środa, 30 września 2009

Raport o wojnie w Gruzji: Zaczęli Gruzini, ale po prowokacjach

ga gazeta.pl Reuters, IAR, PAP
2009-09-30, ostatnia aktualizacja 14 minut temu

Wojnę na Kaukazie w 2008 roku rozpoczęło gruzińskie bombardowanie Osetii Południowej - uznali autorzy raportu, który miał rozstrzygnąć kto odpowiada za konflikt z sierpnia 2008 roku. Jednak pierwsze strzały poprzedziła seria prowokacji i incydentów. Autorzy raportu alarmują, że ryzyko wybuchu kolejnej wojny jest wciąż wysokie.

Zbombardowana przez rosyjskie samoloty miasto Gori
Fot. Krzysztof Miller / AG
Zbombardowana przez rosyjskie samoloty miasto Gori
Wojna w Gruzji
fot. AP
Wojna w Gruzji
Unijny raport o wojnie w Gruzji
Fot. YVES HERMAN REUTERS
Unijny raport o wojnie w Gruzji
SERWISY
Do tej pory Gruzja i Rosja obwiniały się wzajemnie o rozpętanie konfliktu, który kosztował życie kilkuset osób i spowodował ucieczkę ze swoich domów dziesiątek tysięcy mieszkańców. Raport - przygotowany na zlecenie Unii Europejskiej - miał pokazać winnych rozpętania wojny. Dziś komisja niezależnych ekspertów ze szwajcarską ambasador Heidi Tagliavini na czele przedstawiła wyniki swojej pracy.

Wina Gruzji: Ostrzał Cchinwali

Raport stwierdza, że wojnę (w raporcie użyto słów: "zbrojną fazę konfliktu") rozpoczął gruziński ostrzał Cchinwali (stolicy Osetii Południowej) w nocy z 7 na 8 sierpnia 2008 roku.- Z punktu widzenia komisji, to Gruzja wywołała wojnę, atakując Cchinwali ciężką artylerią - oświadczyła jasno pani Tagliavini.

Z raportu wynika, że gruzińskie wojsko rozpoczęło działania wojenne, by przejąć kontrolę nad Osetią Południową, i nie stało się to - wbrew zapewnieniom prezydenta Micheila Saakaszwilego - w odpowiedzi na inwazję wojsk rosyjskich.

- Misja nie jest w stanie uznać za wystarczająco uzasadnione twierdzeń strony gruzińskiej co do rosyjskiej ofensywy zbrojnej dużych rozmiarów przed 8 sierpnia 2008 r. - głosi raport.

Odwetowe działania Rosji, byłyby usprawiedliwione, jednak zostały przeprowadzone z nadużyciem siły. Rosyjska obrona szybko przekształciła się w ofensywę na terytorium Gruzji. - Strona rosyjska także zasługuje na krytykę za znaczą liczbę naruszeń prawa międzynarodowego - podkreśliła ambasador Tagliavini

Wina Rosji: Prowokacje, paszporty, inwazja

Według raportu, to Moskwa odpowiada za wcześniejsze sprowokowanie napięcia wokół separatystycznych republik Osetii Południowej i Abchazji. Rosja jest też odpowiedzialna za podsycanie separatystycznych dążeń obu regionów, m.in. poprzez wydawanie rosyjskich paszportów mieszkańcom, a w czasie konfliktu - za inwazję rosyjskich wojsk na bezspornie gruzińskie terytorium.

Osetia Południowa i Abchazja nie miały prawa do secesji

Według autorów raportu, Południowa Osetia i Abchazja (kontrolowane obecnie przez Moskwę regiony Gruzji, które domagają się niepodległości) nie miały prawa do secesji. Raport stwierdza, że uznanie ich niepodległości przez Rosję "musi być uznane jako nieważne w świetle prawa międzynarodowego" i jako naruszenie prawa Gruzji do integralności terytorialnej i do suwerenności.

Czystki etniczne

W raporcie podkreślono, że zarówno siły rosyjskie i południowoosetyjskie, jak i gruzińskie są odpowiedzialne za łamanie międzynarodowego prawa humanitarnego. Według komisji, w czasie konfliktu dochodziło do czystek etnicznych. Ich ofiarą padli przede wszystkim Gruzini zamieszkujący Osetię Południową. Jednak autorzy raportu powstrzymali się przed wskazaniem osób odpowiedzialnych za te przestępstwa. Jednocześnie ryzyko nowej konfrontacji ocenili jako "poważne".

Rosja zadowolona z raportu

Pierwsze reakcje Moskwy i Tbilisi wskazują, że obie strony konfliktu będą na swój sposób interpretować ustalenia międzynarodowej komisji.

Strona rosyjska jest na ogół zadowolona z raportu. Rosyjscy politycy zwracają uwagę, ze raport wskazuje na Gruzję jako państwo, które pierwsze rozpoczęło działania wojenne.

Władimir Cziżow, przedstawiciel Rosji przy Unii Europejskiej powiedział, ze "sprawozdanie w rzeczy najważniejszej jest obiektywne, zawiera wniosek, że konflikt rozpoczął się od agresji Gruzji przeciwko Osetii Południowej". Ambasador Cziżow zwrócił uwagę, że raport zawiera ponad tysiąc stron i szczegółowe wnioski można będzie zrobić po jego analizie.

Gruzja: My nie zaczęliśmy

Według pierwszych reakcji Gruzji, raport potwierdza, że Rosja "cały czas" przygotowywała się do wojny. Minister ds. zjednoczenia Temur Iakobaszwili powiedział, że raport nie obwinia jego kraju za rozpoczęcie wojny. - Nie znajdziecie tam ani jednego słowa mówiącego, że to Gruzja zaczęła wojnę - mówił dziennikarzom Iakobaszwili. Zdaniem ministra, raport potwierdza, że wojna na Kaukazie w 2008 roku rozpoczęła się przed siódmym sierpnia.

- Raport dowodzi, że Rosja przez cały czas przygotowywała tę wojnę, a 7 i 8 sierpnia były kulminacją - mówił Iakobaszwili. Stwierdził też, że dokument nie dotyczy tego, "kto zaczął wojnę".

Wyważona reakcja UE

W przygotowanym zawczasu komunikacie prasowym Unia Europejska powitała z zadowoleniem przekazanie raportu i "odnotowała" jego tezy. - Podkreślając niezależny charakter raportu, UE wyraża nadzieję, że jego ustalenia przyczynią się do lepszego zrozumienia powodów i przebiegu zeszłorocznego konfliktu i - w szerszej perspektywie - będą stanowić w przyszłości wkład w międzynarodowe wysiłki w dziedzinie dyplomacji zapobiegającej (konfliktom) - głosi oświadczenie UE.

UE ponownie wezwała do "pokojowego i trwałego" rozwiązania konfliktu w Gruzji, przypominając konieczność pełnego poszanowania niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej państw na mocy prawa międzynarodowego.

UE nie uznała ogłoszonej w wyniku wojny, pod rosyjskim parasolem, niepodległości republik Osetii Południowej i Abchazji; wcześniej mediacja francuskiego przewodnictwa w UE doprowadziła do zawieszenia broni między stronami (porozumienia z 12 sierpnia i 8 września). Jego przestrzeganie monitoruje na miejscu ustanowiona 15 września unijna misja obserwacyjna. Pod egidą UE, ONZ i OBWE w Genewie toczą się, z trudnościami, rozmowy na rzecz unormowania sytuacji w Gruzji.

10 miesięcy prac

UE powołała misję do ustalenia przyczyn i przebiegu konfliktu 2 grudnia ub.r., stawiając na jej czele doświadczoną w dyplomacji panią Tagliavini, która wcześniej kierowała misją obserwacyjną ONZ w Gruzji. Początkowo prace 19 ekspertów z dziedziny prawa międzynarodowego i humanitarnego, praw człowieka, historii i wojskowości miały się zakończyć do 31 czerwca; mandat misji został jednak przedłużony o dwa miesiące.

ME Siatkarek Polska - Rosja 3:1. Awans dalej realny


Szymon Bujalski, Bartłomiej Derdzikowski, Łódź
Pierwszy przegrany na własny życzenie set, a później trzy wygrane w fantastycznym stylu. Polki rozbiły w Łodzi Rosjanki i są blisko półfinału Mistrzostw Europy
Tak jak dzień wcześniej w pojedynku z Belgią nasze siatkarki musiały sobie radzić bez swojego trenera. Jerzy Matlak musiał zostać w szpitalu przy ciężko chorej żonie i Polki znów poprowadził Piotr Makowski. Tak samo będzie w czwartkowym spotkaniu z Bułgarią.

Na szczęście brak pierwszego trenera był jedynym osłabieniem polskiej drużyny. Uraz, jakiego kapitan Anna Barańska nabawiła się w meczu z Belgijkami, na szczęście nie okazał się na tyle poważny, by wykluczyć naszą przyjmującą z meczu z Rosjankami. Z Rosjankami, z którymi Polki zawsze miały i pewnie już zawsze będą miały na pieńku. I nie chodzi wcale o niechęć do siebie obu narodów. Cztery lata temu podczas chorwackich mistrzostw pokonaliśmy Rosjanki w półfinale 3:2. Rywalki miały wtedy sporo pretensji do sędziów i siatkarskim stosunkom polsko-rosyjskim na pewno to nie pomogło. Dwa lata później Rosjanki zrewanżowały się nam w meczu o brąz mistrzostw Europy. Wygrały 3:1 i zabrały nam medal. W lipcu - w dwóch meczach towarzyskich - było na remis.

W środę zaczęło się świetnie dla Polek, przede wszystkim dzięki środkowym. Pierwsze dwa punkty w meczu zdobyła Agnieszka Bednarek-Kasza, a później pod siatką szalała Katarzyna Gajgał, która doskonale współpracowała z Mileną Sadurek. Polki szybko uciekły rywalkom na cztery punkty i przez długi czas przewagę tę utrzymywały. Bardzo dobrze funkcjonowały właściwie wszystkie elementy poczynając od zagrywki, kończąc na przyjęciu i bloku. Po pojedynczym bloku Barańskiej Polki prowadziły nawet różnicą sześciu punktów (16:10). I nagle wszystko się popsuło. Polki chyba przestraszyły się największej gwiazdy Rosjanek Jekatriny Gamowej. Mierząca 202 cm wzrostu atakująca weszła na zagrywkę i zeszła z niej dopiero przy remisie. Z seta łatwego, zrobił się set nerwowy i... przegrany. Ostatni punkt Rosjanki zdobyły dzięki pojedynczemu blokowi Julii Sedowej (najlepiej blokująca w pierwszym secie - 5 razy) na Barańskiej. Tak jakby rywalki właśnie na naszej kapitan chciały pokazać, że to one rządzą w hali Polek. Barańska skończyła te partię ze skutecznością 17 proc. Z dwunastu ataków zakończyła tylko dwa.

Ale gospodynie nie dawały za wygraną. Drugą partię rozpoczęły fantastycznie. Przypomniały sobie, że świetne w ataku Rosjanki zawsze miały kłopoty z przyjęciem. Najpierw Bednarek-Kasza ustrzeliła z zagrywki Tatianę Koszeliewą, a później Joanna Kaczor Natalię Safronową. W drugiej partii zdobyły z zagrywki 6 punktów (w pierwszej tylko 2). Gospodynie prowadziły nawet różnicą siedmiu punktów (11:4), a później dokładnie tak samo jak w partii pierwszej - sześciu (16:10). I dokładnie jak wtedy, przewagę roztrwoniły. Sygnał do ataku ponownie dała Gamowa, przez którą w dwóch pierwszych setach przechodziła ponad polowa ataków Rosjanek. I w sumie nic dziwnego skoro druga "armata" rywalek Tatiana Koszeliewa zawodziła kompletnie - wykorzystała ledwie jeden z siedmiu ataków.

Rosjanki doprowadziły do remisu (20:20), ale tym razem końcówka seta należała do Polek. Zdobyły trzy kolejne punkty i chociaż później pozwoliły rywalkom zbliżyć się na punkt, to jednak to do nich należało ostatnie słowo. Milena Sadurek ustrzeliła z zagrywki Safronową i podopieczne trenera Makowskiego wygrały drugą partię do 22.

Na pierwszą przerwę techniczną w trzecim secie Polki schodziły przegrywając jednym punktem, ale doprowadziły do remisu i na drugą zeszły z boiska już jednym prowadząc. Władimir Kaziutkin wziął czas, gdy jego drużyna przegrywała już trzema punktami. Ale Polki dalej grały znakomicie. Już po przerwie trzy razy w jednej akcji obroniły ataki Gamowej i same zdobyły punkt. Seta skończyła atakiem z krótkiej świetna Joanna Kaczor, która w tej partii zdobyła 9 punktów. Paradoksalnie zawdzięcza to także samym Rosjankom, które skupiły się na neutralizowaniu Barańskiej. Błyszczała więc Kaczor i władzę w hali przejęły Polki.

Nie oddały jej także w partii czwartej. Niesione coraz głośniejszym dopingiem kibiców w łódzkiej Atlas Arenie dalej grały znakomicie, a Rosjanki zaczęły się gubić. Kompletnie nie wychodziła im zagrywka, miały ogromne problemy z przyjęciem i nie potrafiły zatrzymać szalejących przy siatce Kaczor i spółki. Na pierwszą przerwę techniczną Polki schodziły z przewagą pięciu punktów, na drugą trzech. Ich przewaga malała, aż stopniała do zera. Było po 20 i kibicom przypomniał się pierwszy przegrany set. Na szczęście Rosjankom popsuła się ich największa broń, czyli Gamowa. Polki powstrzymywały ją coraz częściej, a same były nie do zatrzymania. Po asie Bednarek-Kaszy wygrały trzeciego seta z rzędu do 22. Gamowa płakała. Mogą skończyć bez medalu. Polki są go znacznie bliżej.

poniedziałek, 28 września 2009

France shows support for Polanski after sex crime arrest




PARIS, France (CNN) -- French authorities expressed solidarity with Roman Polanski's family Monday after authorities arrested the filmmaker on a 1970s sexual-offense charge involving a 13-year-old girl.
Roman Polanski attends a film premiere in Paris, France, in June 2009.

Roman Polanski attends a film premiere in Paris, France, in June 2009.

French Foreign Minister Bernard Kouchner said he hoped authorities would respect Polanski's rights "and that the affair (will) come to a favorable resolution," the Foreign Ministry said in a statement.

The French culture and communications minister, Frederic Mitterrand, said he "learned with astonishment" of Polanski's arrest. He expressed solidarity with Polanski's family and said "he wants to remind everyone that Roman Polanski benefits from great general esteem" and has "exceptional artistic creation and human qualities."

Investigators in the United States say Polanski drugged and raped a 13-year-old girl in the 1970s. Polanski pleaded guilty in 1977 to having unlawful sexual intercourse with a minor, but he fled the United States before he could be sentenced and settled in France.

U.S. authorities have had a warrant for his arrest since 1978. Police in Switzerland arrested Polanski on that warrant Saturday after the 76-year-old tried to enter Switzerland to attend the Zurich Film Festival, which is holding a tribute to Polanski this year.

Filmmakers have reacted with outrage at the arrest.

"As a Swiss filmmaker, I feel deeply ashamed," Christian Frei said.

"He's a brilliant guy, and he made a little mistake 32 years ago. What a shame for Switzerland," said photographer Otto Weisser, a friend of Polanski.

The Polish Filmmakers Association posted a letter on its Web site Monday from the European Film Academy secretariat that protested "the arbitrary treatment of one of the world's most outstanding film directors."

The letter, which was read aloud at the festival, was signed by directors Wim Wenders, Volker Schloendorff and Bertrand Tavernier; actress Victoria Abril; cinematographer Peter Suschitzky; and screenwriter and actor Jean-Claude Carriere.

Mitterrand said he has spoken with French President Nicolas Sarkozy and that Sarkozy "shares his hope for a rapid resolution to the situation which would allow Roman Polanski to rejoin his family as quickly as possible."

Mitterrand said he "greatly regrets that Mr. Polanski has had yet another difficulty added to an already turbulent existence."

Polanski won an Academy Award for best director in 2003 for "The Pianist." He was nominated for best director Oscars for "Tess" and "Chinatown" and for best writing for "Rosemary's Baby," which he also directed.

A spokesman for the Swiss Justice Ministry said Polanski was arrested upon arrival at the airport.

A provisional arrest warrant was issued last week out of Los Angeles, California, after authorities learned he was going to be in Switzerland, Sandi Gibbons, spokeswoman for the Los Angeles County district attorney's office, told CNN on Sunday.

There have been repeated attempts to settle the case over the years, but the sticking point has always been Polanski's refusal to return to attend hearings. Prosecutors have consistently argued that it would be a miscarriage of justice to allow a man to go free who "drugged and raped a 13-year-old child."

The Swiss Justice Ministry said Polanski was put "in provisional detention." But whether he can be extradited to the United States "can be established only after the extradition process judicially has been finalized," ministry spokesman Guido Balmer said in an e-mail. Video Watch what happens now for Polanski »

Gibbons said the extradition process will be determined in Switzerland, but said authorities are ready to move forward with Polanski's sentencing process, depending on what happens in Zurich.

Polanski was accused of plying the then-teenage girl, Samantha Geimer, with champagne and a sliver of a Quaalude tablet and performing various sex acts, including intercourse, with her during a photo shoot at actor Jack Nicholson's house. He was 43 at the time.

Nicholson was not at home, but his girlfriend at the time, actress Anjelica Huston, was there.

She said Polanski did not strike her as the type of man who would force himself on a young girl.

"I don't think he's a bad man," she said in a probation report. "I think he's an unhappy man."

Polanski's lawyers tried this year to have the charges thrown out, but a judge in Los Angeles rejected the request. However, Los Angeles Superior Court Judge Peter Espinoza left the door open to reconsider his ruling if Polanski shows up in court.

According to court documents, Polanski, his lawyer and the prosecutor thought they'd worked out a deal that would spare Polanski from prison and let the teen avoid a public trial.

But the original judge in the case, who is now dead, first sent the director to maximum-security prison for 42 days while he underwent psychological testing. Then, on the eve of his sentencing, the judge told attorneys he was inclined to send Polanski back to prison for another 48 days.

Polanski fled the United States for France, where he was born.

In the February 2009 hearing, Espinoza mentioned a documentary film, "Roman Polanski: Wanted and Desired," that depicts backroom deals between prosecutors and a media-obsessed judge who was worried his public image would suffer if he didn't send Polanski to prison.

"It's hard to contest some of the behavior in the documentary was misconduct," Espinoza said. But he declined to dismiss the case entirely.

advertisement

Geimer is among those calling for the case to be tossed out. She filed court papers in January saying, "I am no longer a 13-year-old child. I have dealt with the difficulties of being a victim."

Geimer, now 45, married and a mother of three, sued Polanski and received an undisclosed settlement.


Wspólnota mieszkaniowa a ustawa o rachunkowości

Na skutek zmiany prawa (patrz art. 33 1 Kodeksu cywilnego) i wydanego w związku z tym orzecznictwa, w tym orzecznictwa Sądu Najwyższego,zmienił się status wspólnoty mieszkaniowej, którą zalicza się w wyniku tych zmian do jednostek organizacyjnych niemających osobowości prawnej, do których stosuje się przepisy, jak do osób prawnych.
W uchwałach Sądu Najwyższego i orzecznictwie sądów administracyjnych nazywa się wspólnotę mieszkaniową „osobą ustawową”.

Prawo podatkowe nakłada na te jednostki organizacyjne nie posiadające osobowości prawnej, do których stosuje się przepisy, jak do osób prawnych, obowiązek prowadzenia odpowiedniej ewidencji rachunkowej, szczególnie ważący jest w tym zakresie art. 9 ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych, który nakłada na podatników podatku dochodowego obowiązek prowadzenia ewidencji rachunkowej zgodnie z odrębnymi przepisami . Przypomnieć też należy, że cyt. ustawa w art. 17 ust. 1 pkt 44 wymienia expressis verbis wspólnoty mieszkaniowe jako podatników tego podatku.

Według orzecznictwa te „odrębne przepisy”, o których mowa w art. 9 ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych, to właśnie ustawa o rachunkowości.

Przypomnieć przy okazji należy, że wspólnoty mieszkaniowe podlegają jako podatnicy przepisom ustawy o podatku od towarów i usług wraz z przepisami wykonawczymi oraz przepisom Ordynacji podatkowej; w związku z tym mają obowiązek prowadzenia odpowiedniej ewidencji według art. 109 ustawy o podatku od towarów i usług, nawet wtedy, gdy nie są podatnikami czynnymi VAT i wystawiają nie faktury VAT, lecz tylko rachunki. Cyt. przepis mówi, że podatnicy zwolnieni od podatku na podstawie art. 113 ustawy muszą prowadzić ewidencję sprzedaży.

Nie prowadzenie ewidencji, do której podatnik jest zobowiązany w sposób określony przez prawo podatkowe, rodzi konsekwencjami tego prawa. Dotyczy to wymienionych ustaw podatkowych.

Wspólnota mieszkaniowa, jako „osoba ustawowa” jest zobowiązana na podstawie art. 9 ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych do odpowiedniego prowadzenia ewidencji rachunkowej. Na obowiązek ten wskazują interpretacje podatkowe wydane w trybie art. 14b Ordynacji podatkowej, wskazując na konieczność prowadzenia ewidencji przychodów i kosztów, oraz rozliczeń a także do odpowiedniego stosowania rachunkowości.

W jednej z interpretacji napisano: „Każda wspólnota mieszkaniowa jest podatnikiem podatku dochodowego od osób prawnych. Ponieważ powołane wyżej przepisy ustawy o własności lokali i ustawy o rachunkowości nie mają charakteru podatkotwórczego, wspólnota powinna odpowiednio dostosować prowadzona ewidencję księgową do wymogów określonych w ustawie o podatku dochodowym od osób prawnych”.

O konieczności odpowiedniego stosowania postanowień ustawy z dnia 29 września 1994 r. o rachunkowości przez wspólnotę mieszkaniową orzekł Naczelny Sąd Administracyjny w wyroku z dnia 28 stycznia 2009 r., sygn. II FSK 1508/07 stwierdzając, że: Przepisy ustawy z 1994 r. o rachunkowości stosuje się do wspólnot mieszkaniowych w zakresie uwzględniającym to, że jako jednostka organizacyjna niemająca osobowości prawnej nie mogą prowadzić działalności gospodarczej. Obowiązki nałożone tą ustawą istnieją niezależnie od wprowadzonego w art. 29 ustawy z 1994 r. o własności lokali obowiązku prowadzenia przez zarząd ewidencji pozaksięgowej kosztów zarządu nieruchomością wspólną oraz zaliczek uiszczanych na pokrycie tych kosztów, a także rozliczeń z innych tytułów na rzecz nieruchomości wspólnej.

Szczególnie istotne dla sposobu prowadzenia rachunkowości we wspólnocie mieszkaniowej są odpowiednie postanowienia ustawy z dnia 15 lutego 1992 r. o podatku dochodowym od osób prawnych (Dz. U. z 2000 r. Nr 54, poz. 654 ze zm.), w tym art. 7, 9, 12, 15 i 17 cyt. ustawy.

W konsekwencji wspólnota mieszkaniowa, będąca „osobą ustawową” jest zobowiązana według postanowień odpowiednich ustawy o rachunkowości ustalić swoje zasady rachunkowości. Za prowadzenie rachunkowości we wspólnocie dużej odpowiada jej organ, ale zasady odpowiednie rachunkowości w związku z cytowanymi wyżej przepisami, w tym w związku z ustawą o rachunkowości, powinna przyjąć wspólnota mieszkaniowa. Patrz w tej sprawie na mój artykuł „NSA o rachunkowości wspólnoty mieszkaniowej”, jak też inne tej tematyce poświęcone.



Eugenia Śleszyńska, Portal Rynku Zarządzania Nieruchomościami Zarzadcy.com.pl

NSA o rachunkowości wspólnoty mieszkaniowej

We wcześniejszych artykułach pisano o konieczności prowadzenia ewidencji rachunkowej we wspólnocie mieszkaniowej, a także o konieczności przyjęcia przez wspólnotę mieszkaniową zasad rachunkowości oraz o potrzebie przyjęcia planu kont niezbędnego do prowadzenia księgowości odpowiednio do uwarunkowań działalności wspólnoty mieszkaniowej i o innych zagadnieniach związanych z normami prawa podatkowego. Na konieczność odpowiedniego stosowania ustawy z dnia 29 września 1994 r. o rachunkowości przez wspólnotę mieszkaniową zwrócił uwagę w tym roku Naczelny Sąd Administracyjny w wyroku z dnia 28 stycznia 2009 r., sygn. II FSK 1508/07 stwierdzając, że:

Przepisy ustawy z 1994 r. o rachunkowości stosuje się do wspólnot mieszkaniowych w zakresie uwzględniającym to, że jako jednostka organizacyjna niemająca osobowości prawnej nie mogą prowadzić działalności gospodarczej. Obowiązki nałożone tą ustawą istnieją niezależnie od wprowadzonego w art. 29 ustawy z 1994 r. o własności lokali obowiązku prowadzenia przez zarząd ewidencji pozaksięgowej kosztów zarządu nieruchomością wspólną oraz zaliczek uiszczanych na pokrycie tych kosztów, a także rozliczeń z innych tytułów na rzecz nieruchomości wspólnej.

Co ma na to wpływ?

Przede wszystkim wpływ mają normy prawa podatkowego, zobowiązujące do prowadzenia stosownej dokumentacji podatkowej. Przypomnijmy, że przepis art. 9 ust. 1 ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych, któremu wspólnota mieszkaniowa jako podatnik podlega, zobowiązuje podatnika do prowadzenia ewidencji rachunkowej zgodnie z odrębnymi przepisami. Podobne zobowiązanie do prowadzenia ewidencji sprzedaży odnajdziemy w przepisie art. 109 ustawy o podatku od towarów i usług, obligujące podatników do prowadzenia tzw. ewidencji sprzedaży nawet wtedy, gdy na podstawie art. 113 cyt. ustawy korzystają ze zwolnienia podatkowego do kwoty ustawowego limitu w wartości sprzedaży opodatkowanej (bez VAT i sprzedaży zwolnionej), tj. 50 000 zł. Ale te przepisy, jak wiadomo, wystąpią w warunkach ustawy o podatku od towarów i usług.

W orzecznictwie prawa podatkowego w odniesieniu do kwestii obowiązku prowadzenia ewidencji rachunkowej we wspólnocie przyjęto, że tymi odrębnymi przepisami odnoszącymi się do działalności wspólnoty mieszkaniowej są przepisy art. 2 ust. 1 pkt 5, art. 3 ust. 1 pkt 1, art. 80 ust. 3 i art. 82 pkt 1 ustawy o rachunkowości, które to obowiązki istnieją niezależnie od norm ustawy o własności lokali.

Przytoczone przepisy uzasadniają obowiązek stosowania ustawy o rachunkowości przez jednostki organizacyjne niemające osobowości prawnej. Przypomnijmy w tym miejscu, że według obowiązującego orzecznictwa wspólnota mieszkaniowa jest taką jednostką organizacyjną niemającą osobowości prawnej, do której stosuje się przepisy, jak do osób prawnych.

Z przytoczonych przepisów ustawy o rachunkowości wynika, że przepisy jej należy stosować w zakresie odpowiednim, np. obowiązek ten nie obejmuje norm rozdziału 6 i 7 cyt. ustawy o rachunkowości, związanych z badaniem i ogłaszaniem sprawozdań finansowych.

Oznacza to, że rachunkowość we wspólnocie mieszkaniowej powinna być prowadzona zgodnie z ogólnymi zasadami rachunkowości oraz że zasady prowadzenia ewidencji rachunkowej, zasady i metody rozliczeń, w tym podatkowych, powinny być we wspólnocie mieszkaniowej ustalone odpowiednio, o czym pisano we wcześniejszych artykułach.

Zwróćmy uwagę, że ewidencja rachunkowa powinna być prowadzona we wspólnocie mieszkaniowej nie tylko zgodnie z normami ogólnymi prawa, szczególnymi z uwagi na przedmiot działalności wspólnoty mieszkaniowej, ale także odpowiednio do wymogów prawa podatkowego, w tym przepisów art. 9 ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych w związku z art. 7 cyt. ustawy (jak ustalać dochód), art. 12 cyt. ustawy (jak ustalać przychody), art. 15 cyt. ustawy ( jak ustalać koszty) i art. 17 ust. 1 pkt 44 cyt. ustawy (dot. zwolnienia od podatku dochodu pochodzącego z gospodarki zasobami mieszkaniowymi i przeznaczonymi na nią).

Wyrok NSA przypomina, że w odniesieniu do działalności statutowej wspólnot mieszkaniowych w pełni ma zastosowanie metoda kasowa (reguła kasowa), według której przychodem wspólnoty są wartości faktycznie otrzymane, co oznacza, że momentem powstania przychodu pieniężnego podatnika jest moment wpływu środków pieniężnych. Przypomnijmy, że inaczej jest w przypadku wykonywanej przez wspólnotę mieszkaniową działalności związanej z wynajmem lub z umowami o podobnych charakterze dot. części wspólnej nieruchomości wspólnej, gdzie wystąpi przychód należny a nie tzw. przychód otrzymany.

Zainteresowanych odsyłam do cyt. wyroku NSA oraz do przytoczonych przepisów prawa.


Eugenia Śleszyńska/Portal Zarządzania Nieruchomościami www.zarzadcy.com.pl

niedziela, 27 września 2009

Hubert Wohlan: - Angela Merkel jest jak budyń

Krzysztof Ogiolda

- Przeciwnicy pani kanclerz mówią, że jej nie da się złapać za nogi i przygwoździć żadnym tematem. Bo jest jak budyń, którego gwoździem się do ściany nie przybije- mówi Hubert Wohlan, był szef sekcji polskiej Radia Deutsche Welle.

(fot. EPA/Carsten Rehder)

- W niedzielę Niemcy wybiorą posłów do Bundestagu. Jak wyglądają ostatnie dni kampanii wyborczej nad Renem?
- W powszechnej opinii kampania jest nudna. Mało jest w niej wystąpień polemicznych. Wszystko dlatego, że w Niemczech rządziła od roku 2005 wielka koalicja CDU/CSU-SPD. Nie sposób atakować politycznych przeciwników, a jednocześnie pokazywać, co się wspólnie przez cztery lata zrobiło. A zrobiono niemało. Gdyby nie kryzys finansowy, którego źródła nie leżą przecież w Niemczech, porządnie naprawiono by budżet kraju. Ostatnio wydano sporo pieniędzy na pobudzenie koniunktury i efekt tych reform jest mniej widoczny, ale wszystko było na dobrej drodze.

- Jaki wpływ na kampanię wyborczą ma kryzys?
- Decydujący. Jest to główny temat, zwłaszcza w wystąpieniach kanclerz Angeli Merkel. Ona jak nakręcona mówi wciąż o skutkach kryzysu i o tym, co trzeba będzie zrobić, jak się kryzys skończy. I to jest jedyna drobna różnica w programach CDU i SPD. Kiedy powróci koniunktura, lewica chce wracający strumień podatków wydać raczej na wzrost zapomóg społecznych. Chadecy woleliby obniżyć podatki dla najlepiej zarabiających, by ich sprowokować do reinwestowania. Różnice ideologiczne są jednak niewielkie, a w cieniu kryzysu znalazły się problemy edukacji, naprawy finansów państwa itd. Zaś o polityce zagranicznej w ogóle w kampanii się milczy.

- Faworytem są chadecy. A jak wygląda kondycja lewicy?
- To jest chyba najbardziej zajmujący Niemców problem. Tym bardziej że lewica jest niejednorodna. Składają się na nią die Linken Lafontaine'a - komunizujący, radykalni i mocno uzwiązkowieni, a także socjaldemokraci z SPD. Ci ostatni mieli fatalne notowania, ale ostatnio ich sondaże mocno się poprawiły. Lewica jest rozbita z powodów ideologicznych, bo od czasów Schrödera SPD przesunęła się ku środkowi sceny politycznej, ale także z powodu animozji personalnych między przywódcami SPD i die Linken. Głównym hasłem socjaldemokracji w tej kampanii jest sprawiedliwość społeczna. Wszystko po to, by nożyce między zarobkami robotnika i menedżera nie rozchodziły się jeszcze bardziej. By 30-letni menedżer splajtowanego banku nie dostawał odprawy rzędu miliona euro, bo to są rzeczy niezdrowe. Lewica Lafontaine'a taki bank najchętniej by upaństwowiła. Ja temu rozłamowi nie daję więcej niż 4-5 lat. Nowi liderzy partii lewicowych poszukają drogi do zjednoczenia.

- Dlaczego, przy wszystkich wysiłkach lewicy, faworytem wyborów pozostaje CDU i Angela Merkel?
- Przeciwnicy pani kanclerz mówią, że jej nie da się złapać za nogi i przygwoździć żadnym tematem. Bo jest jak budyń, którego gwoździem się do ściany nie przybije. Ucieka od polemiki. Nie sposób jej zaatakować, bo zarzuty po niej spływają. Na każdy odpowiada, że rozwiążemy ten problem spokojną ręką, że panuje nad wszystkim. Jej plakaty wyborcze sugerują, jakoby wiedziała, którędy droga. Skutek jest taki, że zdominowała kompletnie także partię CDU. Jej dawni oponenci kompletnie ucichli. Jedynym lekarstwem na całe zło kryzysu zdaje się być ona. A dane statystyczne przemawiają na jej korzyść. W Niemczech gospodarka drgnęła, wzrósł o dwa procent eksport i media to eksponują.

- CDU jest partią bardzo zróżnicowaną. Merkel zyska poparcie wszystkich frakcji?
- Ma szanse. Jest wprawdzie protestantką rodem z byłej NRD i nie zawsze ma wyczucie wszystkich symboli, które w CDU są ważne. Pośrednio dała temu ostatnio wyraz Konferencja Episkopatu Niemiec, upominając się o obecność wartości chrześcijańskich w kampanii wyborczej. Biskupi nie oczekiwali ich raczej w programie SPD. Ale Angela Merkel robi postępy. Wie, że CDU ma w sobie silne skrzydło gospodarcze, ale także silne skrzydło katolickie. Jego symbolem był przez lata Konrad Adenauer. W ubiegłym tygodniu Merkel przyjechała do Nadrenii, poszła na grób Adenauera i głośno odmówiła pacierz, co było sygnałem wysłanym właśnie do katolickiego skrzydła partii. Jak powiedziałem, wewnątrzpartyjna opozycja w CDU praktycznie nie istnieje. Na dwa dni przed wyborami jest ona zatem murowanym faworytem do ponownego objęcia funkcji kanclerza Niemiec.

- Czy to wystarczy koalicji chadeków i FDP do zwycięstwa?
- Jeszcze trzy tygodnie temu wydawało się, że mają pewną wygraną. Sondaże dawały im 52 procent poparcia. W tej chwili bliżej jest do wielkiej koalicji, czyli do powtórki tego, co było przez minione cztery lata. A w powszechnej opinii wielka koalicja nie była taka zła. I to skutecznie blokuje dynamikę kampanii wyborczej. Zjednoczona lewica nie ma szans na wygraną. Ani arytmetycznie, ani ze względów ideowych. Teoretycznie mogłaby rządzić tzw. jamajka, czyli koalicja żółtych - FDP, zielonych - Die Grünen i czerwonych - SPD, ale na to nie zgadzają się zieloni. Więc "jamajka” też się nie uda.

- Wygrają wybory chadecy?
- Sondaże dają im 35-36 procent. SPD miała już taki moment w kampanii, że sondaże dawały jej ledwo 20 procent. Jak na partię masową był to wynik katastrofalny, najgorszy w historii tej partii. Ale ostatnio SPD się podnosi, dochodzi do 28-29 procent poparcia. Przyczynił się do tego Steinmeier, który z bezbarwnego dyplomaty przekształcił się w dobrego mówcę, który potrafi pozyskiwać serca wyborców.

- Co powtórka wielkiej koalicji oznacza dla stosunków polsko-niemieckich?
- Ostatnie cztery lata dla relacji Polska - Niemcy nie były złe. Steinmeier i Sikorski zrobili dobrą robotę. Warto podkreślić, że w pierwszym garniturze niemieckich polityków nie ma osób niezainteresowanych ich rozbudową. W Niemczech stało się rutyną, że w ważnych sprawach trzeba zadzwonić także do Warszawy, uzgodnić to z Polską. To się zakotwiczyło w umysłach takich polityków jak prezydent Kohler, jak przewodniczący Bundestagu Lammert, który z marszałkiem Sejmu Komorowskim utrzymuje tak bliskie relacje jak z żadnym z szefów parlamentów w całej Unii. To jest znakomita rzecz. Relacje polsko-niemieckie nie otrzymują wprawdzie wsparcia ze strony prezydenta RP i toczą się gdzieś ponad partią PiS, ale to powoduje po niemieckiej stronie raczej zwiększenie wrażliwości i to bardzo dobrze. Newralgiczne punkty w relacjach polsko-niemieckich są dziś załatwione. Nawet budowa muzeum upamiętniającego losy wypędzonych w Berlinie przestała drażnić. Fachowcy pilnie się przyglądają, jak to ma być pokazane, i są zgodni, że to nie jest wbrew doświadczeniom historycznym, że nie zaciera prawdy. Od strony gospodarczej też współpraca Polski i Niemiec przebiega bardzo dobrze. Nie ma powodów do niepokoju.

- W Görlitz i okolicznych miastach pokazały się plakaty "Brońmy się przed Polakami”...
- … i zostały kompletnie zlekceważone przez politykę centralną. Krytykowany jest burmistrz Görlitz, że powinien zareagować mocniej i szybciej te plakaty zdjąć, ale to wszystko. Polacy ze Szczecina i okolic chętnie zaludniają niemieckie pustostany i to polityków na szczeblu komunalnym cieszy. Bo budynki nie niszczeją, a ich mieszkańcy płacą podatki. Plakaty, o których mowa, powiesiła partia NPD, w dodatku wysoko na latarniach, by trudno było je zdjąć, więc zrobiło się o nich głośno, ale to kompletny margines niemieckiej polityki.

- Jaka będzie w niedzielę frekwencja wyborcza?
- Jak na niemieckie warunki niska. Będzie bardzo dobrze, jeśli do urn pójdzie 67 procent uprawnionych, ale nie można wykluczyć także 60. To jest uboczny skutek wielkiej koalicji. Skoro rządzić będzie i tak zarówno lewica, jak prawica, to po co się wysilać. W dodatku programy wyborcze głównych partii i ich ideologie są do siebie bardzo podobne. Obywatele Niemiec nie będą wybierać między czarnym i białym, a to dodatkowo demobilizuje. Wreszcie w Niemczech ze względu na strukturę federacyjną wybory odbywają się permanentnie. Wyborca jest "wołany” do urn praktycznie co roku. Jest więc tym zmęczony. Jeśli frekwencja będzie wysoka, zyskają partie masowe CDU, SPD i CSU w Bawarii. Niska frekwencja premiuje małe, zwarte partyjki, które lepiej mobilizują swoich wyborców, typu NPD, czy też powstałe w tej kampanii: partia spirytualna - Fioletowi, partia rencistów, a nawet partia kobiet rencistów. Ale nie spodziewam się, by któraś z nich przekroczyła próg pięcioprocentowy.

Tylko Polacy witali w Czechach papieża

20:50, 26.09.2009 /PAP

BENEDYKT XVI EWANGELIZUJE CZECHÓW

Reuters, fot. EPA
Gdyby nie pielgrzymi z Polski, to pierwszy dzień wizyty papieża w Czechach mógłby wręcz być niezauważony. Tylko Polacy głośno witali Benedykta XVI, gdy jechał z praskiego lotniska do centrum miasta.
Pamięć o "cierpieniach umiłowanego narodu polskiego" i holokauście jest... czytaj więcej »
Teraz, kiedy wolność religijna została przywrócona, wzywam wszystkich obywateli republiki, by odkryli na nowo chrześcijańskie tradycje, które ukształtowały ich kulturę. Wspólnotę chrześcijańską zachęcam do tego, by dalej słychać było jej głos w momencie, gdy naród podejmuje wyzwania nowego tysiąclecia.
Benedykt XVI
We wrześniu papież Benedykt XVI odwiedzi Czechy - poinformował w sobotę... czytaj więcej »
Trzy dni pielgrzymki do Czech, to trzy dni ciężkiej pracy dla Benedykta XVI. Południowi sąsiedzi Polski są najbardziej ateistycznym krajem Europy. Pokazało to już przywitanie papieża w sobotę, gdy na ulicach czeskiej stolicy czekali na niego głównie Polacy.


Na lotnisku w Pradze na Benedykta XVI witał natomiast prezydent Czech Waclaw Klaus. Papież zwrócił się do niego: - Panie prezydencie, wiem, że pragnie pan, aby religia odgrywała większą rolę w życiu tego kraju. Po południu Benedykt XVI przybył na Hradczany na oficjalne spotkanie z głową czeskiego państwa.

Będzie ciężko

Papież, jest świadomy, że wizyty w Czechach, gdzie ponad połowa mieszkańców jest niewierzących, nie można zaliczyć do najłatwiejszych. - Poprzez swą historię, to terytorium w sercu kontynentu, na skrzyżowaniu dróg między północą i południem, wschodem i zachodem, było miejscem spotkania różnych ludzi, tradycji i kultur - stwierdził w jednym z pierwszych przemówień w Czechach.

Relacje państwo-Kościół utrudnia z kolei brak konkordatu, o którym dyskutuje się od lat, a także trwający od 1991 roku spór o dobra kościelne przejęte przez komunistów.

Jak zauważa włoski dziennik "Il Giornale", ta trudna pielgrzymka mieści się całkowicie w nurcie pontyfikatu obecnego papieża. Jego celem jest bowiem ponowna ewangelizacja zachodnich społeczeństw, które odeszły od chrześcijaństwa.

Zrehabilitować Jana Husa

Jednak Czesi mają swoje oczekiwania odnośnie wizyty papieża w ich kraju. "Niech Benedykt XVI zrehabilituje Jana Husa" - wielki transparent z takim hasłem po czesku i po łacinie zawisł na gmachu ministerstwa oświaty w Pradze w chwili, gdy papież wychodził z pobliskiego kościoła Najświętszej Maryi Panny Zwycięskiej.

Jan Hus, który żył na przełomie XIV i XV wieku był czeskim reformatorem religijnym i bohaterem narodowym. Około roku 1400 założył ruch, domagający się głębokiej reformy Kościoła i krytykował praktykę odpustów. Wezwany na sobór w Konstancji odmówił wyrzeczenia się swych poglądów, a w konsekwencji został uznany za heretyka i spalony na stosie w 1415 roku.

W 1999 roku Jan Paweł II publicznie przeprosił za prześladowanie Jana Husa i jego zwolenników. Ruch husycki jest nadal aktywny w Czechach, a należy do niego między innymi prezydent Vaclav Klaus.

nsz ram/sk

sobota, 26 września 2009

Benedykt XVI przybył do "ośrodka ateizmu"

PAP, PH/10:11Wyrównaj z obu stron

Papież Benedykt XVI, fot. PAP/EPA
PAP

Benedykt XVI wyruszył w sobotę z pielgrzymką do Czech, w trakcie której odwiedzi Pragę, Brno i miasto Brandys nad Łabą-Stara Boleslav. Ta trzydniowa podróż budzi ogromne zainteresowanie ze względu na wyzwanie, jakie stoi przed papieżem w kraju uważanym za najmniej chrześcijański w całej Europie czy wręcz za ośrodek ateizmu.
Na lotnisku Ciampino w Rzymie Benedykta XVI pożegnał premier Włoch Silvio Berlusconi, który kilkadziesiąt minut wcześniej powrócił ze szczytu G20 w Pittsburghu w USA i postanowił zaczekać, aby zobaczyć się z papieżem. Było to pierwsze spotkanie Benedykta XVI z premierem po tygodniach napięć na linii Watykan - włoski rząd.

W stolicy Czech papież spodziewany jest około godziny 11.30.

W Pradze notuje się najniższą na Starym Kontynencie frekwencję na niedzielnych mszach świętych. Uczestniczy w nich 2 procent mieszkańców czeskiej stolicy. Kościoły przerobione są zaś na sale koncertowe czy muzea, a dla potrzeb kultu otwierane są rzadko. Przed upadkiem komunizmu - przypomina się - ochrzczonych było 75 procent Czechów, obecnie - jedna trzecia, a praktykujących katolików jest około 5 procent. Relacje państwo-Kościół utrudnia z kolei brak konkordatu, o którym dyskutuje się od lat, a także trwający od 1991 roku spór o dobra kościelne przejęte przez komunistów.

Jednakże - jak zauważa włoski dziennik "Il Giornale" - ta trudna pielgrzymka mieści się całkowicie w optyce pontyfikatu obecnego papieża. Jego celem jest bowiem ponowna ewangelizacja zachodnich społeczeństw, które odeszły od chrześcijaństwa. W Czechach sytuacja jest wyjątkowa, bo nałożyły się tam na siebie dwa zjawiska: skutki walki z Kościołem za rządów komunistycznych oraz zachodnia sekularyzacja.

Ponadto odnotowuje się brak entuzjazmu w oczekiwaniu na przybycie Benedykta XVI. Tego entuzjazmu jednak nie brakowało wśród Czechów, gdy trzykrotnie odwiedzał ich Jan Paweł II. Do tej pory wszyscy przywołują szczególnie niezapomniany klimat euforii podczas pielgrzymki papieża Polaka w 1990 roku, a więc tuż po upadku komunizmu.

Teraz zaś - informuje włoska agencja Ansa - z przeprowadzonego ostatnio sondażu wynika, że nieco ponad 5 procent mieszkańców Czech cieszy się z przyjazdu Benedykta XVI.

Po przylocie do stolicy Czech przed południem i ceremonii powitania na lotnisku papież pojedzie do kościoła Najświętszej Maryi Panny Zwycięskiej, gdzie znajduje się słynna figura Dzieciątka Jezus z Pragi. Figurka ta, pochodząca z XVI wieku, ma znaczenie niezwykłe. Przy okazji papieskiej wizyty zwrócono uwagę na mało znany fakt, że to ona bezpośrednio zainspirowała Antoine de Saint-Exup,ry do stworzenia postaci "Małego Księcia".

O godzinie 16.30 Benedykt XVI zostanie przyjęty przez prezydenta Vaclava Klausa. W tym samym miejscu - Pałacu Prezydenckim spotka się następnie z przedstawicielami innych władz kraju i z korpusem dyplomatycznym. Pierwszy dzień pielgrzymki zakończą o godzinie 18.00 papieskie nieszpory w katedrze świętego Wita, Wacława i Wojciecha.

Niedzielne przedpołudnie papież spędzi w Brnie, gdzie na lotnisku odprawi mszę. Następnie, po powrocie do Pragi, w Pałacu Arcybiskupim weźmie udział w spotkaniu ekumenicznym. Wieczorem na zamku na Hradczanach spotka się z przedstawicielami świata akademickiego.

W poniedziałek papież pojedzie do miasta Brandys nad Łabą-Stara Boleslav. Odprawi tam na błoniach mszę w uroczystość świętego Wacława, patrona Czech. Stamtąd ma skierować również specjalne przesłanie do czeskiej młodzieży. Po południu Benedykt XVI wyruszy w drogę powrotną do Rzymu.

piątek, 25 września 2009

Wyroki są dostępne dla adwokata

Danuta Frey 25-09-2009, ostatnia aktualizacja 25-09-2009 06:58

Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa jest zobowiązana do udzielania informacji publicznej

autor zdjęcia: Michał Walczak
źródło: Fotorzepa

Tak stwierdził Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie (sygn. II SA/Wa 978/09) w precedensowym wyroku w sprawie ze skargi mec. Józefa Forystka.

Adwokat zwrócił się do Prokuratorii o udostępnienie wyroków sądów powszechnych oraz Sądu Najwyższego, wydanych w 2008 r. w sprawach reprywatyzacyjnych, w których brała udział Prokuratoria, a orzeczenia były niekorzystne dla Skarbu Państwa.

– Prokuratoria, reprezentująca Skarb Państwa w sprawach majątkowych, dysponuje bazą takich orzeczeń z całej Polski – twierdzi mec. Józef Forystek. – Zgodnie z ustawą o dostępie do informacji publicznej orzeczenia sądów w sprawach z udziałem Skarbu Państwa są informacją publiczną.

Prokuratoria odmówiła, wyjaśniając, że nie jest organem administracji publicznej. Żaden przepis nie nakłada na nią obowiązku udostępniania orzeczeń z postępowań z jej udziałem. By spełnić żądanie, należałoby wyselekcjonować wyroki według podanych kryteriów i zanonimizować. Byłaby to więc informacja przetworzona, która wymaga wykazania, że jest szczególnie istotna dla interesu publicznego.

W skardze do sądu J. Forystek uznał za nieuzasadnione twierdzenie, że Prokuratoria nie jest zobowiązana do udzielania informacji publicznej. Orzeczenia, które posiada, są taką nieprzetworzoną informacją; należało je tylko zestawić i zanonimizować. A nawet gdyby miały charakter informacji przetworzonej, to za ich udzieleniem przemawia interes publiczny osób, które starają się o zwrot swojej własności, a ich interesy reprezentuje kancelaria adwokacka.

Z tym akurat argumentem sąd się nie zgodził. – Interes grupy osób powiązanej umowami cywilnoprawnymi z kancelarią adwokacką nie jest interesem publicznym, lecz interesem indywidualnym tej kancelarii – wskazał sędzia Przemysław Szustakiewicz.

Sąd uznał natomiast Prokuratorię za podmiot zobowiązany do udzielania informacji publicznej. Obowiązek ten dotyczy również podmiotów administracji rządowej – stwierdził. Ani zgromadzenie określonych informacji znajdujących się w Prokuratorii, ani ich anonimizacja nie nadają im charakteru informacji przetworzonej. A udostępnienie informacji nieprzetworzonej nie wymaga wykazania interesu publicznego.

Wyrok jest nieprawomocny. Prokuratoria Generalna zapewne jednak zaskarży go do Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Rzeczpospolita

Czyją własnością jest „Dzienniczek" św. Faustyny

Michał Kosiarski 25-09-2009, ostatnia aktualizacja 25-09-2009 06:51

Prawa majątkowe do utworów wygasają po 70 latach od śmierci twórcy. Ale nawet wówczas pojawiają się kłopoty ze swobodnym drukiem

autor zdjęcia: Bartosz Siedlik
źródło: Fotorzepa

Co roku w styczniu fundacja Nowoczesna Polska publikuje listę twórców, których autorskie prawa majątkowe wygasły, bo zmarli 70 lat temu. Tak wynika z art. 36 i 39 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (DzU z 2006 r. nr 90, poz. 631 ze zm.). Przepisy przesądzają, że właśnie po upływie takiego okresu (liczonego na koniec roku kalendarzowego) wygasają autorskie prawa majątkowe do dzieł zmarłych twórców.

W tym roku do domeny publicznej przeszły dzieła m.in. poety futurysty Brunona Jasieńskiego. Oznacza to, że umieszczając wiersz „But w butonierce" na swojej stronie internetowej, nie trzeba już się martwić, czy komuś zapłacić, ani nikogo nie trzeba pytać o zgodę.

Bruno Jasieński jest twórcą, którego dzieła znajdują się na listach lektur szkolnych. Jednakże nie tylko o znanych twórców tu chodzi, ale i o tysiące historyków, filozofów, kompozytorów, malarzy, pamiętnikarzy, znanych i nieznanych, których dzieła mogą interesować miliony bądź nielicznych badaczy – uważa fundacja.

Oprócz Jasieńskiego w styczniu domenę publiczną zasiliły też utwory Władysława Grabskiego (polityka, ekonomisty i historyka, autora przedwojennej reformy walutowej) oraz poety Osipa Mandelsztama. Za kilka miesięcy zostaną do niej włączone utwory Romana Dmowskiego i Stanisława Ignacego Witkiewicza.

Zakon protestuje

W 1938 r. zmarła siostra Faustyna Kowalska, autorka mistycznego „Dzienniczka". Siostra trafiła więc na listę autorów, których dzieła przeszły do domeny publicznej, ale przeciwko temu protestuje jej zakon – Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.

Zakon podkreśla, że „Dzienniczek" został wydany dopiero po śmierci autorki, w latach 50. Na swojej stronie internetowej siostry zaznaczają, że publikacja nawet fragmentów „Dzienniczka" wymaga zgody zakonu.

Powołują się na art. 36 pkt 3 prawa autorskiego. Co z niego wynika? W odniesieniu do utworu, do którego autorskie prawa majątkowe przysługują z mocy ustawy innej osobie niż twórca, termin 70 lat do wygaśnięcia praw liczy się od daty rozpowszechnienia utworu. Nie oznacza to, że tekst „Dzienniczka" nie jest dostępny szerokiemu gronu odbiorców. Wręcz przeciwnie, można go znaleźć w Internecie, jest jedynie zabezpieczony, aby osoby niepowołane nie wprowadzały w tym tekście zmian.

Nie wiemy, co mamy

Jeszcze więcej sporów wywołują dzieła twórców, od których śmierci 70 lat nie minęło.

Często nie można ustalić, do kogo należą autorskie prawa majątkowe, albo jest kilku chętnych do schedy (patrz ramka niżej). Boje o to obserwowaliśmy ostatnio m.in. w wypadku Pawła Jasienicy i Józefa Mackiewicza. Spór prawny o Jasienicę zakończył się po pięciu latach, o Mackiewicza – dopiero w tym roku.

Dziedzicem wielu praw autorskich – zwłaszcza tych twórców, którzy zmarli bezpotomnie kilkadziesiąt lat temu – jest też Skarb Państwa. Szkopuł w tym, że rzadko się o tym dowiaduje.

Ministerstwo Skarbu Państwa nie ma listy twórców, których prawa należą do państwa.

– Wiemy jednak o Januszu Korczaku – zapewnia Magdalena Dąbrowska z biura prasowego resortu. Jego dzieła trafią niedługo do domeny publicznej (1 stycznia 2013 r.). Kłopoty z ustaleniem, po których twórcach spadek przypadł Skarbowi Państwa, ma też resort kultury.

Zgodnie z kodeksem cywilnym może się nawet zdarzyć, że spadkobiercami zmarłych twórców będą gminy.

Komentuje Krzysztof Siewicz, prawnik w kancelarii Grynhoff Woźny Maliński

Kłopoty z wykorzystywaniem twórczości po śmierci autora istnieją nie tylko wtedy, kiedy spadkobiercy się kłócą. Często trudno ustalić, komu właściwie przysługują prawa autorskie po zmarłym autorze. Postępowania spadkowe nie zawsze wystarczają, aby to ustalić. Podmioty chcące wykorzystać dziedziczone utwory nie mają dostępu do wyników tych postępowań, nie mogą też być ich uczestnikami. Z kolei spadkobiercy mogą nie dysponować ważnymi dokumentami mającymi wpływ na dział spadku (np. umowy z wydawcami). Nawet jeśli osoba chcąca wydać utwory zmarłego ustali spadkobierców, którzy przeprowadzą postępowania spadkowe, to i tak umowa z nimi nie usuwa ryzyka roszczeń osób trzecich.

Rzeczpospolita

Podwójne życie Weroniki



Karol Jedliński
Puls Biznesu, pb.pl,25.09.2009 06:56
Czytaj komentarze (45)

Dajcie nam łapówkę, my zaniżymy wartość prywatyzowanej spółki — taki scenariusz analizuje prokuratura.

Bogusław Seredyński, zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne (CBA) prezes Wydawnictw Naukowo-Technicznych (WNT), wykorzystał Weronikę M.-P. jako pośrednika. Miał za łapówkę, zdaniem "Dziennika Gazeta Prawna", oferować sztuczne zaniżenie wartości firmy. Tak by można było w procesie prywatyzacyjnym kupić wydawnictwo dużo taniej. Jak dowiedział się "PB", warszawska prokuratura zastanawia się, czy prezes wydawnictw od słów nie przeszedł do czynów, np. poprzez dołowanie wyników finansowych WNT (zarówno jemu, jak i Weronice M.-P. do czasu zamknięcia tego wydania "PB"" nie postawiono zarzutów). Jeszcze w 2007 r. za rządów poprzedniego szefa, Andrzeja Zasiecznego spółka miała 6,3 mln zł przychodów i 4,4 tys. zł zysku. W 2008 r. WNT wykazały jednak 700 tys. zł straty, a przychody spadły do 5,9 mln zł. "PB" ustalił, że po ośmiu miesiącach tego roku strata dobijała już do miliona złotych.

— Możliwe jednak, że na wyniku zaciążyły koszty finansowe budowy drukarni cyfrowej — zastrzega Kuba Frołow, redaktor naczelny Biblioteki Analiz, zajmującej się rynkiem księgarskim, wynajmującej biura od WNT.

Sama M.-P., zawieszona prezes WSEInfoEngine, spółki córki GPW, miała żądać 100 tys. EUR za pośrednictwo przy korzystnej prywatyzacji WNT. Tyle że cała akcja była prowokacją CBA. Skąd tak duże sumy? Kluczem jest majątek firmy. Chodzi o siedzibę wydawnictwa przy ul. Mazowieckiej 2/4, w ścisłym centrum Warszawy. W zasięgu 300-400 metrów od tego miejsca są ulice Nowy Świat, Marszałkowska, a także Chmielna oraz Park Saski. Ceny transakcyjne mieszkań w okolicy oscylują wokół 10 tys. za m.kw., a miesięczne stawki za wynajem biur wynoszą około 100 zł za m.kw.

— Siedziba WNT ma około 3,2 tys. m. kw. powierzchni użytkowej, pięć kondygnacji plus parter — wylicza Andrzej Zasieczny, który szefował wydawnictwu, zanim zastąpił go Bogusław Seredyński.

Zadzwoniliśmy do kilku warszawskich agencji z prośbą o przybliżoną wycenę takiej nieruchomości. Szacunki wahają się między 18 a 20 mln zł. Wartość wydawnictwa, wyceniana przez branżę na 1-2 mln zł podbija też nowoczesna, choć niewielka, drukarnia cyfrowa w podziemiach siedziby.


czwartek, 24 września 2009

Mięso sprzed ćwierć wieku trafiło na nasze stoły

08:35, 24.09.2009 /TVN24

DZIENNIKARZE "UWAGI!" NA TROPIE MIĘDZYNARODOWEJ AFERY

TVN
Niemal 200 ton starego, nawet 26-letniego mięsa trafiło do polskich przedszkoli, szkół, domów starców i sklepów spożywczych. Reporterzy programu "Uwaga!" w TVN i dziennikarze szwedzkiego dziennika "Svenska Dagbladet" natrafili na trop międzynarodowej afery mięsnej.
Jak ustalili reporterzy "Uwagi!" do Polski sprowadzono niemal 200 ton szwedzkiego mięsa w puszkach. Mięso wyprodukowano na początku lat 80-tych, w okresie zimnej wojny, na potrzeby wojska. Oficjalnie nie miało ono prawa trafić do jakiegokolwiek kraju Unii Europejskiej jako produkt, który mogą spożywać ludzie. Ministerstwo rolnictwa w Szwecji w umowie sprzedaży szwedzkiemu pośrednikowi wyraźnie zaznaczyło, że puszki z wołowiną i wieprzowiną mogą być użyte jako pokarm dla zwierząt.

Pierogi, pasztety, kiełbasy
Niemieckie media donoszą, że poniedziałkowe posiedzenie ministrów rolnictwa... czytaj więcej »


Tymczasem śledztwo dziennikarskie wykazało, że od trzech lat setki tysięcy puszek wycofanych ze Szwecji trafiają na stoły Polaków. Firmy gastronomiczne z różnych miejscowości w Polsce faszerują starym mięsem pierogi, gołąbki, kiełbasy, pieczeń rzymską, mortadelę i wiele innych wyrobów. Tak przetworzone kilkudziesięcioletnie mięso trafiało do szkół, przedszkoli, domów starców oraz sklepów spożywczych.

Współpracujący z dziennikarzami "Uwagi!" szwedzcy dziennikarze twierdzą, że sami producenci konserw - firmy Unilever i Scan - przyznają, że już 10 lat temu część konserw nie nadawała się do spożycia. - Myślę, że stoi za tym chciwość szwedzkich władz, które sprzedały te puszki. Ten produkt powinien zostać zniszczony, a nie trafić do ludzi – komentuje Henrik Ennart dziennikarz gazety „Svenska Dagbladet” sprawdzający szwedzkie wątki afery mięsnej.

Droga konserw
Dla jednych szczury to szkodniki, a inni uwielbiają je z powodu smacznego... czytaj więcej »


Rząd Szwecji postanowił sprzedać puszki z mięsem już w 1999 roku. Mięso kupił szwedzki pośrednik. Przez kilka lat nie było chętnych na niepełnowartościowy towar. Jednak w 2007 r. Szwed dogadał się z Polakami, którzy zdecydowali się kupić 100 tys. puszek. Za pośrednictwem zarejestrowanej w Krakowie firmy do naszego kraju trafiło ponad 185 ton starego mięsa.
W umowie sprzedaży jest zapis zabraniający sprzedaży mięsa do ludzkiej konsumpcji w krajach UE. Powodem nie były kwestie zdrowotne, tylko jego wpływ na ceny rynkowe
Joakim Holmdahl e szwedzkiego ministerstwa zdrowia


Przedstawiciel szwedzkiego ministerstwa rolnictwa nie widzi nic złego w tym, że 26-letnie mięso trafiło na stoły Polaków. – W umowie sprzedaży jest zapis zabraniający sprzedaży mięsa do ludzkiej konsumpcji w krajach UE. Powodem nie były kwestie zdrowotne, tylko jego wpływ na ceny rynkowe – powiedział w rozmowie z reporterem "Uwagi!" Joakim Holmdahl, dyrektor wydziału spraw zagranicznych w departamencie zdrowia zwierząt ze szwedzkiego ministerstwa rolnictwa. Jego zdaniem produkt nadaje się do spożycia, a nasz kraj w momencie podpisywania umowy z pośrednikiem w 1999 roku nie był członkiem Unii Europejskiej.
Mięso wieprzowe w kujawsko-pomorskiem świeci w ciemności słabym,... czytaj więcej »


Ale umowa między szwedzkim pośrednikiem a polską firmą została podpisana w 2007 r. Polska weszła do Unii Europejskiej trzy lata wcześniej. Ponadto ministerstwo miało obowiązek sprawdzić, gdzie trafi stare mięso. – Rzeczywiście nie otrzymaliśmy takiej informacji i za to można nas winić – stwierdził Holmdahl.

Jadalne, niejadalne

Mięso w konserwach zostało przetworzone metodą liofilizacji. Pod wpływem temperatury i ciśnienia pozbawiono je całkowicie wody. Teoretycznie mięso liofilizowane zachowuje smak, zapach, a nawet sole mineralne. W praktyce, wszystko zależy od tego, czy mięso poddawane liofilizacji jest chude, czy nie. Tłuste mięso źle znosi proces liofilizacji, a tłuszcz zawarty w nim szybko jełczeje.

Dziennikarze "Uwagi!" oddali puszki do analizy. - Tłuszcz w tym produkcie jest kompletnie zepsuty. Jedząc to mięso można się zatruć stwierdzili po przeprowadzonych badaniach naukowcy z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie.

Dziennikarze "Uwagi!" podając się za biznesmenów nawiązali współpracę z importerem mięsa.

O tym, kto sprowadzał stare mięso, kto je kupował i w jakich produktach się pojawiło dowiesz się oglądając "Uwagę!" dziś o 19.50 w TVN.


Czytaj też o sprawie na stronie internetowej "Uwagi"

bgr/iga/k

Sąd zamyka usta obrońcom życia


Sąd zamyka usta obrońcom życia
fot. M. Austyn

fot. M. Austyn


Publikacje na łamach "Gościa Niedzielnego" godziły w dobre imię Alicji Tysiąc - uznał wczoraj katowicki sąd okręgowy i nakazał redakcji przeprosić kobietę i wypłacić jej 30 tys. zł zadośćuczynienia. Kobieta czuła się urażona m.in. opiniami, że otrzymała odszkodowanie za to, iż nie pozwolono jej zabić własnego dziecka. W ocenie ks. Marka Gancarczyka, redaktora naczelnego "Gościa Niedzielnego", to błędna interpretacja, bo publikacje jedynie komentowały wyrok, jaki zapadł w sprawie Tysiąc przed Trybunałem w Strasburgu. Także w ocenie komentatorów, wczorajsze orzeczenie odbierane jest jako próba kneblowania ust ruchom antyaborcyjnym i uciszenia jednej ze stron debaty publicznej, jaka toczy się wokół tematu ochrony życia. Ksiądz Marek Gancarczyk zapowiedział złożenie apelacji.

Alicja Tysiąc m.in. uznała, że "Gość Niedzielny", pisząc o wyroku Trybunału w Strasburgu, sugerował, że kobieta otrzymała odszkodowanie za to, że nie pozwolono jej zabić własnego dziecka. Tysiąc czuła się też urażona porównaniami aborcji do zbrodni hitlerowskich. Sąd uznał, że część kwestionowanych artykułów zawiera takie treści i nie jest to wyłącznie krytyka aborcji i wyroku Trybunału w Strasburgu, ale atak na pojedynczą osobę i wyraz "skrajnie negatywnych emocji do tej osoby skierowanych". - Wolność prasy jest fundamentem państwa, ale ochrona prawna przysługuje także jednostce - zaznaczyła sędzia Ewa Solecka w uzasadnieniu wyroku. Sędzia podkreślała, że katolicy mają prawo do wyrażania swojej dezaprobaty moralnej wobec aborcji, mogą też nazywać ten zabieg zabójstwem, ale tego typu określenia mogą padać jedynie w sformułowaniach ogólnych.
- Nie zamierzamy pogodzić się z wyrokiem, który łamie konstytucyjne prawa i jest próbą cenzurowania debaty publicznej. Nie sprawi on, że wyrzekniemy się prawa do moralnej oceny aborcji zgodnie z niezmiennym nauczaniem Kościoła. Nie ustaniemy w zabieganiu o wolność słowa i nadal będziemy głosić poglądy, które wyznajemy, zgodnie z nakazem sumienia - podkreślił ks. Marek Gancarczyk. Kapłan zauważył, że Alicja Tysiąc z własnego wyboru stała się symbolem walki o zmianę prawa chroniącego życie, a mając możliwość anonimowego występowania w Strasburgu, nie zdecydowała się na taką drogę. - Pani Tysiąc wielokrotnie udzielała wywiadów i opowiadała o okolicznościach, w których dążyła do dokonania aborcji na swoim dziecku oraz motywach złożenia skargi przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Pragnę podkreślić, że w publikacjach, które ukazały się w "Gościu Niedzielnym", nie doszło do ujawnienia jakiegokolwiek faktu z życia powódki, który nie był wcześniej znany opinii publicznej. Prezentowana była jedynie moralna ocena jej dążenia do przerwania ciąży oraz korzystnego dla niej wyroku wydanego przez Trybunał w Strasburgu - zauważył ks. Gancarczyk.
Pytany o wyrok kapłan podkreślił swoje zaskoczenie orzeczeniem i niektórymi tezami uzasadnienia. - Wysoki sąd wypowiedział słowa, które np. nigdy nie padły w "Gościu Niedzielnym". Proste czytanie tekstów wskazuje, że w żadnym wypadku np. nie porównaliśmy pani Alicji Tysiąc do zbrodniarzy hitlerowskich - podkreślił. Ksiądz Gancarczyk dodał, że wyrok wymierzony jest w "konstytucyjne wartości: wolność słowa i wolność prasy" i jest wyrazem włączenia się wymiaru sprawiedliwości, w charakterze strony, do debaty publicznej. Kapłan podkreślił, że orzeczenie jest próbą cenzurowania debaty publicznej, a tego typu działania są zachętą dla środowisk lewicowych do wykorzystywania wymiaru sprawiedliwości do narzucania swego światopoglądu społeczeństwu. Także dr Leszek Bosek, prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że osoba, która decyduje się na udział w publicznej dyskusji, musi liczyć się z krytyką i nie może uciekać się w tym zakresie do obrony przed sądem.
Tymczasem Alicja Tysiąc, która była obecna na konferencji, jaką po ogłoszeniu wyroku zorganizowała Racja Polskiej Lewicy, nie była w stanie wytłumaczyć, które publikacje i w jaki sposób naruszyły jej prawa, i odsyłała do wyroku sądu. Dziennikarze dowiedzieli się tylko, że Tysiąc jest sprawą zmęczona i po analizie uzasadnienia znajdzie czas, by podzielić się swymi spostrzeżeniami - w efekcie zamiast samej zainteresowanej swoimi spostrzeżeniami dzieliły się działaczki RPL.
Marcin Austyn