środa, 30 lipca 2014

Michał Globisz: Przede mną najważniejszy mecz w życiu. Nie wiem, czy wygram

Tomasz Osowski, Kacper Suchecki
29.07.2014 , aktualizacja: 29.07.2014 18:59
A A A Drukuj
Michał Globisz

Michał Globisz (fot. Łukasz Głowala / Agencja Gazeta)

Michał Globisz, jeden z najlepszych trenerów w historii polskiej piłki młodzieżowej przeżywa tragedię - niemal kompletnie stracił wzrok. - Widzę tylko kontury, mój świat się zawęził, skrócił i poczerniał. Kiedy usłyszałem, że tak będzie już zawsze, popadłem w depresję i to pomimo, że jako człowiek sportu walkę mam we krwi - mówi Globisz. Nadzieją jest operacja, jaką w sierpniu przejdzie w Chinach.
Obserwuj nas na Twitterze - @3miasto_sportpl oraz @ka_suchecki

Michał Globisz w grudniu skończy 68 lat. Ponad pół wieku życia spędził w Trójmieście. Jako piłkarz grał w Lechii Gdańsk oraz Arce Gdynia, potem w tym pierwszym klubie przez wiele lat był trenerem - od grup juniorskich po pierwszy zespół. Największe sukcesy odniósł jednak jako szkoleniowiec młodzieżowych reprezentacji Polski. Z zespołem U-18 wywalczył w 2001 r. mistrzostwo Europy, a dwa lata wcześniej prowadzona przez niego drużyna do lat 16 zdobyła srebrny medal mistrzostw Europy.

To było jak wyrok. Świat się zwężył, skrócił i poczerniał

Ostatnio pracował w Arce, gdzie był wiceprezesem ds. sportowych. Jego życie diametralnie zmieniło się kilka miesięcy temu.

- To było dokładnie 14 stycznia - wspomina w rozmowie z trojmiasto.sport.pl trener Globisz. - Po przebudzeniu stwierdziłem, że słabo widzę na prawe oko. Trzeba dodać, że 20 lat temu podczas jednego z treningów zostałem z dużą siłą uderzony piłką w głowę, na skutek czego straciłem wzrok w lewym oku. Z tym dało się jednak żyć, z czasem się do tego przyzwyczaiłem. Teraz praktycznie przestałem widzieć. Zrobiono mi wszystkie możliwe badania - od kardiologicznych po neurologiczne. Sprawdzono, czy nie ma żadnego nowotworu. Okazało się, że z moim zdrowiem wszystko jest w jak najlepszym porządku, a lekarze nie potrafili wytłumaczyć, skąd utrata wzroku w prawym oku. Najgorsza była jednak ich diagnoza, że z tą przypadłością nie da się nic zrobić i będę musiał z tym żyć już zawsze - opowiada Globisz.

I dodaje: - To było jak wyrok, wpadłem w depresję. Choć jako sportowiec jestem przyzwyczajony do walki, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Człowiek dopiero w momencie utraty wzroku uświadamia sobie, co traci. Ja widzę tylko kontury, świat się dla mnie zwężył, skrócił i poczerniał. Wszystko jest szare i ciemne. Najlepiej odnajduję się w zamkniętym pomieszczeniu. W otwartym terenie, szczególnie mi nieznanym, czuję się bardzo niepewnie - podkreśla Globisz.

Mimo choroby nie zamyka się w czterech ścianach. Pomagają mu przyjaciele.

- Najgorsze, co można zrobić, to usiąść, płakać i użalać się nad sobą. Na szczęście mam wokół siebie wielu życzliwych ludzi, którzy pomagają mi w tych trudnych chwilach. Teraz np. na zaproszenie Józka Gładysza [od wielu lat związany z Lechią, najpierw jako piłkarz, a potem trener głównie grup młodzieżowych] przebywam we Wdzydzach, na koloniach piłkarskich dla dzieci. Odwiedza nas tam m.in. Janusz Kupcewicz [były reprezentant Polski, piłkarz Arki i Lechii]. Cieszę się, że jestem wśród ludzi, to dla mnie obecnie bardzo ważne - zaznacza Globisz.

Nie mogę oglądać meczów, więc je słucham

W zeszłym sezonie chodził nawet na ligowe spotkania Arki.

- Bywałem, żeby poczuć atmosferę meczu. To było dziwne uczucie, bo zdawałem sobie sprawę, że jestem jedynym z sześciu tysięcy ludzi przebywających na trybunach, który nie widzi, co dzieje się na boisku. Znajomi, którzy siedzieli obok mnie, opisywali mi wydarzenia. Można powiedzieć, że skoro nie mogłem obejrzeć meczu, to przynajmniej go słuchałem. Podobnie było z niedawno zakończonym mistrzostwami świata. Siedziałem przed telewizorem, słuchałem komentatorów, analiz w studiu. Podobno poziom mistrzostw był bardzo wysoki, ja przeżywałem je na swój, specyficzny sposób. Kibicowałem Argentynie, która była bardzo bliska złota, jednak zwyciężyła niemiecka solidność. Z tego, co słyszałem, Niemcy zasłużyli na tytuł - mówi Globisz.

W tak ciężkim życiowym momencie nie opuścili go też jego byli podopieczni, piłkarze, których przez tyle lat prowadził w najróżniejszych drużynach. Kiedy dowiedzieli się o tragedii swojego trenera i wychowawcy, nie zostawili go samego.

- Zaczęło się od Sebastiana Mili, który był koordynatorem tych działań. Dostałem mnóstwo telefonów z pytaniami, jak mogą mi pomóc, czego potrzebuję. Jestem tym wszystkim ogromnie poruszony, dla mnie to coś więcej niż zdobywane wspólnie medale. To świadczy, że ci chłopcy darzą mnie szacunkiem, że po latach doceniają to, co razem przeszliśmy. Dla każdego szkoleniowca, szczególnie młodzieżowego, to największa nagroda - zaznacza Globisz.

Jednym z piłkarzy, którzy nie zapomnieli o swoim trenerze, jest reprezentant Polski Grzegorz Krychowiak, od niedawna piłkarz hiszpańskiej Sevilli.

- To jest tragedia, mocno to wszystko przeżyłem - mówi Krychowiak w rozmowie z trojmiasto.sport.pl. - Trener Globisz to fantastyczna osoba, której wiele zawdzięczam i która mi dużo pomogła, więc informacja, że trener traci wzrok, bardzo mnie zabolała. Kiedy się o tym dowiedziałem, od razu się z nim skontaktowałem, żeby dowiedzieć się więcej o jego stanie zdrowia, wesprzeć w tym ciężkim czasie i zapytać, jak mogę pomóc. Trener zawsze był człowiekiem walecznym, który nie odpuszcza. Robi to także teraz, w momencie takiej tragedii, choć niejeden człowiek by się w takiej sytuacji poddał. Ważne, że trener Globisz nie zamknął się w czterech ścianach, walczy i próbuje funkcjonować. Niesamowite, że chodzi na mecze Arki. Słucha śpiewu kibiców, chłonie atmosferę i mimo wszystko odbiera piłkę nożną na innych płaszczyznach. Gdy dowiedziałem się, że jest choć cień szansy, aby stan zdrowia trenera się polepszył, od razu chciałem pomóc, chciałem w tym uczestniczyć - dodaje piłkarz reprezentacji Polski.

Ratunek jest w Chinach

Ten cień szansy to operacja w Chinach, która ma odbyć się w drugiej połowie sierpnia.

- Zupełnie przypadkowo dowiedziałem się od znajomego, że w Pekinie jest klinika, która leczy podobne schorzenia, dzięki wykorzystaniu komórek macierzystych - mówi Globisz. - Moja córka skontaktowała się z tą placówką, po konsultacjach okazało się, że jest szansa, aby uratować wzrok. Pobyt w tej klinice potrwa w sumie trzy tygodnie, jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego, razem z córką oraz wnukiem wyruszymy do Chin w drugiej połowie sierpnia. Według lekarzy poprawa wzroku ma nastąpić ok. miesiąca po operacji, a znacząca poprawa po dwóch miesiącach. Ale to oczywiście nic pewnego. Można powiedzieć, że przede mną najtrudniejszy mecz w życiu, a jak to w sporcie bywa, wynik jest niewiadomą - podkreśla szkoleniowiec.

Operacja w Chinach jest bardzo droga, tego typu zabieg kosztuje ok. 30 tys. dolarów. Do tego trzeba opłacić przelot i pobyt. Koszty wziął na siebie Polski Związek Piłki Nożnej.

- Nie jest to powód do przechwalania, najważniejsze, aby leczenie trenera Globisza okazało się skuteczne - mówi trojmiasto.sport.pl rzecznik PZPN Jakub Kwiatkowski. - Z inicjatywą wyszli piłkarze z reprezentacji młodzieżowej, którą prowadził właśnie pan Globisz. Nam wystarczyła chwila, aby podjąć decyzję, że włączamy się finansowo w pomoc w organizację operacji, która będzie miała miejsce w Chinach. Jest to duża kwota, ale proces decyzyjny nie był skomplikowany. De facto wystarczyło postanowienie sekretarza generalnego, który odpowiada za finanse związku. Teraz trzeba trzymać kciuki za powodzenie zabiegu - podkreśla Kwiatkowski.

Krychowiak: - To tylko świadczy o tym, jak ważną osobą jest trener Globisz i ile zawdzięcza mu polski futbol. W ten sposób związek może mu w pewnym sensie podziękować za te lata pracy. Uważam, że jest to coś fantastycznego. Ważne, że PZPN nie odwrócił się w tak ciężkim momencie od szkoleniowca, a podał mu pomocną dłoń.

Zaszalej i wygraj 300 zł w konkursie Sport.pl

sobota, 26 lipca 2014

Podatki od tacy i co łaska, czyli fiskus i Kościoły

                                                   

Piotr Skwirowski
26.07.2014 , aktualizacja: 25.07.2014 21:14
A A A Drukuj
Zasady opodatkowania Kościołów zapisane są w ustawach podatkowych. Ale to nie one mają decydujący głos w tej sprawie. Więcej znaczą ustawy regulujące stosunki pomiędzy poszczególnymi Kościołami.

Zasady opodatkowania Kościołów zapisane są w ustawach podatkowych. Ale to nie one mają decydujący głos w tej sprawie. Więcej znaczą ustawy regulujące stosunki pomiędzy poszczególnymi Kościołami. (Wyborcza.biz)

Kościoły i księża w Polsce nie płacą podatków - to obiegowa opinia. A jak jest naprawdę? Spróbowaliśmy się temu przyjrzeć na chłodno, bez emocji.
Artykuł otwarty
Zasady opodatkowania Kościołów zapisane są w ustawach podatkowych. Ale to nie one mają decydujący głos w tej sprawie. Więcej znaczą ustawy regulujące stosunki pomiędzy poszczególnymi Kościołami (nie tylko katolicki, ale też Zielonoświątkowy, Starokatolicki Mariawitów, Katolicki Mariawitów, Polskokatolicki, Adwentystów Dnia Siódmego, Chrześcijan Baptystów, Ewangelicko-Metodystyczny, Ewangelicko-Reformowany, Ewangelicko-Augsburski, Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, Gminy Wyznaniowe Żydowskie, Karaimski Związek Religijny, Muzułmański Związek Religijny oraz Wschodni Kościół Staroobrzędowy). Przez gąszcz przepisów pomogło nam przebrnąć Ministerstwo Finansów.

Ryczałt duszpasterski

Od swoich pensji za pracę w parafiach księża płacą podatki - ryczałtem. Inaczej zapłacą proboszczowie, inaczej wikariusze. Wysokość podatku proboszcza uzależniona jest od liczby mieszkańców w parafii. W przypadku wikariuszy liczy się dodatkowo także wielkość miejscowości, w której znajduje się parafia.

Dla proboszczów przewidziano 16 różnych stawek ryczałtu. W 2014 r. najmniej, bo 420 zł, płaci proboszcz parafii, gdzie liczba mieszkańców nie przekracza tysiąca osób. Najwięcej, 1502 zł, proboszcz z ponad 20 tys. parafian.

Wikariuszy do celów podatkowych podzielono na sześć grup, w zależności od liczby mieszkańców parafii, w których pracują. W 2014 r. najmniejsze podatki płacą ci z parafii liczących do tysiąca mieszkańców, położonych na terenach małych gmin lub miast (do 5 tys. mieszkańców). Ich podatek to 127 zł. Wikariusze w równie małych parafiach, lecz w miastach z liczbą mieszkańców przekraczającą 50 tys., płacą 380 zł.

Mniej różnią się podatki wikariuszy w większych parafiach. Najwyższe płacą ci w parafiach o liczbie mieszkańców powyżej 10 tys. Ich podatek wynosi w tym roku - w zależności od wielkości miejscowości, w której znajduje się parafia - od 440 do 486 zł.

Wszystko to są stawki kwartalne. Co roku są waloryzowane. Powolutku więc z roku na rok pną się w górę.

Katecheci płacą PIT

Księża dostają też wynagrodzenie za nauczanie religii w szkołach i płacą od niego podatek dochodowy, czyli PIT. W zależności od formy umowy, na jakiej są zatrudnieni, płacą albo jak pracownicy zatrudnieni na etatach, czyli na podstawie skali ze stawkami 18 i 32 proc., albo jak od umowy-zlecenia - 18 proc. podatku.

- Podatek od pensji naszych księży jest co miesiąc uwzględniany na ich paskach płacowych i odprowadzany do urzędów skarbowych - mówi nam dyrektor jednej z warszawskich szkół.

Według szacunków Ministerstwa Edukacji "średnioroczna liczba etatów nauczycieli religii w 2013 r. wyniosła 21 490,69, a roczny koszt wynagrodzeń i pochodnych od wynagrodzeń tej grupy nauczycieli wyniósł 1 364 557 tys. zł". Te prawie 1,365 mld zł dotyczy przy tym wynagrodzeń wszystkich nauczycieli religii, a tylko część z nich to duchowni. No i chodzi tu o nauczanie religii wszystkich wyznań, nie tylko katolickiego.

Taca i "co łaska" bez podatku

Ważną część dochodów Kościołów stanowią pieniądze zbierane w czasie nabożeństw, powszechnie zwane tacą. To pieniądze nie księży, lecz Kościołów. Podpadają więc nie pod podatek od dochodów osobistych, lecz podatek dochodowy od osób prawnych (CIT). Ale Kościoły podatku od tych pieniędzy nie płacą.

A to dlatego, że "dochody z działalności gospodarczej osób prawnych Kościołów i innych związków wyznaniowych są zwolnione od opodatkowania w części, w jakiej zostały przeznaczone w roku podatkowym lub w roku po nim następującym na cele kultowe, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne, działalność charytatywno-opiekuńczą, punkty katechetyczne, konserwację zabytków oraz na inwestycje sakralne i inwestycje kościelne, których przedmiotem są punkty katechetyczne i zakłady charytatywno-opiekuńcze, jak również remonty tych obiektów". To fragment ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania. Takie same zapisy są w ustawie o CIT.

No a co z tacą? "Dochody z tzw. tacy stanowią dochody z niegospodarczej działalności Kościołów. Są one zwolnione od podatku dochodowego od osób prawnych i w tym zakresie kościelne osoby prawne nie mają obowiązku prowadzenia ewidencji wymaganej przez przepisy podatkowe" - wyjaśnia nam Ministerstwo Finansów. To samo dotyczy też innych opłat: za udzielanie ślubów, chrztów, za pogrzeby.

Ale to nie koniec. Z informacji, które uzyskaliśmy w resorcie finansów, wynika też, że usługi świadczone przez Kościoły, m.in.: śluby, pogrzeby, bierzmowanie, chrzty, nie podlegają opodatkowaniu podatkiem od towarów i usług. VAT-u nie płaci się też od pieniędzy z tacy.

Ulgi za darowizny

Kościoły mogą otrzymywać darowizny od podatników. Zachętą do ich przekazywania są ulgi w podatku dochodowym. Limit zwykłej ulgi za darowizny to 6 proc. rocznego dochodu podatnika. Odliczeniu podlegają m.in. darowizny na cele kultu religijnego. Na tym lista ulg za darowizny się jednak nie kończy. Oprócz ulgi za zwykłe darowizny jest też bowiem ulga za darowizny na działalność charytatywno-opiekuńczą Kościołów. Chodzi tu m.in. o prowadzone przez Kościoły hospicja, noclegownie czy stołówki dla biednych i bezdomnych. Tu można odliczyć od dochodu pełną kwotę przekazanej darowizny, bez żadnego limitu - w skrajnym przypadku nawet 100 proc. rocznego dochodu podatnika! Łatwo tu o nadużycia, pokusa jest duża. Nieuczciwi darczyńcy mogą się dogadywać z obdarowanymi, ci zaś wystawiają zaświadczenie o wpłaceniu znacznie wyższych kwot niż te, które otrzymywali. Fiskus chciał tę ulgę zlikwidować, ale do tego potrzebna byłaby zmiana ustaw regulujących stosunki państwa z Kościołami, a to byłoby trudne. Stanęło na zwiększeniu obowiązków dokumentowania takich darowizn. Dość łatwo je jednak pokonać.

W przeszłości było kilka głośnych afer związanych z ulgami za darowizny. Piłkarz Olgierd M. próbował wyłudzić 66 tys. zł, przedstawiając zaświadczenie o podarowaniu 444 tys. zł jednej ze szczecińskich parafii. Dokument był jednak sfałszowany. Dzięki fałszywym zaświadczeniom o darowiznach na rzecz kilku parafii kilka tysięcy złotych chciał zaoszczędzić były wicemarszałek województwa łódzkiego Leszek K.

Każdy podatnik może przeznaczyć 1 proc. swojego rocznego podatku na kościelne organizacje pożytku publicznego, np. Caritas.

Podatek od nieruchomości

Podlegają mu właściciele nieruchomości, ale... nie wszystkich. Kościoły mają ulgi i zwolnienia. Nie płacą więc podatku od tych swoich nieruchomości, które są przeznaczone i wykorzystywane na cele kultu religijnego. Zwolnienie obejmuje też nieruchomości mieszkalne duchownych i członków zakonu, jeżeli są one wpisane do rejestru zabytków, służą jako internaty przy szkołach i seminariach duchownych, domy zakonów kontemplacyjnych, domy formacyjne zakonów i domy księży emerytów i sióstr emerytek. To samo dotyczy części mieszkalnych przy siedzibach władz kościelnych.

Kościoły płacą natomiast podatek od nieruchomości, które wykorzystują na działalność gospodarczą. Ich użytki rolne i lasy nie są zwolnione z podatku rolnego i leśnego.

Fundusz Kościelny

Ślimaczą się prace nad zastąpieniem Funduszu Kościelnego dobrowolnym odpisem podatkowym na Kościoły. Rząd dotuje fundusz kwotą przeszło 90 mln zł rocznie. Chciałby go zlikwidować. Zamiast tego każdy podatnik dostałby prawo przekazania 0,5 proc. swojego rocznego podatku na wybrany przez siebie Kościół (chodzi o wyznanie). Według ostrożnych szacunków, gdyby zdecydowało się na to 40 proc. podatników, Kościoły dostałyby 140-150 mln zł rocznie. Ale Kościoły nie są pewne, że tyle osób da im część swojego podatku, więc do wprowadzenia tego mechanizmu się nie palą.

czwartek, 24 lipca 2014

Ukraina: jeden z separatystów przyznaje, że bojownicy mieli zestaw Buk


Jeden z do­wód­ców pro­ro­syj­skich se­pa­ra­ty­stów we wschod­niej Ukra­inie po­twier­dził w wy­wia­dzie dla agen­cji Reu­te­ra, że bo­jow­ni­cy mieli prze­ciw­lot­ni­cze po­ci­ski ra­kie­to­we Buk, które zda­niem Wa­szyng­to­nu zo­sta­ły użyte do strą­ce­nia ma­le­zyj­skie­go sa­mo­lo­tu.


Aleksandr Chodakowski - dowódca batalionu Wostok Foto: Reuters
Wiedziałem, że Buk dotarł z Ługańska. W tym czasie powiedziano mi, że Buk z Ługańska przybył pod flagą ŁRL. Aleksandr Chodakowski, szef batalionu Wostok

Agen­cja pod­kre­śla, że w opu­bli­ko­wa­nym w środę wy­wia­dzie do­wód­ca ba­ta­lio­nu Wo­stok (Wschód) Alek­sandr Cho­da­kow­ski przy­znał po raz pierw­szy od czwart­ku, gdy pa­sa­żer­ski sa­mo­lot zo­stał ze­strze­lo­ny nad wschod­nią Ukra­iną, że re­be­lian­ci mieli ze­staw ra­kie­to­wy Buk. Po­twier­dził też, że ze­staw mógł po­cho­dzić z Rosji i mógł być tam ode­sła­ny, by usu­nąć dowód obec­no­ści tych ra­kiet.

Reu­ters przy­po­mi­na, że przed czwart­kiem, gdy sa­mo­lot zo­stał ze­strze­lo­ny, se­pa­ra­ty­ści chwa­li­li się, że otrzy­mu­ją ra­kie­ty Buk, które mogą ze­strze­li­wać sa­mo­lo­ty, lecz po tra­ge­dii bo­ein­ga sa­mo­zwań­cza Do­niec­ka Re­pu­bli­ka Lu­do­wa, głów­ne sku­pi­sko se­pa­ra­ty­stów, usta­wicz­nie za­prze­cza­ła, by kie­dy­kol­wiek dys­po­no­wa­ła taką bro­nią.

Od chwi­li ka­ta­stro­fy sa­mo­lo­tu z 298 oso­ba­mi na po­kła­dzie trwa­ją spory co do tego, kto wy­strze­lił po­cisk, który strą­cił sa­mo­lot w re­gio­nie, gdzie siły ukra­iń­skie wal­czą z pro­ro­syj­ski­mi se­pa­ra­ty­sta­mi. W wy­wia­dzie dla Reu­te­ra Cho­da­kow­ski oskar­żył wła­dze w Ki­jo­wie o spro­wo­ko­wa­nie sy­tu­acji, w któ­rej mogło dojść do ze­strze­le­nia sa­mo­lo­tu. We­dług niego Kijów ce­lo­wo roz­po­czął na­lo­ty w tym re­jo­nie, wie­dząc, że są na tym ob­sza­rze ra­kie­ty.

- Wie­dzia­łem, że Buk do­tarł z Łu­gań­ska. W tym cza­sie po­wie­dzia­no mi, że Buk z Łu­gań­ska przy­był pod flagą ŁRL (czyli sa­mo­zwań­czej Łu­gań­skiej Re­pu­bli­ki Lu­do­wej, dru­gie­go ba­stio­nu se­pa­ra­ty­stów) - za­zna­czył szef ba­ta­lio­nu Wo­stok.

Czytaj wszystkie informacje o zestrzeleniu malezyjskiego boeinga

Samolot lini lotniczych Malaysia Airlines został zestrzelony w ubiegły czwartek przez prorosyjskich rebeliantów.

- Sądzę, że go ode­sła­no, bo do­wie­dzia­łem się o nim do­kład­nie w mo­men­cie, gdy do­wie­dzia­łem się, że do­szło do tej tra­ge­dii. Za­pew­ne ode­sła­li go (ze­staw Buk), by usu­nąć ślady jego obec­no­ści - po­wie­dział Cho­da­kow­ski Reu­te­ro­wi we wto­rek. We­dług niego Ukra­ina miała - z winy Rosji - in­for­ma­cję, że re­be­lian­ci mają taki sprzęt. - Nie tylko nie zro­bi­ła nic, by za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo, lecz spro­wo­ko­wa­ła uży­cie tego typu broni prze­ciw­ko sa­mo­lo­to­wi, który le­ciał sobie z cy­wi­la­mi - oświad­czył se­pa­ra­ty­sta.

Za­rzu­cił siłom ukra­iń­skim, że wie­dząc, iż ze­staw Buk może zo­stać użyty w oko­li­cach miej­sco­wo­ści Sniż­ne, "spro­wo­ko­wa­ły jego uży­cie, ini­cju­jąc atak z po­wie­trza na cel, któ­re­go nie po­trze­bo­wa­ły". Po­wie­dział, że tego dnia siły ukra­iń­skie la­ta­ły in­ten­syw­nie i wła­śnie w chwi­li, gdy le­ciał pa­sa­żer­ski sa­mo­lot, roz­po­czę­ły ataki po­wietrz­ne.

Pre­zy­dent Ukra­iny Petro Po­ro­szen­ko na­zwał w po­nie­dzia­łek nie­praw­dą oświad­cze­nie ro­syj­skie­go mi­ni­ster­stwa obro­ny, które twier­dzi­ło, że ukra­iń­ski sa­mo­lot woj­sko­wy był wi­dzia­ny w od­le­gło­ści 3-5 km od sa­mo­lo­tu ma­le­zyj­skie­go, gdy ten spadł. W wy­wia­dzie dla ame­ry­kań­skiej sta­cji te­le­wi­zyj­nej CNN Po­ro­szen­ko pod­kre­ślił, że w dniu ka­ta­stro­fy wszyst­kie ukra­iń­skie sa­mo­lo­ty woj­sko­we po­zo­sta­wa­ły na ziemi.

Reu­ters pisze, że inni se­pa­ra­ty­ści za­prze­cza­ją, by mieli zwią­zek z ze­strze­le­niem sa­mo­lo­tu ma­le­zyj­skie­go, a Rosja de­men­tu­je, by miała z tym coś wspól­ne­go.

Oficer NATO: Rosja nadal przerzuca broń na Ukrainę

Także po ze­strze­le­niu ma­le­zyj­skie­go sa­mo­lo­tu pa­sa­żer­skie­go nad wschod­nią Ukra­iną z Rosji do­cie­ra na Ukra­inę broń - pisze Reu­ters, po­wo­łu­jąc się na ofi­ce­ra NATO, który za­strzegł sobie ano­ni­mo­wość.

- Za­ob­ser­wo­wa­li­śmy zwięk­sze­nie ilo­ści broni prze­rzu­ca­nej z Rosji na Ukra­inę w ostat­nich kilku ty­go­dniach. W dal­szym ciągu wi­dzi­my do­wo­dy prze­rzu­ca­nia broni na Ukra­inę z Rosji od czasu ze­strze­le­nia MH17 (ozna­cze­nie ko­do­we tego sa­mo­lo­tu Ma­lay­sia Air­li­nes), co jest po­wo­dem do za­nie­po­ko­je­nia - po­wie­dział ów ofi­cer.

Unia Eu­ro­pej­ska we­zwa­ła Rosję, pod groź­bą za­ostrze­nia sank­cji, do wstrzy­ma­nia prze­pły­wu broni na Ukra­inę.

Bo­eing 777 linii Ma­lay­sia Air­li­nes zo­stał ze­strze­lo­ny 17 lipca po­ci­skiem ra­kie­to­wym, od­pa­lo­nym z te­ry­to­rium, kon­tro­lo­wa­ne­go przez pro­ro­syj­skich se­pa­ra­ty­stów na wscho­dzie Ukra­iny. Zgi­nę­ło wszyst­kie 298 osób na po­kła­dzie. We­dług ame­ry­kań­skich źró­deł wy­wia­dow­czych se­pa­ra­ty­ści ze­strze­li­li sa­mo­lot naj­pew­niej "przez po­mył­kę" Rosja "stwo­rzy­ła wa­run­ki" do ze­strze­le­nia, ale to se­pa­ra­ty­ści od­pa­li­li po­cisk - po­da­ły wy­so­kie rangą źró­dła w wy­wia­dzie USA.

Zbigniew Brzeziński: to naprawdę historycznie znaczący moment
0:41 min
Zbigniew Brzeziński: to naprawdę historycznie znaczący moment - Doradca prezydenta Jimmy'ego Cartera w wywiadzie dla CNN przypomniał, że zestrzelenie malezyjskiego boeinga nad wschodnią Ukrainą to pierwsze użycie siły w kwestiach terytorialnych w Europie od zakończenia II wojny światowej. - x-news

(EZ,bp)