środa, 31 października 2007

Świetne gwiazdy Spurs. 45 punktów Kobe

Łukasz Cegliński
2007-10-31, ostatnia aktualizacja 2007-10-31 09:09

Gwiazdy San Antonio Spurs wybiły z głowy zwycięstwo Portland Trail Blazers - mistrzowie NBA wygrali 106:97. 45 punktów dla LA Lakers rzucił Kobe Bryant, ale jego zespół przegrał z Houston Rockets. NBA ruszyła!

Zobacz powiekszenie
Fot. JOE MITCHELL REUTERS
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Przed meczem w San Antonio Tony Parker, Tim Duncan, Manu Ginobili i spółka dostali mistrzowskie pierścienie. A dwie i pół godziny później, kiedy Blazers po raz kolejny zmniejszyli straty i dwie minuty przed końcem meczu było tylko 98:95 dla Spurs, gwiazdy wzięły sprawy w swoje ręce. Dwie świetne akcje Ginobilego, wejście pod kosz Parkera i dobitki Duncana przesądziły o wygranej mistrzów. - To był ciężki rywal. Nie poddali się, wciąż byli w grze. A my słabiej rzucaliśmy z dystansu - komentował Parker, MVP ostatnich finałów NBA, który zdobył 19 punktów, ale miał tylko dwie asysty i trzy straty.

Mistrzowie NBA pierwsze ładne i typowe dla siebie akcje dwójkowe pokazali już w końcówce pierwszej kwarty, kiedy zdobyli bardziej wyraźne prowadzenie. Gwiazdy wspierane były przez graczy drugoplanowych - w każdym momencie meczu któryś z nich zaczynał seryjnie trafiać: zaczął Matt Bonner, potem włączył się Francisco Elson, następnie Brent Barry i Michael Finley. Najstarszy zespół ligi (średnia wieku 30,2) w końcówce drugiej kwarty przeważał wyraźnie - przez moment było już 55:39.

Ale goście, którzy są w NBA najmłodszym zespołem (średnia 24), nie poddawali się. Blazers grali oczywiście bez nr. 1 w drafcie, środkowego Grega Odena (kontuzja kolana wyeliminowała go z występów na cały sezon), nierówny i nieskuteczny był najlepszy debiutant poprzedniego sezonu Brandon Roy, ale punkty zdobywali inni. Najpierw wszechstronnością zaskoczył Travis Outlaw, a w drugiej połowie na dobre rozrzucali się LaMarcus Aldridge (27 punktów) i Martell Webster (21). Pod koszami nieźle bił się Joel Przybilla (13 punktów i 10 zbiórek).

W końcówce trzeciej kwarcie, po kolejnej trójce Webstera, Blazers przegrywali już tylko 77:79. Ale w ostatnich minutach decydowały akcje gwiazd. A Blazers zabrakło właśnie takich graczy, którzy umieją zdobywać punkty niekonwencjonalnymi zagraniami po indywidualnych akcjach - próbował robić to Roy, ale nie wychodziło. Rzucił siedem punktów, miał sześć asyst, pięć zbiórek, ale i cztery straty.

Duncan skończył mecz z 24 punktami i 13 zbiórkami, Ginobili dodał z ławki 16 punktów, osiem asyst i trzy przechwyty.

W Houston cudów w czwartej kwarcie dokonywał Kobe Bryant. Jego Lakers przegrywali osiem minut przed końcem 63:77, ale doprowadzili do remisu 92:92. Bryant szalał - w ostatnich 12 minutach zdobył 18 ze swoich 45 punktów. Ale zwycięstwa nie zapewnił.

2,5 sekundy przed końcem za trzy punkty trafił skrzydłowy Rockets Shane Battier. Sekundę później Bryant został sfaulowany i rzucał wolne. Pierwszego trafił, drugiego spudłował specjalnie i zebrał piłkę. Nie oddał jednak rzutu, bo rywale wybili mu ją z rąk.

Bryant trafił 13 z 32 rzutów z gry i 18 z 27 z linii. Miał także osiem zbiórek, cztery asysty, cztery przechwyty i pięć strat. Lakers spudłowali aż 18 z 45 rzutów wolnych.

W Rockets najskuteczniejszy był Tracy McGrady - 30 punktów. 25 i 12 zbiórek dodał Yao Ming.

W Oakland Golden State Warriors zostali wyraźnie pokonali przez Utah Jazz - przegrali aż 96:117. 32 punkty i 15 zbiórek zdobył dla zwycięzców Carlos Boozer, 24 punkty i osiem asyst miał Deron Williams. Najskuteczniejszym zawodnikiem Warriors był Baron Davis - 25 punktów i 10 asyst.

Oracle Arena podczas meczu zatrzęsła się przez 10 sekund podczas meczu, bo w okolicy pobliskiego San Jose odnotowano wstrząsy o sile 5,6 stopnia w skali Richtera. Większość fanów tego jednak nie odczuła. O NBA czytaj też na blogu Supergigant

Dorn i Ujazdowski też chcą decydować o PiS

wz
2007-10-31, ostatnia aktualizacja 2007-10-30 20:30

Powyborczy spór w PiS. Ma pozostać partią wodzowską czy być kierowany bardziej kolegialnie. Kontynuować polityczne wojny czy pójść drogą "konserwatywnego pozytywizmu".



Pierwszemu obozowi sprzyja Kaczyński, drugiemu patronują: Ludwik Dorn, Kazimierz Ujazdowski i Paweł Zalewski.

Tydzień po wyborach okazało się, że premier nie przypadkowo udziela wywiadów, kreśli plany politycznej kontrofensywy, tłumi powyborcze rozliczenia - słowem robi wszystko, by nie stracić inicjatywy. W PiS dojrzewa bowiem spór o przyszłość partii i o to, jak ma się zachowywać jako opozycja. Pretekstem stał się wybór kandydatów na wicemarszałka Sejmu i szefa klubu parlamentarnego.

Wyszło na jaw, że innych ludzi widzą w tych rolach zwolennicy PiS-owskiego status quo, a innych ci, którzy uważają, że partię trzeba zreformować.

Drudzy na wicemarszałka forsują Kazimierza Ujazdowskiego, a na szefa klubu - Ludwika Dorna. Pierwsi wahają się - w klubie - między Krzysztofem Putrą a Przemysławem Gosiewskim. W prezydium Sejmu widzieliby natomiast Zytę Gilowską. - Nie dlatego, że jest zwolenniczką partyjnego zamordyzmu - tłumaczy polityk PiS. - Dlatego, że jest popularna i - w przeciwieństwie do Ujazdowskiego - nie ma politycznego zaplecza. Zależy więc całkowicie od prezesa.

Do próby sił miało dojść w poniedziałek podczas wyjazdowego posiedzenia klubu. Kaczyński nie chciał jednak, aby spory wyciekły na zewnątrz. Przełożył debatę na później, czyli na dzisiejszy komitet polityczny partii.

Stawka? Opowiadając o konflikcie, PiS-owcy chodzą na palcach wokół każdego zdania. Mamy wspólnie duży problem z nazwaniem tego, o co "reformatorom" chodzi. "Gazeta": - Chcecie partię zdemokratyzować? Tworzycie frakcję? - Nie, nie, nie - protestują. - Po prostu nie chcemy ani partii wodzowskiej, ani powtórki z AWS. Szukamy złotego środka. Uważamy, że decyzje należy podejmować bardziej kolegialnie. Źle się czujemy w formacji, w której w końcówce kampanii prezes wraz z pozbawionymi statutowego mandatu spindoktorami (Michałem Kamińskim i Adamem Bielanem) popełniają błędy, a osoby, które taki mandat posiadają, nie mają nic do powiedzenia.

Z dalszych rozmów wynika, że "reformatorzy" duszą się w partii wodzowskiej, ale też boją się powrotu do prawicowej anarchii z lat 90. Męczy ich budowa "twierdzy PiS", ale nie zamierzają podważać przywództwa Kaczyńskiego. - Trzeba wypracować syntezę spójności i wewnętrznej wolności. Znaleźć równowagę między silnym przywództwem i kolegialnością - mówi jeden z nich.

"Gazeta": - I tak do problemu przywództwa prędzej czy później dojdziecie. PiS, taki jaki jest teraz, musi zdobyć w następnych wyborach większość bezwzględną, by rządzić. Nikt nie zechce bowiem tworzyć koalicji z Kaczyńskim. Czułby się w niej jak mucha w koalicji z pająkiem.

- Coś w tym jest - odpowiada PiS-owiec. - Ale tak daleko w swoich myślach nie wybiegamy.

Raczyńska chce wyższej odprawy od TVP

Agnieszka Kublik
2007-10-31, ostatnia aktualizacja 2007-10-31 08:57

Zobacz powiększenie
Fot. Kamil Broszko / AG

Małgorzata Raczyńska, szefowa telewizyjnej "Jedynki", zabiega u prezesa TVP o nowy kontrakt, który utrudniłby zwolnienie jej z pracy. Prezes Urbański nie mówi nie.

Raczyńska prośbę o taką zmianę kontraktu złożyła już u prezesa Andrzeja Urbańskiego. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że chce wydłużenia okresu wypowiedzenia z 6 do 12 miesięcy. W przypadku zwolnienia z pracy przez rok dostawałaby pensję (ok. kilkunastu tysięcy złotych).

Czy Raczyńska obawia się, że straci pracę? Od porażki PiS w wyborach telewizyjne korytarze huczą od plotek, że właśnie Raczyńska najszybciej wyleci z TVP.

To ona wciągnęła Program 1 w kampanię wyborczą na rzecz PiS. W ostatnim tygodniu przed wyborami kilka razy złamała ramówkę "Jedynki", by w najlepszym czasie antenowym nagłośnić sprawę zatrzymania na gorącym uczynku przez CBA posłanki PO Beaty Sawickiej przyjmującej łapówkę.

Konferencję CBA, podczas której prezentowano zdjęcia z wręczania łapówki i nagrania rozmów Sawickiej z agentem CBA, transmitowano kilka razy. Nie transmitowano natomiast konferencji Sawickiej, gdy łkając, tłumaczyła, że jest ofiarą CBA, bo funkcjonariusz biura ją uwiódł.

By pomóc PiS, Raczyńska w przedwyborczy czwartek przygotowała dodatkowe wydanie programu "Autografy" z minister finansów w PiS-owskim rządzie i kandydatką z listy PiS na posła prof. Zytą Gilowską.

Swoją silną pozycję w TVP Małgorzata Raczyńska zawdzięcza bliskim związkom z matką braci Kaczyńskich i z samymi braćmi. Gdy po wygranych przez PiS wyborach prezydenckich i parlamentarnych Jarosław Kaczyński zaproponował fotel szefa telewizji publicznej Bronisławowi Wildsteinowi, postawił warunek, by "Jedynką" pokierowała właśnie Raczyńska.

Z naszych informacji z TVP wynika, że także Anita Gargas, p.o. szefa publicystyki w pierwszym programie, chciałaby dostać gwarancje, że nie tak łatwo będzie można ją zwolnić. Gargas to autorka "Misji specjalnej", najbardziej propagandowego programu telewizyjnej "Jedynki". "Misją" opiekowała się właśnie Raczyńska. Przed wyborami "Misja" współgrała ze strategią wyborczą PiS - gdy prezydent i premier z walki z oligarchami postanowili uczynić motyw kampanii PiS, "Misja" uczynnie przygotowała program o Ryszardzie Krauzem i zasugerowała, że ma związki ze zorganizowaną przestępczością.

Czy prezes TVP Andrzej Urbański pójdzie na rękę Raczyńskiej? Rzeczniczka TVP nie zaprzeczyła, że szefowa "Jedynki" zabiega o lepszy kontrakt.

Pytana o decyzję Urbańskiego odpisała: "Uprzejmie informuję, że nie możemy zaspokoić Pani ciekawości w sprawie szczegółów kontraktów przedstawicieli kadry kierowniczej TVP." Zapytaliśmy zatem, czy może potwierdzić lub zaprzeczyć, że prezes spełni prośbę Raczyńskiej. Wrona nie zaprzeczyła.

Przypomnijmy, że poprzedni prezes Bronisław Wildstein, spodziewając się odwołania, podpisał ze swoimi najbliższymi współpracownikami kontrakty zapewniające im wysokie odprawy. Np. Andrzej Mietkowski, były szef TAI i przyjaciel Wildsteina, który odszedł po dziewięciu miesiącach pracy, dostanie w sumie blisko pół miliona złotych odprawy.

Podobnie trzy lata temu temu zachował się związany z SLD prezes TVP Robert Kwiatkowski. Trzy dni po wybraniu przez radę nadzorczą na jego następcę Jana Dworaka Kwiatkowski podpisał niezwykle korzystny kontrakt z Kamilem Durczokiem, wówczas prezenterem "Wiadomości". Przewidywał on, że TVP za zerwanie kontraktu musiałaby wypłacić Durczokowi 720 tys. zł (12 miesięcznych pensji). Na początku 2006 r. Durczok rozstał się z TVP, by zostać szefem i prezenterem "Faktów" w TVN.