niedziela, 24 sierpnia 2008

Igrzyska Olimpijskie w Pekinie zakończone

hana
2008-08-24, ostatnia aktualizacja 2008-08-24 16:51
Zobacz powiększenie
Fot. PHIL NOBLE REUTERS

- Zgodnie z tradycją ogłaszam Igrzyska XXIX Olimpiady za zamknięte. Zapraszam młodzież z całego świata, aby przyjechała za cztery lata do Londynu na Igrzyska XXX Olimpiady - oświadczył przewodniczący MKOl Jacques Rogge

Zobacz powiekszenie
Fot. DYLAN MARTINEZ REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. TOBY MELVILLE REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. Matt Dunham AP
SERWISY
Jacques Rogge chwali, gani, radzi i broni gimnastyczek

Po szesnastu dniach sportowej rywalizacji w "Ptasim Gnieździe" ponownie spotkali się sportowcy z ponad 200 krajów świata, by po raz ostatni już podziwiać niezwykłą ceremonię przygotowaną przez Chińczyków, spojrzeć na ogień olimpijski, przemaszerować wokół stadionu i razem z widzami obserwować przekazanie flagi olimpijskiej organizatorom kolejnych, XXX igrzysk.

Zaraz po tym jak burmistrzowie Pekinu oraz Londynu zniknęli ze sceny, rozpoczęła się prezentacja gospodarza kolejnych igrzysk. Na stadion wjechał charakterystyczny w Wielkiej Brytanii czerwony autobus. Chwilę później dach się rozwarł a autokar przeobraził się w zieloną platformę, z której wyjechał Jimmy Page, który przy zaczął i zaczął grać znany przebój zespołu Led Zeppelin "Whole Lotta Love". Towarzyszyła mu piosenkarka Leona Lewis ubrana w imponująco długą, satynową suknię.

Kiedy skończyli z autokaru wreszcie wyłonił się główny bohater prezentacji, człowiek, na którego od tygodnia na pewno czekała cała Wielka Brytania - David Beckham, symbol angielskiej piłki. Wziął piłkę i kopnął ją w kierunku zgromadzonych niedaleko oficjeli i sportowców.

Niedługo później nastąpiło symboliczne pożegnanie Pekinu. Trójka sportowców po specjalnie przygotowanych schodkach ustawianych podczas wsiadania do samolotu zaczęła wspinać się na górę. Na szczycie zatrzymali się i spojrzeli na znicz olimpijski. Palący się przez ponad dwa tygodnie zmagań ogień, powoli zaczął gasną, by wreszcie po kilku minutach zgasnąć już na dobre. Znowu zapłonie za cztery lata, tym razem w Londynie.

Włoszczowska: Nie chciałam tego schrzanić

Notował w Pekinie Jakub Ciastoń
2008-08-23, ostatnia aktualizacja 2008-08-23 14:33
Zobacz powiększenie
Fot. Ivan Sekretarev AP

- Ani razu nie rozkojarzyłam się tym, że jestem druga. Nie pomyślałam sobie "o kurczę, świetnie jadę, jestem wspaniała". Wręcz przeciwnie, myślałam sobie: "jesteś druga, ale spokojnie, skoncentruj się, nie schrzań tego, wszystko się jeszcze może zdarzyć" - mówiła tuż po zdobyciu srebrnego medalu olimpijskiego Maja Włoszczowska

Magister inżynier Maja Włoszczowska

W styczniu została pani magistrem na kierunku matematyka finansowa. Czy dało się przed igrzyskami obliczyć, że zdobędzie pani medal?

Maja Włoszczowska: - Używając metod statystycznych nie, bo w ostatnich dwóch latach nie stawałam na podium najważniejszych imprez.

To co, straci pani teraz zaufanie do matematyki?

- Nie! Bo oprócz statystyki, jest jeszcze rachunek prawdopodobieństwa. Szansa na medal była niewielka, ale była. Według rachunku prawdopodobieństwa możliwe jest właściwie wszystko. To tylko kwestia wielkości mianownika w ułamku.

Jak duży był ten mianownik? Czy sportowo to spora niespodzianka?

- Widziałam, że jestem dobrze przygotowana. W 2004 i 2005 r. stawałam na podium MŚ, więc już wtedy należałam do światowej czołówki. Ale dwa ostatnie sezony miałam słabsze, zaliczyłam kilka bolesnych upadków, prześladowały mnie kontuzje. Dopiero niedawno na mistrzostwach świata w Val di Sole zajęłam 5. miejsce. Poczułam, że forma wraca. Wierzyłam przed igrzyskami, że medal jest w zasięgu. Wierzyłam w siebie.

Dużo pracy to panią kosztowało?

- Tak naprawdę to na ten medal pracuję od sześciu lat, czyli od kiedy współpracuję z trenerem Andrzejem Piątkiem. Dwa lata szykowaliśmy się do Aten, tam było szóste miejsce, jeszcze się nie udało. Potem cztery lata myśleliśmy już głównie o Pekinie.

Jaka była taktyka na wyścig?

- Chciałam zacząć w miarę spokojnie. Nie szarżować siłami na pierwszych rundach. Wyścig jest długi, to prawie dwie godziny na rowerze. W tym upale trzeba było oszczędzać na początku siły. Na zjazdach miałam się trzymać blisko czołówki i na pierwszym okrążeniu to się nie do końca udało, bo wyminęła mnie Kanadyjka i Rosjanka, a Spitz bardzo odskoczyła już od reszty. Ale potem przesunęłam się do przodu i już nie odpuściłam. Ważne było utrzymanie mocnego, równego tempa, ale z rezerwą na końcówkę. Trener Piątek zawsze powtarza, że ostatnie okrążenie trzeba pojechać "na 100 procent i jeszcze dorzucić dwa".

Cały czas wiedziała pani na trasie jaka jest sytuacja?

- Przejeżdżając przez metę zawsze patrzyłam jaką mam stratę do Spitz. Na trasie na bieżąco informacje wykrzykiwali mi też do ucha trener i polscy kibice, których było całkiem sporo. Trochę mniej wiedziałam, co się dzieje za moimi plecami, ale wyznaję zasadę, że za siebie się nie oglądam. Mimo wszystko, cały czas ścigałam Niemkę.

Jak ważna w takim wyścigu jest odporność psychiczna?

- Byłam cały czas skoncentrowana. Ani razu nie rozkojarzyłam się tym, że jestem druga. Nie pomyślałam sobie "o kurczę, świetnie jadę, jestem wspaniała". Wręcz przeciwnie, myślałam sobie: "jesteś druga, ale spokojnie, skoncentruj się, nie schrzań tego, wszystko się jeszcze może zdarzyć". Aż do ostatniego zjazdu nie myślałam o wyniku, tylko o tym, by dobrze jechać i nie przewrócić się.

Czy trasa przygotowana przez Chińczyków była bardzo trudna?

- W zeszłym roku byłam tu na przedolimpijskich testach. Trasa była wtedy znacznie łatwiejsza, z mniejszą ilością stromych zjazdów. Te niedawne zmiany mocno nas zaskoczyły. Było jasne, że Chińczycy robią to, by pomóc swoim zawodniczkom, które przygotowywały się na niej od miesięcy. Znały tu każdy kamień. Zresztą widziałam podczas wyścigu jak świetnie radziły sobie na zjazdach. Ale Chinki spuchły na trasie, nie miały siły w tym upale walczyć o medale. W sumie to nawet cieszę się, że trasa była trudniejsza. Lubię wysokie wymagania. Mistrzyni świata Hiszpanka Margarita Fullana zaliczyła upadek na zjeździe już na pierwszym okrążeniu.

Wyścig początkowo miał się odbyć w piątek, ale przeniesiono go na sobotę...

- W czwartek lało, trasa była więc trochę błotnista, śliska na zjazdach. Chińscy organizatorzy zdecydowali, że warunki są za trudne. Moim zdaniem spokojnie można było się ścigać. Widocznie znów coś nie pasowało gospodarzom, ale nie będę się tym teraz przejmować. Mam medal, mnie tam wszystko jedno. Strasznie się cieszę!

Jak pani zniosła ten piekarnik? W cieniu było ponad 40 stopni!

- Zazwyczaj medale na mistrzostwach świata i Europy zdobywałam przy znacznie chłodniejszej pogodzie. Odpowiadało mi nawet ściganie się w deszczu i błocie. Upał to zresztą w ogóle nie jest dobra pogoda dla polskich sportowców. Ale z drugiej strony, pogoda była taka sama dla wszystkich. Trzeba się było tylko dobrze przygotować.

Co to znaczy?

- Najważniejsze było uzupełnianie płynów. Odwodnienie przy takim upale może zabić. W rowerowym slangu mówimy, że "odcina prąd". Wtedy z drugiego miejsca można szybciutko spaść na 12. Dlatego na trasie cały czas piłam mieszankę rozcieńczonego w wodzie żelu energetyzującego. Piłam właściwie bez przerwy, nawet jak czułam, że nie chce mi się już pić. Brałam bidon za bidonem, to było dobrych kilka litrów. I sił jakoś starczyło.

Była pani w Laoshan już rok temu, a jak przygotowywała się do startu w ostatnich dniach?

- Bardzo pomógł nam kolega z kadry Marek Galiński. Razem z nim i Olą Dawidowicz uczyłyśmy się pokonywać zjazdy, zakręt po zakręcie, kilometr po kilometrze. W kolarstwie górskim zjazdy są tak samo ważne jak podjazdy. Trzeba je pokonywać szybko i świetnie technicznie, żeby zyskiwać czas, ale jednocześnie umieć odpoczywać, łapać oddech.

Dobrze pani spała ostatniej nocy?

- Mało. Szczerze mówiąc byłam niewyspana, ale to już nie pierwszy raz mi tak dobrze poszło na niewyspaniu (śmiech). Nie zdążyłam się jeszcze do końca przestawić po przylocie i zmianie czasu. Poza tym, w piątek wyścig miał być o 15. W sobotę wyznaczono go na 10. To jednak spora różnica, bo wszyscy trenowali wcześniej po południu i chodzili spać o 23. W piątek trzeba było się położyć dużo wcześniej.

Co srebrna medalistka je na śniadanie przed tak ważnym startem?

- Duuuużo węglowodanów. Większość kolarzy je przed startem makaron, ale my dziewczyny, jakoś tak nie lubimy. Jadłyśmy z Olą płatki musli z odrobiną gorącej wody i jogurtu. Do tego kawałek białego pieczywa z bananem i odrobiną miodu. Można więc powiedzieć, że to był taki system Adama Małysza - bułka z bananem.

Podobno miała pani problemy z hamulcami?

- Od trzeciej pętli nie mogłam dobrze hamować na zjazdach, bo uciekała mi klamka [od hamulca]. Znów wszystko przez ten upał. Stosujemy hamulce hydrauliczne, więc jak jest tak gorąco, to płyn się bardzo nagrzewa i zwiększa objętość. Klamka "ucieka" wtedy z ręki tak bardzo, że z trudem mogę do niej sięgnąć. Bałam się, że za chwilę w ogóle nie będę mogła hamować. Przez trzy ostatnie rundy na zjazdach byłam już bardzo ostrożna. To jest tego typu usterka, której nie da się szybko naprawić w boksie technicznym na trasie.

Mimo tych kłopotów, rywalki nie mogły się do pani zbliżyć.

- Może przez to, że nie sięgałam do tego hamulca. Do mety niosła mnie siła rozpędu (śmiech).

Jakiś kryzysowy moment? Straciła pani równowagę?

- Poza hamulcami wszystko było w porządku. Ani razu nie było niebezpieczeństwa upadku. Na pierwszym okrążeniu musiałam tylko na moment zejść z roweru po upadku Fullany. To właśnie wtedy Niemka odskoczyła na kilkadziesiąt sekund. Już nikt nie zdołał jej dogonić. Kto wie, być może gdyby nie wywrotka Hiszpanki, dałoby się walczyć ze Spitz do końca. Ale bez przesady, srebro też jest super.

Pani magister matematyki zdobywa srebrny medal w kolarstwie górskim. To co będzie dalej - matematyka, czy jednak rowery?

- Studia skończyłam w styczniu. Nie miałam jeszcze czasu pomyśleć co z tym zrobię. Chyba nie zwiążę się na stałe z matematyką. Chciałabym dalej się kształcić, wybiorę pewnie coś związanego ze sportem na AWF. Ale na razie cały czas chce się też ścigać.

Złota medalistka Sabine Spitz ma 36 lat, pani dopiero w listopadzie skończy 25. Czy to znaczy, że o medale będzie pani walczyć jeszcze na dwóch olimpiadach?

- W kolarstwie górskim faktycznie najczęściej jest tak, że najlepsze wyniki osiąga się po trzydziestce. Teoretycznie powinnam być jeszcze silniejsza niż teraz. Teraz czuję się mocna i chcę to wykorzystać. Ale nie wiem, co będzie się działo w ciągu czterech lat do igrzysk w Londynie w 2012 r.

Teraz na zasłużony urlop?

- Trzy dni w samolocie. Przez Polskę lecimy prosto do Australii, bo przed nami jeszcze dwa starty w Pucharze Świata. Ale spokojnie, odpocznę sobie trochę w samolocie, a potem, jak już wrócimy z Antypodów.

Zawsze pani maluje paznokcie na biało-czerwono?

- Zawsze na imprezy mistrzowskie. Niby teraz miał być inny kolor, ale się w końcu rozmyśliłam. I dobrze!

Trener Włoszczowskiej: Czułem, że Majka jest w formie

Włoszczowska wywalczyła srebro w upale

Maja ukruszyła sobie ząb na srebrze

Maja ukruszyła ząb na chińskim srebrze

Towary "Made in China" nigdy nie słynęły z wysokiej jakości. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę Maja Włoszczowska, dlatego gdy tylko dostała srebrny medal chciała sprawdzić, ile tak naprawdę jest on wart. Na szczęście medal nie okazał się podróbką, choć teraz naszą Maję czeka wizyta u dentysty...

czytaj dalej...
REKLAMA

Drobny ubytek w uzębieniu naszej pięknej mistrzyni zauważył nasz redakcyjny kolega, który zarzeka się, ze przed dzisiejszym startem uśmiech pani Mai był... kompletny. Nie mamy powodów, by mu nie wierzyć. W końcu w zdjęcia naszej zawodniczki wpatruje się nie od dziś.

Zniewalający uśmiech Mai sprzed kilku dni
kliknij zdjęcie by powiększyć

Zniewalający uśmiech Mai sprzed kilku dni

Po dzisiejszej dekoracji Maja sprawdza kruszec...
kliknij zdjęcie by powiększyć

Po dzisiejszej dekoracji Maja sprawdza jakość kruszcu...

...i po chwili nasza najpiękniejsza kolarka ma bardziej zawadiacki uśmiech
kliknij zdjęcie by powiększyć