09.07.2013 , aktualizacja: 09.07.2013 08:04
Siemianowicki sąd wyda we wtorek o godz. 11 wyrok w procesie porucznika Grzegorza S. z ABW, który w 2007 r. kierował akcją zatrzymania Barbary Blidy. Była posłanka SLD popełniła wtedy samobójstwo.
Porucznik S. z katowickiej delegatury ABW jest jedyną osobą, której w związku ze śmiercią Barbary Blidy przedstawiono zarzuty karne. Prokuratura oskarżyła go o niedopełnienie obowiązków służbowych. Nie polecił podwładnym, aby zrewidowali łazienkę oraz udającą się do niej Blidę. Okazało się, że posłanka miała w szlafroku rewolwer, z którego się zastrzeliła.
ABW przyjechała po Blidę na zlecenie katowickiej prokuratury. Śledczy zamierzali przedstawić jej zarzut pośredniczenia w przekazaniu 80 tys. zł łapówki prezesowi jednej ze spółek węglowych (po przegranych przez PiS wyborach sprawa została umorzona - śledczy uznali, że nie ma dowodów przestępstwa). Informacje o zatrzymaniu Blidy na specjalnej konferencji prasowej miał ujawnić Zbigniew Ziobro, ówczesny minister sprawiedliwości w rządzie PiS, a ABW miała przekazać dziennikarzom film z zatrzymania posłanki SLD.
Proces porucznika Grzegorza S. rozpoczął się w listopadzie 2009 r. I toczył się za zamkniętymi drzwiami. Sędzia Adam Mainka-Pawłowski wyłączył jawność sprawy ze względu na interes państwa. Podczas procesu omawiano bowiem kulisy działalności służb specjalnych. We wtorek o godz. 11 sąd ogłosi wyrok. Syn i mąż Barbary Blidy występują w niej w charakterze oskarżycieli posiłkowych.
Porucznik S. dostał kopertę
Treść zeznań złożonych podczas procesu jest tajna. "Gazeta" dotarła jednak do protokołu przesłuchania porucznika S. w prokuraturze. Przyznał wtedy śledczym, że nie uczestniczył w odprawie, na której omawiano zatrzymanie Blidy i prezesów spółek węglowych, bo wyjechał służbowo. Kiedy wrócił do delegatury ABW, dostał kopertę z informacją, że następnego dnia jedzie na akcję.
"Z dokumentów w tej kopercie wynikało, że mamy dokonać zatrzymania Blidy oraz przeszukania celem zabezpieczenia dokumentacji. Poza tym poinstruowano mnie, że będzie chodziło też o tymczasowe zajęcie mienia. Nie przekazano mi żadnej informacji, że pani Blida oraz jej mąż posiadają lub mogą posiadać broń palną. (...) Gdybym posiadał informację o broni lub jakiekolwiek podejrzenia w tym zakresie, to dokonałbym w pierwszej kolejności zabezpieczenia broni. Uważam, że jestem zdrowy i zdaję sobie sprawę jako funkcjonariusz ABW, że broni można użyć przeciwko osobom zatrzymującym (...) i w takim wypadku ja lub któryś z moich kolegów stalibyśmy się ofiarami jej użycia" - zeznał Grzegorz S.
Oficer twierdził, że w kopercie były jedynie wydruki z bazy PESEL, zdjęcie Blidy, zarządzenie prokuratury o zatrzymaniu, postanowienie o przeszukaniu i numery telefonów Blidów.
Zatrzymania osób mogących posiadać broń dokonuje brygada antyterrorystyczna
"Z tego, co wiem po całym zdarzeniu, były tam, czyli na miejscu czynności, dwie sztuki broni. Wynika z tego dla mnie, że ktoś źle rozpoznał sprawę, przekazał mi nierzetelne informacje i wysłano mnie razem z kolegami na tzw. realizację z narażeniem własnego życia. Poza tym, zgodnie z wewnętrzną instrukcją ABW objętą klauzulą "poufne", zatrzymania osób mogących posiadać broń palną dokonuje brygada antyterrorystyczna. (...) Wiem, że na odprawie stwierdzono, że jedna z zatrzymywanych osób jest myśliwym. Ja nie zakładałem, że tą osobą może być Barbara Blida, bo broń myśliwska jest duża i trudniejsza w ukryciu. Gdyby tą osobą była Barbara Blida, to wysłanoby zapewne z nami grupę antyterrorystyczną albo wzmocnioną".
Dowódca akcji u Blidów podkreślił, że to oficer prowadzący śledztwo powinien przed zatrzymaniem podejrzanych sprawdzić w policyjnej bazie danych, czy mają broń.
Kto wydał rozkaz wysłania ekipy z kamerą pod dom Blidy?
Grzegorz S. zeznał też, że zarządzenie o filmowaniu zatrzymań niektórych podejrzanych wydała centrala służb specjalnych. Nie potrafił jednak powiedzieć, kto wydał rozkaz wysłania ekipy z kamerą pod dom Blidy. "Mnie postawiono przed faktem dokonanym" - zeznał.
Oficer służb specjalnych przyznał, że jego zespół zgubił się w Siemianowicach Śląskich. "Dom Blidy znalazła grupa, w której był Tomasz F. (kierowca wiozący operatorkę z kamerą). Oni nas skierowali pod właściwy adres. Po drodze w samochodzie rozmawialiśmy (...), aby czynności wykonywać w sposób spokojny i dyskretny. Poleciłem nie zakładać kurtek służbowych z napisem ABW. Mieliśmy je przewieszone na rękach. Pod adres dojechaliśmy (...) ok. godz. 6".
Krzyczałem do Barbary Blidy "pani Basiu, niech pani nie umiera"
Oficerów ABW wpuścił Henryk Blida, mąż posłanki SLD. Grzegorz S.: "Był w szlafroku. Kiedy przyszła pani Blida, ona też była w szlafroku. (...) Podałem Blidzie zarządzenie o zatrzymaniu i przymusowym doprowadzeniu. (...) Zatelefonowała do adwokata (...), a potem poprosiła mnie o umożliwienie skorzystania z łazienki. Cały czas była w szlafroku, z jej wypowiedzi wynikało, że chce skorzystać z toalety. Nie było żadnych podstaw, żeby odmówić. Wtedy kazałem pani P. (agentce ABW) iść razem z Blidą".
Chwilę później usłyszał krzyk koleżanki, wołała go po imieniu. "Przebiegłem przez łazienkę do małej wnęki, gdzie leżała pani Blida. W pierwszej chwili myślałem, że ona zemdlała albo zasłabła. Gdzieś obok usłyszałem głos P., że ona się chyba postrzeliła. (...) Zobaczyłem pana Blidę za mną, kiedy stałem w wejściu do tego mniejszego pomieszczenia, który podniósł broń. Natychmiast kazałem mu ją odłożyć. Odłożył ją do zlewu" - opowiadał oficer ABW.
Z łazienki zadzwonił po pogotowie i zaczął reanimację. "Pani Blida, z tego, co pamiętam, gasła w oczach. (...) Gdy wbiegłem do pomieszczenia, jeszcze ciężko oddychała. (...) Nie pamiętam, czy była przytomna, czy też nie, czy miała np. otwarte oczy. (...) Krzyczałem do Barbary Blidy >>pani Basiu, niech pani nie umiera<<. Potem przyjechało pogotowie".
Dlaczego Blidy nie przeszukano przed wejściem do łazienki?
Z relacji S. wynikało, że pytał potem agentkę, co się stało w łazience. Funkcjonariuszka przyznała, że się odwróciła, kiedy Blida usiadła na sedesie. "P. powiedziała, że nie słyszała strzału. (...) Mówiła mi, że gdy poszła do łazienki, to zapytała Blidę, jak się czuje, i spytała ją o broń. Usłyszała odpowiedź negatywną".
Na pytanie prokuratora, dlaczego Blidy nie przeszukano przed wejściem do łazienki, Grzegorz S. odparł: "Pani Blida była w ciasno opiętym szlafroku i uważam, że zgodnie z przepisami i adekwatnie do sytuacji i jej zachowania nie miałem prawa jej przeszukiwać. (...) Zachowanie pani Blidy było spokojne, opanowane, była to normalna rozmowa i czynność nie musiała być przeprowadzona według mnie niezwłocznie".
Grzegorz S. przyznał, że przed akcją oficerowie ABW nie mieli szkoleń dotyczących prawnych procedur związanych z zatrzymaniem. Zaczęto je organizować dopiero po śmierci byłej posłanki SLD.
Grzegorzowi S. grozi do trzech lat więzienia.
ABW przyjechała po Blidę na zlecenie katowickiej prokuratury. Śledczy zamierzali przedstawić jej zarzut pośredniczenia w przekazaniu 80 tys. zł łapówki prezesowi jednej ze spółek węglowych (po przegranych przez PiS wyborach sprawa została umorzona - śledczy uznali, że nie ma dowodów przestępstwa). Informacje o zatrzymaniu Blidy na specjalnej konferencji prasowej miał ujawnić Zbigniew Ziobro, ówczesny minister sprawiedliwości w rządzie PiS, a ABW miała przekazać dziennikarzom film z zatrzymania posłanki SLD.
Proces porucznika Grzegorza S. rozpoczął się w listopadzie 2009 r. I toczył się za zamkniętymi drzwiami. Sędzia Adam Mainka-Pawłowski wyłączył jawność sprawy ze względu na interes państwa. Podczas procesu omawiano bowiem kulisy działalności służb specjalnych. We wtorek o godz. 11 sąd ogłosi wyrok. Syn i mąż Barbary Blidy występują w niej w charakterze oskarżycieli posiłkowych.
Porucznik S. dostał kopertę
Treść zeznań złożonych podczas procesu jest tajna. "Gazeta" dotarła jednak do protokołu przesłuchania porucznika S. w prokuraturze. Przyznał wtedy śledczym, że nie uczestniczył w odprawie, na której omawiano zatrzymanie Blidy i prezesów spółek węglowych, bo wyjechał służbowo. Kiedy wrócił do delegatury ABW, dostał kopertę z informacją, że następnego dnia jedzie na akcję.
"Z dokumentów w tej kopercie wynikało, że mamy dokonać zatrzymania Blidy oraz przeszukania celem zabezpieczenia dokumentacji. Poza tym poinstruowano mnie, że będzie chodziło też o tymczasowe zajęcie mienia. Nie przekazano mi żadnej informacji, że pani Blida oraz jej mąż posiadają lub mogą posiadać broń palną. (...) Gdybym posiadał informację o broni lub jakiekolwiek podejrzenia w tym zakresie, to dokonałbym w pierwszej kolejności zabezpieczenia broni. Uważam, że jestem zdrowy i zdaję sobie sprawę jako funkcjonariusz ABW, że broni można użyć przeciwko osobom zatrzymującym (...) i w takim wypadku ja lub któryś z moich kolegów stalibyśmy się ofiarami jej użycia" - zeznał Grzegorz S.
Oficer twierdził, że w kopercie były jedynie wydruki z bazy PESEL, zdjęcie Blidy, zarządzenie prokuratury o zatrzymaniu, postanowienie o przeszukaniu i numery telefonów Blidów.
Zatrzymania osób mogących posiadać broń dokonuje brygada antyterrorystyczna
"Z tego, co wiem po całym zdarzeniu, były tam, czyli na miejscu czynności, dwie sztuki broni. Wynika z tego dla mnie, że ktoś źle rozpoznał sprawę, przekazał mi nierzetelne informacje i wysłano mnie razem z kolegami na tzw. realizację z narażeniem własnego życia. Poza tym, zgodnie z wewnętrzną instrukcją ABW objętą klauzulą "poufne", zatrzymania osób mogących posiadać broń palną dokonuje brygada antyterrorystyczna. (...) Wiem, że na odprawie stwierdzono, że jedna z zatrzymywanych osób jest myśliwym. Ja nie zakładałem, że tą osobą może być Barbara Blida, bo broń myśliwska jest duża i trudniejsza w ukryciu. Gdyby tą osobą była Barbara Blida, to wysłanoby zapewne z nami grupę antyterrorystyczną albo wzmocnioną".
Dowódca akcji u Blidów podkreślił, że to oficer prowadzący śledztwo powinien przed zatrzymaniem podejrzanych sprawdzić w policyjnej bazie danych, czy mają broń.
Grzegorz S. zeznał też, że zarządzenie o filmowaniu zatrzymań niektórych podejrzanych wydała centrala służb specjalnych. Nie potrafił jednak powiedzieć, kto wydał rozkaz wysłania ekipy z kamerą pod dom Blidy. "Mnie postawiono przed faktem dokonanym" - zeznał.
Oficer służb specjalnych przyznał, że jego zespół zgubił się w Siemianowicach Śląskich. "Dom Blidy znalazła grupa, w której był Tomasz F. (kierowca wiozący operatorkę z kamerą). Oni nas skierowali pod właściwy adres. Po drodze w samochodzie rozmawialiśmy (...), aby czynności wykonywać w sposób spokojny i dyskretny. Poleciłem nie zakładać kurtek służbowych z napisem ABW. Mieliśmy je przewieszone na rękach. Pod adres dojechaliśmy (...) ok. godz. 6".
Krzyczałem do Barbary Blidy "pani Basiu, niech pani nie umiera"
Oficerów ABW wpuścił Henryk Blida, mąż posłanki SLD. Grzegorz S.: "Był w szlafroku. Kiedy przyszła pani Blida, ona też była w szlafroku. (...) Podałem Blidzie zarządzenie o zatrzymaniu i przymusowym doprowadzeniu. (...) Zatelefonowała do adwokata (...), a potem poprosiła mnie o umożliwienie skorzystania z łazienki. Cały czas była w szlafroku, z jej wypowiedzi wynikało, że chce skorzystać z toalety. Nie było żadnych podstaw, żeby odmówić. Wtedy kazałem pani P. (agentce ABW) iść razem z Blidą".
Chwilę później usłyszał krzyk koleżanki, wołała go po imieniu. "Przebiegłem przez łazienkę do małej wnęki, gdzie leżała pani Blida. W pierwszej chwili myślałem, że ona zemdlała albo zasłabła. Gdzieś obok usłyszałem głos P., że ona się chyba postrzeliła. (...) Zobaczyłem pana Blidę za mną, kiedy stałem w wejściu do tego mniejszego pomieszczenia, który podniósł broń. Natychmiast kazałem mu ją odłożyć. Odłożył ją do zlewu" - opowiadał oficer ABW.
Z łazienki zadzwonił po pogotowie i zaczął reanimację. "Pani Blida, z tego, co pamiętam, gasła w oczach. (...) Gdy wbiegłem do pomieszczenia, jeszcze ciężko oddychała. (...) Nie pamiętam, czy była przytomna, czy też nie, czy miała np. otwarte oczy. (...) Krzyczałem do Barbary Blidy >>pani Basiu, niech pani nie umiera<<. Potem przyjechało pogotowie".
Dlaczego Blidy nie przeszukano przed wejściem do łazienki?
Z relacji S. wynikało, że pytał potem agentkę, co się stało w łazience. Funkcjonariuszka przyznała, że się odwróciła, kiedy Blida usiadła na sedesie. "P. powiedziała, że nie słyszała strzału. (...) Mówiła mi, że gdy poszła do łazienki, to zapytała Blidę, jak się czuje, i spytała ją o broń. Usłyszała odpowiedź negatywną".
Na pytanie prokuratora, dlaczego Blidy nie przeszukano przed wejściem do łazienki, Grzegorz S. odparł: "Pani Blida była w ciasno opiętym szlafroku i uważam, że zgodnie z przepisami i adekwatnie do sytuacji i jej zachowania nie miałem prawa jej przeszukiwać. (...) Zachowanie pani Blidy było spokojne, opanowane, była to normalna rozmowa i czynność nie musiała być przeprowadzona według mnie niezwłocznie".
Grzegorz S. przyznał, że przed akcją oficerowie ABW nie mieli szkoleń dotyczących prawnych procedur związanych z zatrzymaniem. Zaczęto je organizować dopiero po śmierci byłej posłanki SLD.
Grzegorzowi S. grozi do trzech lat więzienia.
Cały tekst: http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,14245402,Oficer_ABW_winny_smierci_Barbary_Blidy__Dzisiaj_wyrok.html#hpnews=katowice#ixzz2YWydMMQ9
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz