piątek, 2 stycznia 2015

Mikołejko: Na obraz i podobieństwo

 

Po­gląd o ubo­gim Je­zu­sie przy­wę­dro­wał do Pol­ski wraz z za­ko­na­mi fran­cisz­kań­ski­mi. To one uka­za­ły Je­zu­sa jako ubo­gie­go syna ludu - mówi prof. Zbi­gniew Mi­ko­łej­ko.

 
 
Wierni w Grocie Narodzenia w krypcie pod ołtarzem Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem
Foto: AFP Wierni w Grocie Narodzenia w krypcie pod ołtarzem Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem

– Panie pro­fe­so­rze, Jezus jest po­sta­cią bi­blij­ną czy hi­sto­rycz­ną?

*Prof. Zbi­gniew Mi­ko­łej­ko: – Od chrztu w Jor­da­nie, czyli pod­ję­cia przez Je­zu­sa dzia­łal­no­ści pu­blicz­nej, znamy fakty prze­ma­wia­ją­ce za tym, że ist­niał na­praw­dę. Z dru­giej stro­ny ewan­ge­lie opi­su­ją­ce życie Je­zu­sa mają nie­wie­le wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią, ich au­to­rzy prze­cież go nie znali. Nasza wy­obraź­nia bo­żo­na­ro­dze­nio­wa i ob­rzę­do­wość wy­wo­dzi się przy tym m.​in. z ewan­ge­lii, które nie zo­sta­ły uzna­ne za ka­no­nicz­ne. Mam na myśli choć­by tra­dy­cje zwią­za­ne z szop­ką i osioł­kiem. Ewan­ge­lii w ogóle nie można trak­to­wać jako kro­nik życia Je­zu­sa – to tek­sty re­li­gij­ne ope­ru­ją­ce ję­zy­kiem sym­bo­li zro­zu­mia­łym dla ludzi ży­ją­cych w cza­sach i miej­scach, w któ­rych po­wsta­wa­ły.

– Ko­ściół nie ukry­wa, że ewan­ge­licz­ne opo­wie­ści o Je­zu­sie mają cha­rak­ter umow­ny. Po­dob­nie jak data jego uro­dze­nia. W wy­da­nej przed dwoma laty książ­ce "Jezus z Na­za­re­tu" Be­ne­dykt XVI po­twier­dził, że po­da­wa­na data uro­dzin Je­zu­sa jest błęd­na.

– Mnich Dio­ni­zy Mniej­szy (Mały), który na po­le­ce­nie pa­pie­ża Jana I ukła­dał w VI w. ka­len­darz, po­my­lił się przy ob­li­cza­niu roku uro­dze­nia Je­zu­sa. I można przy­jąć, że Jezus uro­dził się sześć-sie­dem lat wcze­śniej. Nie­zna­na jest też dłu­gość jego życia. Obec­nie twier­dzi się, że umarł w wieku 36-37 lat, a więc zgod­nie z ka­len­da­rzem chrze­ści­jań­skim ok. 29 r. "po na­ro­dze­niu Chry­stu­sa". Naj­więk­szy szko­puł jed­nak tkwi w dniu i mie­sią­cu uro­dze­nia Je­zu­sa. Zgod­nie z prze­ka­za­mi uro­dził się – we­dług ka­len­da­rza ży­dow­skie­go – w mie­sią­cu nisan, czyli w mar­cu-kwiet­niu. Przy­ję­cie tej daty spo­wo­do­wa­ło­by jed­nak na­ło­że­nie się Bo­że­go Na­ro­dze­nia na okres pas­chal­ny, wiel­ka­noc­ny. Aby roz­dzie­lić te dwa mo­men­ty, za­czę­to po­szu­ki­wać bar­dziej sto­sow­ne­go dnia. Po­ja­wia­ły się różne po­my­sły. Osta­tecz­nie wy­bra­no na datę na­ro­dzin Chry­stu­sa dzień świę­ta Mitry, który miał się uro­dzić 25 grud­nia – ten dzień ob­cho­dzo­no w Rzy­mie jako świę­to Słoń­ca Nie­zwy­cię­żo­ne­go. Mi­tra­izm był za­ra­zem naj­więk­szym kon­ku­ren­tem chrze­ści­jań­stwa, a kult Mitry w pierw­szych wie­kach na­szej ery był znacz­nie bar­dziej roz­po­wszech­nio­ny niż kult Je­zu­sa.

Dwanaście strasznych dni

– Wy­zna­cze­nie na so­bo­rze w Nicei w 325 r. daty na­ro­dze­nia Je­zu­sa na 25 grud­nia miało wy­ma­zać pa­mięć o Mi­trze?

– Nie tylko o nim, ale także o urzą­dza­nych w okre­sie prze­si­le­nia zi­mo­we­go w Rzy­mie Sa­tur­na­liach – kar­na­wa­le ku czci boga Sa­tur­na, kiedy ob­da­ro­wy­wa­no się pre­zen­ta­mi. 25 grud­nia jest zresz­tą bar­dzo ważny we wszyst­kich re­li­giach. To bo­wiem pierw­szy dzień, w któ­rym za spra­wą ob­ro­tu ciał nie­bie­skich przy­by­wa świa­tła. Ciem­ność za­czy­na być prze­zwy­cię­ża­na przez świa­tło, zło przez dobro, ma­te­ria zaś przez to, co du­cho­we. Do dziś w sta­rych kul­tu­rach eu­ro­pej­skich za­cho­wa­ła się pa­mięć o tzw. 12 strasz­nych dniach – okre­sie mię­dzy 25 grud­nia a 6 stycz­nia. Wła­śnie wtedy roz­gry­wa się naj­za­cie­klej­sza walka życia i śmier­ci, świa­tła i mroku, de­mo­nii i bo­sko­ści. Złe moce i ciem­ność za­czy­na­ją co praw­da ustę­po­wać, ale wciąż sta­wia­ją za­cię­ty opór. W Pol­sce świę­to­wa­nie Bo­że­go Na­ro­dze­nia za­cho­wa­ło to bar­dzo ar­cha­icz­ne pod­gle­bie. Sie­dzi­my obok zie­lo­ne­go drzew­ka, w kręgu świa­tła, a na ze­wnątrz sza­le­ją złe moce. Sym­bo­li­zu­ją­ce życie zie­leń i ilu­mi­na­cja mają je od­pę­dzić. Po­dob­ną funk­cję speł­nia­ją fa­jer­wer­ki w syl­we­stra (świę­to usta­no­wio­ne w IV w. przez pa­pie­ża Syl­we­stra) – pier­wot­nie nie sym­bo­li­zo­wa­ły one ra­do­ści z na­dej­ścia no­we­go roku, lecz od­stra­sza­ły zło. Ten okres koń­czy 12. noc, pod­czas któ­rej od­by­wa­ły się sza­lo­ne za­ba­wy kar­na­wa­ło­we i ma­ska­ra­dy. W tę noc dzie­je się dra­mat Szek­spi­ra "Wie­czór Trzech Króli" – w ory­gi­na­le nosi on tytuł "Twel­fth Night, or What You Will ("Dwu­na­sta noc, czyli co chce­cie"). W 12. noc w wy­wró­co­nym na opak świe­cie wszyst­ko jest do­zwo­lo­ne: chło­piec jest dziew­czy­ną, dziew­czy­na chło­pa­kiem, ksią­żę wy­gnań­cem, wy­gna­niec księ­ciem, ka­płan bła­znem, a bła­zen ka­pła­nem.

Prof. Zbigniew Mikołejko
Foto: Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta Prof. Zbigniew Mikołejko

– Ten ka­len­darz bo­żo­na­ro­dze­nio­wy wy­glą­da na bar­dzo po­gma­twa­ny.

– Jest bar­dziej po­gma­twa­ny, niż my­śli­my. Świę­ta sta­no­wią wyrwę w chro­nos, czyli cza­sie wy­zna­cza­nym przez ruchy ciał nie­bie­skich: wszyst­ko się rodzi, roz­wi­ja i prze­mi­ja. Świę­ta są wyrwą w tym cza­sie li­ne­ar­nym, wy­zna­cza je ka­iros – szcze­gól­ny mo­ment w cza­sie, za­sty­gnię­cie prze­szy­te świę­to­ścią. Ten czas nie pły­nie li­ne­ar­nie, lecz bie­gnie po kole, ob­ra­ca się w cyklu rocz­nym, po­wta­rza­jąc wy­da­rze­nia – także te z Be­tle­jem i Na­za­re­tu. Nie ma tu czasu prze­szłe­go, jest wy­łącz­nie czas te­raź­niej­szy. Nie­przy­pad­ko­wo śpie­wa­my: "Dzi­siaj w Be­tle­jem we­so­ła no­wi­na", "Jezus ma­lu­sień­ki leży wśród sta­jen­ki", "Anio­ło­wie się ra­du­ją". W tym cza­sie cy­klicz­nym do­cho­dzi do otwar­cia wiel­kie­go prze­stwo­ru (prze­strze­ni) zno­szą­ce­go wszel­kie gra­ni­ce. Umar­li mie­sza­ją się z ży­wy­mi – mamy tego licz­ne ślady w pol­skim świę­to­wa­niu Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Choć­by pusty ta­lerz, o któ­rym mó­wi­my eu­fe­mi­stycz­nie, że jest prze­zna­czo­ny dla osoby w po­dró­ży. O jaką po­dróż cho­dzi? Ano o tę, do któ­rej stro­iły się w sute fu­trza­ne czapy panie uwiecz­nio­ne na XVII-, XVIII-wiecz­nych por­tre­tach tru­mien­nych. Na świą­tecz­nym stole mamy mak, który ko­ja­rzy się ze snem, śmier­cią, po­dob­nie jak grzy­by i susz. W tym cza­sie za­wie­sze­nia bo­go­wie, lu­dzie i zwie­rzę­ta mówią jed­nym gło­sem, jak było w mi­tycz­nych po­cząt­kach. Na­wią­zu­je do tego zwy­czaj po­da­wa­nia zwie­rzę­tom do­mo­wym opłat­ka. Świę­ta to także czas nie­go­to­wo­ści – peł­ne­go pa­ra­dok­sów i sprzecz­no­ści pro­ce­su sta­wa­nia się. Ge­nial­nie opi­su­je to Fran­ci­szek Kar­piń­ski w ko­lę­dzie: "Bóg się rodzi, moc tru­chle­je, / Pan nie­bio­sów ob­na­żo­ny! / Ogień krzep­nie, blask ciem­nie­je, / Ma gra­ni­ce Nie­skoń­czo­ny. / Wzgar­dzo­ny, okry­ty chwa­łą". Tym sta­nem nie­go­to­wo­ści świa­ta Kar­piń­ski objął rów­nież dzie­lo­ną przez za­bor­ców Pol­skę – po­bło­go­sła­wio­na przez boże dziec­ko wyj­dzie z opre­sji.

Ubogi syn ludu

– W tej samej ko­lę­dzie są słowa: "Śmier­tel­ny Król nad wie­ka­mi! / A Słowo Cia­łem się stało / I miesz­ka­ło mię­dzy nami". Po­łą­cze­nie w po­sta­ci Je­zu­sa bo­sko­ści i cie­le­sno­ści nie było dla wcze­snych chrze­ści­jan oczy­wi­ste.

– Wokół tej spra­wy to­czy­ły się nie­ustan­nie za­żar­te spory. Ne­sto­riusz, pa­triar­cha Kon­stan­ty­no­po­la, który dał po­czą­tek ne­sto­ria­nom, prze­ko­ny­wał, że nie da się po­go­dzić w Je­zu­sie dwóch natur: bo­skiej i ludz­kiej, bo one wy­stę­pu­ją osob­no. Z kolei aria­nie twier­dzi­li, że Jezus ma tylko jedną na­tu­rę – ludz­ką, do rangi Boga zo­stał pod­nie­sio­ny przez ojca. Ad­op­cja­nie trak­to­wa­li Je­zu­sa jako czło­wie­ka ad­op­to­wa­ne­go przez ojca, gno­sty­cy uwa­ża­li go za niż­sze­go Zbaw­cę, róż­ne­go od czy­sto du­cho­we­go Chry­stu­sa. Ko­ściół or­miań­ski i inne Ko­ścio­ły mo­no­fi­zyc­kie wi­dzia­ły w Je­zu­sie jedną na­tu­rę – monos phy­sis – bo­sko-ludz­ką, zmie­sza­ną jak świa­tło. Do­pie­ro po so­bo­rze ni­cej­skim za­czy­na się upo­wszech­niać idea współ­ist­nie­nia w Je­zu­sie dwóch natur – bo­skiej i ludz­kiej.

Co wiemy dzisiaj "Ewangelii żony Jezusa"?

– Od kiedy za­czę­to świę­to­wać Boże Na­ro­dze­nie?

– Pierw­si chrze­ści­ja­nie świę­to­wa­li tylko agapę – wspól­ny po­si­łek nie­dziel­ny. Przez 300 lat chrze­ści­ja­nie nie ob­cho­dzi­li Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Jego świę­to­wa­nie ma zwią­zek z uzna­niem chrze­ści­jań­stwa za rów­no­praw­ną re­li­gię w Ce­sar­stwie Rzym­skim, a na­stęp­nie pod­nie­sie­niem jej do rangi re­li­gii pań­stwo­wej i za­ka­za­niem kul­tów po­gań­skich. Te wy­da­rze­nia od­no­szą się do IV w. Jed­nak mu­si­my pa­mię­tać, że w tam­tych cza­sach Ko­ściół nie funk­cjo­no­wał jako jedna hie­rar­chicz­na struk­tu­ra. Ist­nia­ło pięć pa­triar­cha­tów i wiele roz­pro­szo­nych Ko­ścio­łów czy wręcz grup lo­kal­nych, które po­słu­gi­wa­ły się róż­ny­mi ewan­ge­lia­mi, róż­ny­mi opi­sa­mi życia Je­zu­sa, usta­na­wia­ły wła­sne po­rząd­ki i ka­len­da­rze świą­tecz­ne. Sy­tu­acja za­czę­ła się zmie­niać do­pie­ro od so­bo­ru ni­cej­skie­go. Pod ko­niec IV w. – po ostrych spo­rach i wal­kach – uzgod­nio­no kształt No­we­go Te­sta­men­tu.

– Te spory i walki omi­nę­ły zie­mie pol­skie, na które chrze­ści­jań­stwo do­tar­ło w dru­giej po­ło­wie X w. Uro­dzo­ny w sta­jen­ce, ubogi Jezus był po­sta­cią bar­dzo bli­ską lu­do­wi pol­skie­mu, co zna­la­zło od­bi­cie w ko­lę­dach.

– Po­gląd o ubo­gim Je­zu­sie przy­wę­dro­wał do Pol­ski wraz z za­ko­na­mi fran­cisz­kań­ski­mi, np. ber­nar­dy­na­mi i ka­pu­cy­na­mi. Fran­cisz­ka­nie dali bli­skie po­gań­skim miesz­kań­com na­szych ziem po­czu­cie jed­no­ści świa­ta ko­smicz­ne­go, bo­skie­go, ludz­kie­go i przy­rod­ni­cze­go. Św. Fran­ci­szek uka­zy­wa­ny jest do dziś w oto­cze­niu zwie­rząt, które – jak na­uczał – są rów­nie miłe Bogu jak lu­dzie. I to fran­cisz­ka­nie uka­za­li Je­zu­sa jako ubo­gie­go syna ludu, któ­rym on nie był. Jezus i jego ucznio­wie po­cho­dzi­li – mó­wiąc dzi­siej­szym ję­zy­kiem – z klasy śred­niej. Jezus nie był synem cie­śli – fa­ce­ta z he­bel­kiem, lecz ar­chi­tek­ta i bu­dow­ni­cze­go domów o kon­struk­cji drew­nia­nej, czło­wie­ka wy­so­kiej spe­cja­li­za­cji. Fran­cisz­ka­nie zaś upo­wszech­ni­li obraz Je­zu­sa w żło­bie, urzą­dzi­li szop­ki przed­sta­wia­ją­ce staj­nię be­tle­jem­ską z Je­zu­sem, Marią, Jó­ze­fem, pa­ste­rza­mi, by­dłem i owca­mi. Szu­ka­li sku­tecz­nych form zbli­że­nia ludu i Boga – mu­sia­ły one być pro­ste i do­pa­so­wa­ne do po­zio­mu wier­nych.

Symbol chłopskiego losu

– Spis lud­no­ści mojej wsi z 1849 r. uwzględ­nia lo­ka­to­rów kur­ni­ka. Uro­dze­nie się dziec­ka w staj­ni w Pol­sce przez wieki nie bu­dzi­ło zdzi­wie­nia.

– To się od­no­si nawet do wieku XX, wa­run­ki życia na wsi były kosz­mar­ne. Ale ulu­do­wie­nie Chry­stu­sa – to trze­ba wy­raź­nie pod­kre­ślić – jest wtór­ne. Nie by­ło­by go pew­nie, gdyby w Pol­sce nie zo­sta­ła za­szcze­pio­na re­li­gij­ność typu fran­cisz­kań­skie­go. Zresz­tą ta re­li­gij­ność fran­cisz­kań­ska naj­pierw zo­sta­ła prze­ka­za­na szlach­cie, a potem – w XVIII-XIX w. – ze­szła do chło­pów. Re­li­gij­ność lu­do­wa miała cha­rak­ter na­śla­dow­czy, nie była wy­two­rem ory­gi­nal­nym. Po­ka­zał to w swo­ich pra­cach wy­bit­ny so­cjo­log kul­tu­ry i re­li­gii Ste­fan Czar­now­ski. Wcze­śniej chłop przy­cho­dził do ko­ścio­ła, nie­wie­le ro­zu­mie­jąc z tego, co mówił ksiądz. Prze­ce­nia­my zresz­tą re­li­gij­ność śre­dnio­wie­cza. Prze­cięt­ny ry­cerz krzy­żac­ki – czło­nek za­ko­nu za­li­cza­ne­go do elity in­te­lek­tu­al­nej Eu­ro­py – był nie­pi­śmien­ny, znał na ogół je­dy­nie dwie mo­dli­twy: "Ojcze nasz" i "Zdro­waś Mario". Nie mo­że­my dziś zro­zu­mieć, jak niski był po­ziom wie­dzy i wy­obraź­ni ludu.

W "Chło­pach" Rey­mon­ta, któ­rych akcja toczy się w cza­sach dość nam bli­skich, bo w ostat­niej de­ka­dzie XIX w., wę­drow­ny dziad opo­wia­da miesz­kań­com Li­piec o Je­zu­sie, który ma psa Burka i cho­dzi na od­pust do po­bli­skiej miej­sco­wo­ści. A oni w to wie­rzą.

– Chłop do czasu znie­sie­nia pańsz­czy­zny – w za­bo­rze ro­syj­skim do­ko­na­ne­go do­pie­ro w 1864 r. – żył w prze­strze­ni o śred­ni­cy 14 km. Jego ho­ry­zont nawet w sen­sie do­słow­nym był bar­dzo ogra­ni­czo­ny. Chło­pi byli nie­pi­śmien­ni, od­cię­ci od świa­ta i kul­tu­ry. To, co na­zy­wa­my tra­dy­cyj­ny­mi pol­ski­mi ko­lę­da­mi, jest wy­two­rem miast i szlach­ty, do­pie­ro potem na­stą­pi­ło ich ulu­do­wie­nie.

Drew­nia­ne fi­gur­ki Chry­stu­sa Fra­so­bli­we­go ucho­dzą za ory­gi­nal­ny wy­twór kul­tu­ry lu­do­wej.

– Nic bar­dziej błęd­ne­go. Wi­ze­ru­nek Chry­stu­sa Fra­so­bli­we­go upo­wszech­nił się w Ko­ście­le po czar­nej za­ra­zie w 1348 r., która do­pro­wa­dzi­ła do śmier­ci co naj­mniej 30% miesz­kań­ców Eu­ro­py. Chry­stus Fra­so­bli­wy – umę­czo­ny, bi­czo­wa­ny, ocie­ka­ją­cy krwią – za­stą­pił do­mi­nu­ją­cy wcze­śniej obraz Pan­to­kra­to­ra, Chry­stu­sa rzą­dzą­ce­go świa­tem, wiel­kie­go sę­dzie­go, zwy­cięz­cy grze­chu i śmier­ci. Na­to­miast sym­bo­lem chłop­skiej tro­ski i współ­czu­cia, chłop­skie­go losu stał się kilka wie­ków póź­niej. Było to zwią­za­ne z po­gor­sze­niem się sy­tu­acji chło­pów. W XVI w. nie­któ­rzy chłop­scy sy­no­wie mogli skoń­czyć Aka­de­mię Kra­kow­ską, zo­stać jak Kle­mens Ja­nic­ki po­eta­mi, a nawet bi­sku­pa­mi. To jed­nak się koń­czy, na­ra­sta znie­wo­le­nie chło­pa. W XVIII w. jada on go­rzej niż 200 lat wcze­śniej. Chłop spada na sam dół dra­bi­ny spo­łecz­nej, to­wa­rzy­szy temu na­ra­sta­ją­ce znie­wo­le­nie i ra­sizm spo­łecz­ny ubra­ny w teo­rię "chama" wy­wie­dzio­ną z Bi­blii.

Wymazane. Bolesne milczenie Kościoła

Z jednej strony nadużycie władzy, przemoc i hipokryzja, z drugiej zastraszenie, ciężar grzechu i ogromny wstyd. Historie tysięcy młodych kobiet, uwięzionych w latach 50., 60. i 70. w irlandzkich pralniach sióstr magdalenek i przyklasztornych Domach Matki i Dziecka, to porażający i przerażający dowód na społeczne zakłamanie, obyczajowe tabu i zależności państwa od Kościoła
 

– Chłop cha­mem jest i basta…

– Zgod­nie z bi­blij­nym prze­ka­zem, cała Zie­mia za­lud­ni­ła się po­tom­ka­mi Noego, który miał trzech synów: Sema, Ja­fe­ta i Chama. Za prze­wi­nie­nie wobec ojca Cham wraz z po­tom­stwem zo­sta­li prze­klę­ci i wy­zna­czo­no im rolę naj­niż­szych sług po­tom­ków po­zo­sta­łych braci. Spro­wa­dze­ni do roli "cha­mów" chło­pi nie mieli szans na po­pra­wę swego losu. Da­wa­no ją po­tom­kom Sema – kiedy Żydzi, np. fran­ki­ści (człon­ko­wie ży­dow­skiej grupy re­li­gij­nej kie­ro­wa­nej przez Ja­ku­ba Fran­ka, opi­sa­nej przez Olgę To­kar­czuk w "Księ­gach Ja­ku­bo­wych"), prze­cho­dzi­li na ka­to­li­cyzm, sta­wa­li się au­to­ma­tycz­nie szlach­tą. Cham po­zo­sta­wał cha­mem. To z cza­sem wy­wo­ła­ło dzi­kie bunty chłop­skie po­łą­czo­ne z rze­zią i po­żo­gą, takie jak ra­ba­cja ga­li­cyj­ska z 1846 r. pod wodzą Ja­ku­ba Szeli. To­wa­rzy­szył jej przy tym prze­kaz, że Naj­ja­śniej­szy Pan, czyli wie­deń­ski ce­sarz, w za­pu­sty za­wie­sił na trzy dni dzie­sięć przy­ka­zań i można rżnąć "cia­ra­chów" po­wy­żej 12. roku życia: szlach­tę, miesz­czan, księ­ży, pra­cow­ni­ków dwo­rów (tylko męż­czyzn, z ko­bie­ta­mi, jak pla­no­wał Szela, chło­pi mieli się po­że­nić i stwo­rzyć nową rasę).

– Rżnę­li ich nawet pi­ła­mi.

– Ten obraz przy­wo­łu­je Pan Młody w "We­se­lu": "Myśmy wszyst­ko za­po­mnie­li; mego dziad­ka piłą rżnę­li…". Ska­za­ni na by­dlę­cy los chło­pi da­wa­li upust swoim uczu­ciom i emo­cjom naj­czę­ściej w wy­obraź­ni re­li­gij­nej. Chry­stus Fra­so­bli­wy – cier­pią­cy, współ­czu­ją­cy, da­ją­cy po­cie­sze­nie i na­dzie­ję od­trą­co­nym – prze­ma­wiał do nich, do­da­wał otu­chy.

Spór o koronę

– "Chry­stus się rodzi, nas oswo­bo­dzi".

– No wła­śnie.

– Z dru­giej stro­ny w XIX w. po­ja­wia się od­wo­łu­ją­ce się do Je­zu­sa hasło z zu­peł­nie in­ne­go pnia spo­łecz­ne­go: "Pol­ska Chry­stu­sem na­ro­dów".

– Me­sja­nizm miał ko­rze­nie w śre­dnio­wiecz­nych ru­chach mi­le­na­ry­stycz­nych, które gło­si­ły, że wraz z ro­kiem 1000 na­dej­dzie okres pa­no­wa­nia Boga na Ziemi. Teo­log Jo­achim z Fiore (zm. w 1202 r.) prze­kształ­cił je w całą teo­rię, prze­su­wa­jąc ter­min na­dej­ścia Kró­le­stwa Bo­że­go. Z do­ko­na­ne­go przez niego po­dzia­łu na trzy epoki hi­sto­rycz­ne (Ojca, Syna i Ducha Świę­te­go) sko­rzy­stał Hegel w roz­wa­ża­niach nad tym, czym są dzie­je – cha­otycz­ną chma­rą fak­tów po­zba­wio­nych lo­go­su, du­cho­we­go rdze­nia, czy też pew­nym po­rząd­kiem. W tym pro­ble­mie za­wie­ra się także py­ta­nie o sens cier­pie­nia w hi­sto­rii. Hegel uznał, że w hi­sto­rii jest po­rzą­dek re­li­gij­ny, za­wie­ra się on w roz­wo­ju ab­so­lut­ne­go ducha. Gdy przej­dzie przez fazę ducha su­biek­tyw­ne­go i obiek­tyw­ne­go, gdy się wy­peł­ni, na­stą­pi ko­niec hi­sto­rii – wy­peł­ni Ab­so­lut, co w re­li­gij­nych wi­zjach od­po­wia­da Kró­le­stwu Nie­bie­skie­mu. Te po­glą­dy od­dzia­ły­wa­ły na Adama Mic­kie­wi­cza, Zyg­mun­ta Kra­siń­skie­go i Au­gu­sta Ciesz­kow­skie­go, któ­rzy do­strze­gli w Pol­sce cier­pią­ce­go Je­zu­sa, mo­gą­ce­go zba­wić na­ro­dy Eu­ro­py. Me­sja­nizm pol­ski był me­sja­ni­zmem elit. Ale nie by­li­śmy wy­jąt­ko­wi, co po­ka­zał w pra­cach sprzed ponad 100 lat Ma­rian Zdzie­chow­ski – w Eu­ro­pie Środ­ko­wo-Wschod­niej mie­li­śmy całe mnó­stwo me­sja­ni­zmów, m.​in. me­sja­nizm li­tew­ski, ro­syj­ski, ukra­iń­ski.

– Jeśli nie "Pol­ska Chry­stu­sem na­ro­dów", to może "Chry­stus kró­lem Pol­ski"? Wciąż ak­tyw­ne są ruchy in­tro­ni­za­cyj­ne, które do­ma­ga­ją się ko­ro­na­cji Je­zu­sa na króla Pol­ski. Na­wo­ły­wał do tego z try­bu­ny sej­mo­wej w 2006 r. poseł Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści. Dwa lata temu we wszyst­kich ko­ścio­łach od­czy­ta­no list bi­sku­pów sprze­ci­wia­ją­cych się in­tro­ni­za­cji.

– To oczy­wi­ste sta­no­wi­sko, bo ko­ro­na­cja ozna­cza­ła­by wpi­sa­nie Je­zu­sa w kon­kret­ny po­rzą­dek po­li­tycz­ny. Tym­cza­sem od czasu So­bo­ru Wa­ty­kań­skie­go II ka­to­li­cyzm nie utoż­sa­mia się z żadną opcją spo­łecz­ną, po­li­tycz­ną czy świa­to­po­glą­do­wą ani z żadną par­tią. Rze­czy­wi­stość świec­ka nie da rady za­własz­czyć Je­zu­sa, nawet pod­no­sząc Chry­stu­sa do roli mo­nar­chy.

*Prof. Zbigniew Mikołejko – filozof i historyk religii, kierownik Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk

Słowo, które podzieliło świat

 

Emilia Padoł Dziennikarka Onetu

18 wrze­śnia 2012 roku prof. Karen Leigh King z Ha­rvar­du po­ka­za­ła świa­tu nie­wiel­ki ka­wa­łek pa­pi­ru­su, który wy­wo­łał burzę w mię­dzy­na­ro­do­wych me­diach. Skra­wek za­pi­sa­ny w ję­zy­ku kop­tyj­skim po­zo­sta­wił chrze­ści­jan na całym świe­cie z otwar­tym py­ta­niem o pew­ność zasad tkwią­cych u pod­staw wła­snej re­li­gii. Po­sta­wił rów­nież trud­ne za­da­nie przed współ­cze­sną nauką, która musi zwe­ry­fi­ko­wać swoje moż­li­wo­ści po­zna­nia tek­stu sprzed ponad szes­na­stu stu­le­ci. A wszyst­ko to przez słowa: „…Jezus rzekł im: »Moja żona« (…) ona może stać się moim uczniem". W tej spra­wie po­zo­sta­je wciąż wię­cej pytań, niż od­po­wie­dzi. Co wiemy dzi­siaj o „Ewan­ge­lii żony Je­zu­sa"?

 
Kawałek papirusu zapisany w języku koptyjskim
Foto: AFP Kawałek papirusu zapisany w języku koptyjskim

Co zro­bi­ła pro­fe­sor King?

REKLAMA

Pro­fe­sor Karen King jest uzna­nym na­ukow­cem Uni­wer­sy­te­tu Ha­rvar­da. Od 2009 roku jest kie­row­nicz­ką ha­rvardz­kiej Ka­te­dry Teo­lo­gii, funk­cję tę pełni jako pierw­sza ko­bie­ta w hi­sto­rii. King po­sia­da bar­dzo bo­ga­ty do­ro­bek na­uko­wy, w któ­rym sku­pia się przede wszyst­kim na chrze­ści­jań­skich apo­kry­fach (czyli nie­uzna­nych przez Ko­ściół tek­stach re­li­gij­nych), kom­pa­ra­ty­sty­ce (czyli po­rów­ny­wa­niu) re­li­gii i stu­diach hi­sto­rycz­nych. In­te­re­su­je ją wszyst­ko, co za­da­je py­ta­nia usta­lo­nym stan­dar­dom: gra­ni­ce or­to­dok­sji, ale i he­re­zji, gen­der stu­dies oraz pro­blem re­li­gii i prze­mo­cy. Wśród jej pu­bli­ka­cji mo­że­my zna­leźć takie ty­tu­ły jak: „Czym jest Gno­sty­cyzm?", „Ewan­ge­lia Marii Mag­da­le­ny", „Ta­jem­ne ob­ja­wie­nie Jana", czy „Wi­ze­run­ki ko­biet w gno­sty­cy­zmie".

Kon­tro­wer­syj­ny frag­ment pa­pi­ru­su zo­stał za­pre­zen­to­wa­ny przez pro­fe­sor King 18 wrze­śnia 2012 r. w cza­sie Mię­dzy­na­ro­do­we­go Kon­gre­su Stu­diów Kop­tyj­skich w Rzy­mie, w Pa­tri­stic In­sti­tu­te Au­gu­sti­nia­num, za­le­d­wie kilka kro­ków od Wa­ty­ka­nu. Pa­pi­rus da­to­wa­ny zo­stał na IV w. n.e., King po­sta­wi­ła jed­nak hi­po­te­zę, że może być on kop­tyj­skim tłu­ma­cze­niem tek­stu po­cho­dzą­ce­go z II w n.e. To w tym cza­sie po­wsta­ły rów­nież inne, na­pi­sa­ne w ję­zy­ku kop­tyj­skim, Ewan­ge­lie gno­styc­kie, które zo­sta­ły od­kry­te w ciągu ostat­ni 120 lat na te­re­nie Egip­tu. Naj­gło­śniej­sze z nich to: Ewan­ge­lia Marii Mag­da­le­ny, Ewan­ge­lia Ju­da­sza, Ewan­ge­lia To­ma­sza i Ewan­ge­lia Fi­li­pa.

Prof. Karen L. King trzymająca fragment papirusu
Foto: Getty Images Prof. Karen L. King trzymająca fragment papirusu

Me­dial­na nazwa

Frag­ment wiel­ko­ścią zbli­żo­ny do wi­zy­tów­ki, o wy­mia­rach 8 na 4 cm, jest za­pi­sa­ny z obu stron. Jedna z nich jest bar­dzo mocno znisz­czo­na, można na niej od­czy­tać tylko trzy słowa, resz­ta to kilka le­d­wie wi­docz­nych linii atra­men­tu. Na dru­giej stro­nie jest osiem nie­kom­plet­nych linii tek­stu. Z pa­pi­ru­su mo­że­my od­czy­tać m. in.: 1. „nie [dla] mnie. Moja matka dała mi ży[cie]…", 2. „Ucznio­wie po­wie­dzie­li do Je­zu­sa", 3. „prze­czyć. Maria jest warta tego", 4. „…Jezus rzekł im: „Moja żona", 5. „ona może być moim uczniem".

Karen King na­zwa­ła zna­le­zio­ny frag­ment „Ewan­ge­lią żony Je­zu­sa". Takie okre­śle­nie tek­stu wy­da­ło się King cał­kiem oczy­wi­ste, po­nie­waż miało po­rów­naw­czo umiej­sco­wić go w sze­re­gu in­nych al­ter­na­tyw­nych re­la­cji na temat życia Je­zu­sa, jak np. wspo­mnia­ne już: Ewan­ge­lia Ju­da­sza lub Ewan­ge­lia Marii Mag­da­le­ny. Efekt był jed­nak od­wrot­ny, King uru­cho­mi­ła me­dial­ną la­wi­nę w duchu teo­rii spi­sko­wej, któ­rej nie udało się za­trzy­mać. Po­mi­mo tego ba­dacz­ka do­bit­nie pod­kre­śla, że „Ewan­ge­lia żony Je­zu­sa nie po­win­na być po­strze­ga­na jako dowód na to, że Jezus, jako po­stać hi­sto­rycz­na, miał żonę". Czego więc mo­że­my się z niej do­wie­dzieć?

Pro­blem wiary, czy nauki?

Do­ku­ment – je­że­li okaże się au­ten­tycz­ny – nie jest re­wo­lu­cyj­nym do­wo­dem na to, że Jezus fak­tycz­nie miał żonę, ale sta­nie się gło­sem w dys­ku­sji na temat tego, co są­dzi­li na ten temat pierw­si chrze­ści­ja­nie. Jak mówi King: „Od sa­me­go po­cząt­ku chrze­ści­ja­nie nie zga­dza­li się co do tego, czy fak­tycz­nie na­le­ży uni­kać mał­żeń­stwa, ale kiedy minął ponad wiek od śmier­ci Je­zu­sa, za­czę­li wzy­wać ar­gu­ment o jego mał­żeń­stwie dla po­par­cia swo­ich ar­gu­men­tów".  Kon­tro­wer­sje wokół mał­żeń­stwa, ce­li­ba­tu i ro­dzi­ny były sze­ro­ko dys­ku­to­wa­ne przez pierw­szych chrze­ści­jan. Sam św. Paweł w swo­ich li­stach prze­ko­ny­wał, że le­piej uni­kać mał­żeń­stwa, je­że­li jest się czło­wie­kiem wol­nym i zdol­nym do życia w czy­sto­ści. Po­dob­nie – ży­ją­cy na prze­ło­mie I i II w. - Kle­mens Alek­san­dryj­ski i Ter­tu­lian, uwa­ża­li, że na­le­ży brać przy­kład z Chry­stu­sa i nie żenić się. U pod­staw chrze­ści­jań­stwa tkwił po­tęż­ny lęk przed mał­żeń­stwem i, przede wszyst­kim, sek­su­al­no­ścią.

Nowe od­kry­cie jest oka­zją do we­ry­fi­ka­cji na­szej wie­dzy na temat po­cząt­ków chrze­ści­jań­stwa. Zro­zu­mie­nia tej czę­ści po­glą­dów, która nie zo­sta­ła za­ak­cep­to­wa­na przez Ko­ściół. Dla­te­go jak pod­kre­śla znany an­giel­ski bi­bli­sta, oj­ciec Henry Wans­bro­ugh: „Od­kry­cie to nie bę­dzie miało więk­sze­go zna­cze­nia dla ko­ścio­ła chrze­ści­jań­skie­go. Wy­ka­że ono, że w II w. n.e. była pewna grupa wy­znaw­ców po­sia­da­ją­ca takie prze­ko­na­nia (..) To bar­dziej spra­wa nauki, niż wiary".

Udane fał­szer­stwo?

Już w mo­men­cie pre­zen­ta­cji przez King kon­tro­wer­syj­ne­go pa­pi­ru­su, w śro­do­wi­sku na­uko­wym wy­wią­za­ła się żar­li­wa dys­ku­sja na temat au­ten­tycz­no­ści zna­le­zi­ska. Pro­fe­sor Craig Evans z Aca­dia Di­vi­ni­ty Col­le­ge w Nowej Szko­cji na­pi­sał na swoim blogu, że pa­pi­rus sam w sobie praw­do­po­dob­nie jest stary, może nawet po­cho­dzić z IV lub V wieku n.e., ale „dziw­nie za­pi­sa­ne li­te­ry są praw­do­po­dob­nie współ­cze­sne i od­zwier­cie­dla­ją dzi­siej­sze za­in­te­re­so­wa­nie Je­zu­sem i Marią Mag­da­le­ną". Z kolei pro­fe­sor Fran­cis Wat­son z Uni­wer­sy­te­tu Dur­ham w Ka­ro­li­nie Pół­noc­nej na­pi­sał pracę na­uko­wą na po­par­cie wła­snej tezy, we­dług któ­rej za­pre­zen­to­wa­ny pa­pi­rus jest tek­stem pat­chwor­ko­wym z „au­ten­tycz­nej" Ewan­ge­lii To­ma­sza, z któ­rej słowa zo­sta­ły wy­cią­gnię­te z kon­tek­stu i uło­żo­ne poza ja­kim­kol­wiek po­rząd­kiem. Rów­nież wa­ty­kań­ski dzien­nik „L'Osse­rva­to­re Ro­ma­no" na­zwał frag­ment „Ewan­ge­lii żony Je­zu­sa" „bar­dzo współ­cze­snym fał­szer­stwem".

Część ba­da­czy za­kwe­stio­no­wa­ła au­ten­tycz­ność pa­pi­ru­su na pod­sta­wie jego wy­glą­du i kształ­tu liter. Więk­szość z nich zro­bi­ła to na pod­sta­wie fo­to­gra­fii.  Nie­uf­ność od po­cząt­ku zwięk­sza­ło rów­nież nie­wia­do­me po­cho­dze­nie pa­pi­ru­su: zo­stał on prze­ka­za­ny przez pry­wat­ne­go ko­lek­cjo­ne­ra, który nie chce ujaw­niać swo­jej toż­sa­mo­ści. Sama King po­trze­bo­wa­ła ponad roku, żeby za­in­te­re­so­wać się zna­le­zi­skiem. Jej rów­nież pierw­sze na­de­sła­ne zdję­cia wy­da­ły się po­dej­rza­ne. Do­pie­ro kiedy pa­pi­rus tra­fił do jej rąk, za­czę­ła pod­cho­dzić do niego z więk­szą ostroż­no­ścią.

Wstęp­ne ba­da­nia, które prze­pro­wa­dzi­ła z pro­fe­sor Anne Marie Lu­ijen­dijk, spe­cja­list­ką od No­we­go Te­sta­men­tu  i wcze­sne­go Chrze­ści­jań­stwa z Uni­wer­sy­te­tu Prin­ce­ton i uzna­nym pa­pi­ro­lo­giem Ro­ge­rem Ba­gnal­lem, dy­rek­to­rem no­wo­jor­skie­go ISAW (In­sti­tu­te for the Study of the An­cient World), po­twier­dzi­ły au­ten­tycz­ność do­ku­men­tu. To po nich King zde­cy­do­wa­ła się na pu­blicz­ną pre­zen­ta­cję od­kry­cia. Wciąż jed­nak ko­niecz­ne było wy­ko­na­nie szcze­gó­ło­wych badań tech­nicz­nych, po­zwa­la­ją­cych okre­ślić wiek atra­men­tu. Wy­ni­ki tych badań miały być opu­bli­ko­wa­ne na po­cząt­ku tego roku. W pierw­szym te­go­rocz­nym nu­me­rze kwar­tal­ni­ka Ha­rvard The­olo­gi­cal Re­view King pla­no­wa­ła opu­bli­ko­wać szcze­gó­ło­wy ar­ty­kuł na temat „Ewan­ge­lii żony Je­zu­sa". Nie­ste­ty tekst wciąż się nie uka­zał.

Kim mogła być „żona Je­zu­sa"?

Tuż po ogło­sze­niu od­kry­cia, ode­zwa­ły się w licz­ne głosy wska­zu­ją­ce na to, że wy­stę­pu­ją­ce na pa­pi­ru­sie słowo „żona", może od­no­sić się do Ko­ścio­ła (zgod­nie z in­ter­pre­ta­cją: Ko­ścio­ła–Ob­lu­bie­ni­cy z „Pie­śni nad Pie­śnia­mi"). Karen King wy­klu­czy­ła jed­nak takie od­czy­ta­nie, twier­dząc, że w kon­tek­ście słów na pa­pi­ru­sie wyraz „żona" jed­no­znacz­nie wska­zu­je na swoje pod­sta­wo­we zna­cze­nie. Do ja­kiej więc po­sta­ci może się on od­no­sić?

Dla me­diów stało się oczy­wi­ste, że musi cho­dzić o Marię Mag­da­le­nę. Co cie­ka­we, King wcale nie jest prze­ko­na­na rów­nież do tej in­ter­pre­ta­cji. Maria Mag­da­le­na jest przed­sta­wia­na w Ewan­ge­liach jako bli­ska to­wa­rzysz­ka Je­zu­sa, za­wsze jed­nak jest na­zy­wa­na Marią z Mag­da­li. Jak za­zna­cza King, w tam­tych cza­sach ko­bie­ty były iden­ty­fi­ko­wa­ne po­przez swoje re­la­cje z męż­czy­zna­mi, dla­te­go ist­nie­je małe praw­do­po­do­bień­stwo, że Maria Mag­da­le­na – roz­po­zna­wa­na za­wsze przez nazwę ro­dzin­ne­go mia­stecz­ka – mogła być uzna­wa­na za żonę Je­zu­sa. Jest to zbyt istot­ny szcze­gół, żeby mógł zo­stać prze­mil­cza­ny w tylu prze­ka­zach. Po­nad­to King przy­zna­je: „Nie uwa­żam, że żoną Je­zu­sa była Maria Mag­da­le­na (…) że Jezus był żo­na­ty lub nie. Uwa­żam, że tra­dy­cja mil­czy na ten temat i po pro­stu nie wiemy tego".

Trzy Marie

Jed­nak trop wszyst­kich teo­rii, które ob­sta­ją przy za­ło­że­niu, że Jezus był żo­na­ty, pro­wa­dzi do Marii z Mag­da­li. Dla­cze­go?

Maria Mag­da­le­na jest jedną z naj­waż­niej­szych po­sta­ci ko­biet w Nowym Te­sta­men­cie, będąc tym samym chyba naj­bar­dziej nie­ja­sną i naj­czę­ściej myl­nie in­ter­pre­to­wa­ną bo­ha­ter­ką, któ­rej od wie­ków to­wa­rzy­szy zła sława. We­dług prze­ka­zów bi­blij­nych Maria z Mag­da­li do­łą­czy­ła do uczniów Je­zu­sa po tym, jak Chry­stus wy­pę­dził z niej sie­dem złych du­chów. Tra­dy­cja ko­ściel­na do jej po­sta­ci do­łą­czy­ła dwie inne Marie. Przez wieki była utoż­sa­mia­na z cu­dzo­łoż­ni­cą z Ewan­ge­lii Łu­ka­sza i myl­nie łą­czo­na z Marią z Be­ta­nii, sio­strą Marty i Ła­za­rza. Za te po­wią­za­nia od­po­wia­da pa­pież Grze­gorz I Wiel­ki, który w jed­nej ze swo­ich ho­mi­lii około roku 591 po­wie­dział: „Wie­rzy­my, że ko­bie­ta, którą Łu­kasz na­zy­wa grzesz­ni­cą a Jan Marią, to ta sama osoba, z któ­rej, we­dług Marka, Jezus wy­pę­dził złe duchy". Obie po­sta­ci na­ło­ży­ły się na wi­ze­ru­nek Marii Mag­da­le­ny, ro­dząc wiele myl­nych i krzyw­dzą­cych ste­reo­ty­pów. Do­pie­ro w roku 1969 pa­pież Paweł VI ofi­cjal­nie od­dzie­lił po­stać Marii Mag­da­le­ny od po­sta­ci dwóch po­zo­sta­łych Marii.

Maria Mag­da­le­na jest dwu­na­sto­krot­nie wspo­mnia­na w Nowym Te­sta­men­cie, wszy­scy ewan­ge­li­ści zgod­nie piszą, że jako pierw­sza przy­by­ła do grobu Je­zu­sa. Ko­ściół od sa­me­go po­cząt­ku pró­bo­wał zdys­kre­dy­to­wać rolę Marii Mag­da­le­ny. Miało to oczy­wi­sty zwią­zek z bra­kiem ak­cep­ta­cji dla ak­tyw­nej roli ko­biet w życiu du­cho­wym. Tym samym Magda Mag­da­le­na, jak więk­szość ko­biet, zo­sta­ła utoż­sa­mio­na z ko­bie­tą za­gu­bio­ną mo­ral­nie, cho­ciaż w Nowym Te­sta­men­cie próż­no szu­kać cho­ciaż naj­mniej­szej wzmian­ki, która su­ge­ro­wa­ła­by, że Maria Mag­da­le­na była grzesz­ni­cą lub pro­sty­tut­ką, co za­rzu­ca­no jej przez całe wieki.

Apo­stoł­ka Apo­sto­łów

Warto jed­nak wró­cić na mo­ment do pierw­szych wie­ków chrze­ści­jań­stwa. Bo­wiem u jego po­cząt­ków po­zy­cja Marii Mag­da­le­ny była zu­peł­nie inna. Nie­któ­rzy z wcze­snych Ojców Ko­ścio­ła na­zy­wa­li Marię z Mag­da­li "Apo­stoł­ką Apo­sto­łów", mając na uwa­dze prze­ka­zy ewan­ge­lij­ne, mó­wią­ce, że Maria pierw­sza zja­wi­ła się u grobu Je­zu­sa. Pro­fe­sor Bart D. Ehr­man z Uni­wer­sy­te­tu Po­łu­dnio­wej Ka­ro­li­ny, spe­cja­li­zu­ją­cy się w Nowym Te­sta­men­cie i hi­sto­rii Ojców Ko­ścio­ła, wska­zu­je na prace ano­ni­mo­we­go wcze­sno­chrze­ści­jań­skie­go pi­sa­rza, który w ko­men­ta­rzu do sta­ro­te­sta­men­to­wej „Pie­śni nad Pie­śnia­mi" na­pi­sał, że zmar­twych­wsta­ły Jezus po raz pierw­szy uka­zał się ko­bie­tom i prze­ka­zał im in­for­ma­cję, aby ra­do­sną no­wi­nę za­nio­sły apo­sto­łom. Erh­man przy­ta­cza na­stę­pu­ją­cy cytat z pi­sa­rza: „Chry­stus uka­zał się apo­sto­łom i po­wie­dział im, »To ja, który uka­za­łem się tym ko­bie­tom i Ja, który wy­sła­łem je do was w roli apo­sto­łek«". Okre­śle­nie Marii Mag­da­le­ny mia­nem Apo­stoł­ki Apo­sto­łów ugrun­to­wa­ło się w śre­dnio­wie­czu. Tytuł ten przy­znał jej rów­nież Jan Paweł II. Także Be­ne­dykt XVI wska­zy­wał na szcze­gól­ną rolę Marii Mag­da­le­ny, która była jedną z naj­waż­niej­szych po­sta­ci we wszyst­kich Ewan­ge­liach.

Żeń­ski od­po­wied­nik św. Pio­tra

Po­stać Marii Mag­da­le­ny od po­cząt­ku była bar­dzo po­zy­tyw­nie przed­sta­wia­na w Ewan­ge­liach gno­styc­kich. W więk­szo­ści tek­stów z tej grupy Maria Mag­da­le­na była uosa­bia­na z Mą­dro­ścią. W „Pisti So­phia" (Wiara i Mą­drość), gno­styc­kim tek­ście z II wieku, na­pi­sa­nym w ję­zy­ku kop­tyj­skim, Maria Mag­da­le­na jest uka­za­na jako opoka Ko­ścio­ła. Jest przed­sta­wio­na w roli, która zo­sta­ła przy­pi­sa­na św. Pio­tro­wi.

Rów­nież w Ewan­ge­lii Fi­li­pa Maria jest opi­sa­na jako sym­bol mą­dro­ści, po­nad­to mo­że­my zna­leźć w niej cytat: „A to­wa­rzysz­ką Zba­wi­cie­la jest Maria Mag­da­le­na. A Chry­stus mi­ło­wał ją bar­dziej od in­nych uczniów, ca­łu­jąc ją czę­sto w usta. Po­zo­sta­li byli tym zgor­sze­ni i oka­zy­wa­li nie­za­do­wo­le­nie. Mó­wi­li doń: Dla­cze­go mi­łu­jesz ją bar­dziej niż nas? Zba­wi­ciel od­po­wia­dał im, mó­wiąc: Dla­cze­go nie mi­łu­ję was tak jak jej?". In­for­ma­cja o czę­stym ca­ło­wa­niu w usta zwy­kle była wy­ko­rzy­sty­wa­na przez zwo­len­ni­ków teo­rii ja­ko­by Marię z Je­zu­sem łą­czy­ły re­la­cje in­tym­ne. Trze­ba jed­nak pa­mię­tać, że na po­cząt­ku na­szej ery po­ca­łu­nek w usta był po­wszech­nie prak­ty­ko­wa­nym ele­men­tem po­wi­ta­nia. Znacz­nie cie­kaw­sza jest druga część po­wyż­sze­go cy­ta­tu, która fak­tycz­nie wska­zu­je na nie­zwy­kłą po­zy­cję Marii Mag­da­le­ny w gro­nie apo­sto­łów Chry­stu­sa.

W od­kry­tej w 1886 roku Ewan­ge­lii Marii Mag­da­le­ny zo­stał bar­dzo wy­raź­nie za­zna­czo­ny kon­flikt po­mię­dzy Marią Mag­da­le­ną a Pio­trem, który nie mógł się po­go­dzić z wy­so­ką po­zy­cją ko­bie­ty w kręgu apo­sto­łów. Jak czy­ta­my: „A Piotr za­py­tał: Czy Zba­wi­ciel za­iste mówił na osob­no­ści z ko­bie­tą, a nie otwar­cie z nami? Czy mamy się do niej zwró­cić i słu­chać jej wszy­scy? Czy wolał ją od nas? A Lewi od­parł: Pio­trze, za­wsze łatwo się uno­si­łeś. Teraz widzę, że wal­czysz z tą nie­wia­stą, jak­byś był jej wro­giem. Je­że­li Zba­wi­ciel ją wy­niósł, kimże za­iste je­steś, abyś miał ją od­rzu­cać? Za­pew­ne Zba­wi­ciel zna ją bar­dzo do­brze. Dla­te­go mi­ło­wał ją bar­dziej niż nas".

Karol King kon­tra Dan Brown

Maria Mag­da­le­na to bez wąt­pie­nia po­stać, która po­ru­sza­ła wy­obraź­nię twór­czą ludzi wielu epok. Była bo­ha­ter­ką nie­zli­czo­nych śre­dnio­wiecz­nych le­gend, czę­sto przed­sta­wia­no ją w sztu­kach pla­stycz­nych. Jej wi­ze­ru­nek był za­wsze kon­tro­wer­syj­ny: z jed­nej stro­ny była po­sta­cią ota­cza­ną kul­tem, rów­nie czę­sto jed­nak uwy­pu­kla­no – nie­słusz­nie, jak wiemy - grzesz­ne aspek­ty jej życia. W XX i XXI wieku jej po­stać za­czę­ła być żywo dys­ku­to­wa­na, na co wpływ miały licz­ne po­wie­ści, naj­czę­ściej fan­ta­stycz­ne, któ­rych była bo­ha­ter­ką. Praw­dzi­wą „sławę" jej po­sta­ci przy­nio­sła po­wieść „Kod da Vinci" Dana Brow­na, która przy­pie­czę­to­wa­ła wszyst­kie spi­sko­we teo­rie na temat życia i re­la­cji łą­czą­cych Marię Mag­da­le­nę z Je­zu­sem. Cała in­try­ga u Brow­na sku­pi­ła się na Marii Mag­da­le­nie, która w mo­men­cie ukrzy­żo­wa­nia Je­zu­sa miała nie tylko być  jego żoną, ale rów­nież nosić jego dziec­ko. Mając w sobie krew Zba­wi­cie­la, była św. Gra­alem. Po śmier­ci Je­zu­sa ucie­kła do Fran­cji i tam dała po­czą­tek dy­na­stii Me­ro­win­gów. Brown oparł swoją fa­bu­łę na prze­ka­zach po­cho­dzą­cych z Ewan­ge­lii gno­styc­kich, wy­raź­nie sprze­ci­wia­jąc się na­ucza­niu Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go.

Od­kry­cie Karol King bar­dzo szyb­ko za­czę­ło być po­rów­ny­wa­ne do po­wie­ści Brow­na. Za­rzu­co­no mu po­wierz­chow­ność, tanią sen­sa­cyj­ność i nie­zwłocz­nie pod­wa­żo­no jego au­ten­tycz­ność. Ta ostat­nia kwe­stia wciąż nie zo­sta­ła jed­nak prze­są­dzo­na. Co bę­dzie, je­że­li pa­pi­rus okaże się praw­dzi­wy? We­dług King nie bę­dzie ozna­czać to nic szcze­gól­ne­go, ten skra­wek pa­pie­ru nie wy­wró­ci do góry no­ga­mi całej tra­dy­cji teo­lo­gicz­nej. „Wielu oso­bom ci­śnie się na usta py­ta­nie czy ten frag­ment po­wi­nien do­pro­wa­dzić nas do po­now­ne­go prze­my­śle­nia tego, czy Jezus miał żonę. Ja jed­nak uwa­żam, że on nie może na­pro­wa­dzać nas na taką czy inną od­po­wiedź na to py­ta­nie, lecz po­wi­nien pro­wa­dzić nas do prze­my­śle­nia tego jak w po­zy­tyw­ny spo­sób mo­że­my po­strze­gać w Chrze­ści­jań­stwie sek­su­al­ność i mał­żeń­stwo".

STRO­NA CZY­TEL­NA:

1. nie [dla] mnie. Moja matka dała mi ży[cie...

2. Ucznio­wie po­wie­dzie­li do Je­zu­sa

3. prze­czyć. Maria jest warta tego

4. ... Jezus rzekł im: „Moja żona"

5. ona może być moim uczniem

6. Po­zwól­cie nie­go­dzi­wym lu­dziom pysz­nić się

7. Co do mnie, prze­by­wam z nią, aby

8. obraz

STRO­NA NIE­CZY­TEL­NA:

1. moja mat[ka

2. trzy

3. ...

4. na­przód, który

5. (nie­czy­tel­ne ślady atra­men­tu)

6. (nie­czy­tel­ne ślady atra­men­tu)

***

Pi­sząc tekst ko­rzy­sta­łam m. in. z ar­ty­ku­łu Jó­ze­fa Ma­jew­skie­go, „Ob­lu­bie­ni­ca Mi­strza" („Ty­go­dnik Po­wszech­ny"), opra­co­wa­nia Karen L. King przy współ­pra­cy z A. M. Lu­ijen­dijk, „Jesus said to them, »My wife…«. A New Cop­tic Go­spel Pa­pi­rus", tek­stu Lisy Wang­sness, „Ha­rvard pro­fe­sor iden­ti­fies scrap of pa­pi­rus sug­ge­sting some early Chri­stians be­lie­ved Jesus was mar­ried" (Bo­ston Globe) i tek­stu Ja­we­ed Ka­le­ema, „The Go­spel of Jesus Wife, New Ewar­ly Chri­stian text, In­di­ca­tes Jesus May Have Been Mar­ried" (Huf­fing­ton Post).

Niezłomny Louis Zamperini



Unieśmiertelniony w filmie amerykański biegacz, Louis Zamperini, uczestniczył w igrzyskach olimpijskich, przez 47 dni dryfował na tratwie ratunkowej po oceanie i przeżył japoński obóz dla jeńców wojennych. Jego triumf nad własnym gniewem może być nas inspiracją dla nas wszystkich, twierdzą dzieci amerykańskiego bohatera. Film "Niezłomny" w reżyserii Angeliny Jolie w polskich kinach zadebiutuje 2 stycznia.

 
"Niezłomny" (reż. Angelina Jolie)


Angelina Jolie spędziła w tym roku wiele godzin przy łóżku starszego pana, pokazując mu fragmenty "Niezłomnego", filmu, który wyreżyserowała. Tym starszym panem był Louis Zamperini, utalentowany biegacz, olimpijczyk, bombardier, który w czasie wojny trafił do japońskiego obozu jenieckiego i przeżył tam piekło. Teraz jest też bohaterem dramaty wojennego.

Jolie i Zamperini tak bardzo się ze sobą zżyli, że podobno flirtował z nią na oczach Brada Pitta. Sam Pitt zamówił jego olejny portret na bożonarodzeniowy prezent dla żony. Jaki naprawdę był jej bohater? Czy Jolie oddała sprawiedliwość jego historii? Odpowiedzi na te pytanie szukam w Nowym Jorku u dzieci Louisa, Cynthii i Luke'a.

"Niezłomny" (reż. Angelina Jolie) "Niezłomny" (reż. Angelina Jolie) Foto: Materiały prasowe

Historia życia Louisa Zamperiniego, zwanego Louiem, jest niesamowita. Po wybuchu II wojny światowej zaciągnął się do amerykańskiego lotnictwa. Gdy podczas jednej z misji jego samolot został uszkodzony i spadł do Oceanu Spokojnego, Louie został uznany za zmarłego. Przez 47 dni dryfował na tratwie ratunkowej, żywiąc się surowymi rybami i mięsem albatrosa, w końcu trafił do japońskiej niewoli. Dwa i pół roku spędził w obozach dla jeńców wojennych, gdzie regularnie go głodzono i bito po twarzy sprzączką od pasa.

REKLAMA

Po zakończeniu wojny wrócił do USA, odnalazł religię, wybaczył swoim oprawcom i wygłaszał motywacyjne przemówienia. Po siedemdziesiątce zainteresował się jazdą na deskorolce. Zmarł w lipcu w wieku 97 lat.

Hollywood wyjątkowo długo dojrzewało do filmu o Zamperinim. Pomysł zrodził się już w latach 50., gdy wytwórnia Universal kupiła prawa do wspomnień Louiego, z myślą o roli dla Tony'ego Curtisa. Ten jednak zagrał w "Spartakusie". Producent Matt Baer, zainspirowany filmem dokumentalnym o życiu Louiego, odświeżył pomysł w 1998 roku, ale nie znalazł odpowiedniego reżysera.

"Niezłomny" (reż. Angelina Jolie) "Niezłomny" (reż. Angelina Jolie) Foto: Materiały prasowe

Historię uratowała Laura Hillenbrand, która w 2010 napisała biografię Zamperiniego pt. "Niezłomny" – to na niej opiera się scenariusz filmu Jolie. Ponieważ wcześniej Hillenbrand napisała książkę "Seabiscuit", która świetnie wypadała w ekranizacji kinowej, wytwórnia nabrała pewności, że kolejny film według jej książki też może odnieść sukces. Znów rozpoczęto poszukiwania reżysera. Pracę dostała Jolie.

Cynthia i Luke wiedzieli jak wyglądało życie ich ojca, ale dopiero lektura książki Hillenbrand uświadomiła im co tak naprawdę przeżył. – Wiedzieliśmy przez co przeszedł – mówi Cynthia. – Nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy z tego, jak brutalne i ekstremalne były jego doświadczenia. Tato nie opowiadał nam szczegółów swojego cierpienia, bo nie był takim człowiekiem. Żył pozytywnie. Prawdziwą głębię tego, przez co przeszedł, jego poniżenia i odczłowieczenia, odkryłam dopiero dzięki książce Laury.

Lektura zmieniła sposób, w jaki Cynthia postrzegała ojca. – Zakochałam się w nim. To było bardzo dziwne uczucie. Ujrzałam pięknego, tragicznego, bohaterskiego, zdolnego młodego człowieka, którego dręczono i który tyle wycierpiał. Gdybym była z nim w obozie, oddałabym za niego życie. Film Jolie wywołał w niej silne emocje. – Wiedziałam, że będę płakać – mówi. – Miałam nadzieję, że to będzie poruszająca opowieść.

"Niezłomny" (reż. Angelina Jolie) "Niezłomny" (reż. Angelina Jolie) Foto: Materiały prasowe

Jako dzieci, Cynthia i Luke traktowali historie ojca jak legendy. – To były moje bajki na dobranoc – mówi Luke. – Tato opowiadał jak siłował się z rekinami, albo jak jego samolot spadł do oceanu. Nie miał problemu z mówieniem o tym wszystkim, ale nie roztrząsał tematu.