2009-01-16 20:56:47, aktualizacja: 2009-01-16 20:57:07
Po bezpiecznym wylądowaniu uszkodzonym airbusem A320 na rzece Hudson u wybrzeży Manhattanu pilota maszyny, 58-letniego Chesley'a B. "Sully'ego" Sullenbergera III uznano za bohatera. To dzięki niemu nikt nie zginął.
To on właśnie - w lotnictwie cywilnym pracuje od 29 lat - wydał pasażerom lotu 1549 linii US Airways mrożącą krew w żyłach komendę: Przygotować się na twardy wstrząs.
W latach 1973-1980 Sullenberger służył w amerykańskich siłach powietrznych jako pilot myśliwca. Był także instruktorem i szefem działu bezpieczeństwa lotów w Air Line Pilots Association.
Nowy bohater jest autorem napisanej wspólnie z naukowcami z NASA pracy na temat sytuacji powodujących błędy w sztuce pilotażu. Dwa lata temu założył własną firmę doradczą Safety Reliability Methods Inc.
Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg - sam doświadczony pilot - powiedział, że Sullenberger, już po awaryjnym lądowaniu, wyraźnie oświadczył, iż będzie ostatnim, który opuści pokład.
- Pilot wykonał mistrzowską robotę. Nie tylko bezpiecznie wylądował, ale też do końca sprawdzał, czy wszyscy opuścili samolot. Już po opuszczeniu pokładu przez pasażerów dwukrotnie przeszedł między rzędami siedzeń, by osobiście upewnić się, że maszyna jest pusta. Rozmawiałem też z jednym z pasażerów, który potwierdził, iż Sullenberger zajął miejsce przy samym końcu i sprawdzał, czy pasażerowie już opuścili pokład - mówił Bloomberg.
- To niewiarygodny wyczyn. Pilot był cały czas spokojny. Wspaniale lądował. Samolot opuścił jako jeden z ostatnich. Widziałem Sullenbergera i niektórych członków załogi. Poza nimi na pokładzie nie było już nikogo - powiedział reporterowi CNN jeden z ocalałych pasażerów Fred Beretta.
Inni opisują, jak w jednej chwili maszyna zmieniła kierunek. Zamiast lecieć w stronę Charlotte w Północnej Karolinie, zaczęła lądować na rzece Hudson tuż u nadbrzeży Theater District na Manhattanie.
W chwili przymusowego lądowania na pokładzie airbusa A320, który ledwie sześć minut przedtem wystartował z lotniska LaGuardia, znajdowało się 150 pasażerów, dwóch pilotów i trzy stewardesy. Nagle samolotem zatrzęsło. W okolicy silników pojawił się ogień.
- Siedziałem na miejscu 22A. Lewy silnik eksplodował. Natychmiast zaczęły wydobywać się z niego płomienie. Widziałem wszystko bardzo dokładnie. Poczułem dziwny zapach - jakby benzyny. Kilka minut później pilot powiedział: "Przygotujcie się na twardy wstrząs" - mówi inny ocalały pasażer Kolodjay.
- Usłyszeliśmy głośny huk. Poczuliśmy wstrząs, dym i zapach ognia. Maszyna nagle skręciła i skierowała się w innym kierunku. Nic jednak nie wskazywało, iż tracimy nad nią kontrolę.
Widzieliśmy tylko, że coś się dzieje. Zawracaliśmy. Nagle zjawił się pilot i oznajmił, żebyśmy przygotowali się na twardy wstrząs. To były jedyne słowa, jakie usłyszeliśmy. Niektórzy pasażerowie zaczęli krzyczeć i płakać. Ale większość zachowywała spokój. Powiedziałem sobie: OK. A więc to tak. Trudno. Czułem, że zbliża się katastrofa - powiedział CNN inny ocalały pasażer Alberto Panero.
Urzędnicy pracujący w wysokościowcach na Manhattanie widzieli, jak samolot schodzi pod łagodnym kątem i powoli ląduje na wodzie. Nie miał wystawionego podwozia.
Sullenbergerowi udało się uniknąć najgorszego - zanurzenia w wodzie skrzydeł samolotu. Zdaniem ekspertów mogło ono spowodować jego wywrotkę. Do kadłuba wlewało się coraz więcej wody. Pasażerowie założyli kamizelki ratunkowe, zgromadzili się na skrzydłach i wchodzili do tratw ratunkowych.
W okolicznych biurowcach pracownicy tłoczyli się wokół telewizorów, by na gorąco śledzić rozgrywający się na rzece dramat.
- Ojciec krzyknął do mnie: "Spójrz, samolot spada do rzeki". Szybował i szybował, coraz bardziej zbliżając się do rzeki. W końcu uderzył o taflę wody w okolicy 81. przystani na wysokości 40. ulicy. Siła uderzenia niosła go w dół - aż na wysokość 47. Gdy tylko dotknął wody, eksplodował jak wulkan - mówi "The Times" Stiro Katehs, który śledził przebieg katastrofy, jadąc wraz z ojcem samochodem 77. ulicą.
Powietrze wypełnił ryk syren wozów strażackich, karetek pogotowia i policyjnych radiowozów. Na promenadzie biegnącej wzdłuż rzeki Hudson zaczęli gromadzić się gapie z okolicznych biur, restauracji i sklepów.
Promy kursujące pomiędzy Manhattanem a wybrzeżem stanu New Jersey natychmiast zaczęły kierować się na miejsce zdarzenia, by przejąć rozbitków. Pasażerowie byli cali i zdrowi. Marzli jedynie z powodu przenikliwego zimna. Temperatura w mieście sięgała wtedy 6 stopni Celsjusza.
Tłum. Zbigniew Mach
***
Co roku dochodzi na świecie do tysięcy incydentów lotniczych z udziałem ptaków. Ich łączne straty szacuje się na 1,2 mld dol. W większości przypadków uderzenia nie zakłócają lotu. Kłopoty zaczynają się, gdy ptaki wpadają do silnika, a nawet - tak jak w Nowym Jorku - do obu silników samolotu.
W latach 1973-1980 Sullenberger służył w amerykańskich siłach powietrznych jako pilot myśliwca. Był także instruktorem i szefem działu bezpieczeństwa lotów w Air Line Pilots Association.
Nowy bohater jest autorem napisanej wspólnie z naukowcami z NASA pracy na temat sytuacji powodujących błędy w sztuce pilotażu. Dwa lata temu założył własną firmę doradczą Safety Reliability Methods Inc.
Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg - sam doświadczony pilot - powiedział, że Sullenberger, już po awaryjnym lądowaniu, wyraźnie oświadczył, iż będzie ostatnim, który opuści pokład.
- Pilot wykonał mistrzowską robotę. Nie tylko bezpiecznie wylądował, ale też do końca sprawdzał, czy wszyscy opuścili samolot. Już po opuszczeniu pokładu przez pasażerów dwukrotnie przeszedł między rzędami siedzeń, by osobiście upewnić się, że maszyna jest pusta. Rozmawiałem też z jednym z pasażerów, który potwierdził, iż Sullenberger zajął miejsce przy samym końcu i sprawdzał, czy pasażerowie już opuścili pokład - mówił Bloomberg.
- To niewiarygodny wyczyn. Pilot był cały czas spokojny. Wspaniale lądował. Samolot opuścił jako jeden z ostatnich. Widziałem Sullenbergera i niektórych członków załogi. Poza nimi na pokładzie nie było już nikogo - powiedział reporterowi CNN jeden z ocalałych pasażerów Fred Beretta.
Inni opisują, jak w jednej chwili maszyna zmieniła kierunek. Zamiast lecieć w stronę Charlotte w Północnej Karolinie, zaczęła lądować na rzece Hudson tuż u nadbrzeży Theater District na Manhattanie.
W chwili przymusowego lądowania na pokładzie airbusa A320, który ledwie sześć minut przedtem wystartował z lotniska LaGuardia, znajdowało się 150 pasażerów, dwóch pilotów i trzy stewardesy. Nagle samolotem zatrzęsło. W okolicy silników pojawił się ogień.
- Siedziałem na miejscu 22A. Lewy silnik eksplodował. Natychmiast zaczęły wydobywać się z niego płomienie. Widziałem wszystko bardzo dokładnie. Poczułem dziwny zapach - jakby benzyny. Kilka minut później pilot powiedział: "Przygotujcie się na twardy wstrząs" - mówi inny ocalały pasażer Kolodjay.
- Usłyszeliśmy głośny huk. Poczuliśmy wstrząs, dym i zapach ognia. Maszyna nagle skręciła i skierowała się w innym kierunku. Nic jednak nie wskazywało, iż tracimy nad nią kontrolę.
Widzieliśmy tylko, że coś się dzieje. Zawracaliśmy. Nagle zjawił się pilot i oznajmił, żebyśmy przygotowali się na twardy wstrząs. To były jedyne słowa, jakie usłyszeliśmy. Niektórzy pasażerowie zaczęli krzyczeć i płakać. Ale większość zachowywała spokój. Powiedziałem sobie: OK. A więc to tak. Trudno. Czułem, że zbliża się katastrofa - powiedział CNN inny ocalały pasażer Alberto Panero.
Urzędnicy pracujący w wysokościowcach na Manhattanie widzieli, jak samolot schodzi pod łagodnym kątem i powoli ląduje na wodzie. Nie miał wystawionego podwozia.
Sullenbergerowi udało się uniknąć najgorszego - zanurzenia w wodzie skrzydeł samolotu. Zdaniem ekspertów mogło ono spowodować jego wywrotkę. Do kadłuba wlewało się coraz więcej wody. Pasażerowie założyli kamizelki ratunkowe, zgromadzili się na skrzydłach i wchodzili do tratw ratunkowych.
W okolicznych biurowcach pracownicy tłoczyli się wokół telewizorów, by na gorąco śledzić rozgrywający się na rzece dramat.
- Ojciec krzyknął do mnie: "Spójrz, samolot spada do rzeki". Szybował i szybował, coraz bardziej zbliżając się do rzeki. W końcu uderzył o taflę wody w okolicy 81. przystani na wysokości 40. ulicy. Siła uderzenia niosła go w dół - aż na wysokość 47. Gdy tylko dotknął wody, eksplodował jak wulkan - mówi "The Times" Stiro Katehs, który śledził przebieg katastrofy, jadąc wraz z ojcem samochodem 77. ulicą.
Powietrze wypełnił ryk syren wozów strażackich, karetek pogotowia i policyjnych radiowozów. Na promenadzie biegnącej wzdłuż rzeki Hudson zaczęli gromadzić się gapie z okolicznych biur, restauracji i sklepów.
Promy kursujące pomiędzy Manhattanem a wybrzeżem stanu New Jersey natychmiast zaczęły kierować się na miejsce zdarzenia, by przejąć rozbitków. Pasażerowie byli cali i zdrowi. Marzli jedynie z powodu przenikliwego zimna. Temperatura w mieście sięgała wtedy 6 stopni Celsjusza.
Tłum. Zbigniew Mach
***
Co roku dochodzi na świecie do tysięcy incydentów lotniczych z udziałem ptaków. Ich łączne straty szacuje się na 1,2 mld dol. W większości przypadków uderzenia nie zakłócają lotu. Kłopoty zaczynają się, gdy ptaki wpadają do silnika, a nawet - tak jak w Nowym Jorku - do obu silników samolotu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz