sobota, 17 stycznia 2009

Jerzy Ziętek: Człowiek z nieciekawych czasów

Michał Smolorz
2009-01-17, ostatnia aktualizacja 2009-01-17 17:11

Życie i dzieło Jerzego Ziętka należą do tematów historycznych, w których nie ma szans na kompromis. Podobnie jak np. w kwestii (toutes proportions gardées) powstania warszawskiego do końca świata ścierać się będą skrajności, tak też będzie i z "człowiekiem z kryką"

Zobacz powiekszenie
Kadr z filmu "Gospodarz", który wyprodukowała Discovery TVN Historia. Gen. Ziętek na kąpielisku Fala
ZOBACZ TAKŻE
Życie i dzieło Jerzego Ziętka należą do tematów historycznych, w których nie ma szans na kompromis. Podobnie jak np. w kwestii (toutes proportions gardées) powstania warszawskiego do końca świata ścierać się będą skrajności, tak też będzie i z "człowiekiem z kryką". Jedni zawsze będą go uznawać za wybitnego gospodarza, służącego swoim ziomkom i swojej ziemi najlepiej, jak było można w bezdusznym komunizmie, inni za komunistycznego aparatczyka, umaczanego we wszystkich niegodziwościach XX wieku.

W tym sporze wszystkie strony mają swoje racje, którym trudno przeczyć, dlatego nie ma szans na racjonalny rezultat. Stary Jorg jest postacią pomieszaną, niejednoznaczną, różne budzi emocje. Niech to zilustruje seria hipotetycznych rozpraw wokół najważniejszych etapów jego życiorysu. Rozpraw między Hagiografem (bezkrytycznie zakochanym w swym idolu), Lustratorem (na każdym kroku wietrzącym diabła) i Sceptykiem (który stara się unikać jednoznacznych ocen).

Rozprawa o powstaniach

Hagiograf: Jerzy Ziętek był zasłużonym polskim działaczem narodowym, uczestnikiem powstań śląskich, z bronią w ręku walczył w powstaniach o wyzwolenie narodowe na Górnym Śląsku.

Lustrator: To mistyfikacja, dorobiony życiorys. Nie ma śladu jakiejkolwiek działalności Ziętka w polskim ruchu narodowym przed I wojną, zresztą za młody był na to. Nie ma także dowodów na jego udział w I i II powstaniu śląskim. Jest mało wiarygodna poszlaka udziału w końcowym etapie III powstania i to na funkcji łącznika, a nie w walkach z bronią w ręku.

Sceptyk: Dopiero teraz będzie można tę kwestię wiarygodnie zbadać, na podstawie kopii dokumentacji powstańczej, które trzy lata temu dotarły do Polski. Dotąd weryfikację uprawnień kombatanckich (także powstańczych) opierano na mało wiarygodnej dokumentacji Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD), gdzie prym wodzili "utrwalacze władzy ludowej", a której Jerzy Ziętek do końca życia był wysokim aktywistą. A przypisywanie sobie albo wyolbrzymianie zasług kombatanckich jako legitymacji do działalności publicznej nie zmieniło się od czasów starożytnych po dziś dzień. I współcześnie nie brakuje polityków z adnotacją w CV: "w stanie wojennym w antykomunistycznej opozycji", którzy byli tak głęboko zakonspirowani, że nikt o nich wówczas nie słyszał. Niestety, nikt dotąd nie zabrał się na poważnie za studiowanie archiwum powstańczego, co pozwoliłoby ostatecznie zamknąć tę kontrowersję.

Rozprawa o przedwojennej kolaboracji

Hagiograf: Już w okresie międzywojennym Ziętek dał się poznać jako sprawny administrator, dobry gospodarz, aktywny samorządowiec.

Lustrator: Kiedy wszyscy Ślązacy stali murem za Korfantym, Ziętek zaparł się go, przeszedł na stronę wroga i oddał się na służbę sanacji. W Radzionkowie nie był wybranym burmistrzem, tylko komisarzem narzuconym przez wojewodę wbrew woli mieszkańców. Był posłem sanacyjnego BBWR-u, całkowicie oddanym ówczesnej władzy.

Sceptyk: To tylko mit, jakoby Ślązacy murem stali za Wojciechem Korfantym, w opozycji do wojewody, którego otaczali importowani aparatczycy i "kolaboranci". W sanacyjnej ekipie było wielu Ślązaków, wystarczy przywołać Stanisława Ligonia, czołowego twórcę politycznej propagandy tej ekipy. Dziś Ligoniowi nikt tego nie wyrzuca. Jeśli więc Ziętek był już przed wojną "zaprzańcem", to w doborowym towarzystwie.

Rozprawa o wojennych wyborach

Lustrator: Wszystko wskazuje na to, że podczas okrytego mrokiem tajemnicy pobytu w ZSRR Jerzy Ziętek podjął współpracę z NKWD i jako oficer tej formacji wrócił do Polski.

Hagiograf: Bzdura, to sam Ziętek wymyślił i puszczał w obieg plotki o swojej współpracy z KGB, dzięki czemu unikał kontaktów z polską bezpieką.

Sceptyk: To też jest sprawa, której nikt nie chce poważnie zbadać, jakby bojąc się prawdy. Skoro dobrze rozeznano kulisy współpracy z NKWD Aleksandra Zawadzkiego, wieloletniego zwierzchnika i protektora Ziętka, cóż stoi na przeszkodzie, aby zbadać resztę, zamiast wymawiać się niewiedzą o tym czasie. Pamiętajmy, że nasz bohater nie był mało znaczącym liniowym porucznikiem, ale oficerem politycznym wysokiego szczebla (zastępcą dowódcy dywizji). Dotąd w dziejopisarstwie nie wskazano na inną drogę do tej funkcji, jak tylko przez NKWD. Ale kto wie, może zdarzały się wyjątki.

Rozprawa o wielkim budowniczym

Hagiograf: Nie ma drugiego polityka, który zrobił dla Śląska tak wiele, lista jego inwestycji publicznych jest bardzo długa: Spodek, szpitale, sanatoria, Park Kultury i Wypoczynku, drogi i cała reszta z wielkiej listy dokonań.

Lustrator: Szkoda, że nie dodajemy do tej listy bezpowrotnie zniszczonych zabytków, które na polecenie Ziętka znikły jako "relikty imperializmu i niemieckiej dominacji", na czele z pałacem w Świerklańcu. Osławione centrum rehabilitacyjne w Reptach też powstało na zasadzie dewastacji miejscowego kompleksu pałacowego. Na fundamentach Muzeum Śląskiego zbudowano socrealistyczny Pałac Związków Zawodowych. Tak wychwalana "przebudowa Katowic" oznaczała przede wszystkim zniszczenie klasycznej zabudowy miasta i zastąpienie jej komunistyczną pseudomodernistyczną i niefunkcjonalną tandetą, która szpeci miasto do dziś.

Sceptyk: Burzenie i budowanie jest właściwe każdej epoce, nie należy się tym ekscytować. Tym bardziej po wielkiej wojnie. Pamiętajmy jednak, że Ziętek był u władzy równo 30 lat, to kawał czasu. Tak krytykowany sanacyjny wojewoda Michał Grażyński przez 13 lat sprawowania urzędu zbudował o wiele więcej i to daleko cenniejszych obiektów publicznych, a nikt go za to nie wychwala. Wprost przeciwnie, ciągle jest dyżurnym szwarccharakterem śląskiej historii. A już trudno porównywać Ziętka do XIX-wiecznych pionierów górnośląskiego przemysłu, budowniczych śląskich miast, których dzieło było po stokroć większe - a których wymieniać nawet nie wolno, o pomnikach nie wspominając.

Rozprawa o polityku, który służył ludziom

Hagiograf: Ziętek był wzorem polityka, który miał misję służenia ludziom i swojemu regionowi, czemu podporządkowywał całą aktywność. W zbrodniczym komunizmie zachował przyzwoitość, w każdych warunkach i na każdym urzędzie kierował się publicznym dobrem, pomagał każdemu w miarę swoich możliwości. W przeciwieństwie do ponurych aparatczyków miał swoje ludzkie oblicze.

Lustrator: To dziwnie rozumiana służba publiczna - uczestnictwo we wszystkich nadużyciach i zbrodniach stalinizmu, w tym w wygnaniu śląskich biskupów, po tym jak na jego ręce złożono protesty w sprawie wycofania religii ze szkół. I tak było przez cały PRL, aż do stanu wojennego, bo zapominamy, że jako członek Rady Państwa Jerzy Ziętek złożył swój podpis pod tym aktem. Pomagał, owszem, tym, którzy do niego dotarli, a do których sam miał interesy: lekarzom, dziennikarzom, inżynierom, artystom. Jednak aby w gospodarce niedoboru komuś dać, trzeba było innym zabrać. Jeśli ktoś poza kolejką dostał mieszkanie albo samochód, to kosztem innego, który pokornie i latami czekał w kolejce.

Sceptyk: Wszystko, co uznajemy za wielkość Ziętka, w demokracji byłoby nie do pomyślenia. To taki absolutyzm w wersji rosyjskiej, w którym z łaski jednego człowieka wynika wszystko: od wielkich inwestycji, po przydział papieru toaletowego do szpitala. Państwo prawa ma tę zaletę, że na wszystko ustala reguły, których potem wszyscy przestrzegają. W państwie bezprawia wszystko zależy od tego, ile kto realnej władzy zgarnie pod siebie i jak ją potem wykorzystuje. W politologii ten sposób sprawowania władzy nazywa się woluntaryzmem i nie jest wzorem do naśladowania. A kwestię stanu wojennego, jakże często podnoszoną, też należałoby w końcu zbadać. W grudniu 1981 roku Ziętek był już na tyle zniedołężniały, że nie ruszał się z pięterka swojej willi w Ustroniu. Jak doszło do "podpisania" - to przecież można wyświetlić.

Rozprawa o Ślązaku

Hagiograf: W komunistycznej dwuwładzy kierowany przez Jorga urząd wojewódzki obsadzony był przede wszystkim przez Ślązaków, pracowitych i kompetentnych, w przeciwieństwie do Komitetu Wojewódzkiego PZPR, gdzie królowali Zagłębiacy, elita nieudaczników i nierobów. Jorg podkreślał swoją śląskość, mówił gwarą, cenił swoich ziomków i wszystko dla nich robił. Nie bez powodu w plebiscycie "Gazety Wyborczej" na Ślązaków Stulecia zajął drugie miejsce, zaraz za Wojciechem Korfantym.

Lustrator: W strukturach KW PZPR było równie wielu rodowitych Ślązaków, z których niektórzy wykazywali się większą wrednością, nieuctwem i niekompetencją jak Zagłębiacy. A u Ziętka - poza kilkoma wyjątkami - najlepsi urzędnicy pochodzili spoza Śląska, bo wykształconych i kompetentnych śląskich urzędników po prostu nie było. A w dodatku najbardziej wredne i represyjne agendy komunistycznego państwa (wydział finansowy, komisja do spraw szkodnictwa gospodarczego, kolegium karno-orzekające, wydział do spraw wyznań, cenzura), zarządzane przez ubeków, ulokowane były w... urzędzie wojewódzkim.

Sceptyk: Co tu kryć, owa bezgraniczna tęsknota za "Ślązakiem, któremu się udało", to jeszcze jeden dowód śląskich kompleksów. W świecie trwałego mitu, że "zawsze obcy nami rządzili, a Ślązak przeznaczony był wyłącznie do łopaty", nagle jaśnieje wielka gwiazda "naszego" Jorga, który wbrew przekleństwu sięgnął najwyższych szczytów władzy i dobrze się sprawił na tym urzędzie, potwierdzając przekonanie o naszych nadzwyczajnych przymiotach.

Bez rozstrzygnięcia

Taką wymianę argumentów można ciągnąć w nieskończoność. Trwała obecność Jerzego Ziętka w naszej świadomości wynika w dużej mierze z konsekwentnego i całkiem współczesnego PRL-u. "Człowiek z kryką" ciągle ma swoje lobby złożone z ludzi, którzy osobiście wiele mu zawdzięczają - artystów, naukowców, lekarzy, inżynierów, architektów, którzy właśnie pod jego opiekuńczymi skrzydłami osiągali sukcesy. To oni postawili mu pomnik w centrum Katowic (choć na jego pełne sfinansowanie brakło im determinacji). Ta wdzięczna pamięć o dawnym protektorze wynika też z nieskromnego przekonania o wielkości własnego dorobku, czego wielu apologetów Starego Jorga nie potrafi ukryć. Gloryfikując Ziętka, wynoszą na piedestał przede wszystkim siebie, swoje czasy i swoje dzieła.

Bez wątpienia Jerzy Ziętek był postacią nietuzinkową, wyróżniał się pozytywnie na tle PRL-owskiej szarzyzny. Bez wątpienia pozostawił po sobie spory dorobek. Bez wątpienia miał poczucie misji publicznej i wypełniał je najlepiej, jak potrafił. Bez wątpienia szedł w życiu na daleko idące kompromisy moralne, i to za cenę wielkich ofiar osobistych.

Ale w tej postaci i z tą filozofią życiową mógł istnieć, i być skutecznym tylko w złym czasie, za którym tęsknić nie sposób. Nawet jeśli dziś jesteśmy skazani na bezbarwne, bezpłciowe figurki lokalnych polityków, i z rozrzewnieniem wspominamy tamtego jowialnego, korpulentnego batiuszkę, który i spić potrafił kogo trzeba, i kryką przez grzbiet przyłożyć.

Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice

Pilot nowym bohaterem Ameryki

James Bone, Christine Seib "The Times"

2009-01-16 20:56:47, aktualizacja: 2009-01-16 20:57:07

Po bezpiecznym wylądowaniu uszkodzonym airbusem A320 na rzece Hudson u wybrzeży Manhattanu pilota maszyny, 58-letniego Chesley'a B. "Sully'ego" Sullenbergera III uznano za bohatera. To dzięki niemu nikt nie zginął.

To on właśnie - w lotnictwie cywilnym pracuje od 29 lat - wydał pasażerom lotu 1549 linii US Airways mrożącą krew w żyłach komendę: Przygotować się na twardy wstrząs.

W latach 1973-1980 Sullenberger służył w amerykańskich siłach powietrznych jako pilot myśliwca. Był także instruktorem i szefem działu bezpieczeństwa lotów w Air Line Pilots Association.

Nowy bohater jest autorem napisanej wspólnie z naukowcami z NASA pracy na temat sytuacji powodujących błędy w sztuce pilotażu. Dwa lata temu założył własną firmę doradczą Safety Reliability Methods Inc.

Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg - sam doświadczony pilot - powiedział, że Sullenberger, już po awaryjnym lądowaniu, wyraźnie oświadczył, iż będzie ostatnim, który opuści pokład.

- Pilot wykonał mistrzowską robotę. Nie tylko bezpiecznie wylądował, ale też do końca sprawdzał, czy wszyscy opuścili samolot. Już po opuszczeniu pokładu przez pasażerów dwukrotnie przeszedł między rzędami siedzeń, by osobiście upewnić się, że maszyna jest pusta. Rozmawiałem też z jednym z pasażerów, który potwierdził, iż Sullenberger zajął miejsce przy samym końcu i sprawdzał, czy pasażerowie już opuścili pokład - mówił Bloomberg.

- To niewiarygodny wyczyn. Pilot był cały czas spokojny. Wspaniale lądował. Samolot opuścił jako jeden z ostatnich. Widziałem Sullenbergera i niektórych członków załogi. Poza nimi na pokładzie nie było już nikogo - powiedział reporterowi CNN jeden z ocalałych pasażerów Fred Beretta.

Inni opisują, jak w jednej chwili maszyna zmieniła kierunek. Zamiast lecieć w stronę Charlotte w Północnej Karolinie, zaczęła lądować na rzece Hudson tuż u nadbrzeży Theater District na Manhattanie.

W chwili przymusowego lądowania na pokładzie airbusa A320, który ledwie sześć minut przedtem wystartował z lotniska LaGuardia, znajdowało się 150 pasażerów, dwóch pilotów i trzy stewardesy. Nagle samolotem zatrzęsło. W okolicy silników pojawił się ogień.

- Siedziałem na miejscu 22A. Lewy silnik eksplodował. Natychmiast zaczęły wydobywać się z niego płomienie. Widziałem wszystko bardzo dokładnie. Poczułem dziwny zapach - jakby benzyny. Kilka minut później pilot powiedział: "Przygotujcie się na twardy wstrząs" - mówi inny ocalały pasażer Kolodjay.

- Usłyszeliśmy głośny huk. Poczuliśmy wstrząs, dym i zapach ognia. Maszyna nagle skręciła i skierowała się w innym kierunku. Nic jednak nie wskazywało, iż tracimy nad nią kontrolę.

Widzieliśmy tylko, że coś się dzieje. Zawracaliśmy. Nagle zjawił się pilot i oznajmił, żebyśmy przygotowali się na twardy wstrząs. To były jedyne słowa, jakie usłyszeliśmy. Niektórzy pasażerowie zaczęli krzyczeć i płakać. Ale większość zachowywała spokój. Powiedziałem sobie: OK. A więc to tak. Trudno. Czułem, że zbliża się katastrofa - powiedział CNN inny ocalały pasażer Alberto Panero.

Urzędnicy pracujący w wysokościowcach na Manhattanie widzieli, jak samolot schodzi pod łagodnym kątem i powoli ląduje na wodzie. Nie miał wystawionego podwozia.

Sullenbergerowi udało się uniknąć najgorszego - zanurzenia w wodzie skrzydeł samolotu. Zdaniem ekspertów mogło ono spowodować jego wywrotkę. Do kadłuba wlewało się coraz więcej wody. Pasażerowie założyli kamizelki ratunkowe, zgromadzili się na skrzydłach i wchodzili do tratw ratunkowych.

W okolicznych biurowcach pracownicy tłoczyli się wokół telewizorów, by na gorąco śledzić rozgrywający się na rzece dramat.

- Ojciec krzyknął do mnie: "Spójrz, samolot spada do rzeki". Szybował i szybował, coraz bardziej zbliżając się do rzeki. W końcu uderzył o taflę wody w okolicy 81. przystani na wysokości 40. ulicy. Siła uderzenia niosła go w dół - aż na wysokość 47. Gdy tylko dotknął wody, eksplodował jak wulkan - mówi "The Times" Stiro Katehs, który śledził przebieg katastrofy, jadąc wraz z ojcem samochodem 77. ulicą.

Powietrze wypełnił ryk syren wozów strażackich, karetek pogotowia i policyjnych radiowozów. Na promenadzie biegnącej wzdłuż rzeki Hudson zaczęli gromadzić się gapie z okolicznych biur, restauracji i sklepów.

Promy kursujące pomiędzy Manhattanem a wybrzeżem stanu New Jersey natychmiast zaczęły kierować się na miejsce zdarzenia, by przejąć rozbitków. Pasażerowie byli cali i zdrowi. Marzli jedynie z powodu przenikliwego zimna. Temperatura w mieście sięgała wtedy 6 stopni Celsjusza.
Tłum. Zbigniew Mach

***

Co roku dochodzi na świecie do tysięcy incydentów lotniczych z udziałem ptaków. Ich łączne straty szacuje się na 1,2 mld dol. W większości przypadków uderzenia nie zakłócają lotu. Kłopoty zaczynają się, gdy ptaki wpadają do silnika, a nawet - tak jak w Nowym Jorku - do obu silników samolotu.

Seksualne życie Polaków rozkwita jak nigdy dotąd

(© PAP)

Polska Anita Czupryn

2009-01-17 09:08:09, aktualizacja: 2009-01-17 11:34:02

"Polska" dotarła do wyników najnowszych badań o seksie Polaków przeprowadzonych przez znanego seksuologa profesora Zbigniewa Izdebskiego. Okazuje się, że po niemal 20 latach rewolucji seksualnej, jaką przeżywaliśmy od 1989 roku, nastąpiła zasadnicza zmiana w naszych postawach. Dla kobiet coraz częściej to nie orgazm za wszelką cenę, a poczucie bliskości z partnerem świadczy o udanym życiu intymnym. Do muzeum odchodzi też Polak macho, zaliczający największą liczbę partnerek.

Obu płciom bardziej zależy na czułości, bliskości, premiowana jest dojrzałość. Już nie wykrzykujemy haseł wolności seksualnej, nie walczymy o prawo do zdrady, mniej nas kręci ostry seks. To zmiana kulturowa - mówi prof. Izdebski, który odkrywa przed nami nagą prawdę o życiu seksualnym Polaków.

Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, co dzieje się w naszych sypialniach. Aż 9 na 10 dorosłych Polaków deklaruje satysfakcję i zadowolenie z tej dziedziny życia. Najciekawsze jest to, że niesamowitą radość z seksu czerpią dziś osoby po pięćdziesiątce. Badanie życia intymnego osób starszych przeprowadzono w Polsce po raz pierwszy. Wcześniej funkcjonowały stereotypy i mity, np. ten, że babcie i dziadkowie nie potrzebują seksu. A to bzdura. Potrzebują. I coraz częściej szukają i znajdują partnerów. Także za pomocą internetu. Zwłaszcza kobiety, których jest najwięcej w tej grupie wiekowej.

Ale to tyle dobrych nowin. Bo okazuje się, że mężczyźni mają dziś z seksem duże problemy. Nawet ci młodzi, do 30. roku życia, skarżą się na brak zainteresowania igraszkami wynikający z przepracowania oraz stresu związanego z pracą . Coraz częściej mają też kłopoty z erekcją - zdradza profesor. Wszyscy zaś, niezależnie od wieku, odczuwają strach przed kobietami i tym, czy się sprawdzą, idąc z nimi do łóżka. Jednak aż 60 proc. mężczyzn i 70 proc. kobiet wierzy, że można kochać jednego partnera całe życie.

Naga prawda o seksie

Jesteśmy zadowoleni ze swojego życia seksualnego (9 na 10 Polaków), ale wciąż czujemy niedosyt. Choć dziś od partnera oczekujemy przede wszystkim czułości i poczucia bezpieczeństwa, a nie wielokrotnych orgazmów, nie pogardzamy nowoczesnymi środkami przekazu, np. internetem, by jeszcze bardziej uatrakcyjnić swoje życie seksualne i znaleźć drugą połowę. Tak czyni 1,8 mln Polaków, czyli ok. 5 proc. populacji.

I choć jesteśmy wciąż religijni (93 proc. ankietowanych określa siebie jako katolików), nie przeszkadza nam to cieszyć się seksualnością i eksperymentować z nowymi pozycjami i technikami. Nawet jeśli dawno przekroczyliśmy już pięćdziesiątkę, do niedawna jeszcze uważaną za początek końca łóżkowych przyjemności.

Takie wnioski, ujmując rzecz w dużym skrócie, wynikają z badań przeprowadzonych w ubiegłym roku przez znanego polskiego seksuologa Zbigniewa Izdebskiego. Ich wyniki ukażą się dopiero jesienią tego roku w książce "Seksualność Polaków na progu XXI wieku. Studium badawcze". Ale specjalnie dla "Polski" wybitny seksuolog ujawnia to, co się zmieniło w naszych erotycznych zachowaniach. A zmieniło się sporo i są to głównie zmiany kulturowe.

Choć pewne nawyki pozostają bez zmian. Tak jak zawsze, dziś Polacy najczęściej i najchętniej kochają się w piątki, soboty i niedziele między godziną 21 a 24. Lato - jak zwykle - jest tą porą roku, która najbardziej sprzyja seksualnej aktywności. Wciąż najczęściej kochamy się w pozycji klasycznej, ale nowe jest to, że stajemy się coraz bardziej śmiali w łóżku. Coraz więcej Polaków uprawia np. seks oralny, robi to dziś 40 procent dorosłych i ta liczba wciąż wzrasta - mówi prof. Izdebski. Świadczy to o naszej większej otwartości na seks. Bo np. w porównaniu z latami 90., kiedy tylko 6 procent Polaków przyznawało się do stosunków analnych, teraz mówi o nich 18 procent.

Co ciekawe, przy tej coraz większej otwartości nie wzrasta liczba osób korzystających z usług prostytutek (to wciąż od lat 11 procent), ale nastąpiła zmiana jakościowa - teraz agencje towarzyskie częściej odwiedzają młodzi mężczyźni przed trzydziestką. Są zapracowani, zestresowani, nie mają czasu na stałe partnerki i mają kłopoty z erekcją.

W pracy narzucają sobie zbyt szybkie tempo. To, czego oczekują po powrocie do domu, to święty spokój: zjeść, położyć się i zasnąć - ocenia Izdebski. Niezależnie jednak od wieku przybywa mężczyzn przeżywających lęk przed kontaktem seksualnym z kobietą. Aż 30 procent ankietowanych boi się, że się nie sprawdzi i skompromituje w oczach partnerki.

Wszystko przez to, twierdzi prof. Izdebski, że kobiety stały się bardziej wymagające. Mężczyźni mają poczucie, że są oceniani przez kobiety, które wyedukowane na kolorowych czasopismach, dobrze wiedzą, ile czasu powinno się poświęcić na grę wstępną, kiedy sprawdzić wilgotność pochwy, twardość sutków i zabarwienie ciała - mówi. I dodaje: - Cała ta metodyka dochodzenia do orgazmu kobiety jest niczym trudny test na inteligencję i powoduje, że mężczyzna czuje się spięty, zastanawia się, czy to wszystko dobrze zapamięta, czy da sobie radę. Pada więc stereotyp samca, który "zawsze musi chcieć i zawsze może". Współczesnego mężczyznę coraz częściej "boli głowa" i daje sobie do tego prawo.

Jednak okazuje się, że kobiety, choć już dawno dobrze wiedzą "jak to się robi" i jaką techniką dojść do orgazmu, wcale o nim już tak nie marzą. - Nawet te, które potrafią wielokrotnie szczytować podczas jednego stosunku, nie zawsze uważają, że mają udane życie seksualne - opowiada profesor. - Dziś ważniejsza jest dla nich więź i poczucie bezpieczeństwa. Rzadziej niż poprzednie pokolenie zmieniają partnerów. Przestały wierzyć w hasła, że skakanie z kwiatka na kwiatek może kogokolwiek uszczęśliwić. Połowa mężczyzn (tylko 10 proc. mniej niż kobiet) uważa tak samo.

Najbardziej uderzająca zmiana dotyczy seksu ludzi po 50. roku życia i starszych. Ludzie ci łamią stereotyp mówiący o tym, że babcie i dziadkowie nie potrzebują seksu - mówi profesor. - Dziś nawet 70-latkowie podkreślają wagę tej sfery życia. Ponad połowa kobiet po 50. roku życia uważa, że nie ma granicy wieku, po której spada ich zainteresowanie seksem. Ponad połowa mężczyzn w tym okresie życia uważa, że u nich taka granica to 62 lata. Co ciekawe, dla ludzi starszych internet jest większą szansą niż dla młodzieży, aby za jego pomocą znaleźć kogoś bliskiego - partnera o takich samych upodobaniach życiowych.

Zresztą internauci to odrębna kategoria badanych, której prof. Izdebski poświęcił sporo uwagi. Mimo że niemal wszyscy oni (97 procent) uważają, że seks internetowy nie jest satysfakcjonujący, to jednak go uprawiają. Co trzeci internauta przyznaje, że odczuwa podniecenie spowodowane rozmową o seksie, a co dziesiąty masturbuje się przed ekranem komputera. Tak zaspokajają się głównie mężczyźni (87 procent) o średniej wieku 27 lat. Co trzeci internauta spotkał się z osobą poznaną online w tak zwanym realu. Co czwarty - odbył stosunek seksualny. Tylko 55 procent z nich użyło prezerwatywy.

Profesor przebadał też zachowania Polaków w kontekście zagrożeń HIV/AIDS, m.in. grupę prostytuujących się chłopców i dziewcząt (120 osób). Z tych badań widać wyraźnie, że nie boimy się już zakażonych i częściej wyrażamy gotowość pomocy. Nosiciele wirusa HIV są też akceptowani w rodzinach, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia. A z drugiej strony nie dopuszczamy do siebie myśli, że nasz partner mógłby nas zakazić. Ponad 75 procent Polaków w ogóle nie myśli o tym, aby wykonać sobie test na HIV.

Najbardziej drażliwymi pytaniami dla badanych okazały się te, które dotyczyły kontaktów homoseksualnych, przemocy seksualnej i zdrady. To ciągle sfera tabu. Polacy nawet anonimowo nie chcą deklarować zachowań, które nie są akceptowane społecznie, a nawet potępiane.

Badania Izdebskiego to część szeroko zakrojonych badań życia seksualnego Polaków, jakie odbywają się co cztery lata. W tym roku już po raz czwarty ankieterzy ruszą w teren i będą nas znów przepytywać jesienią.