatem w Amazonii wykształcił się tak nietypowy system relacji małżeńskich? Głos znów trzeba oddać psychologom ewolucyjnym, którzy sformułowali kilka możliwych wyjaśnień. U podstawy wszystkich z nich stoi oczywiście przekonanie o jego opłacalności dla jednostek, a przynajmniej szansy przekazania przez nie swoich genów. Częściowe ojcostwo jest swego rodzaju przeciwieństwem monogamii znanej z kultur zachodu.
Na zachodzie - mówiąc językiem ewolucjonistów - mężczyzna stara się zmonopolizować partnerkę. W ten sposób uzyskuje pewność, że potomstwo, w które będzie inwestować przez kolejne lata, jest jego. W systemie częściowego ojcostwa dzieci (na ogół) wychowuje rodzina żony. Do tego, dzięki wierze w to, iż każdy z mężczyzn jest po części ojcem, matka uzyskuje wsparcie od wielu z nich. Znika też pokusa dzieciobójstwa. W kulturach monogamicznych w zdecydowanej większości wypadków tego rodzaju, zabójcą jest ojczym ofiary. Niezwykle rzadko taką zbrodnię popełniają biologiczni rodzice. W Amazonii nie ma ojczymów i dzieci są stosunkowo bezpieczne.
Zdecydowana większość plemion to grupy matrylokalne - po ślubie małżonkowie zamieszkują w rodzinnym domu kobiety. To jeden z głównych czynników pozytywnie wpływających na wolność seksualną amazońskich indianek i ważny element, który pozwolił na wykształcenie się kultury, w której zazdrość nie odgrywa wielkiej roli lub jest czymś niepożądanym i ocenianym negatywnie.
W takiej sytuacji ojcowie dzielą inwestycje w dziecko z innymi kochankami matki, więc ryzyko, które ponoszą, jest stosunkowo niewielkie. Dlatego nie muszą pilnować swoich partnerek przed zalotami innych. Do tego dzięki temu, że utrzymują kontakty seksualne z wieloma kobietami i nie ponoszą pełnych kosztów wychowania potomstwa, mogą zwiększać swoją szansę na przekazanie genów inaczej, niż tylko dbając o monogamiczność ich podstawowego związku. Z ewolucyjnego punktu widzenia kobiety także odnoszą korzyść. Mogą liczyć na znalezienie atrakcyjniejszego - pod względem genetycznym - partnera niż mąż.
Wszystko w rodzinie
Jedną z częstszych form wielomęstwa jest tzw. poliandria braterska. Ostatnio pojawia się coraz więcej doniesień o tej formie małżeństwa, która funkcjonuje w niektórych regionach Indii. Z jednej strony istnieje tam długa tradycja tego rodzaju związków, która była odpowiedzią na problem nadmiernego podziału ziemi przy dziedziczeniu. W Europie wprowadzono zasadę primogenitury. W Indiach - przynajmniej gdzieniegdzie - bracia mieli wspólną żonę. Dziś bieda oraz oczekiwania dotyczące męskiego potomka, skłaniają rodziców do mordowania nowonarodzonych dziewczynek. To z kolei prowadzi do zaburzenia równowagi demograficznej, a brak kobiet wymusza powrót do tego rodzaju rozwiązań i pojawienia się nowego modelu rodziny.
Warto jednak pamiętać, że poliandria nie jest czymś tak powszechnym, jak wielożeństwo. Najbardziej znane przykłady poligamii to oczywiście ta praktykowana przez fundamentalnych mormonów oraz w krajach islamu. Niekiedy do mediów przedostają się historie wyjątkowo spektakularnych poligamistów, takich jak na przykład Kenijczyk Akuku Danger, który w ciągu 50 lat poślubił 100 kobiet. I choć z 85 z nich rozwiódł się z powodu niewierności, to i tak pozostawił po sobie... ponad 160 dzieci.
Jednak małżeństwa mormońskie i islamskie, to nie jedyny model poligamii. Choć zapewne najłatwiejszy do zrozumienia dla nas, ponieważ w gruncie rzeczy (pomijając liczbę żon) nieco przypomina to, co znamy z własnego podwórka. W wielu miejscach sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, a zwyczaje potrafią zadziwiać. Tak jest na przykład w wypadku tzw. sororatu, który przyznaje mężczyznom prawo do współżycia z siostrami własnej żony. W niektórych społecznościach - wspomina o tym choćby Anna Zadrożyńska w "Seksuologii kulturowej" - człowiek żeniący się z wdową lub rozwódką mógł uznać za żony także jej córki. Wiele społeczności praktykuje również tzw. lewirat. Tam mężczyzna jest zobowiązany do poślubienia wdowy po swoim bracie. Pierwsze dziecko, które urodzi się w takim związku, jest uznawane za potomstwo zmarłego.
Dziwne? No cóż. Z naszej perspektywy z pewnością tak. Warto jednak pamiętać, że i w Polsce - a przynajmniej w niektórych jej regionach - też istniało tzw. snochactwo. - Dawało ono prawo ojcu mężczyzny do seksualnego współżycia z synową w czasie nieobecności syna. Wszystkie narodzone z tego związku dzieci były społecznie uznawane za dzieci nieobecnego małżonka - pisała Zadrożyńska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz