poniedziałek, 29 grudnia 2008

Pod znakiem Pereiro i Borubara


Anna Gielewska 29-12-2008, ostatnia aktualizacja 29-12-2008 05:47

Hitem ostatnich 12 miesięcy okazały się nazwiska, zwłaszcza te źle wymawiane. Ale eksperci są zgodni: to nie był rok odkrywczych politycznych zwrotów czy powiedzonek

autor zdjęcia: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa
autor zdjęcia: Kuba Kamiński
źródło: Fotorzepa
"Dla mnie i mojej żony ten wyjazd to podróż życia" - Donald Tusk
autor zdjęcia: Darek Golik
źródło: Fotorzepa
"Potrafię dobrze pracować, potrafię coś tam, coś tam" - Elżbieta Kruk

– Potrafię coś tam, coś tam – zapewniała kilka tygodni temu na sejmowym korytarzu posłanka z PiS Elżbieta Kruk.

Jej „coś tam, coś tam” przebojem weszło do politycznego, a także potocznego słownika. Stało się jednym z najbardziej popularnych sformułowań przejętych od polityków w ostatnich miesiącach.

– „Coś tam, coś tam” prawdopodobnie utrwali się w polszczyźnie potocznej jako określenie osoby będącej pod wpływem alkoholu – ocenia prof. Irena Kamińska-Szmaj, językoznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Jednak eksperci są zgodni, że w porównaniu z poprzednimi latami 2008 rok przyniósł mniej nośnych politycznych powiedzonek, haseł czy słówek.

Nazwiska od prezydenta

Hitem ostatnich 12 miesięcy okazały się za to nazwiska. Furorę zrobiły zwłaszcza: „Benhauer”, „Borubar”, „Pereiro” i „Asmus”. Wszystkie cztery są związane z prezydentem Lechem Kaczyńskim.

Wręczając w lutym Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski trenerowi polskiej reprezentacji w piłce nożnej, prezydent podziękował za zasługi nie Leo Beenhakkerowi, ale – Benhauerowi. W czerwcu podczas rozgrywek Euro 2008 Lech Kaczyński przekręcił nazwisko piłkarza Rogera Guerreiro, któremu wcześniej nadał polskie obywatelstwo. Pytany, który zawodnik najbardziej mu zaimponował podczas mistrzostw, odparł:

– Roger Pereiro. I dodał: – Ale dobry był także nasz bramkarz, Artur Boru... – i tu zaczyna się dyskusja, jak zakończył to zdanie. Wielu bowiem usłyszało, że zamiast „Boruc” prezydent powiedział „Borubar”.

Tymczasem „Borubar” najprawdopodobniej wyszedł z połączenia słów „Boruc” i „bardzo”. – Słuchałem tej wypowiedzi wiele razy. Prezydent powiedział: „podobał mi się Artur Boruc bardzo”, co przy jego dykcji wyszło, jak wyszło – wspomina Mikołaj Jankowski z „Wydarzeń” Polsatu.

„Borubar” i „Pereiro” okazali się jednak przebojem – wypowiedź Lecha Kaczyńskiego królowała w portalach internetowych, przede wszystkim YouTube. Językowe lapsusy prezydenta inspirowały internautów. W sieci krążyły dowcipy: „Jak myślisz, jak prezydent wymówi imię i nazwisko nowego prezydenta USA?” – zaczynał się jeden z nich. Wśród odpowiedzi do wyboru: „Oback Barama”, „Barubar Bambama”, „Barabar Obameiro”, „Borubak O’Lama”.

Kolejnym głośnym nazwiskiem mijającego roku stało się to należące do amerykańskiego polityka Partii Demokratycznej. – Czy zna pan Rona Asmusa? – to pytanie Lecha Kaczyńskiego do ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego z uśmiechem powtarzali w lipcu politycy, dziennikarze i satyrycy. Sam Asmus, dzięki upublicznieniu rozmowy prezydenta z szefem MSZ, stał się w Polsce popularny. Kilka tygodni później wręczył w prezencie Sikorskiemu plakat z wizerunkiem Wuja Sama i podpisem: „A czy Ty znasz Rona Asmusa?”.

To nazwisko królowało nie tylko na politycznych salonach. W rozmowach towarzyskich wypadało rzucić: „Proszę zaprotokołować: zna Rona Asmusa”. – To jest przykład zabawy językowej. W mijającym roku dominowało właśnie takie odwoływanie się do politycznych sformułowań i posługiwanie się nimi w życiu codziennym czy towarzyskim – mówi Kamińska-Szmaj.

– Mieliśmy do czynienia z okazjonalizmami. Po kolejnych kilkunastu miesiącach mało kto będzie je pamiętał – uważa jednak prof. Jerzy Bralczyk ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. I wytyka politykom brak kreatywności. – To nie był twórczy rok. Nie ma nowych nośnych pomysłów, takich jak „dyplomatołki” czy „wykształciuchy” w poprzednich latach.

Chociaż nie zawiódł Ludwik Dorn – nadal sięgał po niebanalne sformułowania. Jego „susłoizacja” czy „sułtan w otoczeniu eunuchów” to określenia, które w 2008 roku przylgnęły do PiS.

Premier Słońcem Peru

Politycy Platformy sięgnęli z kolei po retorykę bajkową. Sławomir Nowak, szef gabinetu politycznego premiera, komentując sytuację przed szczytem UE w Brukseli, odwołał się do kultowego „Shreka”. Prezydent skojarzył mu się z postacią osła, który podskakuje, wołając, „mnie weźcie, mnie”. Ten cytat natychmiast zrobił medialną karierę.

Donald Tusk wprowadził do politycznego słownika 2008 r. inną bajkową postać – potwora ciasteczkowego, do którego porównał Lecha Kaczyńskiego. W ślad za tym nawiązaniem „Ulica Sezamkowa” przeżywała renesans popularności.

Do premiera przylgnął natomiast przydomek Słońce Peru. To owoc jego wizyty w Ameryce Południowej, podczas której Tusk otrzymał peruwiański order. Wizytę tę sam nazwał wcześniej na łamach hiszpańskiego „El Mundo” podróżą życia. I stał się natychmiast obiektem politycznych kpin. Jego przydomek twórczo rozwinęli w ostatnich miesiącach protestujący związkowcy, skandując: „Słońce Peru, mistrz bajeru”.

Egzotykę przywołują na myśl także meleksy. Ostatnio te pojazdy do gry w golfa robią w Polsce furorę. A wszystko za sprawą dwóch posłów PiS, którzy zdaniem właścicieli hotelu na Cyprze mieli uszkodzić tamtejsze maszyny.

Z sejmowych korytarzy z mijającego roku zapamiętamy pewnie jeszcze „rewolucję październikową” – określenie serii ustaw autorstwa posłów PO przyjętych przez rząd jesienią, i „biegunkę legislacyjną” – nazwę owej nadaktywności gabinetu Tuska nadaną przez posłów PiS.

Kiełbasa i tostery

Żarty nie tylko ze słów, ale i konwencji przemówień polityków trafiły w tym roku również do świata reklamy. ING Bank Śląski wyemitował pod koniec sierpnia spot parodiujący orędzie prezydenta. Wystąpił w nim Marek Kondrat, który zapewniał, że mamy już takie same sprzęty jak w Unii Europejskiej. – I tostery – podkreślał. W niektórych dziedzinach przegoniliśmy zaś UE. – Nasza kiełbasa przegoniła – zaznaczał Kondrat.

Śladami ING poszedł bank Pocztowy, który sparodiował orędzie premiera. Jak ujawniła „Rz”, reklamówkę cofnięto. W spocie aktor parodiujący Tuska z charakterystycznym „r” w wymowie namawiał: – Oszczędzajcie na podróże życia. Budujcie swoją Irlandię, by żyło się lepiej. Na końcu reklamówki, poza sceną, pyta: – Panowie, to ile nam wzrosło?

Zdaniem Kamińskiej-Szmaj widać, że jesteśmy wyczuleni na językową twórczość polityków. – Wyłapujemy z niej zwroty po to, by się pośmiać z polityków – uważa.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: a.gielewska@rp.pl

Rzeczpospolita

Oświadczenie gen. Czesława Kiszczaka z 17 grudnia 2008

Czesław Kiszczak
2008-12-29, ostatnia aktualizacja 2008-12-29 01:36

Składam to oświadczenie w formie listu otwartego, aby zawarte w nim i informacje dotarły jak najszerzej do opinii publicznej. Wiek i stan zdrowia nie pozwalają mi w inny sposób przedstawić sprawy, do wyjaśnienia której czuję się moralnie zobowiązany jako były minister spraw wewnętrznych. Zobowiązanie to dotyczy osób, na które dawna Służba Bezpieczeństwa wytworzyła dokumenty oraz byłych funkcjonariuszy, którzy te czynności wykonywali.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel / AG
Czesław Kiszczak
ZOBACZ TAKŻE
15 stycznia 1982 roku weszła w życie moja "Decyzja w sprawie ochrony dokumentów techniki operacyjnej wykonywanych w pionach "B", "C", "T", "W" i wykorzystywanych w działaniach operacyjnych resortu spraw wewnętrznych". Celem Decyzji było znaczne zwiększenie konspiracji form oraz metod działania pionów zajmujących się obserwacją ("B"), ewidencją kartoteczną spraw bieżących oraz archiwalnych ("C"), techniką operacyjną ("T"), prelustracją korespondencji ("W").

W ramach kierowanego przeze mnie resortu, był to dokument najwyższej rangi. Dotyczył zasad działania Służby Bezpieczeństwa oraz wywiadu i kontrwywiadu MSW i stanowił podstawę wydania aktów prawnych niższego rzędu. Wynika to jednoznacznie z treści Decyzji, jej zakresu merytorycznego oraz zobowiązania, jakie nakładała na szefów poszczególnych pionów w ministerstwie oraz zastępców komendantów wojewódzkich do spraw SB. Mieli oni przeprowadzić analizę zarządzeń, instrukcji i przepisów resortowych pod kątem dostosowania ich do założeń Decyzji i przedłożyć kierownictwu resortu projekty odpowiednich zmian.

Nakaz ten został wykonany w określonych Decyzją terminach, skutkując wydaniem szeregu przepisów dostosowawczych. Wśród nich szczególnie istotne było Zarządzenie 0018/82 ministra spraw wewnętrznych z 17 lutego 1982 w sprawie stosowania i wykorzystania techniki operacyjnej.

Opisuję to dokładnie, ponieważ po ujawnieniu w roku 2006 przez środki masowego przekazu treści Decyzji, IPN starał się umniejszyć jej znaczenie twierdząc, że był to małoznaczący akt prawny, jeden z tysięcy wydawanych w MSW. Stwierdzam więc jeszcze raz z całą stanowczością, że Decyzja z 15 stycznia 1982 była aktem prawnym o znaczeniu podstawowym, jednym z zaledwie kilku konstytuujących działanie całego resortu, regulacją, która, wraz z przepisami wykonawczymi, była ściśle przestrzegana.

Już instrukcja z grudnia 1979, której nowelizacją było Zarządzenie 0018/82, w § 13 stwierdzała. "Materiały uzyskane środkami techniki operacyjnej nie mogą być wykorzystywane (...) w sposób dekonspirujący źródło ich pochodzenia." Dopiero jednak bardzo złożona sytuacja polityczna po wprowadzeniu stanu wojennego, w tym zagrożenie infiltracją wewnątrz resortu, która wydawała się realna wobec powstania w 1981 roku związku zawodowego Solidarność funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, spowodowała konieczność wprowadzenia szeroko zakrojonych zasad konspiracji w samym MSW.

Konspiracja dotyczyła działań na wszystkich szczeblach, do podstawowych komórek organizacyjnych włącznie, w których nakazałem dodatkowo "przeprowadzenie wnikliwej weryfikacji (...) kadry, a przy doborze nowych pracowników kierowanie się (...) gwarancją zapewnienia pełnej konspiracji wykonywanych czynności służbowych " O znaczeniu, jakie kierownictwo MSW przywiązywało do materii objętej Decyzją, świadczy umieszczony w niej zapis: "Jakiekolwiek odstępstwa od tych zasad są niedopuszczalne." Szczególnej ochronie, nawet przed przypadkową dekonspiracją, miała odtąd podlegać cała dokumentacja uzyskana środkami technicznymi, wszystkie dokumenty wykorzystywane przez jednostki operacyjne resortu zarówno w sprawach aktualnie prowadzonych, jak planowanych, a także zakończonych mających całkowicie lub częściowo charakter archiwalny.

Kluczowy był zapis Decyzji, powtórzony dokładnie w Zarządzeniu 0018/82: "Informacje uzyskane środkami pracy "B", "T", "W" można włączyć do spraw operacyjnych (...) tylko w tak przetworzonej postaci, aby nie zaprzepaścić ich wartości operacyjnych, a jednocześnie całkowicie zakonspirować źródło ich pochodzenia". Inne przepisy nakazywały uczynić to samo w ramach dokumentacji już istniejącej, którą należało zniszczyć, a w jej miejsce sporządzić odpowiednie notatki, całkowicie konspirujące źródło pochodzenia.

W praktyce polegało to na "przesuwaniu źródeł" - informacje uzyskane za pomocą techniki operacyjnej przypisywano w dokumentacji źródłom osobowym: tajnym współpracownikom, istniejącym faktycznie lub stworzonym przez SB na użytek wewnętrznej konspiracji, kandydatom na t.w., a także, choć rzadziej, kontaktom operacyjnym, osobowym, służbowym.

Argument, że "SB sama siebie nie oszukiwała", przedstawiany przez IPN po ujawnieniu w 2006 roku mechanizmu "przesuwania źródeł" i mający podważyć fakt jego istnienia, prowadzi do jednego z dwóch wniosków. Albo zatrudnieni w IPN historycy nie zadali sobie trudu, żeby rzetelnie zbadać materiały dawnych organów bezpieczeństwa państwa znajdujące się w archiwach Instytutu, albo też nie chcą zrozumieć, na czym polegała specyfika działania służb specjalnych PRL zwłaszcza w tak trudnym okresie.

Dla podległych mi służb ważna była informacja, a dla zdobycia informacji szczególnie ważna technika operacyjna. Dzięki niej, za pomocą podsłuchów, kontroli korespondencji i teleksów, także obserwacji i tajnych przeszukań, uzyskiwano większość istotnych, wiarygodnych informacji. Toteż nadrzędnym zadaniem resortu była ochrona techniki operacyjnej. Natomiast - dla celów dokumentacyjnych - źródło rzeczywistego pochodzenia informacji miało znaczenie drugorzędne. Dlatego powstał mechanizm "przesuwania źródeł".

Z dzisiejszej perspektywy widać, jak wielu osobom wyrządzono krzywdę przez bezkrytyczne ujawnienie materiałów operacyjnych SB, wówczas jednak zastosowanie tego mechanizmu było wyłącznie działaniem na wewnętrzny użytek resortu. Dokumenty, które powstały, nie miały zostać użyte na zewnątrz MSW ani w jakikolwiek sposób ujawnione, przeciwnie, oznakowane były gryfem "tajne specjalnego znaczenia", który zapewniał pełną ochronę ich tajności. Nikt też nie przewidywał, i przewidzieć nie mógł, zmiany ustroju, likwidacji organów bezpieczeństwa państwa oraz przejęcia i odtajnienia wytworzonej przez służby specjalne dokumentacji, czego skutkiem jest częściowe jej upublicznianie.

Na to nakłada się stanowisko IPN, który założył z góry stuprocentową wiarygodność przejętych archiwów. Jest to pochlebne dla mnie i moich współpracowników, lecz jednocześnie zdumiewa całkowitym pomijaniem podstawowej dla historyków zasady krytycznego podejścia do wszelkich źródeł, a już zwłaszcza wytworzonych przez tajne służby i wskazuje, co podkreślałem powyżej, na brak znajomości specyfiki tychże służb. Ta postawa IPN dodatkowo utrudnia obronę osobom, wobec których technika "przesuwania źródeł" została w MSW zastosowana.

Osobiście pragnę wyrazić głębokie ubolewanie i przeprosić tych, którym na skutek tej metody przypisano w dokumentacji czyny, nigdy nie popełnione. Jednocześnie raz jeszcze podkreślam, że w momencie powstawania dokumentów, intencją resortu nie była kompromitacja osób, na które te dokumenty wytworzono.

Należy bowiem odróżnić "przesuwanie źródeł" od gry operacyjnej, polegającej na zaplanowanej akcji, której celem miało być skompromitowanie osób uznanych za wybitnie szkodliwe dla ówczesnego ustroju. Tego typu akcje, przeważnie opisane w dokumentacji, były nieliczne i dzisiaj, jeśli tylko zachowała się całość materiałów, są możliwe do rozszyfrowania. "Przesuwanie źródeł" było natomiast powszechną, zwłaszcza w pierwszym okresie stanu wojennego, rutynową pracą kamuflażową.

W ramach tego kamuflażu, po przypisaniu źródłom osobowym informacji uzyskanych z techniki operacyjnej, niszczono oryginalne zapisy w nieprzekraczalnym -jak nakazywało Zarządzenie 0018/82 - terminie 10 dni od ich otrzymania z departamentu "T". Ten oczywisty wymóg konspiracji, powoduje jednak obecnie, że metoda "przesuwania źródeł" jest tak trudna, a przeważnie wręcz niemożliwa do wykrycia.

Nie jestem w stanie określić, dokumentacja ilu osób i w jak dużym zakresie została objęta przetwarzaniem w ramach "przenoszenia źródeł". Zgodnie z zasadami wewnętrznej konspiracji nie sporządzano na ten temat żadnych statystyk ani innego typu materiałów opisowych. Wiedzę cząstkową posiadają funkcjonariusze, którzy poszczególne dokumenty wytwarzali. Oni też są drugą, główną grupą adresatów tego oświadczenia. Zwracam się do nich jako były szef resortu, na którego polecenie, przekazane w formie Decyzji i Zarządzeń, podejmowali działania w ramach swojej służby

Stwierdzam, że funkcjonariusze, w momencie, gdy wykonywali opisane wyżej czynności, nie dokonywali fałszerstw, tylko na użytek wewnętrzny MSW konspirowali źródła przenosząc informacje. Działali w ramach pragmatyki służbowej, zgodnie z obowiązującymi przepisami, w resorcie, gdzie obowiązywała ścisła podległość i bezwarunkowe wykonywanie instrukcji. Uznanie tych działań za zbrodnię komunistyczną uważam za próbę ukrycia prawdy, zakonserwowania wizji PRL jako kraju wszechobecnej agentury oraz za narzędzie bieżącej walki politycznej. Jednocześnie przyjmuję na siebie pełną odpowiedzialność za wydane kiedyś Decyzje.

Mam też głębokie przekonanie, że byli oficerowie MSW nie dadzą się zastraszyć i będą, jeśli zajdzie taka potrzeba, przedstawiać rzeczywisty przebieg wypadków i swoją w nim rolę, w pełni zgodną z ówczesnym przepisami, które musieli realizować. Przekazanie prawdy o tamtym systemie oraz jego metodach jest naszym - dowódcy i podwładnych - wspólnym obowiązkiem. Jest też jedyną możliwą dla nas obecnie formą zadośćuczynienia tym, którzy dzisiaj ponoszą konsekwencję naszych ówczesnych działań.

Dlatego też składam to oświadczenie wraz z deklaracją, że gotów jestem powtórzyć wszystko w warunkach, na jakie pozwala mi stan zdrowia.

Generał broni w st. spocz. Czesław Kiszczak Minister Spraw Wewnętrznych w latach 1981-1990

Warszawa, 17 grudnia 2008

(tekst skanowany)

Źródło: Gazeta Wyborcza

Kiszczak ujawnia metody SB


Agnieszka Kublik,Wojciech Czuchnowski
2008-12-29, ostatnia aktualizacja 34 minuty temu

Gen. Czesław Kiszczak w specjalnym oświadczeniu przyznaje, że polecił SB zapisywać informacje z podsłuchów jako doniesienia od agentów. I przeprasza osoby uznane z tego powodu za TW

Zobacz powiekszenie
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Gen. Czesław Kiszczak
Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Podczas procesu Niezabitowskiej sąd wyłapał konkretny przykład przypisania jej informacji z podsłuchu. W jednym z raportów z rzekomego spotkania z TW "Nowak" por. Grzelak pisze, że Niezabitowska jedzie do "wujka, który jest proboszczem w Gdyni". Nie chodziło jednak o żadną rodzinę Niezabitowskiej, lecz o ks. prałata Hilarego Jastaka, do którego Niezabitowska mówiła "wujku". Sąd lustracyjny w pierwszej instancji oczyścił Niezabitowską. IPN wniósł apelację
* Generał Kiszczak przeprasza | * Oświadczenie | * Włodzimierz Olszewski: Dokumenty publikowane przez IPN muszą być weryfikowane

Oświadczenie datowane 17 grudnia rzuca nowe światło na wiarygodność zapisów o działalności agenturalnej wielu osób figurujących w aktach SB jako tajni współpracownicy.

Ostatni szef komunistycznego MSW, dziś 83-letni Czesław Kiszczak karierę zaczynał w wojskowym kontrwywiadzie. MSW kierował od 1981 r. do upadku komunizmu. Był podporą władzy stanu wojennego. Rządził policją polityczną, która miała za zadanie rozprawić się z "Solidarnością". Przy Okrągłym Stole podpisywał porozumienia z opozycją.

Dzisiaj przeprasza "tych, którym przypisano w dokumentacji [SB] czyny nigdy niepopełnione. (...) Wielu osobom wyrządzono krzywdę przez bezkrytyczne ujawnienie materiałów operacyjnych SB".

Jak SB "przesuwała źródła"

Kiszczak wyjaśnia, czemu służyła jego decyzja ze stycznia 1982 r. o ochronie techniki operacyjnej oraz idące w ślad za nią zarządzenie 0018/82 z lutego 1982 r. Na tej podstawie - stwierdza Kiszczak - funkcjonariusze SB mieli obowiązek "konspirować" źródła informacji zdobytych z podsłuchów, obserwacji, nielegalnych przeszukań i kontroli korespondencji.

Źródła te ukrywano m.in. poprzez przypisywanie uzyskanych z nich informacji tajnym współpracownikom "istniejącym faktycznie lub stworzonym przez SB na użytek wewnętrznej konspiracji, kandydatom na t.w., a także, choć rzadziej, kontaktom operacyjnym, osobowym, służbowym".

Nazywano to "przesuwaniem źródeł". Zasada ta miała być bezwzględnie przestrzegana.

Konspiracja wewnątrz SB

Kamuflowanie podsłuchów przewidywała już instrukcja MSW z 1979 r. Ale w stanie wojennym kamuflaż nasilono. Powód? Kiszczak tłumaczy to zagrożeniem ze strony sympatyków "Solidarności", którzy mogli przeniknąć w szeregi bezpieki. Wymienia próby powołania "Solidarności" w szeregach Milicji Obywatelskiej.

Generał stwierdza też, że "technika" wymagała szczególnej ochrony, bo większość "istotnych, wiarygodnych informacji" SB uzyskiwała za pomocą "podsłuchów, kontroli korespondencji i teleksów, obserwacji i tajnych przeszukań".

Dawny szef do dawnych podwładnych

Oświadczenie Kiszczaka ma dwóch adresatów:

• osoby zarejestrowane jako TW, którym w wyniku decyzji Kiszczaka przypisano informacje pochodzące naprawdę z „techniki”, a teraz zarzuca im się współpracę z SB;

• byłych funkcjonariuszy SB, którzy „przesuwali źródła”.

Pierwszych Kiszczak przeprasza. Drugich wzywa, by "jeśli zajdzie taka potrzeba" (np. przed sądem), ujawniali, jak tworzono akta niektórych TW. I by nie bali się kary, bo wykonywali polecenia.

Były szef MSW bierze na siebie odpowiedzialność za "przesuwanie źródeł": "Funkcjonariusze (...) nie dokonywali fałszerstw, tylko na użytek wewnętrzny MSW konspirowali źródła, przenosząc informacje. Działali w ramach pragmatyki służbowej (...) w resorcie, gdzie obowiązywała ścisła podległość i bezwarunkowe wykonywanie instrukcji".

Po co ten apel do funkcjonariuszy? Otóż według ustawy o IPN "przesuwanie źródeł" może zostać dziś uznane za fałszowanie dokumentów i ścigane jako "zbrodnia komunistyczna". Kiszczak wskazuje dawnym podwładnym, że powołując się na jego polecenie, unikną takiego zarzutu.

W ostatnim zdaniu Kiszczak pisze: "Przekazanie prawdy o tamtym systemie oraz jego metodach jest naszym (...) wspólnym obowiązkiem. Jest też jedyną możliwą dla nas obecnie formą zadośćuczynienia tym, którzy dzisiaj ponoszą konsekwencję naszych ówczesnych działań".

"IPN nam pochlebia"

Według Kiszczaka IPN, który przejął materiały SB i na ich podstawie prowadzi lustrację, "założył z góry stuprocentową wiarygodność przejętych archiwów".

„Jest to pochlebne dla mnie i moich współpracowników, lecz jednocześnie zdumiewa całkowitym pomijaniem (...) zasady krytycznego podejścia do wszelkich źródeł, a już zwłaszcza wytworzonych przez tajne służby i wskazuje na brak znajomości specyfiki tychże służb. Ta postawa IPN utrudnia obronę osobom, wobec których technika » przesuwania źródeł «została w MSW zastosowana” - stwierdza b. szef MSW.

Jak było z Niezabitowską

Metoda "przesuwania źródeł" wyszła na jaw w 2006 r. podczas autolustracji Małgorzaty Niezabitowskiej, b. rzeczniczki rządu Tadeusza Mazowieckiego.

Wedle akt IPN miała ona być tajnym współpracownikiem o pseudonimie "Nowak". Ale zeznający przed sądem por. SB Robert Grzelak, oficer rzekomo prowadzący Niezabitowską, przyznał, że zarejestrował ją jako agenta bez jej wiedzy i zgody, a relacje ze spotkań preparował na podstawie innych źródeł.

Inny świadek, płk Aleksander Minkowicz, potwierdził zeznania Grzelaka: - Pracownik był zobowiązany przetworzyć dokumenty otrzymane z biura techniki w formie notatki służbowej lub fikcyjnego doniesienia TW (...) albo w formie notatki uzyskanej od innego źródła operacyjnego. Tak nakazywała wewnętrzna instrukcja. To, co uzyskaliśmy przy użyciu techniki, było przedstawiane w aktach jako uzyskane od źródeł osobowych.

Sprawa "Bolka" i "Rewidenta"

Pomieszanie materiałów z podsłuchu i innych form inwigilacji z doniesieniami tajnych współpracowników widać w tych aktach SB, gdzie zachowały się informacje o technikach stosowanych przeciwko rozpracowywanym osobom.

Przykładem jest sprawa Lecha Wałęsy, którego historycy z IPN oskarżają, że w latach 70. był agentem o pseudonimie "Bolek". Z dokumentów SB zgromadzonych na Wałęsę wynika, że tym samym kryptonimem nazwano podsłuchy założone w stoczni (miejscu pracy Wałęsy) oraz w lipcu 1981 r. w centrali telefonicznej "Solidarności" w Gdańsku. Według Wałęsy informacje z podsłuchu "Bolek" wpisywano w doniesienia agenta o tym kryptonimie.

Podobnie, gdy SB rozpracowywała działaczy opozycji, braci Benedykta i Andrzeja Czumów (przełom lat 60. i 70.), nadała sprawie kryptonim "Rewident". Takim samym kryptonimem określono Andrzeja Czumę. Podsłuch założony w listopadzie 1969 r. na telefonie Benedykta Czumy też nazwano "Rewidentem".

Jak zaprzeczał IPN

Gdy w kwietniu 2006 r. "Gazeta" ujawniła decyzję Kiszczaka, generał milczał, a Antoni Dudek, doradca prezesa IPN, przekonywał, że to "jeden z wielu dokumentów niemający wielkiego znaczenia". Dudek w polemice z "Gazetą" pisał, że wprawdzie podsłuchy konspirowano za pomocą kryptonimów, ale nigdy te kryptonimy nie były takie same jak nadawane tajnym współpracownikom.

Specjalny komunikat wydał wtedy IPN: "W materiałach operacyjnych SB zachowało się wiele stenogramów z podsłuchów telefonicznych, niektóre przetwarzano na notatki służbowe, ukrywając w ten sposób źródło informacji, ale nie nadawano im charakteru doniesień TW. Informacje, jakoby zarządzenie [Kiszczaka] nakazywało podobne praktyki, pozbawione jest podstaw merytorycznych" - napisał rzecznik Instytutu Andrzej Arseniuk.

Włodzimierz Olszewski: Dokumenty publikowane przez IPN muszą być weryfikowane

Źródło: Gazeta Wyborcza

Kim Dzong Il pojawił się na koncercie i "wzbudził entuzjazm"


cheko, PAP
2008-12-29, ostatnia aktualizacja 12 minut temu
Zobacz powiększenie
Ostatnie zdjęcia przywódcy Korei Płn. udostępnione przez agencję KCNA: Kim Dzong Il rozmawia z żołnierzem podczas wizyty w 323 jednostce wojskowej. Miejsce i data wykonania zdjęcia nieznane.
Fot. KCNA REUTERS

Przywódca Korei Północnej Kim Dzong Il, który według niepotwierdzonych informacji miał latem doznać udaru, po raz pierwszy od tego czasu pojawił się na masowej imprezie publicznej - powiadomiła północnokoreańska agencja KCNA.

Zobacz powiekszenie
Fot. KCNA REUTERS
Ostatnie zdjęcia przywódcy Korei Płn. udostępnione przez agencję KCNA: Kim Dzong Il podczas wizyty w 1017 jednostce wojsk powietrznych. Miejsce, w którym zrobiono zdjęcie jest nieznane. Nie podano również daty jego wykonania.
Zobacz powiekszenie
Fot. KCNA REUTERS
Wizyta przywódcy Korei Płn. w jednostce 323 wzbudziłz entuzjazm żołnierzy
GALERIA ZDJĘĆ
Spekulacje, jakoby Kim był poważnie chory, nasiliły się na zachodzie we wrześniu w związku z jego nieobecnością na paradzie z okazji 60. rocznicy proklamowania KRLD. Aby zdementować pogłoski o dolegliwościach północnokoreańskiego przywódcy, Phenian od kilku miesięcy regularnie donosi o kolejnych jego wizytach. Materiały te są jednak przeważnie niedatowane.

W połowie grudnia Kim odwiedził podobno bibliotekę i zakłady farmaceutyczne, a tydzień wcześniej zakład produkujący kosmetyki. Tym razem KCNA powiadomiła o obecności północnokoreańskiego przywódcy na koncercie, co wzbudzić miało ogromny entuzjazm publiczności.

Południowokoreańskie ministerstwo ds. zjednoczenia narodowego oceniło, że po raz pierwszy od chwili pojawienia się domysłów o chorobie lidera KRLD północnokoreańskie media doniosły o jego wystąpieniu przed szeroką publicznością.

Już poprzednie doniesienia KCNA o aktywności Kim Dzong Ila wywiady Korei Południowej i USA uznały za stosunkowo wiarygodne.

Biuro Odzyskiwania Mienia ogołoci mafię

Nowa jednostka wytropi mafijne majątki

Przed świętami rozpoczęło pracę Biuro Odzyskiwania Mienia - specjalna jednostka, które ma odbierać majątki pochodzące z przestępstw. "Nic bardziej nie boli przestępców niż odebranie owoców działalności" - mówi DZIENNIKOWI wiceszef MSWiA Adam Rapacki, jeden z inicjatorów powstania Biura.

czytaj dalej...
REKLAMA

BOM powstał dzięki porozumieniu zawartemu przez ministrów finansów, sprawiedliwości oraz spraw wewnętrznych i administracji. Pracujący w Biurze policjanci, urzędnicy skarbowi oraz prokuratorzy dzięki skomplikowanym analizom finansowym będą szukać przestępczych majątków tak w kraju, jak i za granicą.

"Dzięki podobnym instytucjom działającym w krajach Unii Europejskiej będziemy wiedzieć o każdej nieruchomości w Hiszpanii, czy udziałach w firmie w Wielkiej Brytanii, w które ulokowali pieniądze przedstawiciele polskiego półświatka" - tłumaczy oficer Centralnego Biura Śledczego.

>>>Polska mafia zbroi się w rakiety przeciwpancerne

Ich atutem będzie wynikający z ministerialnych porozumień ułatwiony dostęp do informacji o stanie kont, deklaracjach podatkowych, czy obrotach firm przestępców, które wcześniej policjant mógł sprawdzić jedynie po przejściu skomplikowanej procedury. To jednak dopiero początek zmian w prawie, które pomogą w odbieraniu pieniędzy gangsterom. W ciągu pół roku przedstawiciele MSWiA, ministerstwa sprawiedliwości i finansów mają przedstawić propozycje kolejnych zmian.

"Nie wykluczamy, że powstanie specjalna ustawa o odzyskiwaniu mienia. Wzorów dostarczają rozwiązania w krajach Unii Europejskiej" - mówi wiceminister Adam Rapacki.

Jeden z najlepszych systemów działa w Holandii. W tym kraju bandyta traci cały majątek już następnego dnia po zatrzymaniu, a luksusowe auta, domy i dzieła sztuki trafiają natychmiast na licytacje. Uzyskana gotówka jest przelewana na specjalne, oprocentowane, konto. Po skazującym wyroku gotówka przepada, po ułaskawiającym zostaje zwrócona.

"W Polsce parkingi depozytowe pełne są luksusowych BMW i Mercedesów, które gniją przez wiele lat w oczekiwaniu na wyrok. Często później koszt parkingu przewyższa sumę, którą się uzyskuje z ich sprzedaży" - przyznaje oficer Centralnego Biura Śledczego.

niedziela, 28 grudnia 2008

List pasterski Episkopatu Polski na Niedzielę Świętej Rodziny 28 grudnia 2008

OTOCZMY TROSKĄ ŻYCIE CZŁOWIEKA

List pasterski Episkopatu Polski na Niedzielę Świętej Rodziny
28 XII 2008

Siostry i Bracia! Umiłowani w Chrystusie Panu!
Radość wielka, która z okazji Bożego Narodzenia staje się udziałem całego ludu, to radość z narodzenia Dziecka. Radość tę wypowiedział Symeon, który „wziął Dzieciątko Jezus w objęcia, błogosławił Boga” i wypowiedział proroctwo wobec Izraela, a także do „Matki Jego, Maryi.” Radość tę wypowiedziała prorokini Anna, która „sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy” (por. Łk 2, 22-40). Niestety, nie wszyscy dostrzegają w Nim nadzieję dla świata. Herod widzi w tym Dziecku zagrożenie i poleca mordować dzieci. Ponieważ i dzisiaj narasta agresja wobec rodziny i życia ludzkiego, pragniemy umocnić rodziny w pełnieniu ich powołania, a równocześnie prosić wszystkich, aby bardziej zdecydowanie troszczyli się o życie każdego człowieka.

Rodzino płodna w dzieci, bądź błogosławiona!

Najpierw serdecznie, z szacunkiem i wdzięcznością pozdrawiamy wszystkie katolickie rodziny. Niech Bóg błogosławi matkom i ojcom, którzy zjednoczeni we wzajemnej i nierozerwalnej miłości wychowują swoje dzieci, traktując to jako życiowe powołanie. Jesteście piękni w Waszej Miłości. Jesteście wielcy w waszym poświęceniu. Cenne jest Wasze świadectwo, że dojrzała Miłość i rodzicielstwo idą razem. Wasze dzieci są nie tylko waszymi „skarbami”. One naprawdę są nadzieją Kościoła i świata. One patrząc na Was i na Waszych przyjaciół, chłoną świat Waszych wartości. Jakąż radością i nadzieją napełniają się nasze serca, gdy patrzymy jak dzieci kochają dzieci. O stosunku do życia w następnych pokoleniach zadecydują dzieci wychowane w rodzinach otwartych na życie! Uściskajcie je od nas, gdy wrócicie do domu.
Ze szczególnym szacunkiem pozdrawiamy rodziny wielodzietne. Ostatnio lansuje się dziwne przekonanie, że rodzina z trójką dzieci to już rodzina „wielodzietna”. Dzięki Bogu są też w Polsce naprawdę wielodzietne rodziny, które zgodnie ze wskazaniami Soboru Watykańskiego II potrafią zarazem roztropnie i wielkodusznie planować większą liczbę dzieci. Ta wielkoduszność zasługuje na szczególną wdzięczność Narodu, bo bez niej nie miałby przyszłości. W tym miejscu ciśnie się bardzo poważne pytanie: Czy państwo daje należyty wyraz tej wdzięczności?
Niech Bóg błogosławi matkom i ojcom, którzy wspólnie oczekują narodzin dziecka. Ten czas oczekiwania niech służy pogłębieniu Waszej jedności małżeńskiej. Niezastąpione są chwile, które małżonkowie spędzają razem; chwile pełne rozmów i wzruszeń nad misterium życia. Zadbajcie, aby dziecko rozwijające się pod sercem matki narodziło się też w sercu ojca. Trzeba przecież, aby żona nie była samotna ani w oczekiwaniu na dziecko, ani w rodzeniu, ani w wychowywaniu dzieci.
Rodzice dojrzali do rodzicielstwa rozumieją, że naprawdę urodzić, to nie tylko dać życie, ale także zapewnić dzieciom utrzymanie oraz wprowadzić je w świat wiary i kultury. W tym kontekście patrzymy z niepokojem na plagę rozwodów. Z całym naciskiem trzeba bowiem powiedzieć, że ojciec, który przekazuje dziecku życie a następnie opuszcza rodzinę, nie jest godzien nazywać się ojcem. Podobnie matka, która odchodzi z dzieckiem do innego. Żadne spotkania ani prezenty nie zastąpią zwyczajnej, codziennej obecności w rodzinie. Do pełnego rozwoju dziecko potrzebuje bowiem obojga rodziców i musi widzieć ich wzajemną miłość. Inaczej nie nauczy się być w przyszłości mężem czy żoną i będzie musiało stawić czoła niezawinionym zranieniom swojej osobowości.

Tylko Bóg jest Panem życia

Jest w Polsce bardzo wiele małżeństw, które z niewypowiedzianą tęsknotą oczekują od lat na dziecko i proszą o nie Boga, jak o największy dar. Pamiętamy o Was w modlitwie. Zachowajcie pogodę ducha. Darzcie siebie jeszcze tkliwszą miłością. Chrońcie Wasze serca przed rozgoryczeniem i pretensjami do Boga. Nie traćcie nadziei. Wiele rodzin, które jeszcze niedawno były w Waszej sytuacji, dzisiaj już cieszą się dziećmi.
Trzeba powiedzieć, że również Wasze oczekiwanie ma sens. Ono jest nie tylko ogromnie potrzebnym, ale też niepodważalnym świadectwem. Ze słowami można bowiem się spierać. Któż jednak odważy się zakwestionować Wasze życie szarpane tęsknotą za dzieckiem i jej niemalże podporządkowane. Chociażby czytając Wasze wypowiedzi na forach internetowych można się przekonać, że Bóg tak głęboko zapisał w sercu człowieka powołanie do macierzyństwa i do ojcostwa, że bez dzieci małżeństwo nie potrafi być w pełni szczęśliwe.
Wyczekujący narodzin dziecka często doświadczają dramatu poronienia samoistnego. Każdego roku dotyka on w Polsce około 40 tysięcy rodzin. Zważywszy, że powodowany nim ból dotyka również rodziców i teściów, każdego roku cierpi w Polsce z tego powodu około 250 tysięcy osób. Usilnie prosimy w ich imieniu lekarzy i administrację szpitali, aby zechcieli uszanować ich ludzkie i rodzicielskie uczucia. Tym bardziej, że poronienie samoistne często dotyka młode małżeństwa, które leczyły się, modliły i z niepokojem oczekiwały szczęśliwej chwili porodu. W takich wypadkach stajemy więc nie wobec „jednostki chorobowej”, ale wobec rodziców, dziadków a często też wobec młodszego rodzeństwa, którzy boleśnie przeżywają śmierć oczekiwanego i już kochanego przez nich dziecka, które ma prawo do szacunku i godnego traktowania. Natomiast ich niezbywalnym prawem jest pożegnać, opłakiwać i pochować to dziecko. To są światowe standardy. Dziecko należy do rodziny! Rodzina ma prawo do pomocy duszpasterzy w zorganizowaniu godnego pochówku, a także życzliwego przyjęcia jej prośby o wydanie ciała dziecka przez odpowiednie władze szpitalne. Apelujemy o ludzką wyobraźnię.
Niestety, nikt nie może zagwarantować, że każde z oczekujących małżeństw będzie miało szczęście rodzić dzieci. Rozumiemy targające wami myśli i emocje. W imię odpowiedzialności za prawdę musimy jednak powiedzieć, że w żadnym wypadku nie jest moralnie dozwolone uciekać się do zapłodnienia „in vitro”. Bóg i tylko Bóg jest Panem życia. Dzieci są Jego darem, a nie jednym z dóbr konsumpcyjnych. Nie istnieje „prawo do dziecka”. Nie jest to opinia – jak czasami usiłuje się sugerować – Episkopatu Polski, ale zwyczajne nauczanie Kościoła Katolickiego, dawno już wyłożone w oficjalnych dokumentach.

Adopcja i rodzinne domy dziecka

Nieprzeniknione są [Boże] drogi, ale zawsze pełne miłości. W wielu wypadkach bezdzietność pozostaje tajemnicą, którą być może zrozumiemy dopiero po drugiej stronie życia. Zawsze jednak warto rozeznać, czy Bóg nie powołuje nas w ten sposób do szczególnej odpowiedzialności za dzieci już urodzone, które z różnych powodów nie mogą wychowywać się w swoich rodzinach naturalnych. Czy nie wzywa do szczytnej odpowiedzialności poprzez adopcję, rodzicielstwo zastępcze czy też prowadzenie z całym oddaniem rodzinnego domu dziecka. Nie bójmy się adoptować dzieci. Nie bójmy się rodzicielstwa zastępczego. A może drodzy Rodzice czujecie powołanie, by założyć rodzinny dom dziecka? To musi być powołanie, a nie tylko praca zawodowa. Trudności będą jak w każdej rodzinie, ale satysfakcja i radość może nawet większa. Sieroctwo społeczne to bardzo wyniszczająca sytuacja. Pozwólcie dzieciom poznać ciepło rodzinnego domu. Wprawdzie ktoś inny urodził ich ciało, ale wy możecie „rodzić ich serce” i walczyć o kształt ich człowieczeństwa. Tutaj w szczególny sposób brzmią Chrystusowe słowa: "A kto by jedno takie dziecko przyjął w imię moje, Mnie przyjmuje". Całym sercem błogosławimy Wam Rodzice, którzy w taki sposób służycie dzieciom. Rozumiemy Wasze oczekiwanie na dostosowanie prawa polskiego tak, aby matka adoptująca niemowlę mogła od razu otrzymać urlop macierzyński. Niepokoją nas sygnały o zbyt zbiurokratyzowanym podejściu pracowników socjalnych. Niepokoi nas opieszałość sądów przy wydawaniu zgody na adopcję. Życzymy Wam wiele ludzkiej życzliwości i zrozumienia ze strony wszystkich, że tutaj chodzi nie o „problem”, ale o żywe dzieci, dla których ludzkiego rozwoju miłość i ciepło rodzinnego domu mają zasadnicze znaczenie.

„Przyszłość ludzkości idzie przez rodzinę”

Siostry i Bracia! Nasze pełne ciepła, szacunku i wdzięczności słowa biorą się stąd, że zarówno jakość życia poszczególnych osób, jak i przyszłość świata zależą od rodziny. Od najdawniejszych czasów było to oczywiste dla wszystkich ludów na wszystkich kontynentach. Historia kultury ludzkiej dostarcza na to niezliczonych świadectw.
Dzisiaj – niech Bóg nam będzie miłosierny – ataki na małżeństwo i rodzinę stają się z każdym dniem coraz silniejsze i coraz bardziej radykalne, zarówno na płaszczyźnie ideologicznej, jak i w sferze prawodawstwa. Stolica Apostolska – zawsze wyważona w słowach – ubolewa, że „nigdy do tego stopnia, co dzisiaj, naturalna instytucja małżeństwa i rodziny nie była ofiarą tak gwałtownych ataków”.
Oto zaprzecza się najbardziej oczywistym faktom. Wypacza się i ośmiesza najbardziej ewidentne rzeczywistości. W czasie poważnych kongresów światowych usiłuje się przedefiniować podstawowe pojęcia związane z płcią, małżeństwem i życiem. W ramach propagowanej rewolucji obyczajowej głosi się, że bycie pod względem płci kobietą bądź mężczyzną to jedynie wynik ograniczeń kulturowych, z których „nowoczesne” społeczeństwo musi się wyzwolić. Próbuje się nazywać małżeństwem związki dwóch osób tej samej płci. Nagłaśnia się i idealizuje mniejszości seksualne. Takie pary domagają się tych samych praw, jakie są zarezerwowane dla męża i żony. Nawet „prawa” adoptowania dzieci. Mówi się o tym w kategoriach „praw człowieka” i „wolności”. To wszystko niszczy człowieka i urąga jego godności. Gdy na początku XX wieku zgubna ideologia komunistyczna zaczynała docierać do Polski, wielu przestrzegało przed niebezpieczeństwem błędnego myślenia o człowieku. Zlekceważono ich albo poddano zaciekłym prześladowaniom. I oglądaliśmy na własne oczy, jak tenże błąd antropologiczny doprowadził do upadku całego systemu. Dzisiaj nurty post-oświeceniowe popełniają ten sam błąd w myśleniu o człowieku. Stolica Apostolska ostrzega, że może to doprowadzić do cywilizacji post-ludzkiej. Czy zechcemy wyciągnąć z tego wnioski?

Na ratunek człowiekowi

Wzywamy zatem wszystkich ludzi dobrej woli. Musimy ratować człowieka. Liczymy na pomoc dziennikarzy. Jest pośród Was wielu prawdziwych humanistów. Nie raz pokazaliście, ile dobra potraficie wzniecić w świecie i z jakim profesjonalizmem służyć wielkim sprawom.
Odważcie się zatem z prawdziwą wolnością szukać prawdy i służyć prawdzie o człowieku. Po co negować, że człowiek jest powołany i zdolny do miłości, do ofiary i do budowania prawdziwej i trwałej jedności małżeńskiej między kobietą i mężczyzną? Oczywiście, że to wymagająca droga, ale właśnie ona prowadzi do szczęścia, którego sami pragniecie. Czyż wędrowcy, którym chwilowo zabrakło sił, aby się wspinać na szczyty, muszą dla polepszenia swego samopoczucia gwałtownie zaprzeczać ich istnieniu? Po co jako ideał ludzkiej wolności przedstawiać karykaturę człowieka, schlebiając najniższym instynktom ludzkim? Równocześnie zaś po co stwarzać wrażenie, że wszelkie słabości i nieprawości, przez które miłość ludzka bardzo często doznaje sprofanowania, a które Pismo Święte ukazuje od tysiącleci jako zupełnie sprzeczne z powołaniem człowieka do świętości, stanowią poszukiwaną przez wielu wartość? Przecież to nie jest prawda.
Jest też inne pytanie: czy to normalne, że razem z wolnością wypowiedzi wszedł – przede wszystkim na antenę radia i telewizji – wulgarny język ulicy? Czas skończyć z przemocą, brutalnością, mrocznością, obscenicznością, cynizmem. W imię odpowiedzialności za człowieka opowiedzcie się bardziej zdecydowanie po stronie dobra i piękna.

Rodzina drogą Kościoła

Wzywamy zatem wszystkich ludzi dobrej woli do pomagania rodzinie. Liczymy na pomoc dziennikarzy. „O szczególny wysiłek w tym względzie czuję się zobowiązany prosić synów i córki Kościoła – pisał Jan Paweł II. Ci, którzy przez wiarę poznają w pełni wspaniały zamysł Boży, mają jeszcze jeden powód, ażeby wziąć sobie do serca rzeczywistość rodziny w naszych czasach, tych czasach próby i łaski. Winni oni kochać rodzinę w sposób szczególny. Polecenie to jest konkretne i wymagające. Kochać rodzinę, to znaczy umieć cenić jej wartości i możliwości i zawsze je popierać. Kochać rodzinę, to znaczy poznać niebezpieczeństwa i zło, które jej zagraża, aby móc je pokonać. Kochać rodzinę, to znaczy przyczyniać się do tworzenia środowiska sprzyjającego jej rozwojowi. Zaś szczególną formą miłości wobec dzisiejszej rodziny chrześcijańskiej, kuszonej często zniechęceniem, dręczonej rosnącymi trudnościami, jest przywrócenie jej zaufania do siebie samej, do własnego bogactwa natury i łaski, do posłannictwa powierzonego jej przez Boga. „Trzeba, aby rodziny naszych czasów powstały! Trzeba, aby szły za Chrystusem!” Do zadań chrześcijan należy także głoszenie z radością i przekonaniem „dobrej nowiny” o rodzinie — rodzinie, która odczuwa wielką potrzebę słuchania wciąż od nowa i rozu-mienia coraz głębiej słów autentycznych, objawiających jej własną tożsamość, jej wewnętrzne bogactwa, wagę jej posłannictwa w państwie ludzkim i w Państwie Bożym” (FC 86).
Na koniec prosimy Was bardzo serdecznie: odmawiajcie wspólnie różaniec w Waszych rodzinach. Przez modlitwę różańcową złączymy się najściślej z atmosferą Domu w Nazarecie, gdzie Jezus „rósł i nabierał mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim” (Łk 2, 40).
Przyjmijcie nasze Pasterskie błogosławieństwo. Udzielamy go z Jasnej Góry zwycięstwa, gdzie od wieków zwykli pielgrzymować zakochani, małżonkowie, rodzice i dzieci, szukając światła i mocy. Podążajcie ich śladem.

Podpisali Kardynałowie, Arcybiskupi i Biskupi obecni na 346. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski

Jasna Góra, 27 listopada 2008 Roku Pańskiego



List należy odczytać w Święto Świętej Rodziny, 28 XII 2008 r.

czwartek, 18 grudnia 2008

Jaruzelski o Rakowskim "Z godnością niósł ciężar losu"

Z godnością niósł ciężar losu

Wojciech Jaruzelski

Mietku Drogi – myślałem, że odejdę wcześniej – i Ty, jako młodszy, będziesz żegnał mnie. Dziś, pełen głębokiego smutku i żalu, ja żegnam Ciebie. Trudno pogodzić się z myślą, że Mieczysława Rakowskiego – Mietka, już nie ma. „Drzewa umierają stojąc”. Tak właśnie było. Kiedy 3 dni przed śmiercią odwiedziłem Go w szpitalu, udręczonego długotrwałą chorobą, skrajnie osłabionego – zapamiętałem z jaką godnością niósł ciężar losu, jak do końca myślał o Polsce – o tym co Go cieszy, a zwłaszcza co Go smuci. Nigdy nie potrafił być zimny, obojętny, zarówno wobec spraw wielkich, jak i wobec spraw zwykłych, ludzkich. Syn wielkopolskiego chłopa, twardo stąpał po ziemi. Jako intelektualista wzniósł się wysoko. Łączył konsekwentny realizm z wrażliwością i emocjonalnym zaangażowaniem, urok osobisty i poczucie humoru z pryncypialnością w sprawach nadrzędnych. Widziałem to nieraz, zwłaszcza w momentach przełomowych, dramatycznych. Przeżywaliśmy wspólnie w bliskim kontakcie nadzieje i lęki, wreszcie koszmar tygodni, dni i godzin, dzielących nas od 13 grudnia. Podobnie, gdy zaangażował się w doprowadzenie do porozumienia narodowego, do Okrągłego Stołu. Gdy jako Premier podejmował odważne decyzje. Wreszcie, gdy wydał komendę: „sztandar wyprowadzić”. Był politykiem wielkiego formatu. Próby „szufladkowania”, dzielenia Jego życiorysu na część dobrą i część złą, to nieporozumienie i nadużycie. On był zawsze sobą. Wartością niepodważalną dla Niego było realnie istniejące państwo polskie. Mimo jego wielu schorzeń i ułomności, gdy znalazło się na krawędzi katastrofy i w konsekwencji narodowej tragedii, stanął odważnie w jego obronie. Była to dla Niego szczególnie trudna próba. Wziął na siebie ciężar braku zrozumienia w niektórych bliskich sobie środowiskach. Boleśnie odczuwał też, że niełatwo jest Pani Elżbiecie. Nie szukał taniej popularności. Szedł często „pod prąd”. Był prostolinijny, mówił otwarcie w oczy, co myśli. Zwalczany, i z lewa, i z prawa, i zewnątrz, był wierny swym ideałom i reformatorskim poglądom. Jego patriotyzm nie był tromtadracki, napuszony, ale autentyczny, postępowy, z ducha Żeromskiego. Stał się mentorem polskiej lewicy, wyrazicielem nowoczesnego, europejskiego widzenia jej roli. Jednocześnie z bezprzykładną odwagą przeciwstawiał się deformowaniu historii, przekreślaniu rzeczywistego dorobku Polski Ludowej, dziesięcioleci pracy milionów jej obywateli. Odejście Mieczysława Rakowskiego to wielka strata. Chciałoby się powiedzieć za Sienkiewiczem: „larum grają”, a Ciebie nie ma, nie wstajesz. Ale przecież jesteś wciąż. Pozostaje Twoja wielka spuścizna – cała biblioteka książek, dzienników, artykułów, wywiadów i wypowiedzi. A przede wszystkim żyjesz w ludziach, w sercach nas tu obecnych i nieobecnych. Jestem też przekonany, że Twoje myśli nie stracą na wartości w kolejnych pokoleniach. Pozostaje ból. Dzielimy go z jakże dzielną Panią Elżbietą, z Synami, z całą Rodziną Zmarłego. Żegnaj Mietku, żegnaj Drogi, Niezawodny Przyjacielu.

Jak Jarosław Kaczyński dostał listę agentów z ABW


Wojciech Czuchnowski, Mariusz Gierszewski (Radio ZET)
2008-12-18, ostatnia aktualizacja 17 minut temu

W 2006 r. ABW przekazała premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu listę nazwisk tajnych współpracowników UOP z początku lat 90. Prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo - dowiedziała się "Gazeta" i Radio ZET

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel / AG
Listę agentów UOP Jarosław Kaczyński dostał od Witolda Marczuka
Zobacz powiekszenie
fot. Robert Kowalewski / AG
Witold Marczuk Szefował ABW od listopada 2005 do września 2006 r. Wcześniej stał na czele warszawskiej straży miejskiej, gdy prezydentem stolicy był brat Jarosława - Lech. Marczuk do ABW przyszedł jako porucznik. Po dwóch latach prezydent RP Lech Kaczyński mianował go generałem
ZOBACZ TAKŻE
Nazwiska tajnych współpracowników służb specjalnych chroni tajemnica państwowa. Ustawa o ABW pozwala je ujawnić tylko na żądanie prokuratora lub sądu. I tylko w sprawie zbrodni, której skutkiem jest czyjaś śmierć.

Jednak latem 2006 r., niedługo po objęciu funkcji premiera, Jarosław Kaczyński dostał z ABW listę z nazwiskami i pseudonimami agentów UOP z lat 1990-94. Z naszych informacji wynika, że należeli oni kiedyś do Porozumienia Centrum (pierwszej partii Kaczyńskiego) i kilku innych partii prawicowych. Kaczyński był przekonany, że UOP wykorzystywał agenturę do działań przy tzw. inwigilacji prawicy, szczególnie intensywnej w 1992 r. po upadku rządu Jana Olszewskiego. Wtedy bracia Kaczyńscy i ich ugrupowanie przeszli do opozycji przeciwko rządowi Hanny Suchockiej i ówczesnemu prezydentowi Lechowi Wałęsie.

Tajna lista, tajne śledztwo

„Gazecie” i Radiu ZET udało się dowiedzieć kilku szczegółów na temat sporządzonej przez ABW listy: • miała klauzulę „ściśle tajne”; • oprócz Jarosława Kaczyńskiego listę dostał prezydent Lech Kaczyński i koordynator służb specjalnych w rządzie PiS Zbigniew Wassermann; • na liście było ok. 20 nazwisk; • nie ma danych, czy informacje te zostały przeciwko komuś wykorzystane.

Listę sporządził na polecenie ówczesnego szefa ABW - Witolda Marczuka - Ryszard K., dyrektor Biura Ewidencji i Archiwów ABW. Dzisiaj w ABW uważa się, że K. mógł odmówić wykonania tego polecenia, powołując się na ustawę o ABW.

Na przełomie 2007 i 2008 r., gdy PiS utracił władzę, nowe szefostwo ABW przeprowadziło wewnętrzną kontrolę. Wtedy właśnie odkryto, że politycy rządu PiS dostali wykaz tajnych współpracowników UOP. ABW złożyła w tej sprawie zawiadomienie o przestępstwie ujawnienia tajemnicy państwowej przez Marczuka. Sprawie nadano klauzulę tajności. Do tego stopnia, że - według naszych źródeł w Ministerstwie Sprawiedliwości - lista, którą załączono do doniesienia, ma zaczernione nazwiska i pseudonimy ujawnionych agentów. W MS powiedziano nam tylko, że sprawę prowadzi prokuratura w Ostrołęce. Jakichkolwiek informacji odmawia ABW.

"Osoby nieuprawnione"

O sprawie nie wiedziała sejmowa komisja śledcza badająca nielegalne naciski na policję, prokuraturę i służby specjalne w czasach rządów PiS.

22 października posłowie wysłali do ABW i CBA pytanie, ile złożono do prokuratury zawiadomień o przestępstwie przekroczenia uprawnień lub złamania przepisów w tych służbach. Z CBA przyszła krótka odpowiedź, że nie ma żadnych zawiadomień.

ABW odpowiedziała kilka dni temu. W poufnym piśmie wymienia pięć doniesień. Wśród nich właśnie to: "zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez ujawnienie osobom nieuprawnionym tajemnicy państwowej w postaci danych osobowych źródeł informacyjnych UOP umożliwiających ich identyfikację".

Jako "osoby nieuprawnione" wymienieni są były premier Jarosław Kaczyński, koordynator służb Zbigniew Wassermann i prezydent RP Lech Kaczyński. Z informacji "Gazety" i Radia ZET wynika, że w zawiadomieniu o przestępstwie ABW stwierdza, iż premier, prezydent i koordynator mogą otrzymywać najbardziej tajne materiały, ale tylko w sprawach o kluczowym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa. O liście tajnych współpracowników działających wokół dawnej partii Kaczyńskiego nie można mówić, że miała takie znaczenie. Na dodatek przekazanie i sporządzenie listy odbyło się bez wniosku prokuratora lub sądu.

Kaczyński zaprzecza, Wassermann nie pamięta

Jarosław Kaczyński zapytany wczoraj o nazwiska współpracowników UOP, które miał dostać z ABW, zdecydowanie zaprzeczył: - Nie było takiej listy, nie było takiego żądania do pana Marczuka. Zapoznając się z materiałami śledztwa na temat inwigilacji prawicy, mogłem się domyślać, kto współpracował wtedy z UOP. Ale jako premier bardziej szczegółowej wiedzy na ten temat nie otrzymałem.

Zbigniew Wassermann stwierdził, że nie pamięta, by dostawał taką informację. Z Witoldem Marczukiem nie udało nam się skontaktować.

Co teraz zrobi sejmowa komisja? - Zwrócimy się do prokuratury o udostępnienie akt, ale z uwagi na to, że materiały są tajne, pewnie będziemy musieli w tej sprawie obradować za zamkniętymi drzwiami - mówi poseł komisji Sebastian Karpiniuk z PO. Karpiniuk podkreśla, że dokument przesłany przez ABW jest poufny. - Nie mogę zaprzeczyć, że takie pismo komisja dostała. Zawarte w nim informacje wskazują, że złamano prawo, a służby specjalne były wykorzystywane w interesie rządzącej partii.

Cztery inne śledztwa

W swoim piśmie do komisji Agencja wymienia jeszcze cztery śledztwa toczące się z jej doniesienia. Pierwsze wszczęto w sprawie działań byłych szefów ABW, CBA, Agencji Wywiadu, prokuratora generalnego i jego zastępcy. Według ABW latem 2007 r. świadomie okłamali oni sąd, składając wnioski o założenie podsłuchów na telefony ówczesnego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka, komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego oraz szefa CBŚ Jarosława Marca. Mimo że były to służbowe komórki tych urzędników, sądowi przekazano informację, że są to numery nieznanych osób. I łatwiej uzyskano zgodę na podsłuchy.

Dwa inne doniesienia dotyczą przekroczenia przez ABW uprawnień przy kontroli operacyjnej znanego prawnika Wojciecha Brochwicza oraz tworzenia w ABW fałszywych raportów na temat sytuacji w sieciach telefonii komórkowej.

ABW pisze też o doniesieniu, które złożyła w sprawie wysłania latem 2007 r. funkcjonariuszy za granicę w poszukiwaniu biznesmena Ryszarda Krauzego. Taką decyzję podjął ówczesny szef Agencji Bogdan Święczkowski. Oficerowie szukali Krauzego we Włoszech i w Szwajcarii. Kosztowało to ABW 37 tys. zł. W swoim doniesieniu ABW stwierdza, że takie czynności powinny być wykonywane "w ramach pomocy zagranicznej".









Źródło: Gazeta Wyborcza

Gowin: Nie zgodzę się na zabijanie zarodków

Michał Szułdrzyński 17-12-2008, ostatnia aktualizacja 17-12-2008 23:03

Chcę wprowadzić prawo, które będzie chronić zarodki i określi warunki zaprzestania uporczywej terapii - mówi przewodniczący zespołu bioetycznego Jarosław Gowin

Jarosław Gowin
autor zdjęcia: Kuba Kamiński
źródło: Fotorzepa
Jarosław Gowin

W Klubie Platformy słychać głosy, że ustawa bioetyczna to projekt Gowina, a nie Platformy...

To prawda, że przygotowywałem ustawę sam (oczywiście przy pomocy wspaniałej grupy ekspertów) i na zlecenie premiera, a nie klubu. Faza dyskusji wewnątrzpartyjnej dopiero się zaczyna.

Czy powołanie klubowej komisji to przykład takiej dyskusji, czy też politycznego nadzoru nad ustawą?

Jedni odpowiedzą, że to dyskusja, inni, że nadzór. Nie boję się, skład komisji gwarantuje że będzie ona podejmować decyzje merytoryczne.

A jakie jest stanowisko samego premiera w sprawie bioetycznej?

Zaakceptował moje propozycje co do generalnego kierunku. Za szczegóły odpowiedzialność biorę na siebie.

Najwięcej kontrowersji budzą właśnie szczegóły ustawy. Co dla Pana jest w niej najważniejsze?

Ochrona życia ludzkich embrionów. Ustawa bioetyczna ma wypełnić lukę prawną w dziedzinie in vitro czy klonowania. Ta luka jest moralnym horrorem.

Horrorem?

Gdzie nie ma prawa, tam wszystko wolno. To oznacza, że w Polsce embriony ludzkie wielokrotnie są niszczone, że "produkuje" się je w celach komercyjnych, na przykład sprzedając za granicę na badania naukowe. Brak też odpowiedniej ochrony praw osób korzystających z metody in vitro. Znany mi jest przypadek zapłodnienia spermą tego samego mężczyzny ok. 50 kobiet.

Żeby ograniczyć ten horror, chce pan zakazać tworzenia zarodków nadliczbowych?

To dla mnie kluczowy punkt ustawy. Moim zdaniem, tworzenie zarodków nadliczbowych i zamrażanie ich jest nieludzkie. To instrumentalne traktowanie człowieka. Po drugie, w praktyce większość tych embrionów albo jest niszczona, albo trzymana w nieskończoność, co oznacza że po iluś latach obumierają. Proponujemy metodę stosowaną w Niemczech polegającą nie na zamrożeniu zarodków, tylko na zamrażaniu komórek jajowych, które następnie są rozmnażane i zapładniane. W takim zabiegu zamrażania komórek nie widzę niczego nagannego moralnie.

Sprzeciwiając się tworzeniu nadliczbowych zarodków, stoi pan na stanowisku takim jak Kościół Katolicki, dla którego niszczenie zapasowych zarodków jest formą wyrafinowanej aborcji.

Tak, podzielam to stanowisko.

Ale wielokrotnie mówił pan, że ta ustawy nie tworzy pan jako katolik, lecz jako osoba, która chce się posługiwać nie objawieniem, lecz argumentami racjonalnymi.

Jako polityk uważam za swój obowiązek kierować się uniwersalnymi zasadami moralnymi i wiedzą naukową. Jedno i drugie w konkluzjach bardzo często prowadzi do wniosków identycznych jak stanowisko Kościoła. Natomiast różnica między tym stanowiskiem a moim podejściem jest taka, że Kościół domaga się wprowadzenia zakazu in vitro. Niestety jako realista polityczny wiem, że wprowadzenie takiego zakazu jest nierealne.

Mamy następujące możliwości. Albo utrzymywać status quo - czyli horror - w oczekiwaniu na to, że w przyszłości lewica ureguluje tę dziedzinę po swojemu (co, paradoksalnie, też byłoby pewnym postępem), albo wprowadzimy w tej chwili ustawodawstwo, które w dużym stopniu uwzględnia obiekcje Kościoła wobec metody in vitro. Nie mam żadnych moralnych rozterek, jako polityk powinienem dążyć do tego drugiego rozwiązania. Zasada wszystko albo nic, jest moim zdaniem, otwarciem drzwi dla nihilizmu. Gdy czytam rozmaitych publicystów katolickich, którzy piętnują mnie za nieuczciwość, za niewierność nauczaniu Kościoła, to myślę, że oni w praktyce powtarzają gest umywania rąk znany od 2 tys. lat.

Dla Kościoła podstawą nauczania ws. in vitro jest koncepcja człowieka, którego życie zaczyna się od poczęcia, czyli połączenia dwóch komórek.

Nie potrzebuję wiary religijnej do tego, żeby być przekonanym, że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia. To jest moje głębokie przeświadczenie metafizyczne. Zresztą nawet jeślibym nie miał takiego przeświadczenia, to jako prawodawca muszę przyjąć założenie, że wszelkie wątpliwości, kiedy zaczyna się życie, trzeba rozstrzygać na korzyść człowieka, czyli założyć, że od początku.

Ale czy nie miesza pan kompromisu z selektywny podejściem do nauczania Kościoła? Uznaje pan katolicką antropologię, ale w kwestiach szczegółowych odrzuca pan zastrzeżenia kościoła...

Żyjemy w społeczeństwie pluralistycznym. Prawo nie może odzwierciedlać nauczania jakiejkolwiek wspólnoty religijnej, nawet tak głęboko zakorzenionej w polskiej tradycji, tak większościowej, jak Kościół katolicki. W społeczeństwie pluralistycznym regulacje spornych kwestii światopoglądowych są zawsze efektem jakiegoś kompromisu społecznego.

Ale dzisiejsza ustawa antyaborcyjna jest w większej mierze odzwierciedleniem poglądów katolickiej większości niż efektem pluralizmu społecznego.

Dobrze pan powiedział: w większej mierze. Moje propozycje w sprawie in vitro są znacznie bardziej zgodne z nauczaniem Kościoła niż ustawa antyaborcyjna. Tamten kompromis został zaakceptowany przez Kościół, który wielokrotnie występował w jego obronie. Tym bardziej trudno mi zrozumieć tak silny opór części środowisk katolickich wobec mojego projektu ustawy.

Ale polskie doświadczenie pokazuje, że prawo ma też funkcje wychowawcze - od kilkunastu lat, kiedy obowiązuje w obecnym kształcie ustawa o ochronie życia poczętego akceptacja Polaków dla zabiegów przerywania ciąży spadła. Prawo po pewnym czasie zmienia warunki społecznego consensusu.

Ja proponuję stosunkowo restrykcyjne przepisy prawne i wierzę, że i sama dyskusja nad tą tematyką, i przepisy ustawy odegrają rolę wychowawczą i wpłyną na to, że Polacy w większym stopniu uwzględniać będą m.in. stanowisko Kościoła.

Jeżeli Klub PO, lub sejm zezwoli na mnożenie zarodków nadliczbowych to co pan zrobi? Porzuci pracę nad to ustawą?

Nie tylko nie będę jej firmował, ale także będę głosował przeciw niej.

Opinię publiczną dzieli też kwestia refundowania zabiegu in vitro.

Z politycznych względów postulat refundacji wydaje mi się uzasadniony. To element trudnego kompromisu politycznego, który trzeba wokół ustawy zbudować. Ale ten kompromis ma też wymiar moralny. Refundowanie zapłodnienia in vitro byłoby skrajnie niemoralne w dzisiejszej sytuacji braku regulacji prawnych. Gdy wprowadzimy regulacje, które chronią życie i godność embrionu ludzkiego, to ułatwienie dostępu do tej procedury ludziom, których na to nie stać, przestaje budzić moje wątpliwości moralne.

Ale kwestia refundacji została wyłączona z ustawy. Będzie regulowana na poziomie decyzji Ministerstwa Zdrowia. Czy wyłączenie refundacji z publicznej debaty, przesunięcie tego do urzędniczej decyzji nie jest nieuczciwe?

Nie. Wbrew Pańskim podejrzeniom nie kryje się za tym żaden wybieg. Czym innym jest ustawa o ochronie embrionu ludzkiego, a czym innym jest kwestia finansowania. Tych dwóch rzeczy nie należy mieszać. Zasady finansowania mogą się zmieniać. Ale jeżeli chodzi o ochronę embrionu ludzkiego, to powinniśmy zbudować rozwiązania, które będą obowiązywały przez wiele lat.

Chce pan zabronić nie tylko tworzenia zarodków nadliczbowych, ale również in vitro heterologicznego, czyli zapłodnienia z użyciem komórek dawcy.

Uważam, że jest wbrew naturze sytuacja, w której ma się "trójkę rodziców". Konsekwencje psychiczne i społeczne dla takiej osoby muszą być dewastujące. Istnieje też groźba powstawania związków kazirodczych. Ale zasadniczy mój sprzeciw budzi działanie, które jest ewidentnie sprzeczne z naturą. W naturze nie ma się trójki rodziców.

Ale gdy kobieta wycofa się po utworzeniu zarodka z zabiegu, przewiduje pan możliwość jego adopcji przez inną kobietę...

To zupełnie inna sytuacja. Dla mnie embrion jest człowiekiem i tutaj powinny obowiązywać analogiczne procedury jak przy adopcji dzieci już urodzonych. Potępiając postulat wprowadzenia prawa do adopcji embrionu de facto wyrażalibyśmy zgodę na ich śmierć.

Nawet w PO nie ma też zgody, czy in vitro będzie dostępne wyłącznie dla małżeństw, jak pan proponuje.

Rzeczywiście stoję na stanowisku najbardziej rygorystycznym. Statystycznie rzecz biorąc tradycyjna rodzina stwarza lepsze warunki dla pełnego rozwoju dziecka. A dobro dziecka powinno być tutaj nadrzędne. Pani minister Radziszewska proponuje rozwiązanie francuskie polegające na tym, żeby dostęp miały wszystkie pary heteroseksualne, które udokumentują leczenie niepłodności, które trwa około 2 lat. To rozwiązanie uważam za gorsze, ale będziemy o tym rozmawiać. Natomiast niedopuszczalne jest dla mnie przyznawanie prawa do zapłodnienia in vitro samotnym kobietom. Pomijam już fakt, że to jest furtka dla przyznania tego prawa związkom homoseksualnym. Ale przede wszystkim dziecku ma prawo mieć ojca.

Pański projekt zakłada również ograniczenie przeprowadzania pewnych badań, dlaczego?

Chodzi o zakaz diagnostyki implantacyjnej. Dzisiejsza praktyka jest następująca: tworzy się kilka zarodków, lekarz wybiera z nich najżywotniejszy i wszczepia matce, a pozostałe są mrożone lub niszczone. To, moim zdaniem, forma eugeniki. Lepsze bierzemy, a gorsze zabijamy. Jak w starożytnej Sparcie, gdzie słabsze niemowlęta zrzucano ze skały. Ustawa dopuszcza badanie zarodka tylko pod warunkiem, że służy ono leczeniu tego zarodka. Wykluczamy natomiast ich selekcję.

Ale pańska ustawa zamierza również uniemożliwić odszkodowania tzw. złe urodzenie.

Inspiracją do podjęcia tego tematu była sprawa Alicji Tysiąc. Do końca życia nie otrząsnę się z moralnego szoku, że matka może procesować się o odszkodowanie z powodu tego, że urodziła dziecko. W zamian chcemy zwiększyć pomoc państwa dla rodzin zmagających się z wychowaniem dzieci o dużym stopniu niepełnosprawności.

Czy lekarze powinni mieć prawo odmawiać ze względów etycznych wykonania pewnych zabiegów?

Dzisiaj mają prawo odmawiać. Moja ustawa zwalnia ich z obowiązku wskazywania miejsca, gdzie można dokonać zapłodnienia in vitro. Uważam, że to jest naruszenie suwerenności moralnej lekarza i przerzucenie odpowiedzialności państwa na konkretnego człowieka, którego zmusza się, by współuczestniczył w czymś, co uważa za moralnie naganne.

Mówi pan o zakazach, ale jak dopilnować, żeby to, czego pan zabroni się nie zdarzało. Od prawnego i ustawowego zakazu tych procedur bardzo daleko do ich wyegzekwowania.

To wszystko jest bardzo precyzyjnie uregulowane w dyrektywach UE. One pod tym względem są naprawdę dobrze przemyślane. Polska jest zobowiązana do tego, żeby się stosować do tych dyrektyw.

Dzisiaj się nie stosuje?

Nie. Z tego powodu już chyba w tym roku zapłacimy kary.

Pańska ustawa ma regulować nie tylko okoliczności sztucznego zapłodnienia, ale również okoliczności jego śmierci.

Chodzi nam o doprecyzowanie przepisów dotyczących terapii uporczywej.

To też sfera, która dziś nie jest określona?

Nie ma tu jasnych regulacji. Praktyka jest taka, że ze względu na obawę przed ewentualnymi zarzutami lekarze na ogół prowadzą terapię uporczywą do końca. Konwencja bioetyczna obliguje Polskę do podniesienia standardu, jeżeli chodzi o prawo pacjenta do wyrażania zgody na to. Dotyczy to również stanu umierania. Dlatego ustawa proponuje coś, co potocznie nazywa się testamentem życia.

To nie zniknęło z projektu?

Nie, i mimo zastrzeżeń płynących z rozmaitych stron gorąco bronię tego zapisu. Po pierwsze, definiujemy po raz pierwszy czym jest uporczywa terapia. Chcę od razu powiedzieć, że za uporczywą terapię nie uznajemy podstawowych zabiegów pielęgnacyjnych, łagodzenia bólu, karmienia czy nawadniania.

Czyli odłączenie od aparatury osoby, która żyje wyłącznie dzięki kroplówce, nie jest zaprzestaniem uporczywej terapii tylko eutanazją

Tak. Testament życia będzie miał dwie formy - łagodniejszą i ostrzejszą. Łagodniejsza forma dotyczy sytuacji, w której pacjent na piśmie składa oświadczenie, że nie życzy sobie podejmowania wobec niego jakichś działań medycznych w przypadku gdyby znalazł się w sytuacji agonii i nie był wtedy w stanie wyrazić swojej woli. W takim przypadku lekarz powinien się kierować tą wolą pacjenta, ale nie musi. Jeżeli uważa, że dla dobra pacjenta powinien jednak prowadzić działania, których pacjent nie akceptuje, to naruszenie woli pacjenta jest niekarane.

Ale proponujemy też rozwiązanie bardziej ostre, gdy ktoś poinformowany przez lekarza, że jest nieuleczalnie chory, zgłasza w centralnym rejestrze biomedycznym, że nie życzy sobie podejmowania pewnego typu działań w stosunku do siebie. W tym przypadku lekarze będą zobowiązani do respektowania woli pacjenta. Chciałbym przy tym pokreślić jedną bardzo ważną sprawę. Testament życia upoważnia lekarza do tego, żeby nie podejmować pewnych form terapii. Natomiast nie upoważnia do zaprzestania terapii już podjętej. Nie będzie tak, że pacjent jest podłączony do aparatury i w pewnym momencie chce, żeby go odłączono, a lekarze akceptują jego wolę. To byłaby już forma eutanazji.

"Rz" Online

środa, 17 grudnia 2008

Odnaleziono kluczowego świadka ws. śmierci gen. Sikorskiego


Kondukt z trumną ze szczątkami gen. Sikorskiego przed Katedrą Wawelską, fot. PAP/Jacek Bednarczyk
PAP
Niemiecki silnie prawicowy tygodnik "Junge Freiheit" opublikował w aktualnym numerze artykuł historyka Alfreda Schickla, który twierdzi, że dysponuje dokumentami sugerującymi współodpowiedzialność brytyjskiego premiera Winstona Churchilla za śmierć gen. Władysława Sikorskiego.
Schickel, założyciel Instytutu Badań Historii Najnowszej w Ingolstadt, jest postacią kontrowersyjną, oskarżaną o rewizjonizm historyczny i relatywizowanie odpowiedzialności Niemiec za II wojnę światową.

Jak poinformowała w środę redakcja "Junge Freiheit", Schickel odnalazł w archiwach w Waszyngtonie stenogram rozmowy telefonicznej między Churchillem a prezydentem USA Franklinem D. Rooseveltem, przeprowadzonej 29 lipca 1943 r. po śmierci Sikorskiego. W artykule nie sprecyzowano skąd dokładnie pochodzić ma zapis i kiedy został odnaleziony.

Z rozmowy wynikać ma, że obaj politycy byli zgodni co do wyeliminowania polskiego wodza naczelnego, który mógłby zakłócić harmonię w koalicji antyhitlerowskiej ze Stalinem. Treść sugeruje, że śmierć Sikorskiego 4 lipca 1943 r. była wynikiem zaaranżowanej katastrofy lotniczej.

Churchill miał powiedzieć do prezydenta Stanów Zjednoczonych m.in.: "Byliśmy zgodni, że ta osoba (Sikorski) powodowała wielkie napięcia i niezadowolenie na Kremlu i przez swoje stanowisko tworzyła podziały między nami wszystkimi. Ale nas nie stać w tych czasach na podziały. To byłoby dla nas zabójcze".

Miał następnie wspomnieć o usunięciu Sikorskiego ("Sikorski's removal"). - Takie rzeczy, jakkolwiek niewygodne miałyby być, po prostu muszą zostać wykonane w interesie wspólnej sprawy - przytacza Schickel.

Jak ocenia, Churchill wyraźnie chciał obarczyć Roosevelta współodpowiedzialnością za śmierć generała. "Nie mogę sobie wyobrazić, że mógł pan zapomnieć o naszych własnych rozmowach na ten właśnie temat. (...) Pańskie poglądy na tę sprawę odpowiadały prawie zupełnie moim" - miał powiedzieć brytyjski premier, według tłumaczenia udostępnionego przez redakcję "Junge Freiheit".

Roosevelt z kolei miał stwierdzić: "Nigdy nie powiedziałem, że trzeba usunąć Sikorskiego. (...) Z pewnością zgodziłem się na to, żeby nałożyć mu wędzidła (...) Nie potrzebuję sugestii, (...) aby wiedzieć, że likwidacja Sikorskiego była czymś gorszym od przestępstwa".

Na to Churchill odparł: "Pan doskonale wie, że ustaliliśmy sprawę Sikorskiego wspólnie aż do ostatnich szczegółów i wie pan też doskonale, że zgodził się pan w całości z moim rozwiązaniem tej sprawy. Nie może pan teraz zatem podważać własnej wiedzy i współodpowiedzialności".

Prezydent USA miał także powiedzieć, że gdy jeden z jego bliskich doradców dowiedział się o katastrofie i śmierci Sikorskiego, miał zauważyć, iż "zbyt wiele osób, które się z panem (Churchillem) nie zgadzają, ginie w wypadkach lotniczych".

Według artykułu Roosevelt pouczał także brytyjskiego premiera, że jeśli nie zostanie wybrany na kolejną kadencję, jego następca może nie być już tak układny i przyjazny wobec "wujka Joe", jak nazywano Stalina. Wówczas ten mógłby zawrzeć pokój z Hitlerem.

Koniec z wykupywaniem mieszkań za złotówkę


us, PAP
2008-12-17, ostatnia aktualizacja 2008-12-17 21:59

Trybunał Konstytucyjny zdecydował, że przepisy zobowiązujące spółdzielnie mieszkaniowe do przenoszenia własności lokali na swoich członków są niezgodne z konstytucją. Oznacza to koniec z wykupywaniem mieszkań od spółdzielni za przysłowiową złotówkę. Sejm ma rok na poprawienie przepisów. Poseł Zbonikowski, który reprezentował Sejm przed TK, uważa, że dzisiejszy wyrok to błąd.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel /AG
Trybunał Konstytucyjny
Ponad pół miliona osób, które skorzystało z obowiązujących do tej pory przepisów, może mówić o dużym szczęściu. Teraz to spółdzielnie są w lepszej sytuacji. Nie będą bowiem już zmuszane do przekazywania mieszkań po niekorzystnych cenach.

Sprawę do Trybunału skierował łódzki sąd rejonowy.

Trybunał dał Sejmowi rok na poprawienie niezgodnych z konstytucją przepisów.

W uzasadnieniu Trybunał podkreślał, że ci spółdzielcy, którzy umacniają swój tytuł do mieszkania, występują przeciw tym, którzy zostają w spółdzielni i ten majątek zostaje uszczuplony. W ocenie Trybunału, ustawodawca ma prawo do decydowania o wywłaszczeniu kogoś ze swojej własności, jednak musi zostać zachowana proporcjonalna ochrona interesu osoby pozbawianej własności.

- Spółdzielczość nie jest przeżytkiem społecznym i gospodarczym, jest jedną z form zaspakajania potrzeb mieszkaniowych ludzi - podkreślała sędzia sprawozdawca.

Trybunał uznał, że przepisy pozwalające na uzyskanie tytułu własności to kolejna premia dla spółdzielców - w PRL otrzymali mieszkania sponsorowane przez państwo, teraz wykup sponsorowany przez spółdzielnie mieszkaniowe - mówiła w uzasadnieniu Łętowska. W ocenie TK, wartość jedynie pełnego wkładu budowlanego, za który spółdzielcy mogli uzyskać pełen tytuł do mieszkania - zdewaluował się.

Kolejnym argumentem przeciw przepisom był też zbyt krótki, 3- miesięczny termin na rozpatrzenie wniosków przez spółdzielnie - mówiła Łętowska.

Sędziowie wygłosili swe zdania odrębne. Pięcioro kwestionowało sam wyrok, uznając przepisy za konstytucyjne. Czworo sędziów zgłosiło zdanie odrębne do przesunięcia o rok wygaśnięcia przepisów - ich zdaniem wyrok powinien obowiązywać od chwili ogłoszenia.

Zbonikowski: To kuriozum!

- Uznanie za niekonstytucyjne tego, że ludzie, którzy spłacili wartość zbudowania własnego mieszkania nie mogą być ich pełnymi właścicielami, a spółdzielnię mieszkaniową, która nie dała ani złotówki na to mieszkanie, uznano za właściciela, któremu teraz trzeba zapłacić cenę rynkową, żeby odzyskać własne mieszkanie, to jest kuriozum, absurd - powiedział po rozprawie poseł Łukasz Zbonikowski, który reprezentował Sejm w tej sprawie.

- Druga część wyroku - przesunięcie uchylenia tych przepisów o rok - również jest absurdalne. Już gdy nie było orzeczenia TK niektóre spółdzielnie, a nawet sądy bojkotowały te przepisy i nie realizowały zawartych tam obowiązków. Taka decyzja doprowadzi do tego, że przez ten rok wszystkie spółdzielnie i sądy będą blokowały te działania - dodał.

Zbonikowski uważa, że decyzja TK otworzy drogę do domagania się odszkodowań od Skarbu Państwa ze strony spółdzielni. - Nie można już cofnąć tych aktów notarialnych, które zostały podpisane, od kogo więc spółdzielnie będą dochodziły roszczeń - od Skarbu Państwa? A będą to kwoty miliardowe - powiedział. - Nie wiem, jak sobie z tymi pozwami budżet poradzi - dodał.

komentarze na Forum