piątek, 19 czerwca 2009

Miał mieć raka, więc prezydent go ułaskawił

Marcin Pietraszewski
2009-06-18, ostatnia aktualizacja 2009-06-18 20:22

Śląska policja zatrzymała w czwartek lekarza z Zabrza, który miał wystawić fikcyjną opinię, na podstawie której prezydent ułaskawił znanego gangstera. Po wyjściu na wolność bandyta przez siedem lat terroryzował miasto.

Doktor Maciej S. to były zastępca dyrektora Szpitala Specjalistycznego w Zabrzu. - Jest podejrzany o poświadczenie nieprawdy w dokumentacji medycznej oraz branie łapówek - mówi prokurator Wiesław Matyja z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Zasłaniając się tajemnicą śledztwa, odmówił informacji o sprawie. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że po trwającym siedem godzin przesłuchaniu i wpłaceniu 10 tys. zł kaucji Maciej S. został zwolniony do domu.

Nazwisko lekarza wypłynęło w śledztwie przeciwko Krystianowi F. ps. "Król Rokitnicy", uważanemu przez prokuraturę za jednego z najgroźniejszych przestępców w Zabrzu. Pod koniec lat 90. F. został skazany za włamania.

Po pięciu miesiącach pobytu w więzieniu na wniosek ówczesnego prokuratora generalnego Lecha Kaczyńskiego został ułaskawiony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Podstawą była jego rzekoma choroba nowotworowa. Pierwsze zaświadczenie o chorobie Krystiana F. wydał zatrzymany doktor Maciej S., potem na podstawie wyników badania histopatologicznego napisał, że w pobranym od gangstera wycinku są komórki rakowe. Zdaniem prokuratury dokumenty zostały sfałszowane, a Krystian F. nigdy nie leczył się onkologicznie. Według naszych informacji śledczy sprawdzają teraz, od kogo pobrano wycinek, który przebadano.

Po wyjściu na wolność "Król Rokitnicy" przez siedem lat terroryzował Zabrze. Zatrzymano go dopiero w 2007 r. Lista przedstawionych mu zarzutów jest długa: wymuszenia rozbójnicze, wyłudzenia kredytów, oszustwa komunikacyjne, nielegalne posiadanie broni z tłumikiem i paserstwo kradzionych aut. Mężczyzna czuł się bezkarny, bo liście w jego ogródku grabił korumpowany przez niego operacyjny oficer zabrzańskiej policji.

Krystian F. udzielał też szybkich pożyczek. Zdaniem śledczych siłą zmuszał potem dłużników do spłaty odsetek wielokrotnie przekraczających kwotę kredytu. Ci, którzy nie mieli z czego zwrócić długu, byli angażowani do udziału w fikcyjnych kolizjach lub wyłudzaniu kredytów z banków. I tak np. mechanik samochodowy, który był winny "Królowi Rokitnicy" 20 tys. zł, oddał mu 130 tys. zł. - Na jego polecenie przebijał też numery w kradzionych samochodach - mówi jeden z prokuratorów.

Polacy atakują w Afganistanie

Marcin Górka
2009-06-19, ostatnia aktualizacja 2009-06-18 21:17

Polskie wozy bojowe podczas operacji
Polskie wozy bojowe podczas operacji "Orle pióro"
Fot. PKW Afganistan

Nasi żołnierze wzięli w ostatnich dniach udział po raz pierwszy w wielkiej akcji zaczepnej przeciw talibom. - Wreszcie walczymy - mówią Polacy.

Polskie wozy bojowe podczas operacji
Fot. pkw afganistan
Polskie wozy bojowe podczas operacji "Orle pióro"
Zobacz też: Zachód nie wie, co zrobić z Afganistanem

To była największa dotychczas operacja polskich wojsk w Afganistanie. Efekt: kilkudziesięciu pojmanych talibów, zlikwidowane składy broni i systemy łączności. Straty: cztery uszkodzone pojazdy i trzech lekko rannych.

Ale te straty tak bardzo żołnierzy nie martwią: - Wreszcie uderzyliśmy, bo do tej pory, jak nas zaatakowali na patrolu, to uciekaliśmy. Mam poczucie, że teraz naprawdę chcemy przejąć inicjatywę w tej wojnie - mówi podoficer, który brał udział w akcji.

Operacja Orle Pióro trwała prawie tydzień i była największą, jaką przeprowadziło do tej pory polskie wojsko w Afganistanie. I pierwszą ofensywną czyli taką, która nie było po prostu odpowiedzią na atak. W Orlim Piórze udział wzięło 800 żołnierzy polskich oraz oddziały armii afgańskiej. - Żadnej ucieczki, tylko atak - opowiadają nam polscy oficerowie. - To my obserwowaliśmy przeciwnika, a nie on nas.

- Talibowie śledzą nasze ruchy za dnia, ale w nocy są ślepi. Robiliśmy więc tak: najpierw w teren wysłaliśmy wiele oddziałów, które talibowie widzieli, dopiero w nocy przerzucaliśmy jeden z nich w miejsce, o którym z rozpoznania wiedzieliśmy, że jest tam skład broni albo stacjonuje przeciwnik. A tego się już nie spodziewali, dzięki zaskoczeniu wyłapywaliśmy ich prawie bez oporu - opowiada nasz informator.

Polacy przekazali afgańskiej armii 29 talibów, przejęli karabiny, moździerze i sprzęt do przygotowania min-pułapek oraz materiały wybuchowe. Polacy zniszczyli także pole antenowe w Ghazni. - Stały tam anteny, które służyły talibom w Ghazni do porozumiewania się z pobratymcami w Pakistanie. Informacje o tym polu dostarczył nam wywiad, a śmigłowce szturmowe zniszczyły anteny - mówi polski dowódca.

Równocześnie polska armia rozdała paczki z artykułami higienicznymi, odzieżą i jedzeniem prawie 150 miejscowym rodzinom.

W czasie akcji uszkodzone zostały cztery transportery MRAP. Trzech żołnierzy zostało rannych w wybuchu miny-pułapki pod jednym z tych pojazdów. Jeden doznał urazu kręgosłupa, drugi urazu słuchu. Obaj trafili do amerykańskiego szpitala w Bagramie.

Do tej pory MRAP uchodził za pojazd bardzo bezpieczny, ale w ciągu ostatniego miesiąca w dwóch wybuchach min rannych zostało czterech Polaków. Jeden z nich w ciężkim stanie przebywa w szpitalu w Krakowie.

Jednak w polskiej armii zapanowała niemal euforia. Oficjalnie Dowództwo Operacyjne jest w ocenie operacji ostrożne. - Tak, na pewno była to jedna z największych operacji, faktycznie ofensywna i zakończona pełnym sukcesem - mówi ppłk Dariusz Kacperczyk, rzecznik DO.

- Najważniejsze, że to już inna wojna. To wreszcie atakujemy my. I niech tak już zostanie - mówi nam jeden z polskich oficerów.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Łotwa bankrutuje

Leszek Baj
2009-06-19, ostatnia aktualizacja 2009-06-18 23:01

Demonstranci nieśli transparenty:
Demonstranci nieśli transparenty: "Nie okradajcie biednych emerytów"
Fot. INTS KALNINS REUTERS

Jeśli nie pomoże Unia Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, w sierpniu urzędnicy, lekarze, policjanci i nauczyciele nie dostaną pensji. Już w lipcu ich zarobki spadną o 20 proc. Emerytury o 10 proc. Kraj wrze

Wczorajsza manifestacja w centrum Rygi. Do demonstrantów wyszedł minister finansów Einars Repse. Protestujący nie dali mu dojść do głosu
Fot. INTS KALNINS REUTERS
Wczorajsza manifestacja w centrum Rygi. Do demonstrantów wyszedł minister finansów Einars Repse. Protestujący nie dali mu dojść do głosu
W czwartek przeciwko cięciom pensji w Rydze demonstrowało 5 tys. osób
Fot. Roman Koksarov AP
W czwartek przeciwko cięciom pensji w Rydze demonstrowało 5 tys. osób
W czwartek przeciwko cięciom pensji w Rydze demonstrowało 5 tys. osób
Fot. INTS KALNINS REUTERS
W czwartek przeciwko cięciom pensji w Rydze demonstrowało 5 tys. osób
SERWISY
zobacz też: Łotwa: gospodarczy stan wyjątkowy

A miało być inaczej. Jeszcze niedawno Łotwa była nazywana bałtyckim tygrysem. Dwa lata temu jej gospodarka rozwijała się w tempie ponad 10 proc. rocznie.

- Teraz Łotwa znalazła się na skraju bankructwa. Możemy go uniknąć, radykalnie zmniejszając wydatki publiczne - powiedział w specjalnym oświadczeniu łotewski premier Valdis Dombrovskis. - Chciałbym przeprosić mieszkańców za tę sytuację i okres próby, który wspólnie będziemy musieli wytrzymać.

Nie przekonał Łotyszy. W czwartek przeciwko cięciom pensji na ulicach Rygi demonstrowało 5 tys. osób. To sporo jak na kraj liczący ledwie 2,3 mln mieszkańców.

- Nie możemy ratować państwa kosztem emerytów, nauczycieli, lekarzy czy policjantów - mówił Peteris Krigers, szef Konfederacji Wolnych Związków Zawodowych Łotwy. Demonstranci nieśli transparenty "Nie kradnijcie od biednych emerytów".

- Dowiedziałam się, że moja pensja spadnie do 130 łatów miesięcznie (845 zł), a na utrzymanie potrzebne mi jest 170 łatów (1105 zł). Nie wiem, jak sobie poradzę - powiedziała Reuterowi 50-letnia Inta Lindemane, nauczycielka w przedszkolu.

We wtorek łotewski parlament przyjął opracowany przez rząd program oszczędności budżetowych. Ogranicza on planowane wydatki o 700 mln euro, czyli 10 proc. Wszystko po to, by choć trochę załatać błyskawicznie rosnącą dziurę budżetową. Oprócz obniżek pensji i emerytur program przewiduje m.in. obcięcie o połowę dodatków na dzieci dla pracujących rodziców i podwyżki niektórych podatków, np. akcyzy na piwo o 50 proc., a na mocne alkohole o prawie 8 proc. Cięcia te mają wejść w życie już od lipca.

Oszczędności mogą oznaczać zamknięcie wielu szpitali. Nie mógł się z tym pogodzić minister zdrowia, który podał się w środę do dymisji. - W kryzysowej sytuacji minister zdrowia wybrał łatwą ścieżkę - skomentował to zirytowany premier Dombrovskis.

Tylko dzięki mocnemu zaciśnięciu pasa Unia Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy zgodzą się na wypłatę kolejnej wartej 1,2 mld euro transzy w ramach pożyczki uzyskanej pod koniec zeszłego roku (w sumie 7,5 mld euro).

- Bez pomocy międzynarodowej do sierpnia zabraknie po prostu pieniędzy w budżecie, nie będzie z czego płacić pensji nauczycielom, lekarzom czy urzędnikom - mówi "Gazecie" Alf Vanags, dyrektor łotewskiego Baltic International Centre for Economic Policy Studies (BICEPS).

Joaquin Almunia, komisarz UE ds. gospodarczych i walutowych, uspokajał w łotewskim radiu, że decyzja o pożyczce zapadnie najpewniej do końca czerwca.

W ostatnich latach imponujący wzrost gospodarczy Łotwa zawdzięczała głównie konsumpcji finansowanej przez kredyty walutowe. W czasach prosperity kolejne rządy nie potrafiły jednak trzymać finansów publicznych na wodzy i łatwą ręką dawały podwyżki - pensje w sektorze publicznym rosły wtedy nawet o 30 proc. rocznie. Gdy boom się skończył, wszystko się zawaliło jak domek z kart. Ceny nieruchomości poleciały na łeb na szyję, banki odcięły strumień kredytów. - W tym roku łotewska gospodarka skurczy się o ok. 18-20 proc. W ten sposób w ciągu roku cofniemy się w czasie do poziomu z 2005-06 r. - mówi Vanags.

- Musimy wszyscy wziąć odpowiedzialność za to, że nasze decyzje i działania były często błędne - mówił wczoraj do parlamentarzystów łotewski prezydent Valdis Zatlers, który piastuje swoje stanowisko od połowy 2007 r. - Źle zarządzaliśmy naszym krajem.

Źródło: Gazeta Wyborcza