Niemiecki skandal podatkowy przeradza się w konflikt dyplomatyczny. Liechtenstein zarzuca Berlinowi pogwałcenie suwerenności i grozi sankcjami
- Niemcy nie rozumieją, jak należy się odnosić do zaprzyjaźnionego państwa. Jesteśmy małym narodem, ale jesteśmy suwerenni - grzmiał wczoraj następca tronu Liechtensteinu książę Alois. Dopiekł jeszcze Niemcom, mówiąc, że mają najgorszy system podatkowy świata, a problemy ze swoimi nieuczciwymi podatnikami powinni rozwiązywać u siebie.
To echa skandalu, którym od tygodnia żyją Niemcy. Okazało się, że setki bogatych obywateli, w tym ludzie z pierwszych stron gazet, przelewało pieniądze na konta liechtensteinskiego banku LGT, by nie płacić podatków. Skarb państwa stracił na tym ponad 3 mld euro.
Sprawa nie oburzyłaby tak księcia Aloisa, gdyby w sprawę nie wmieszały się specsłużby. Jego kraj słynie w Europie jako raj podatkowy, w którym bankierzy raczej nie pytają klientów, skąd pochodzą pieniądze na ich kontach. Agenci niemieckiego wywiadu BND zwerbowali wysokiego urzędnika bankowego, a ten za 4 mln euro sprzedał Niemcom płytę DVD z danymi nieuczciwych podatników.
Dla księstwa takie działanie to prawie cassus belli. - To pogarda dla państwa prawa - ocenił książę Alois. Działanie BND określił jako szpiegostwo. Jednak OECD już ogłosiła, że władze księstwa są współwinne oszustw podatkowych.
Liechtenstein zamierza teraz wyciągnąć konsekwencje wobec informatora BND. Szuka go teraz cały aparat sprawiedliwości księstwa. Prokuratura w Vaduz wszczęła śledztwo w sprawie "złamania tajemnicy bankowej na rzecz czynników zagranicznych". Nie wyklucza też postępowania przeciwko agentom niemieckiego wywiadu. Według "Spiegla" informator poprosił Niemców o ochronę.
Dziś o aferze będą w Berlinie rozmawiać Angela Merkel z szefem rządu księstwa Otmarem Haslerem. Berlin domaga się od Liechtensteinu przejrzystości w sektorze bankowym. Ale w tak histerycznej atmosferze (Haslera nie chcą w Berlinie widzieć m.in. Zieloni) trudno liczyć na jakikolwiek kompromis.
To echa skandalu, którym od tygodnia żyją Niemcy. Okazało się, że setki bogatych obywateli, w tym ludzie z pierwszych stron gazet, przelewało pieniądze na konta liechtensteinskiego banku LGT, by nie płacić podatków. Skarb państwa stracił na tym ponad 3 mld euro.
Sprawa nie oburzyłaby tak księcia Aloisa, gdyby w sprawę nie wmieszały się specsłużby. Jego kraj słynie w Europie jako raj podatkowy, w którym bankierzy raczej nie pytają klientów, skąd pochodzą pieniądze na ich kontach. Agenci niemieckiego wywiadu BND zwerbowali wysokiego urzędnika bankowego, a ten za 4 mln euro sprzedał Niemcom płytę DVD z danymi nieuczciwych podatników.
Dla księstwa takie działanie to prawie cassus belli. - To pogarda dla państwa prawa - ocenił książę Alois. Działanie BND określił jako szpiegostwo. Jednak OECD już ogłosiła, że władze księstwa są współwinne oszustw podatkowych.
Liechtenstein zamierza teraz wyciągnąć konsekwencje wobec informatora BND. Szuka go teraz cały aparat sprawiedliwości księstwa. Prokuratura w Vaduz wszczęła śledztwo w sprawie "złamania tajemnicy bankowej na rzecz czynników zagranicznych". Nie wyklucza też postępowania przeciwko agentom niemieckiego wywiadu. Według "Spiegla" informator poprosił Niemców o ochronę.
Dziś o aferze będą w Berlinie rozmawiać Angela Merkel z szefem rządu księstwa Otmarem Haslerem. Berlin domaga się od Liechtensteinu przejrzystości w sektorze bankowym. Ale w tak histerycznej atmosferze (Haslera nie chcą w Berlinie widzieć m.in. Zieloni) trudno liczyć na jakikolwiek kompromis.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz