piątek, 2 stycznia 2015

Mikołejko: Na obraz i podobieństwo

 

Po­gląd o ubo­gim Je­zu­sie przy­wę­dro­wał do Pol­ski wraz z za­ko­na­mi fran­cisz­kań­ski­mi. To one uka­za­ły Je­zu­sa jako ubo­gie­go syna ludu - mówi prof. Zbi­gniew Mi­ko­łej­ko.

 
 
Wierni w Grocie Narodzenia w krypcie pod ołtarzem Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem
Foto: AFP Wierni w Grocie Narodzenia w krypcie pod ołtarzem Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem

– Panie pro­fe­so­rze, Jezus jest po­sta­cią bi­blij­ną czy hi­sto­rycz­ną?

*Prof. Zbi­gniew Mi­ko­łej­ko: – Od chrztu w Jor­da­nie, czyli pod­ję­cia przez Je­zu­sa dzia­łal­no­ści pu­blicz­nej, znamy fakty prze­ma­wia­ją­ce za tym, że ist­niał na­praw­dę. Z dru­giej stro­ny ewan­ge­lie opi­su­ją­ce życie Je­zu­sa mają nie­wie­le wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią, ich au­to­rzy prze­cież go nie znali. Nasza wy­obraź­nia bo­żo­na­ro­dze­nio­wa i ob­rzę­do­wość wy­wo­dzi się przy tym m.​in. z ewan­ge­lii, które nie zo­sta­ły uzna­ne za ka­no­nicz­ne. Mam na myśli choć­by tra­dy­cje zwią­za­ne z szop­ką i osioł­kiem. Ewan­ge­lii w ogóle nie można trak­to­wać jako kro­nik życia Je­zu­sa – to tek­sty re­li­gij­ne ope­ru­ją­ce ję­zy­kiem sym­bo­li zro­zu­mia­łym dla ludzi ży­ją­cych w cza­sach i miej­scach, w któ­rych po­wsta­wa­ły.

– Ko­ściół nie ukry­wa, że ewan­ge­licz­ne opo­wie­ści o Je­zu­sie mają cha­rak­ter umow­ny. Po­dob­nie jak data jego uro­dze­nia. W wy­da­nej przed dwoma laty książ­ce "Jezus z Na­za­re­tu" Be­ne­dykt XVI po­twier­dził, że po­da­wa­na data uro­dzin Je­zu­sa jest błęd­na.

– Mnich Dio­ni­zy Mniej­szy (Mały), który na po­le­ce­nie pa­pie­ża Jana I ukła­dał w VI w. ka­len­darz, po­my­lił się przy ob­li­cza­niu roku uro­dze­nia Je­zu­sa. I można przy­jąć, że Jezus uro­dził się sześć-sie­dem lat wcze­śniej. Nie­zna­na jest też dłu­gość jego życia. Obec­nie twier­dzi się, że umarł w wieku 36-37 lat, a więc zgod­nie z ka­len­da­rzem chrze­ści­jań­skim ok. 29 r. "po na­ro­dze­niu Chry­stu­sa". Naj­więk­szy szko­puł jed­nak tkwi w dniu i mie­sią­cu uro­dze­nia Je­zu­sa. Zgod­nie z prze­ka­za­mi uro­dził się – we­dług ka­len­da­rza ży­dow­skie­go – w mie­sią­cu nisan, czyli w mar­cu-kwiet­niu. Przy­ję­cie tej daty spo­wo­do­wa­ło­by jed­nak na­ło­że­nie się Bo­że­go Na­ro­dze­nia na okres pas­chal­ny, wiel­ka­noc­ny. Aby roz­dzie­lić te dwa mo­men­ty, za­czę­to po­szu­ki­wać bar­dziej sto­sow­ne­go dnia. Po­ja­wia­ły się różne po­my­sły. Osta­tecz­nie wy­bra­no na datę na­ro­dzin Chry­stu­sa dzień świę­ta Mitry, który miał się uro­dzić 25 grud­nia – ten dzień ob­cho­dzo­no w Rzy­mie jako świę­to Słoń­ca Nie­zwy­cię­żo­ne­go. Mi­tra­izm był za­ra­zem naj­więk­szym kon­ku­ren­tem chrze­ści­jań­stwa, a kult Mitry w pierw­szych wie­kach na­szej ery był znacz­nie bar­dziej roz­po­wszech­nio­ny niż kult Je­zu­sa.

Dwanaście strasznych dni

– Wy­zna­cze­nie na so­bo­rze w Nicei w 325 r. daty na­ro­dze­nia Je­zu­sa na 25 grud­nia miało wy­ma­zać pa­mięć o Mi­trze?

– Nie tylko o nim, ale także o urzą­dza­nych w okre­sie prze­si­le­nia zi­mo­we­go w Rzy­mie Sa­tur­na­liach – kar­na­wa­le ku czci boga Sa­tur­na, kiedy ob­da­ro­wy­wa­no się pre­zen­ta­mi. 25 grud­nia jest zresz­tą bar­dzo ważny we wszyst­kich re­li­giach. To bo­wiem pierw­szy dzień, w któ­rym za spra­wą ob­ro­tu ciał nie­bie­skich przy­by­wa świa­tła. Ciem­ność za­czy­na być prze­zwy­cię­ża­na przez świa­tło, zło przez dobro, ma­te­ria zaś przez to, co du­cho­we. Do dziś w sta­rych kul­tu­rach eu­ro­pej­skich za­cho­wa­ła się pa­mięć o tzw. 12 strasz­nych dniach – okre­sie mię­dzy 25 grud­nia a 6 stycz­nia. Wła­śnie wtedy roz­gry­wa się naj­za­cie­klej­sza walka życia i śmier­ci, świa­tła i mroku, de­mo­nii i bo­sko­ści. Złe moce i ciem­ność za­czy­na­ją co praw­da ustę­po­wać, ale wciąż sta­wia­ją za­cię­ty opór. W Pol­sce świę­to­wa­nie Bo­że­go Na­ro­dze­nia za­cho­wa­ło to bar­dzo ar­cha­icz­ne pod­gle­bie. Sie­dzi­my obok zie­lo­ne­go drzew­ka, w kręgu świa­tła, a na ze­wnątrz sza­le­ją złe moce. Sym­bo­li­zu­ją­ce życie zie­leń i ilu­mi­na­cja mają je od­pę­dzić. Po­dob­ną funk­cję speł­nia­ją fa­jer­wer­ki w syl­we­stra (świę­to usta­no­wio­ne w IV w. przez pa­pie­ża Syl­we­stra) – pier­wot­nie nie sym­bo­li­zo­wa­ły one ra­do­ści z na­dej­ścia no­we­go roku, lecz od­stra­sza­ły zło. Ten okres koń­czy 12. noc, pod­czas któ­rej od­by­wa­ły się sza­lo­ne za­ba­wy kar­na­wa­ło­we i ma­ska­ra­dy. W tę noc dzie­je się dra­mat Szek­spi­ra "Wie­czór Trzech Króli" – w ory­gi­na­le nosi on tytuł "Twel­fth Night, or What You Will ("Dwu­na­sta noc, czyli co chce­cie"). W 12. noc w wy­wró­co­nym na opak świe­cie wszyst­ko jest do­zwo­lo­ne: chło­piec jest dziew­czy­ną, dziew­czy­na chło­pa­kiem, ksią­żę wy­gnań­cem, wy­gna­niec księ­ciem, ka­płan bła­znem, a bła­zen ka­pła­nem.

Prof. Zbigniew Mikołejko
Foto: Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta Prof. Zbigniew Mikołejko

– Ten ka­len­darz bo­żo­na­ro­dze­nio­wy wy­glą­da na bar­dzo po­gma­twa­ny.

– Jest bar­dziej po­gma­twa­ny, niż my­śli­my. Świę­ta sta­no­wią wyrwę w chro­nos, czyli cza­sie wy­zna­cza­nym przez ruchy ciał nie­bie­skich: wszyst­ko się rodzi, roz­wi­ja i prze­mi­ja. Świę­ta są wyrwą w tym cza­sie li­ne­ar­nym, wy­zna­cza je ka­iros – szcze­gól­ny mo­ment w cza­sie, za­sty­gnię­cie prze­szy­te świę­to­ścią. Ten czas nie pły­nie li­ne­ar­nie, lecz bie­gnie po kole, ob­ra­ca się w cyklu rocz­nym, po­wta­rza­jąc wy­da­rze­nia – także te z Be­tle­jem i Na­za­re­tu. Nie ma tu czasu prze­szłe­go, jest wy­łącz­nie czas te­raź­niej­szy. Nie­przy­pad­ko­wo śpie­wa­my: "Dzi­siaj w Be­tle­jem we­so­ła no­wi­na", "Jezus ma­lu­sień­ki leży wśród sta­jen­ki", "Anio­ło­wie się ra­du­ją". W tym cza­sie cy­klicz­nym do­cho­dzi do otwar­cia wiel­kie­go prze­stwo­ru (prze­strze­ni) zno­szą­ce­go wszel­kie gra­ni­ce. Umar­li mie­sza­ją się z ży­wy­mi – mamy tego licz­ne ślady w pol­skim świę­to­wa­niu Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Choć­by pusty ta­lerz, o któ­rym mó­wi­my eu­fe­mi­stycz­nie, że jest prze­zna­czo­ny dla osoby w po­dró­ży. O jaką po­dróż cho­dzi? Ano o tę, do któ­rej stro­iły się w sute fu­trza­ne czapy panie uwiecz­nio­ne na XVII-, XVIII-wiecz­nych por­tre­tach tru­mien­nych. Na świą­tecz­nym stole mamy mak, który ko­ja­rzy się ze snem, śmier­cią, po­dob­nie jak grzy­by i susz. W tym cza­sie za­wie­sze­nia bo­go­wie, lu­dzie i zwie­rzę­ta mówią jed­nym gło­sem, jak było w mi­tycz­nych po­cząt­kach. Na­wią­zu­je do tego zwy­czaj po­da­wa­nia zwie­rzę­tom do­mo­wym opłat­ka. Świę­ta to także czas nie­go­to­wo­ści – peł­ne­go pa­ra­dok­sów i sprzecz­no­ści pro­ce­su sta­wa­nia się. Ge­nial­nie opi­su­je to Fran­ci­szek Kar­piń­ski w ko­lę­dzie: "Bóg się rodzi, moc tru­chle­je, / Pan nie­bio­sów ob­na­żo­ny! / Ogień krzep­nie, blask ciem­nie­je, / Ma gra­ni­ce Nie­skoń­czo­ny. / Wzgar­dzo­ny, okry­ty chwa­łą". Tym sta­nem nie­go­to­wo­ści świa­ta Kar­piń­ski objął rów­nież dzie­lo­ną przez za­bor­ców Pol­skę – po­bło­go­sła­wio­na przez boże dziec­ko wyj­dzie z opre­sji.

Ubogi syn ludu

– W tej samej ko­lę­dzie są słowa: "Śmier­tel­ny Król nad wie­ka­mi! / A Słowo Cia­łem się stało / I miesz­ka­ło mię­dzy nami". Po­łą­cze­nie w po­sta­ci Je­zu­sa bo­sko­ści i cie­le­sno­ści nie było dla wcze­snych chrze­ści­jan oczy­wi­ste.

– Wokół tej spra­wy to­czy­ły się nie­ustan­nie za­żar­te spory. Ne­sto­riusz, pa­triar­cha Kon­stan­ty­no­po­la, który dał po­czą­tek ne­sto­ria­nom, prze­ko­ny­wał, że nie da się po­go­dzić w Je­zu­sie dwóch natur: bo­skiej i ludz­kiej, bo one wy­stę­pu­ją osob­no. Z kolei aria­nie twier­dzi­li, że Jezus ma tylko jedną na­tu­rę – ludz­ką, do rangi Boga zo­stał pod­nie­sio­ny przez ojca. Ad­op­cja­nie trak­to­wa­li Je­zu­sa jako czło­wie­ka ad­op­to­wa­ne­go przez ojca, gno­sty­cy uwa­ża­li go za niż­sze­go Zbaw­cę, róż­ne­go od czy­sto du­cho­we­go Chry­stu­sa. Ko­ściół or­miań­ski i inne Ko­ścio­ły mo­no­fi­zyc­kie wi­dzia­ły w Je­zu­sie jedną na­tu­rę – monos phy­sis – bo­sko-ludz­ką, zmie­sza­ną jak świa­tło. Do­pie­ro po so­bo­rze ni­cej­skim za­czy­na się upo­wszech­niać idea współ­ist­nie­nia w Je­zu­sie dwóch natur – bo­skiej i ludz­kiej.

Co wiemy dzisiaj "Ewangelii żony Jezusa"?

– Od kiedy za­czę­to świę­to­wać Boże Na­ro­dze­nie?

– Pierw­si chrze­ści­ja­nie świę­to­wa­li tylko agapę – wspól­ny po­si­łek nie­dziel­ny. Przez 300 lat chrze­ści­ja­nie nie ob­cho­dzi­li Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Jego świę­to­wa­nie ma zwią­zek z uzna­niem chrze­ści­jań­stwa za rów­no­praw­ną re­li­gię w Ce­sar­stwie Rzym­skim, a na­stęp­nie pod­nie­sie­niem jej do rangi re­li­gii pań­stwo­wej i za­ka­za­niem kul­tów po­gań­skich. Te wy­da­rze­nia od­no­szą się do IV w. Jed­nak mu­si­my pa­mię­tać, że w tam­tych cza­sach Ko­ściół nie funk­cjo­no­wał jako jedna hie­rar­chicz­na struk­tu­ra. Ist­nia­ło pięć pa­triar­cha­tów i wiele roz­pro­szo­nych Ko­ścio­łów czy wręcz grup lo­kal­nych, które po­słu­gi­wa­ły się róż­ny­mi ewan­ge­lia­mi, róż­ny­mi opi­sa­mi życia Je­zu­sa, usta­na­wia­ły wła­sne po­rząd­ki i ka­len­da­rze świą­tecz­ne. Sy­tu­acja za­czę­ła się zmie­niać do­pie­ro od so­bo­ru ni­cej­skie­go. Pod ko­niec IV w. – po ostrych spo­rach i wal­kach – uzgod­nio­no kształt No­we­go Te­sta­men­tu.

– Te spory i walki omi­nę­ły zie­mie pol­skie, na które chrze­ści­jań­stwo do­tar­ło w dru­giej po­ło­wie X w. Uro­dzo­ny w sta­jen­ce, ubogi Jezus był po­sta­cią bar­dzo bli­ską lu­do­wi pol­skie­mu, co zna­la­zło od­bi­cie w ko­lę­dach.

– Po­gląd o ubo­gim Je­zu­sie przy­wę­dro­wał do Pol­ski wraz z za­ko­na­mi fran­cisz­kań­ski­mi, np. ber­nar­dy­na­mi i ka­pu­cy­na­mi. Fran­cisz­ka­nie dali bli­skie po­gań­skim miesz­kań­com na­szych ziem po­czu­cie jed­no­ści świa­ta ko­smicz­ne­go, bo­skie­go, ludz­kie­go i przy­rod­ni­cze­go. Św. Fran­ci­szek uka­zy­wa­ny jest do dziś w oto­cze­niu zwie­rząt, które – jak na­uczał – są rów­nie miłe Bogu jak lu­dzie. I to fran­cisz­ka­nie uka­za­li Je­zu­sa jako ubo­gie­go syna ludu, któ­rym on nie był. Jezus i jego ucznio­wie po­cho­dzi­li – mó­wiąc dzi­siej­szym ję­zy­kiem – z klasy śred­niej. Jezus nie był synem cie­śli – fa­ce­ta z he­bel­kiem, lecz ar­chi­tek­ta i bu­dow­ni­cze­go domów o kon­struk­cji drew­nia­nej, czło­wie­ka wy­so­kiej spe­cja­li­za­cji. Fran­cisz­ka­nie zaś upo­wszech­ni­li obraz Je­zu­sa w żło­bie, urzą­dzi­li szop­ki przed­sta­wia­ją­ce staj­nię be­tle­jem­ską z Je­zu­sem, Marią, Jó­ze­fem, pa­ste­rza­mi, by­dłem i owca­mi. Szu­ka­li sku­tecz­nych form zbli­że­nia ludu i Boga – mu­sia­ły one być pro­ste i do­pa­so­wa­ne do po­zio­mu wier­nych.

Symbol chłopskiego losu

– Spis lud­no­ści mojej wsi z 1849 r. uwzględ­nia lo­ka­to­rów kur­ni­ka. Uro­dze­nie się dziec­ka w staj­ni w Pol­sce przez wieki nie bu­dzi­ło zdzi­wie­nia.

– To się od­no­si nawet do wieku XX, wa­run­ki życia na wsi były kosz­mar­ne. Ale ulu­do­wie­nie Chry­stu­sa – to trze­ba wy­raź­nie pod­kre­ślić – jest wtór­ne. Nie by­ło­by go pew­nie, gdyby w Pol­sce nie zo­sta­ła za­szcze­pio­na re­li­gij­ność typu fran­cisz­kań­skie­go. Zresz­tą ta re­li­gij­ność fran­cisz­kań­ska naj­pierw zo­sta­ła prze­ka­za­na szlach­cie, a potem – w XVIII-XIX w. – ze­szła do chło­pów. Re­li­gij­ność lu­do­wa miała cha­rak­ter na­śla­dow­czy, nie była wy­two­rem ory­gi­nal­nym. Po­ka­zał to w swo­ich pra­cach wy­bit­ny so­cjo­log kul­tu­ry i re­li­gii Ste­fan Czar­now­ski. Wcze­śniej chłop przy­cho­dził do ko­ścio­ła, nie­wie­le ro­zu­mie­jąc z tego, co mówił ksiądz. Prze­ce­nia­my zresz­tą re­li­gij­ność śre­dnio­wie­cza. Prze­cięt­ny ry­cerz krzy­żac­ki – czło­nek za­ko­nu za­li­cza­ne­go do elity in­te­lek­tu­al­nej Eu­ro­py – był nie­pi­śmien­ny, znał na ogół je­dy­nie dwie mo­dli­twy: "Ojcze nasz" i "Zdro­waś Mario". Nie mo­że­my dziś zro­zu­mieć, jak niski był po­ziom wie­dzy i wy­obraź­ni ludu.

W "Chło­pach" Rey­mon­ta, któ­rych akcja toczy się w cza­sach dość nam bli­skich, bo w ostat­niej de­ka­dzie XIX w., wę­drow­ny dziad opo­wia­da miesz­kań­com Li­piec o Je­zu­sie, który ma psa Burka i cho­dzi na od­pust do po­bli­skiej miej­sco­wo­ści. A oni w to wie­rzą.

– Chłop do czasu znie­sie­nia pańsz­czy­zny – w za­bo­rze ro­syj­skim do­ko­na­ne­go do­pie­ro w 1864 r. – żył w prze­strze­ni o śred­ni­cy 14 km. Jego ho­ry­zont nawet w sen­sie do­słow­nym był bar­dzo ogra­ni­czo­ny. Chło­pi byli nie­pi­śmien­ni, od­cię­ci od świa­ta i kul­tu­ry. To, co na­zy­wa­my tra­dy­cyj­ny­mi pol­ski­mi ko­lę­da­mi, jest wy­two­rem miast i szlach­ty, do­pie­ro potem na­stą­pi­ło ich ulu­do­wie­nie.

Drew­nia­ne fi­gur­ki Chry­stu­sa Fra­so­bli­we­go ucho­dzą za ory­gi­nal­ny wy­twór kul­tu­ry lu­do­wej.

– Nic bar­dziej błęd­ne­go. Wi­ze­ru­nek Chry­stu­sa Fra­so­bli­we­go upo­wszech­nił się w Ko­ście­le po czar­nej za­ra­zie w 1348 r., która do­pro­wa­dzi­ła do śmier­ci co naj­mniej 30% miesz­kań­ców Eu­ro­py. Chry­stus Fra­so­bli­wy – umę­czo­ny, bi­czo­wa­ny, ocie­ka­ją­cy krwią – za­stą­pił do­mi­nu­ją­cy wcze­śniej obraz Pan­to­kra­to­ra, Chry­stu­sa rzą­dzą­ce­go świa­tem, wiel­kie­go sę­dzie­go, zwy­cięz­cy grze­chu i śmier­ci. Na­to­miast sym­bo­lem chłop­skiej tro­ski i współ­czu­cia, chłop­skie­go losu stał się kilka wie­ków póź­niej. Było to zwią­za­ne z po­gor­sze­niem się sy­tu­acji chło­pów. W XVI w. nie­któ­rzy chłop­scy sy­no­wie mogli skoń­czyć Aka­de­mię Kra­kow­ską, zo­stać jak Kle­mens Ja­nic­ki po­eta­mi, a nawet bi­sku­pa­mi. To jed­nak się koń­czy, na­ra­sta znie­wo­le­nie chło­pa. W XVIII w. jada on go­rzej niż 200 lat wcze­śniej. Chłop spada na sam dół dra­bi­ny spo­łecz­nej, to­wa­rzy­szy temu na­ra­sta­ją­ce znie­wo­le­nie i ra­sizm spo­łecz­ny ubra­ny w teo­rię "chama" wy­wie­dzio­ną z Bi­blii.

Wymazane. Bolesne milczenie Kościoła

Z jednej strony nadużycie władzy, przemoc i hipokryzja, z drugiej zastraszenie, ciężar grzechu i ogromny wstyd. Historie tysięcy młodych kobiet, uwięzionych w latach 50., 60. i 70. w irlandzkich pralniach sióstr magdalenek i przyklasztornych Domach Matki i Dziecka, to porażający i przerażający dowód na społeczne zakłamanie, obyczajowe tabu i zależności państwa od Kościoła
 

– Chłop cha­mem jest i basta…

– Zgod­nie z bi­blij­nym prze­ka­zem, cała Zie­mia za­lud­ni­ła się po­tom­ka­mi Noego, który miał trzech synów: Sema, Ja­fe­ta i Chama. Za prze­wi­nie­nie wobec ojca Cham wraz z po­tom­stwem zo­sta­li prze­klę­ci i wy­zna­czo­no im rolę naj­niż­szych sług po­tom­ków po­zo­sta­łych braci. Spro­wa­dze­ni do roli "cha­mów" chło­pi nie mieli szans na po­pra­wę swego losu. Da­wa­no ją po­tom­kom Sema – kiedy Żydzi, np. fran­ki­ści (człon­ko­wie ży­dow­skiej grupy re­li­gij­nej kie­ro­wa­nej przez Ja­ku­ba Fran­ka, opi­sa­nej przez Olgę To­kar­czuk w "Księ­gach Ja­ku­bo­wych"), prze­cho­dzi­li na ka­to­li­cyzm, sta­wa­li się au­to­ma­tycz­nie szlach­tą. Cham po­zo­sta­wał cha­mem. To z cza­sem wy­wo­ła­ło dzi­kie bunty chłop­skie po­łą­czo­ne z rze­zią i po­żo­gą, takie jak ra­ba­cja ga­li­cyj­ska z 1846 r. pod wodzą Ja­ku­ba Szeli. To­wa­rzy­szył jej przy tym prze­kaz, że Naj­ja­śniej­szy Pan, czyli wie­deń­ski ce­sarz, w za­pu­sty za­wie­sił na trzy dni dzie­sięć przy­ka­zań i można rżnąć "cia­ra­chów" po­wy­żej 12. roku życia: szlach­tę, miesz­czan, księ­ży, pra­cow­ni­ków dwo­rów (tylko męż­czyzn, z ko­bie­ta­mi, jak pla­no­wał Szela, chło­pi mieli się po­że­nić i stwo­rzyć nową rasę).

– Rżnę­li ich nawet pi­ła­mi.

– Ten obraz przy­wo­łu­je Pan Młody w "We­se­lu": "Myśmy wszyst­ko za­po­mnie­li; mego dziad­ka piłą rżnę­li…". Ska­za­ni na by­dlę­cy los chło­pi da­wa­li upust swoim uczu­ciom i emo­cjom naj­czę­ściej w wy­obraź­ni re­li­gij­nej. Chry­stus Fra­so­bli­wy – cier­pią­cy, współ­czu­ją­cy, da­ją­cy po­cie­sze­nie i na­dzie­ję od­trą­co­nym – prze­ma­wiał do nich, do­da­wał otu­chy.

Spór o koronę

– "Chry­stus się rodzi, nas oswo­bo­dzi".

– No wła­śnie.

– Z dru­giej stro­ny w XIX w. po­ja­wia się od­wo­łu­ją­ce się do Je­zu­sa hasło z zu­peł­nie in­ne­go pnia spo­łecz­ne­go: "Pol­ska Chry­stu­sem na­ro­dów".

– Me­sja­nizm miał ko­rze­nie w śre­dnio­wiecz­nych ru­chach mi­le­na­ry­stycz­nych, które gło­si­ły, że wraz z ro­kiem 1000 na­dej­dzie okres pa­no­wa­nia Boga na Ziemi. Teo­log Jo­achim z Fiore (zm. w 1202 r.) prze­kształ­cił je w całą teo­rię, prze­su­wa­jąc ter­min na­dej­ścia Kró­le­stwa Bo­że­go. Z do­ko­na­ne­go przez niego po­dzia­łu na trzy epoki hi­sto­rycz­ne (Ojca, Syna i Ducha Świę­te­go) sko­rzy­stał Hegel w roz­wa­ża­niach nad tym, czym są dzie­je – cha­otycz­ną chma­rą fak­tów po­zba­wio­nych lo­go­su, du­cho­we­go rdze­nia, czy też pew­nym po­rząd­kiem. W tym pro­ble­mie za­wie­ra się także py­ta­nie o sens cier­pie­nia w hi­sto­rii. Hegel uznał, że w hi­sto­rii jest po­rzą­dek re­li­gij­ny, za­wie­ra się on w roz­wo­ju ab­so­lut­ne­go ducha. Gdy przej­dzie przez fazę ducha su­biek­tyw­ne­go i obiek­tyw­ne­go, gdy się wy­peł­ni, na­stą­pi ko­niec hi­sto­rii – wy­peł­ni Ab­so­lut, co w re­li­gij­nych wi­zjach od­po­wia­da Kró­le­stwu Nie­bie­skie­mu. Te po­glą­dy od­dzia­ły­wa­ły na Adama Mic­kie­wi­cza, Zyg­mun­ta Kra­siń­skie­go i Au­gu­sta Ciesz­kow­skie­go, któ­rzy do­strze­gli w Pol­sce cier­pią­ce­go Je­zu­sa, mo­gą­ce­go zba­wić na­ro­dy Eu­ro­py. Me­sja­nizm pol­ski był me­sja­ni­zmem elit. Ale nie by­li­śmy wy­jąt­ko­wi, co po­ka­zał w pra­cach sprzed ponad 100 lat Ma­rian Zdzie­chow­ski – w Eu­ro­pie Środ­ko­wo-Wschod­niej mie­li­śmy całe mnó­stwo me­sja­ni­zmów, m.​in. me­sja­nizm li­tew­ski, ro­syj­ski, ukra­iń­ski.

– Jeśli nie "Pol­ska Chry­stu­sem na­ro­dów", to może "Chry­stus kró­lem Pol­ski"? Wciąż ak­tyw­ne są ruchy in­tro­ni­za­cyj­ne, które do­ma­ga­ją się ko­ro­na­cji Je­zu­sa na króla Pol­ski. Na­wo­ły­wał do tego z try­bu­ny sej­mo­wej w 2006 r. poseł Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści. Dwa lata temu we wszyst­kich ko­ścio­łach od­czy­ta­no list bi­sku­pów sprze­ci­wia­ją­cych się in­tro­ni­za­cji.

– To oczy­wi­ste sta­no­wi­sko, bo ko­ro­na­cja ozna­cza­ła­by wpi­sa­nie Je­zu­sa w kon­kret­ny po­rzą­dek po­li­tycz­ny. Tym­cza­sem od czasu So­bo­ru Wa­ty­kań­skie­go II ka­to­li­cyzm nie utoż­sa­mia się z żadną opcją spo­łecz­ną, po­li­tycz­ną czy świa­to­po­glą­do­wą ani z żadną par­tią. Rze­czy­wi­stość świec­ka nie da rady za­własz­czyć Je­zu­sa, nawet pod­no­sząc Chry­stu­sa do roli mo­nar­chy.

*Prof. Zbigniew Mikołejko – filozof i historyk religii, kierownik Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk

Brak komentarzy: