niedziela, 31 stycznia 2010

Australian Open. Roger Federer zwycięzcą

Sport.pl
2010-01-31, ostatnia aktualizacja 2010-01-31 12:46
Roger Federer
Roger Federer
Fot. Andrew Brownbill AP

Najlepszy tenisista ostatnich lat, Roger Federer, zdobył 16. w karierze wielkoszlemowy tytuł. W finale Australian Open pokonał w trzech setach Andego Murraya 6:3, 6:4, 7:6.
Andy Murray
Fot. Mark Baker AP
Andy Murray
Roger Federer
Fot. Andy Wong AP
Roger Federer
SERWISY
Odśwież
37
To był niewiarygodny mecz w wykonaniu Federera. Grał przez pierwsze dwa sety wręcz perfekcyjnie. Swoje podanie wygrywał bez większych problemów, a przy serwisie Murraya do końca nie było wiadomo, kto wygra gema.

W tym czasie Murray grał apatycznie, miał mało piłek wygrywających, zawodził go też serwis. Za to Federer, nawet mając problemy, potrafił jednym asem wybić Szkotowi z głowy myśl o przełamaniu.

Emocje przyniósł dopiero trzeci set, zakończony tiebreakiem. Federer zbytnio się rozluźnił i nim się zorientował, przegrywał już 2:5. Wtedy zaczął grać bezbłędnie, wzmocnił serwis, zaatakował przy siatce i doprowadził do dramatycznego tiebreaka.

W nim obaj tenisiści wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności, a że te wciąż wyższe ma Szwajcar, mecz zakończył się w trzech setach.

Tak relacjonowalismy mecz na żywo:
Trzeci set:
7:6 Federer mistrzem! Cóż to był za tiebreak! Federer wygrał 13:11, ale w międzyczasie obronił przynajmniej 5 piłek setowych. Murray też wybronił kilka meczboli i do końca nie była wiadomo, kto wygra. Federer nie potrafił wykorzsytać szansy nawet mając piłkę na rakiecie 2 metry od siatki. Ale w końcu błąd Murraya, który nie wytrzymał presji, dał zwycięstwo Szwajcarowi.
6:6 Nie myli się Szwajcar przy własnym podaniu. Będzie tiebreak.


5:6 Wydawało się, że Federer zwęszył słabość Murraya i tego gema przechyli na swoją korzyść. Szkot jednak podniósł się, pokazał kilka ciekawych uderzeń, wzmocnił serwis i wyszedł na prowadzenie.


5:5 Wszystko wraca do normy. Federer po raz kolejny wygrywa swojego gema. Było w nim kilka ładnych wymian, zakończonych w większości zwyciestwem Szwajcara.


4:5 Murray traci swoje podanie! Miał szansę zakończyć seta, a teraz będzie musial bic się o przetrwanie. Federer odradza się, zagrał agresywnie, a co najważniejsze bezbłędnie.


3:5 Wreszcie wygrywa Szwajcar. Przy swoim podaniu nie dał szans Murrayowi. Brytyjczyk musi uważać, jedno przełamanie i Roger wraca do gry.


2:5 I kolejny gem dla Murraya. Coraz bliżej czwartego seta.


2:4 Mamy pzełamanie! Murray prowadził już 40:0, Federer wybronił się, jednak w ostatniej akcji przy siatce sprytniejszy okazał się pretendent.


2:3 Murray po wyrównanym gemie wychodzia na prowadzenie. Wydawało się, ze Brytyjczykowi przydarzyła się kontuzja nogi, ale już pod koniec gema nie było po niej śladu.


2:2 Łatwy gem Szwajcara. Murray nie ma recepty na świetnego dziś Federera. A będzie musiał go przełamać, jesli marzy o zwycięstwie.


1:2 Dobry gem Murraya. Zagrywał mocno i pewnie i spokojnie wyszedł na prowadzenie w secie trzecim.


1:1 Wszystko wraca do normy. Przy swoim serwisie Federer dzis tylko raz, na początku meczu, nie wygrał gema.


0:1 Mocne otwarcie Brytyjczyka. Oby nie było za późno na pogoń, bo Szwajcar nie zwykł wypuszczać z rąk takich okazji.


Drugi set:


6:4 Federer bez problemy wygrywa :gema-formalność" i 2/3 drogi do pierwszego w tym roku Wielkiego Szlema już za nim. Seta zakończył Szwajcar efektownym wolejem.


5:4 Tym razem Murray wygrywa do 15. Rozluźniony Federer będzie musiał mocno się postarać, by nie wypuścić seta z rąk.


5:3 Nie dał Federer rywalowi szans przy swoim serwisie. Jesli Murray myślał o walce w tym secie, to Szwajcar brutalnie sprowadził go na ziemię. Szczególnie tym niesamowitym backhandem.


4:3 Z 0:40 na początku seta udało się Murrayowi doprowadzić do równowagi. Po chwili Federer miał przewagę i wydawało się, że znów pogoń Brytyjczyka pójdzie na marne. Jednak dwa wygrywające zagrania Murraya dały mu trzeciego gema w drugim secie.


4:2 Świetny gem, godny finału wielkoszlemowego turnieju. Obaj tenisiści grali odważnie, precyzyjnie. Murray robił, co mógł, ale w w grze na przewagi lepszy okazał się Federer.


3:2 Murray przegrywał juz 15:40, ale wtedy zaczął funkcjonować serwis Brytyjczyka. Posłał dwa asy, dwa razy wyrzucił Federera daleko za kort i przedłużył swoje szanse w tym secie.


3:1 Znów gem dla Rogera. Ciężko spodziewać się sensacji. Wystarczy spojrzeć w statystyki, : wyraźna przewaga Szwajcara w piłkach wygranych i znacznie mniej błędów niz Murray.


2:1 Federer przełamał Murraya do zera! Coraz trudniej wygląda sytuacja Brytyjczyka: miał zmęczyć Szwajcara, a wygląda na to, że to rywal zamęczy jego.


1:1 Szwajcar swoje podanie wygrywa coraz pewniej. Uaktywnił też swój znakomity backhand i doprowadził do wyrównania.


0:1 Na reszcie aktywniejszy Murray. Ruszył od początku drugiego seta odważniej i opłacało się. Wygrał swego gema serwisowego nie dzięki błędom Federera, a dzięki własnej dobrej grze.


Pierwszy set:


6:3 Zadecydował serwis. Ostatni gem pierwszego seta Federer wygrał spokojnie, ani przez chwilę nie był zagrożony. Pierwszy set zatem 6:3 dla Szwajcara.


5:3 Przełamanie w kluczowym momencie seta. Murray wciąż nie potrafi zagrozić coraz lepiej grającemu Szwajcarowi serwisem. Federer popełnia coraz mniej błędów i źle to wróży mało aktywnemu Brytyjczykowi.


4:3 Kolejny wyrównany gem rozstrzygnęło podanie Szwajcara. Męczył się z Murrayem do stanu 30:30, popełnił nawet podwójny błąd serwisowy, ale w końcówce zagrał świetnie serwisem i wygrał gema.


3:3 Gem do 15 dla Murraya. Brytyjczyk gra dobrze taktycznie, rozrzuca Szwajcara po całym korcie, a ten popełnia blędy. Murray zaczął też lepiej serwować.


3:2 Federer przegrywał już 15:40, ale wreszcie zaczął serwować tak, jak do tego nas przyzwyczaił. Zagrał dwa asy i zdołał odwrócić losy gema. Ciężko idzie gra Szwajcarowi, to nie będzie łatwy mecz.


2:2 Gem błędów. Mniej popełnił ich Brytyjczyk i dzięki temu doprowadził do remisu. Na razie obaj tenisiści nie robią sobie krzywdy serwisem.


2:1 Murray wraca do gry. Dwa razy pięknie minął Federera, w tym raz po rewelacyjnej wymianie z obu stron. Nie popełnił też błędu i to wystarczyło, by wywalczyć przełamanie.


2:0 Federer od początku przejmuje inicjatywę. Murray nie zrobił mu krzywdy serwisem, Szwajcar zagrał raz piekny backhand, raz forehand i mamy pierwsze przelamanie.


1:0 Nerwowy początek Szwajcara przy własnym podaniu. Było juz 0:30, jednak potem dwa winnery Federara, dwa błędy Murraya i gem otwarcia dla Rogera.


Przed rywalizacją

Zwolennicy Federera w półfinale zobaczyli swojego mistrza w formie brylantowej - Szwajcar zmiażdżył Tsongę w niecałe półtorej godziny 6:2, 6:3, 6:2.

Rozstawiony z numerem piątym Murray w półfinale wygrał 3:6, 6:4, 6:4, 6:2 z Chorwatem Marinem Cilicem (nr 11.). 22 letni Szkot po raz drugi w karierze osiągnął finał w Wielkim Szlemie.

Co ciekawe, Murray ma do tej pory korzystny bilans spotkań ze Szwajcarem. Jednak w finale US Open 2008 górą był Federer.

Piłka ręczna. Bogdan Wenta rzuca temat: Co dalej?

Rozmawiali w Innsbrucku Radosław Leniarski i Piotr Rozpara
2010-01-31, ostatnia aktualizacja 2010-01-30 22:13
Bogdan Wenta i norweski sędzia
Bogdan Wenta i norweski sędzia
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta

"Żądam, aby Związek Piłki Ręcznej w Polsce wraz z Polskim Komitetem Olimpijskim oraz wszystkimi władzami i przyjaciółmi piłki ręcznej zgłosił kandydaturę naszego kraju do organizacji mistrzostw świata lub Europy", pod takim apelem chętnie się podpiszę - mówi Bogdan Wenta, trener polskich piłkarzy ręcznych.

Polska
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Polska
Bogdan Wenta
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Bogdan Wenta
Polska
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Polska
Radosław Leniarski, Piotr Rozpara: Jaką widzi Pan przyszłość dla polskiej piłki ręcznej?

Bogdan Wenta: - Powinniśmy utrzymać linię pracy, którą sobie założyliśmy. I to abstrahując od tego, czy to ja będę trenerem, czy ktoś inny. Wczoraj wieczorem [rozmawialiśmy w piątek przed południem, kilkanaście godzin po przegranym grupowym meczu z Francją - red.] mówiliśmy między sobą, że natury nie przeskoczysz. Dzięki chirurgii czy kosmetyce plastycznej można sobie dziś sobie zrobić wiele, ale data w metryce urodzenia pozostaje ciągle ta sama. I przez głowę przechodzi pytanie: Co dalej? Może nie za rok czy za dwa, ale na przykład za pięć.

I co dalej?

- Trudno powiedzieć, bo staram się pracować z dnia na dzień. Natomiast to pytanie gdzieś tam co jakiś czas w głowie wraca. Choć z drugiej strony wystarczy spojrzeć na Francuzów. To także wiekowy zespół, a ciągle grają. Odszedł wprawdzie Joël Abati, ale to cały czas ta sama drużyna. A porównując ją do nas, jest duża starsza. Spojrzałem na średni wiek zespołów z naszej grupy. I okazało się, że razem ze Słowenią jesteśmy najstarszymi ekipami [średnia wieku w polskim zespole to 27,8, a w słoweńskim - 27,6 - red.]. Tylko że różnica do najmłodszych Niemców jest niewielka [średnia 26,3 - red.]. Dlatego rozmawiając o przyszłości można się cieszyć, że będę miał do dyspozycji tego, czy tamtego zawodnika, ale bardziej interesowałoby mniej, żebym takich Karolów Bieleckich miał jeszcze ze trzech. Szybsza zmiana generacji jest natomiast na przykład u Chorwatów. Ale, żeby to udało się u nas potrzebna jest solidna, codzienna praca w kraju.

Na podstawie słabej ligi da się zbudować potężną reprezentację?

- A skąd się bierze słaba liga? Kto ją robi? Związek ma monopol, ustala przepisy, system rozgrywek, czy się z tym zgadzasz czy nie. Pewien pomysł na zmiany chodzi mi po głowie. Pytanie tylko, czy my chcemy pewnych zmian. Wystarczy spojrzeć na inne nasze ligi. Jak wygląda piłka nożna? Za dwa lata mamy u siebie mistrzostwa Europy. I co z tego?

Siatkówka się wypromowała.

- W siatkówce chyba jest trochę łatwiej. Poza tym warto zwrócić uwagę, ilu w tej dyscyplinie jest u nas trenerów zagranicznych. Przecież pracuje kilka osób z ogromnym doświadczeniem. Ale czy to naprawdę jest jedyne wyjście, żeby mieć efekt? Nie wiem. Tym bardziej jeśli ktoś pracuje w Polsce pięć czy sześć lat, a ciągle mówi po angielsku. Uważam, że to nie jest w porządku. Bo mnie zawsze zmuszano, żebym nauczył się rozmawiać po niemiecku czy po hiszpańsku. W każdym razie mamy boom siatkarski w Polsce, ta dyscyplina jest popularna w Rosji i Włoszech, może też w Hiszpanii czy Niemczech, ale w reszcie Europy jej nie ma. Podobnie jest u nas z żużlem.

To jaki pomysł na zmiany chodzi Panu po głowie?

- Rzucam na razie temat. Bo ligę robią ludzie: prezydenci, prezesi, trenerzy i zawodnicy.

Nie ma tych ludzi, czy tym, którzy są po prostu się nie chce?

- Pan chce ode mnie wyciągnąć słowa krytyki na czyjś temat. Niech każdy odpowiada za swoją pracę. Ja na razie podsuwam temat. Wystarczy przeanalizować tabelę ekstraklasy, od góry do dołu.

Czy to, że mamy teraz drużynę narodową jaką mamy, to zasługa tylko moja, Daniela [Waszkiewicza, asystenta Wenty - red.], lekarza, masażysty i poszczególnych zawodników? Myślę, że nie. To jest zasługa nas wszystkich, że wspólnie znaleźliśmy gdzieś jakiś klucz. Począwszy od normalnych działań do tych, które nie dla wszystkich są przyjemne. Ale działań wspólnych. Bo to nie jest tak, że ja dziś panów wezmę i za miesiąc zrobię z panów zawodników.

Bardzo byśmy tak chcieli...

- Ja też bym tak bardzo chciał. Chciałbym móc nagle zobaczyć zawodnika i stwierdzić od ręki: bierzemy! Ale to niemożliwe. Tymczasem ja słyszę w kraju różne rzeczy, ale nie chcę rzucać nazwiskami. Są w Polsce ludzie, którzy siedzą w tym biznesie w tym biznesie od 20, 30 lat! [- Niestety - rzuca siedzący z nami dziennikarz Leszek Salva - red.].

O, i proszę to napisać! Wy dobrze wiecie, w czym to się kryje. Przecież rozmawiamy ze sobą już tyle lat. To system, który został narzucony wiele lat temu.

Ale mówi Pan między wierszami, a nie chce powiedzieć konkretnie co Pana boli w polskiej piłce ręcznej.

- Bo znowu pojawią się komentarze, że mi odbiło, że znowu coś zdobyliśmy i ja się odzywam. Dlatego bardzo chcę, żeby ta dyskusja wyszła od państwa. Wystarczy podpatrzyć jak to robią inni, mniej lub bardziej doświadczeni. Jesteśmy tu już kilka dni, jeździmy na treningi, ale podpatrujemy też zajęcia innych, a inni patrzą na nas. To samo robimy z Vive Targi Kielce grając w Lidze Mistrzów. I nikt nie robi z tego problemu, nikt nie ma przed tobą tajemnic.

A może organizacja w Polsce mistrzostw świata czy Europy byłaby takim kopem dla naszej piłki ręcznej.

- Piszcie panowie tłustym drukiem, że jeśli powstanie taki komitet organizacyjny, to całym sercem, od rana do wieczora, będę popierał tę inicjatywę. Bo to jest jedyna szansa, żeby zachować jakąś ciągłość. Podobna do tej, przed którą stanęli piłkarze dostając Euro w 2012. Tylko oczywiście wraca pytanie na jakiej bazie mielibyśmy zrobić takie mistrzostwa. Tylko na bazie tej narodowej euforii? Sam wynik sportowy nie wystarczy, żeby dobrze sprzedać w kraju taką imprezę.

Dlatego chętnie podpiszę się na przykład pod takim apelem: "Żądam, aby Związek Piłki Ręcznej w Polsce wraz z Polskim Komitetem Olimpijskim oraz wszystkimi władzami i przyjaciółmi piłki ręcznej zgłosił kandydaturę naszego kraju do organizacji mistrzostw świata i Europy".

To także dla Pana byłby komfort pracy.

- Chciałbym dożyć takich czasów, że mając w perspektywie jakieś mistrzostwa organizowane w Polsce będę miał komfort pracy przez dwa lata, bo nie trzeba będzie grać w eliminacjach. Mógłby wówczas stawiać na jakąś grupę zawodników, mimo że na początku pewnie nie będzie wychodziło. Tylko wtedy jest czas na eksperymenty. Ta te mistrzostwa Europy pokazują, że nowych twarzy w piłce ręcznej raczej nie widać.

Proszę zauważyć na jakiej fali grali tu Austriacy, przecież nie najmocniejsza drużyna. Inne imprezy również pokazały, że kibic we własnym kraju potrafi stworzyć niesamowitą atmosferę. A uwierzcie mi, że wówczas krew w żyłach płynie inaczej. Takim przedsmakiem wspólnej siły był u nas przedolimpijski turniej we Wrocławiu.

Taka impreza dla wielu pańskich zawodników byłaby pięknym ukoronowaniem kariery, bo po olimpiadzie w Londynie w 2012 roku pewnie będą myśleć o końcu kariery.

- Oczywiście, ale nie tylko ukoronowaniem kariery, lecz dla wielu z nich także wyzwaniem. Bo przeżyć coś takiego we własnym kraju byłoby czymś niesamowitym. A ci chłopcy chyba sobie na to zasłużyli. A mając taką imprezę u się być może łatwiej byłoby myśleć o przyszłości.

Bogdan Wenta

ur. 19 listopada 1961 r. w Szpęgawsku (woj. pomorskie). Piłkarz ręczny Wybrzeża Gdańsk, hiszpańskich Bidasoa Irun i Barcelony oraz niemieckich TuS Nettelstedt Lubecke i Flensburg Handewitt - m.in. 5-krotny mistrz Polski, dwukrotny finalista Pucharu Europy, zdobywca Pucharu Zdobywców Pucharów, 185 występów w reprezentacji Polski, 46 w kadrze Niemiec. Pracę jako szkoleniowiec rozpoczął we Flensburgu w 2000 roku, a siedem lat później z S.C. Magdeburg zdobył Puchar EHF. Od czerwca 2008 r. trener Vive Targi Kielce, z którym w ubiegłym roku zdobył mistrzostwo i Puchar Polski oraz awansował do Ligi Mistrzów. Szkoleniowiec reprezentacji Polski od października 2004 - wicemistrz świata (2007) i brązowy medalista mistrzostw świata (2009), zdobywca Superpucharu Europy (2007).


POL-CHO 21:24 Przerwany sen

Michał Kołodziejczyk 30-01-2010, ostatnia aktualizacja 31-01-2010 09:20

Polska - Chorwacja 21: 24. Koniec marzeń o złocie, drużyna Bogdana Wenty przegrywa w półfinale. W niedzielę o 15. zagra o brązowy medal z Islandią

autor zdjęcia: Bartek Sadowski
źródło: Fotorzepa
autor zdjęcia: Bartek Sadowski
źródło: Fotorzepa
autor zdjęcia: Bartek Sadowski
źródło: Fotorzepa

- Jeśli rywal wybija mi zęba i nie ma nawet faulu, to chyba coś jest nie tak. Norwescy sędziowie ukradli nam finał mistrzostw Europy - Marcin Lijewski nie owijał w bawełnę. Bogdan Wenta odmówił wyjścia z szatni do strefy, w której rozmawia się z dziennikarzami, mimo że ma taki obowiązek. - Jestem za bardzo zdenerwowany, to nie ma sensu - tłumaczył.

Emocje w obiektywie fotoreportera "Rz" Bartka Sadowskiego - obejrzyj zdjęcia

Wenta mógł być zdenerwowany, ale nie aż tak bardzo. Rzeczywiście trzy minuty przed końcem, kiedy Polacy przegrywali dwiema bramkami, jeden z Chorwatów blokował wybicie piłki przez Sławomira Szmala. Według przepisów są za to dwie minuty kary, ale sędzia Keneth Ambrahamsen przewinienia nie zauważył, a Wenta - w charakterystyczny dla siebie sposób zwrócił mu uwagę. Sędzia pokazał mu żółtą kartkę, a piłkę oddał Chorwatom. Ci za to nie oddali już prowadzenia i awansowali do finału.

Polacy zawiedli dopiero w drugiej połowie, pierwsza była bliska ideału. Widać było olbrzymią koncentrację i wolę walki. Polacy nie odpuszczali rywalowi żadnej piłki, swoje ataki wyprowadzali bardzo dokładnie i precyzyjnie, a Sławomir Szmal bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach. Pod koniec pierwszej części drużyna Wenty prowadziła dwoma bramkami i zmarnowała dwie kolejne okazje, by ułożyć mecz po swojej myśli i wyprowadzić z równowagi przeciwnika. Chorwaci schodzili do szatni ubożsi tylko o jednego gola, a po przerwie zanim Polacy zorientowali się o co chodzi, zdążyli rzucić trzy z rzędu.

Okazja, by zrewanżować się im za ubiegłoroczny półfinał mistrzostw świata, była duża. Gwiazdy miały być bez formy i do tego skłócone z trenerem, ale jednak kiedy gra się nie układała Ivano Balić stawał się kapitanem z prawdziwego zdarzenia i dowodził swoim wojskiem tak inteligentnie, że Polacy nie byli w stanie przewidzieć następnego ruchu. Balić zdobył pięć goli, tyle samo Domagoj Duvnjak. W polskiej drużynie najskuteczniejszy był Michał Jurecki, który siedem razy pokonał Mirko Alilovicia - z czego pięć razy z rzędu w drugiej połowie, kiedy był jedynym polskim zawodnikiem potrafiącym przebić się przez chorwackiego zasieki. Na nic zdały się cuda, jakie w bramce wyczyniał Sławomir Szmal, który znowu obronił blisko 40 procent rzutów.

- Znowu okazali się lepsi, nie ma co zwalać winy na sędziów, chociaż rzeczywiście każdą sporną sytuację interpretowali na korzyść Chorwatów - mówił Mariusz Jurasik. Karol Bielecki był tak wściekły, że z nikim nie chciał rozmawiać, a konferencja prasowa z udziałem Wenty, Tomasza Tłuczyńskiego i Bartłomieja Jaszki - przygnębiająca. Trener Chorwatów Lino Cervar pocieszał Polaków przekonując ich, że jest pewny, iż w niedzielę wywalczą brązowy medal. Kiedy przetłumaczono mu wypowiedź Wenty o sędziach, wziął do ręki mikrofon, odczekał kilka sekund i zapytał: - To jakaś prowokacja?

W niedzielę o 15. Polacy zagrają o brązowy medal z Islandią, która w sobotę wyraźnie przegrała półfinał z Francją 28:36. - To niewygodny rywal, przegraliśmy z nimi na olimpiadzie. Nie chcemy wracać do domu z ananasem, musimy sprężyć się ostatni raz na tym turnieju i podnieść wysoko głowy - stwierdził Wenta. W finale o 17.30 Chorwacja zmierzy się z Francją.

Michał Kołodziejczyk z Wiednia

Powiedzieli po meczu:

Michał Jurecki: Walczyliśmy, staraliśmy się i przez długi czas realizowaliśmy wszystko zgodnie z planem. W przerwie postanowiliśmy niczego nie zmieniać, tylko grać jeszcze dokładniej, jednak Chorwaci zmienili taktykę. Przeszli z obrony 6-0 na 5-1, zanim się do tego przyzwyczailiśmy oni już prowadzili. Szkoda, bo wydaje mi się, że szansa na ich pokonanie była olbrzymia, bardzo zbliżyliśmy się do nich poziomem. O sędziach nie chcę się wypowiadać, bo gdybyśmy wygrali, nikt nie zwróciłby uwagi na ich złe decyzje.

Mariusz Jurasik: Nie wiem, co się z nami stało. Był to mecz walki, świetna pierwsza połowa w naszym wykonaniu i złe pierwsze pięć minut po przerwie. Sędziowie na pewno nam nie pomogli, ale nie ma co na nich zrzucać winy, byliśmy gorsi o te trzy gole. Zostawiliśmy na boisku serce, ale na dzisiaj Chorwaci są jednak od nas lepsi. Rozrzucili nas w drugiej połowie po całym boisku, często mieli przed sobą tylko Sławka Szmala.

Składy:

Polska: Szmal, Wyszomirski - Jaszka, K. Lijewski 1, Kuchczyński, Jachlewski, Bielecki 1, Siódmiak, Żółtak, B. Jurecki 1, Jurasik, M. Jurecki, Tłuczyński, Jurkiewicz, M. Lijewski, Rosiński

Chorwacja: Carapina, Alilović - Balić, Duvniak, Lacković, Zrnic, Kopljar, Vori, Gojun, Vuković, Bicanic, Buntić, Strlek, Cupić, Musa

rp.pl

sobota, 30 stycznia 2010

Afrykański brąz dla Nigerii, Togo ukarane

zyt 30-01-2010, ostatnia aktualizacja 30-01-2010 23:52

Piłkarze Nigerii wygrali w Bengueli z Algierią 1:0 (0:0) w meczu o trzecie miejsce Pucharu Narodów Afryki. Bramkę zdobył Victor Nsofor Obinna

źródło: AFP
"Brązowa" drużyna Nigerii

W kolejnych dwóch edycjach turnieju nie wystąpi reprezentacja Togo - poinformowała Afrykańska Konfederacja Piłkarska (CAF).

To kara nałożona przez CAF w związku z wycofaniem się Togo z tegorocznych mistrzostw kontynentu, po ostrzelaniu autobusu wiozącego na turniej zawodników tej drużyny. W wyniku napadu zginęło dwóch członków ekipy.

"Piłkarze publicznie zgłaszali gotowość gry w zawodach, ale rząd Togo zdecydował, że mają wracać do kraju. Ingerencja polityczna jest zaprzeczeniem regulaminu CAF i Pucharu Narodów Afryki" - zakomunikowała konfederacja.

Togo będzie musiało również zapłacić karę w wysokości 50 tysięcy dolarów.

Decyzja wywołała oburzenie w Togo. - Jest pewne, że złożymy apelację. Użyjemy wszystkich możliwych środków prawnych - zapowiedział minister sportu Christophe Tchao.

Bardzo ostry komentarz sformułował francuski trener reprezentacji Hubert Velud, który w sobotę uczestniczył w pogrzebie jednej z ofiar strzelaniny z 8 stycznia. - To się w głowie nie mieści. Już zatarły się ślady dramatu, jakby go w ogóle nie było. Czujemy się zdradzeni i upokorzeni - powiedział.

Turniej w Angoli zakończy się w niedzielę. W finale broniący tytułu Egipt zmierzy się z Ghaną.
PAP

środa, 27 stycznia 2010

W ciele Olewnika brakuje kawałków kości?

Sprawdzi to biegły

W ciele Olewnika brakuje kawałków kości?
Czy w ciele zamordowanego Krzysztofa Olewnika brakuje fragmentów kości, na podstawie których w 2006 roku przeprowadzono identyfikację? Wyjaśni to biegły, który bada ekshumowane z płockiego cmentarza zwłoki - mówi "Dziennikowi Gazecie Prawnej" minister sprawiedliwości

MACIEJ DUDA: Jakie jest pierwsze zadanie biegłego, który bada zwłoki ekshumowane z płockiego cmentarza? Rodzina Krzysztofa Olewnika ma wątpliwości, czy to rzeczywiście ciało ich porwanego syna.

Krzysztof Kwiatkowski*: Biegły musi ustalić, czy w ekshumowanych zwłokach brakuje fragmentów kości, na podstawie których w 2006 r. przeprowadzono identyfikację. To pierwszy etap prowadzonych czynności. Sekcja zwłok rozpoczęła się już w dniu ekshumacji. Zaraz po przewiezieniu trumny ze zwłokami do Zakładu Medycyny Sądowej w Gdańsku biegli niezwłocznie przystąpili do przeprowadzania badań.

Brak tych kości to jednych z powodów, dla których prokuratura przypuszcza, że w 2006 roku nie odnaleziono szczątek Olewnika, tylko kogoś zupełnie innego. Jakie dowody ma prokuratura?

Gdańscy prokuratorzy ujawnili szereg bardzo poważnych nieprawidłowości. Ustalenia te mają oparcie w wielu dowodach, np.: zeznaniach świadków czy w dokumentach. Ponadto tezę o nieprawidłowościach potwierdza specjalistyczna opinia podważająca zrealizowaną w październiku 2006 r. ekspertyzę DNA.

O jakich nieprawidłowościach mowa?

Nie mogę zdradzić szczegółów ujawnionych nieprawidłowości, a jedynie wskazać ich ogólny zakres. Po pierwsze, stwierdzono brak właściwego udokumentowania pobrania materiału do badań genetycznych ze zwłok. Ten etap ma newralgiczny charakter i wszelkie zaniedbania mogą wpłynąć na zniekształcenie wyników całej analizy DNA. Po drugie, nieprawidłowości dotyczą przeprowadzenia samej ekspertyzy z zakresu DNA. Jak ustalono jeden z istotnych wycinków badań został przedstawiony inaczej, niż wyglądał w rzeczywistości. Po trzecie, jak się okazuje, dowody rzeczowe w postaci wycinków kości nie zostały przekazane do sądu i nie ustalono co się z nimi stało. Innymi słowy, dowody te znikęły. Tym samym nie można ponowić badań genetycznych w oparciu choćby o ten materiał.

Czy jest już potwierdzenie, że na cmentarzu w Płocku ekshumowano szczątki Krzysztofa Olewnika?

Taką pewność będziemy mieli dopiero po przeprowadzeniu szeregu badań. Jeden z najlepszych polskich ekspertów od badań DNA, prof. Ryszard Pawłowski, pobrał materiał do badania genetycznego już w trakcie wczorajszej sekcji. Na wyniki badań będziemy musieli jednak poczekać. Może to trwać dwa tygodnie, ale i dwa miesiące, a wszystko dlatego, że nie wiemy - co jest efektem upływu czasu - ilokrotnie będziemy musieli te badania powtarzać, aby mieć absolutną pewność wyników.

Co w pierwszej kolejności trzeba ustalić?

Przede wszystkim patomorfolodzy na nowo będą starali się odpowiedzieć na pytanie o przyczynę śmierci Krzysztofa Olewnika. Efekty ich badań potwierdzą, bądź podważą dotychczas podnoszone tezy dotyczące okoliczności tego tragicznego zdarzenia. Drugi zakres badań to wspomniane już badania genetyczne, dzięki którym dowiemy się czy ekshumowane zwłoki to naprawdę szczątki Krzysztofa Olewnika. Chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że materia tych badań, które przeprowadza Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie, jest niezwykle trudna i wymagająca czasu.

Kto i kiedy odpowie za skandaliczne błędy w trakcie sekcji w 2006 r. oraz braki w badaniu DNA Krzysztofa Olewnika?

Z uwagi na nieprawidłowości stwierdzone przez zespół prokuratorów w pracy laboratorium kryminalistycznym Komendy Wojewódzkiej w Olsztynie, skierowałem pismo w tej sprawie do nadzorującego policję wiceministra spraw wewnętrznych i administracji Adama Rapackiego, w celu wyciągnięcia odpowiednich wniosków.

* Krzysztof Kwiatkowski - minister sprawiedliwości

Błędy przy sekcji Olewnika nie do naprawienia

Jeżeli nie pojawią się nowe okoliczności, wyniki badań, które będą wykonywane w związku z przeprowadzoną sekcją zwłok Krzysztofa Olewnika, mogą być znane najpóźniej w ciągu dwóch miesięcy - poinformował wiceszef gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej Zbigniew Niemczyk.
Niemczyk przyznał, iż wstępna sekcja zwłok Krzysztofa Olewnika, która odbyła się w zakładzie medycyny sądowej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, polegała m.in. na pozyskaniu kości do badań genetycznych.


- Pierwsze wyniki mogą być za dwa-trzy tygodnie, ale mogą być też za dwa miesiące. To jest taki przedział czasowy. Dolna granica to dwa, trzy tygodnie - najszybciej, a dwa miesiące - najdłużej. Chyba że powstaną jakieś dodatkowe okoliczności i trzeba będzie ten czas przedłużyć. Takie są dotychczasowe ustalenia - powiedział Niemczyk.

Powołując się na dobro prowadzonego śledztwa, Niemczyk uchylił się od odpowiedzi na pytanie, czy prokuratura planuje ponowne oględziny miejsca pochowania Krzysztofa Olewnika przez jego zabójców. - Takich informacji nie udzielam. Nie wypowiadam się na temat planowanych czynności - oświadczył Niemczyk.

W ocenie pełnomocnika rodziny Olewników, mecenasa Ireneusza Wilka, oględziny pierwszego miejsca spoczynku Krzysztofa Olewnika nie są wykluczone, zwłaszcza gdyby pojawiły się nowe, istotne okoliczności w sprawie, np. dotyczące tożsamości zwłok Krzysztofa Olewnika. - Nie można wykluczyć, iż z uwagi na ważne względy procesowe, być może także w kontekście badań zwłok Krzysztofa Olewnika, pojawi się taka konieczność - powiedział.

Wilk ocenił, iż niektóre z błędów popełnionych podczas wcześniejszej procedury związanej z identyfikacją zwłok Krzysztofa Olewnika, mogą być obecnie nie do naprawienia, przede wszystkim z powodu upływu czasu. - Niektóre czynności są niepowtarzalne. Pewne sprawy zostały zaprzepaszczone w sposób bezpowrotny - dodał. Uściślił, iż chodzi m.in. o brak ekspertyzy próbek gleby z miejsca, gdzie zwłoki Krzysztofa Olewnika zostały zakopane przez jego zabójców.

We wtorek na zabytkowym cmentarzu w Płocku ekshumowano zwłoki Krzysztofa Olewnika. Procedura ekshumacyjna, którą przeprowadzono z udziałem przedstawicieli gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej, trwała około czterech godzin. Wydobyta z grobu trumna została przeniesiona do samochodu, który odjechał w eskorcie policyjnych wozów do zakładu medycyny sądowej GUMed.

Ekshumacja uprowadzonego w 2001 r. i zamordowanego dwa lata później Krzysztofa Olewnika ma posłużyć do ponownych badań genetycznych oraz ostatecznego ustalenia tożsamości szczątków znalezionych po pięciu latach od porwania.

Gdy w ubiegłym tygodniu ujawniono informację o planowanej ekshumacji zwłok Krzysztofa Olewnika, prokurator Niemczyk wyjaśniał, iż nie oznacza ona jednoznacznego zakwestionowania tożsamości szczątków, jednak jest konieczna z uwagi na ujawnione nieprawidłowości we wcześniejszej procedurze ich identyfikacji.

Do porwania Krzysztofa Olewnika doszło w październiku 2001 r. W lipcu 2003 r. okup w wysokości 300 tys. euro przekazano porywaczom, którzy jednak nie uwolnili uprowadzonego. Miesiąc po odebraniu okupu przez porywaczy Krzysztof Olewnik został zamordowany. Ciało ofiary znaleziono w październiku 2006 r., zakopane przez sprawców zabójstwa w lesie w miejscowości Różan (Mazowieckie).

Miejsce ukrycia zwłok Krzysztofa Olewnika wskazał Sławomir Kościuk, który pomagał Robertowi Pazikowi w uduszeniu ofiary.

W sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika płocki Sąd Okręgowy 31 marca 2008 r. skazał 10 oskarżonych. Kary dożywocia wymierzył Sławomirowi Kościukowi i Robertowi Pazikowi, odpowiadającym bezpośrednio za zabójstwo. Obaj już nie żyją - zostali znalezieni powieszeni w celi płockiego Zakładu Karnego: Kościuk w kwietniu 2008 r., a Pazik w styczniu 2009 r. Dwa odrębne śledztwa w sprawie ich śmierci prowadzi Prokuratura Okręgowa w Ostrołęce.

Pozostałych ośmioro oskarżonych o udział w porwaniu bądź pomoc w przetrzymywaniu uprowadzonego sąd skazał na kary od roku w zawieszeniu na trzy lata do 15 lat pozbawienia wolności. Szef grupy porywaczy - Wojciech Franiewski - w czerwcu 2007 r. popełnił samobójstwo w Areszcie Śledczym w Olsztynie. Prokuratura zamierzała przypisać mu tzw. sprawstwo kierownicze.

W 2007 roku olsztyńska Prokuratura Okręgowa wszczęła śledztwo, w którym ustalane są nieznane okoliczności porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika oraz badane nieprawidłowości przy dotychczasowych postępowaniach w tej sprawie. W maju 2008 r. sprawa została przeniesiona do Gdańska.

Władysław Bartoszewski: Ziemio, nie kryj mojej krwi, iżby mój krzyk nie ustawał

jagor, IAR, PAP
2010-01-27, ostatnia aktualizacja 2010-01-27 18:24
Obchody ścigają gości z całego świata
Obchody ścigają gości z całego świata
Fot. Czarek Sokolowski AP

- Dziś jeszcze tu obecni - więźniowie mają prawo wierzyć, że ich cierpienie i śmierć ich bliskich miały sens dla lepszej przyszłości wszystkich ludzi (...), bez względu na ich pochodzenie etniczne czy wyznanie religijne - mówił podczas uroczystości 65. rocznicy wyzwolenia Auschwitz-Birkenau były więzień, Władysław Bartoszewski.

Przemówienie Władysława Bartoszewskiego
Fot.Krzysztof Karolczyk / AG
Przemówienie Władysława Bartoszewskiego
Ocaleni z obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau
Fot. REUTERS/PETER ANDREWS
Ocaleni z obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau
Lech Kaczyński, Benjamin Netanyahu, Donald Tusk i Jerzy Buzek podczas uroczystości w Auschwitz
Fot. REUTERS/PETER ANDREWS
Lech Kaczyński, Benjamin Netanyahu, Donald Tusk i Jerzy Buzek podczas...
Co się dziś działo w obozie w Auschwitz? >>>

Dziś mija 65 lat od wyzwolenia jednego z największych miejsc męczeństwa i zagłady drugiej wojny światowej. Zginęło tam milion sto tysięcy osób, głównie Żydów, ale także przedstawicieli kilkudziesięciu innych narodów.

27 stycznia 1945. Groza Auschwitz>>>

W rocznicę wyzwolenia do obozu przyjechało ponad 150 byłych więźniów. Nie zwracają na to uwagi, bo - jak mówią - być tu 27 stycznia to obowiązek wobec siebie i kolegów, którzy nie przeżyli oraz wobec świata.

Przyjechali pierwszą klasą do piekła. Wspomnienia z Auschwitz


Byli więźniowie wspominali, że 65 lat temu mróz był silniejszy. Mówili, że w tamtego stycznia temperatury spadały w Oświęcimiu znacznie poniżej 20 stopni, dochodziły do -30 stopni.

"Ziemio, nie kryj mojej krwi, iżby mój krzyk nie ustawał"

- Nikt nie mógł wyobrazić sobie, że po raz pierwszy użycie cyklonu B na więźniach we wrześnie 1941 roku było tylko testem do masowego ludobójstwa - powiedział Władysław Bartoszewski, minister w Kancelarii Premiera, a przed laty więzień Auschwitz numer 4427.

- Ostatni tu obecni byli więźniowie mają prawo wierzyć, że ich cierpienie i śmierci i ich bliskim miały sens dla lepszej przyszłości dla wszystkich ludzi w Europie i nawet na świecie bez względu na ich pochodzenie etniczne czy wyznanie religijne - mówił Bartoszewski.

- Ile prawdy udało nam się przekazać młodszym pokoleniem? Myślę, że dużo, ale nie dość - stwierdził były więzień.

- Zakończę cytatem z księgi Hioba jednakowo ważnej dla żydów i chrześcijan - mówił Bartoszewski. - Ziemio, nie kryj mojej krwi, iżby mój krzyk nie ustawał.

Prezydent Kaczyński: Trzeba uczyć prawdy o zbrodniach

Prezydent Kaczyński: To ludzie ludziom...


Pamięć o Auschwitz jest potrzebna po to, by zbrodnie tam dokonane nie miały więcej miejsca - powiedział Lech Kaczyński. Prezydent podkreślił, że czas odejścia świadków tamtych wydarzeń nie jest odległy, ale - jak mówił - "pozostaje pamięć zapisana, nauczona, mówiona".

- Ta pamięć jest potrzebna po to, by uczynić wszystko, by zbrodnie takie jak w Birkenau, Auschwitz, ale nie tylko tu przecież (...), nie powtórzyły się więcej - podkreślił.

Jak mówił, trzeba uczyć prawdy. - Prawdy, która może niektórym silnym i wpływowym w dzisiejszym świecie się nie podobać, ale była to prawda - mówił prezydent.

Podkreślił, że to co stało się w Auschwitz, nie było łańcuchem kryminalnych czynów, ale czymś, co zostało zorganizowane przez ówczesne państwo niemieckie.

Premier Tusk: Musimy wracać i dawać świadectwo prawdzie

- Nikomu z nas znalezienie właściwych słów łatwo nie przychodzi. Być może trzeba się posłużyć słowami innych np. słowami Jana Karskiego, kuriera Polskiego Państwa Podziemnego: "Zagłada była czasem kiedy rozpadł się obraz człowieka stworzonego na podobieństwo Boga" - powiedział Donald Tusk. Premier zapytał, dlaczego świat, skoro wiedział o zbrodni, na nią pozwolił.

- Dla nas wszystkich to najtrudniejsze zadanie to tu w Auschwitz szukać śladów nadziei, żeby nikt z nas nie odszedł w poczuciu nieodwracalnej zapaści człowieczeństwa, zapaści kultury europejskiej. Dlatego musimy tu wracać - przekonywał premier. - Wracać, by dawać świadectwo prawdzie - mówił.

Tusk mówił, że zadaniem dla jego rządu jest zachowanie tego miejsca w całości z budynkami, ogrodzeniem i pamiątkami po więźniach. - Trzeba też zachować pamięć o tych, którzy przyszli tutaj wyzwolić obóz, o Armii Czerwonej. Dla nielicznych ocalonych, byli symbolem końca tej gehenny - powiedział Tusk.

Premier Izraela: Nie dopuśćmy do odrodzenia się antysemityzmu

Beniamin Netanjahu podkreślił, że Izrael nigdy nie zapomni tamtych wydarzeń i nie pozwoli o nich zapomnieć. I nigdy nie pozwoli, by znów doszło do ludobójstwa na jego obywatelach. Jego zdaniem, antysemityzm może się odradzać i nie należy do tego dopuścić.

Netanjahu wspominał Auschwitz jako największą tragedię w dziejach Żydów i największe ludobójstwo na świecie. Podziękował polskiemu rządowi za wysiłek upamiętnienia tej tragedii. Przypomniał też, że co trzecia osoba ratująca Żydów była Polakiem ryzykującym przez to życie swoje i swojej rodziny.

Buzek: Pamięć o Holokauście to nasz obowiązek

- Unia Europejska powstała po to, by koszmar wojny nigdy się nie powtórzył. A nazistowski obóz zagłady Auschwitz to także symbol dla Unii - mówił wcześniej szef Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek podczas III Międzynarodowego Forum Holokaustu w Krakowie.

- Stanie na straży pamięci Holokaustu, aby nikt nigdy nie próbował umniejszyć zbrodni Auschwitz, jest naszym wspólnym obowiązkiem. Dlatego jesteśmy tutaj, dlatego spotykamy się w Auschwitz - podkreślił przewodniczący PE.

Prezydent Izraela: wymierzcie im sprawiedliwość

- W państwie Izrael i na całym świecie ocalali z Holokaustu stopniowo odchodzą ze świata żywych - zaapelował prezydent Izraela Szimon Peres w niemieckim Bundestagu podczas uroczystości z okazji Międzynarodowego Dnia Pamięci o Holokauście.

- Jednocześnie mężczyźni i kobiety, którzy brali udział w najbardziej ohydnej zbrodni - ludobójstwie - nadal żyją na niemieckiej i europejskiej ziemi oraz w innych częściach świata. Proszę was: uczyńcie wszystko, by wymierzyć im sprawiedliwość - mówił.

Blisko 90 procent ofiar Auschwitz to Żydzi

Żydzi stanowili blisko 90 procent ofiar Auschwitz. Obóz był także miejscem zagłady Polaków - inteligencji, działaczy społecznych i politycznych, członków konspiracji oraz jeńców sowieckich, a także Cyganów.

27 stycznia 1945 roku Armia Czerwona uwolniła niespełna 8 tysięcy więźniów, w tym ponad 500 dzieci. Pozostałych więźniów, ponad 56 tysięcy, hitlerowcy ewakuowali wcześniej w głąb Niemiec w tak zwanym "marszu śmierci", w którym zginęło co najmniej 9 tysięcy osób.

W czerwcu 2007 roku Komitet Światowego Dziedzictwa UNESCO podjął decyzję o zmianie nazwy obiektów byłego obozu koncentracyjnego na: "Auschwitz-Birkenau. Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady (1940-1945)".

Początki obozu: 14 czerwca 1940 roku

Za początek funkcjonowania Auschwitz-Birkenau uważa się 14 czerwca 1940 roku, dzień przywiezienia do obozu pierwszego transportu polskich więźniów politycznych. Początkowo w obozie byli więzieni i ginęli głównie Polacy. Później osadzano w nim również radzieckich jeńców wojennych, Cyganów oraz więźniów innych narodowości.

Od 1942 roku obóz stał się miejscem największego masowego mordu w dziejach ludzkości, dokonanego na europejskich Żydach w ramach hitlerowskiego planu całkowitej zagłady tego narodu. Większość z deportowanych do obozu Żydów - mężczyzn, kobiet i dzieci bezpośrednio po przywiezieniu kierowano na śmierć w komorach gazowych. Pozostali więźniowie ginęli wskutek niewolniczej pracy, głodu, tortur, egzekucji i pseudomedycznych eksperymentów.

Działające po II wojnie światowej komisje radzieckie i polskie, ustaliły, że w Auschwitz-Birkenau zginęły 4 miliony ludzi. Takie dane trafiły do podręczników historii. Dopiero po latach zrewidowano liczbę śmiertelnych ofiar i oszacowano na około milion sto tysięcy osób. Liczbę deportowanych do obozu szacuje się na milion 300 tysięcy osób.

Na terenie obozu zagłady znajduje się Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau. W 1979 roku zostało wpisane na Listę Dziedzictwa Światowego UNESCO.

Nazwy Auschwitz i Birkenau są zniemczonymi przez hitlerowskich okupantów, odpowiednikami polskich nazw: Oświęcim i Brzezinka.

Tak wyglądały obchody 60. rocznicy wyzwolenia obozu:

Przestroga dla całego wolnego świata

Ewa Łosińska 27-01-2010, ostatnia aktualizacja 27-01-2010 17:33

Świadectwo o tym, co stało się w Auschwitz, dotrze także do kolejnych pokoleń – obiecali politycy w Oświęcimiu

O zbrodniach popełnianych w nazistowskim obozie świat zachodni długo nie chciał wiedzieć, ale podczas obchodów 65. rocznicy jego wyzwolenia politycy zapewniali, że wyciągnęli lekcję z czasów klęski kultury europejskiej, do jakiej tu doszło.

- Ludzie ludziom zgotowali ten los - mówił prezydent Lech Kaczyński. - I nawet jeśli wydaje się, że takie tendencje udało się przezwyciężyć Europie, nie przezwyciężył ich cały świat. Dlatego, jego zdaniem, zbrodnie, które już popełniono, mogą się powtórzyć.

Zobacz "Popołudniówkę" Agencji Fotograficznej Fotorzepa

- Co zrobić z wiedzą o człowieku, którą dał nam Auschwitz? – pytał premier Donald Tusk. - To w czasie zagłady rozpadł się obraz człowieka, stworzonego na podobieństwo Boga.

Mimo to i politycy, i przemawiający podczas uroczystości byli więźniowie wyrazili nadzieję, że pamięć o tym, co się tu wydarzyło, będzie wystarczającym memento na przyszłość. - I tu, w byłym obozie, da się szukać śladów nadziei – stwierdził szef rządu. Nie utraciliśmy wiary w człowieka – zapewniał Donald Tusk.

„Żadna ideologia, żaden totalizm nie potrafi wykorzenić pozytywnych cech ludzkości” – napisał prezydent Francji Nicolas Sarkozy do uczestników III międzynarodowego Forum Holokaustu „Let My People Live”, odbywającego się w Krakowie.

- Nawet kamienie stały się tu relikwiami pamięci narodów – przypomniał były więzień Auschwitz aktor August Kowalczyk, prowadzący uroczystości. Inny były więzień, Władysław Bartoszewski, dziś doradca premiera, pytał, ile prawdy o doświadczeniach totalitaryzmu udało się przekazać młodym pokoleniom? Dużo, ale nie dość – odpowiadał.

Poprawie tych „statystyk” służyć ma wczorajsza konferencja przedstawicieli resortów edukacji 35 krajów, którą zorganizowano w ramach obchodów wyzwolenia obozu. Dyskutowano na niej o konieczności mądrej edukacji o holokauście, by uwrażliwić młodych ludzi na poszanowanie praw człowieka. Jerzy Buzek, przewodniczący Parlamentu Europejskiego także mówił o trosce o prawa człowieka. Dlatego taka edukacja to w Europie sprawa najważniejsza - uznał.

„Jeśli jedno miejsce na świecie miałoby budzić nasze sumienia, to jest nim Auschwitz-Birkenau” - głosi przesłanie ministrów edukacji, które odczytano w trakcie uroczystości. „Pamięć ma stanowić impuls do odważnego wzięcia odpowiedzialności za losy świata szczególnie przez młode pokolenia”.

Premier Izraela Beniamin Netanyahu także dostrzegł w dbałości o pamięć o tym, co wydarzyło się w Auschwitz i edukacji kolejnych pokoleń nadzieję na „prawdę i przywoitość” dla całej ludzkości. Przypomniał też, że aż 1/3 wszystkich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, uhonoroanych przez Izrael stanowią Polacy. - Pamiętamy – zapewnił.

Byli więźniowie i dziennikarze byli tylko nieco rozczarowani skromną reprezentacją przywódców państw na uroczystościach. Wielu polityków nie dorosło do postawy więźniów Auschwitz, którzy mimo siarczystego mrozu stawili się na obchody – komentowali ich uczestnicy.

Zobacz też: "W Auschwitz czują dumę i triumf"

Co się zmieniło przez pięć lat, że tym razem nie ma Putina czy wiceprezydenta USA, jak to było w 2005 roku? - dociekała dziennikarka czeskiej agencji prasowej. Czy to wina polskich polityków, czy ignorowania rangi obchodów? - pytała.

Nieobecność prezydenta Miedwiediewa w Oświęcimiu to błąd – komentowali nawet niektórzy dziennikarze rosyjscy. Jakie spotkania z zagranicznymi goścmi mogą być ważniejsze dla prezydenta Rosji niż rocznica wyzwolenia Auschwitz – pytała też w artykule „Niezawisimaja Gazieta”.

Gdyby prezydent Rosji na obchody dotarł, usłyszałby szczere oklaski uczestników uroczystości, które rozległy się, gdy szef polskiego rządu przypomniał, że to żołnierze sowieccy wyzwolili obóz.

- Zaufanie i wzajemna pomoc pozwalają zaś przeciwstawić się zagrożeniom najbardziej niebezpiecznym - napisał tylko prezydent Rosji w orędziu adresowanym do uczestników obchodów.

Orędzie odczytał minister edukacji Federacji Rosyjskiej Andrej Fursenko.

To głównie byli więźniowie nie wyobrażają sobie jednak, by w rocznicę wyzwolenia nie było ich pod Pomnikiem Ofiar. Jak Maciej Niewiadomski, który już przed południem oddawał hołd ofiarom pod ścianą śmierci na dziedzińcu bloku 11. Jak mówił dziennikarzom, urodził się w obozie. Jego matkę wywieziono tu w transporcie z Warszawy podczas powstania.

W uroczystościach zabrakło głosu Romów. Były więzień polski Rom Edward Paczkowski miał wypadek - złamał nogę, a nie przewidziano zastępstwa. Nawet odczytanie jego przesłania okazało się niemożliwe – poinformował oburzony szef Stowarzyszenia Romów w Polsce Roman Kwiatkowski.

Rzeczpospolita

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Dawkins: A gdzie kaczkodyl?!

Richard Dawkins, tłum. Piotr J. Szwajcer
2010-01-25, ostatnia aktualizacja 2010-01-24 21:19

"Dlaczego nikt do tej pory nie znalazł szkieletu małpożaby?". Fragment najnowszej książki Richarda Dawkinsa, w której słynny brytyjski ewolucjonista po raz kolejny rozprawia się z kreacjonistami i innymi wrogami teorii ewolucji

No cóż, po pierwsze małpy nie pochodzą od żab, a żaden zdrowy na umyśle ewolucjonista nie twierdzi, że przodkami kaczek były krokodyle (ani vice versa). Oczywiście małpy i żaby miały wspólnego przodka, na pewno jednak nie wyglądał on ani jak żaba, ani jak małpa. Już prawdopodobnie bardziej przypominał salamandrę, a z interesujących nas w tym kontekście epok geologicznych skamieniałości stworzeń o budowie podobnej do salamandry mamy akurat dość sporo.

Nie o to jednak chodzi. Przecież dosłownie każdy z milionów gatunków zwierząt ma wspólnego przodka z każdym innym żyjącym dziś (i kiedykolwiek) gatunkiem. Jeżeli ktoś tak kompletnie nie rozumie ewolucji, to równie dobrze jak małpożaby czy kaczkodyla powinien żądać od ewolucjonistów dostarczenia kompletnego szkieletu hipokotama albo wielgutana. Dlaczego zresztą ograniczać się w ramach eskalacji żądań tylko do kręgowców - a co z kangaluchami (to ogniwo pośrednie między kangurem i karaluchem) i ośmiopardem (coś pomiędzy ośmiornicą i leopardem, jak łatwo się domyślić)?

Oczywiście takich słownych krzyżówek można stworzyć nieskończenie wiele i mnożyć również w nieskończoność żądania wobec ewolucjonistów. Żadne radosne słowotwórstwo nie zmieni jednak faktu, że hipopotamy nie pochodzą od kotów (ani na odwrót), tak samo jak przodkami małp nie są żaby. W rzeczywistości (pominąwszy przypadki ewolucyjnych podziałów, które nastąpiły już w naszych czasach) żaden współcześnie żyjący gatunek nie pochodzi w prostej linii od innego żyjącego współcześnie gatunku. Acz oczywiście, podobnie jak można odnaleźć skamieniałości zwierzęcia, które było co najmniej podobne do wspólnego przodka żaby i małp, tak samo dysponujemy już skamieniałościami wspólnego przodka między innymi wielbłądów i orangutanów.

Jeden z nich to eomaia, stworzenie żyjące w kredzie, nieco ponad sto milionów lat temu.

Eomaia w najmniejszym stopniu nie przypomina ani orangutana, ani wielbłąda, bardziej już może ryjówkę. Niemniej wspólny przodek wielbłąda i orangutana żył w tych samych czasach co eomaia i wszystko wskazuje, że bardzo do tego właśnie zwierzątka był podobny. Sporo jednak na ewolucyjnym szlaku - i to zarówno "po drodze" do wielbłąda, jak i do orangutana - musiało zajść zmian, nim ze wspólnego przodka wyewoluowały tak różne anatomicznie współczesne gatunki.

Cokolwiek by jednak o eomai mówić, na pewno nie była wielgutanem. Gdyby zresztą nim była, musielibyśmy ją uznać też, na przykład, za pantarana, bowiem zwierzę, które było wspólnym przodkiem wielbłąda i orangutana, należy też do drzewa rodowego pantery i barana. (Jeśli komuś zależy, może też nazwać je mrównozą - było też wspólnym przodkiem mrównika i kozy). Sęk w tym, że cała koncepcja pantaranów, wielgutanów, hipokotamów i tak dalej jest nie dość, że głęboko nieewolucyjna, to jeszcze po prostu głupia. Podobnie jak owa tak lubiana przez kreacjonistów małpożaba.

To zaiste uznać można za powód do wstydu dla Wielkiej Brytanii, że propagator takich absurdów, australijski wędrowny kaznodzieja John Mackay mógł w roku 2008 odbyć tournée po angielskich szkołach i - podając się w dodatku za "geologa" - wciskać biednym niewinnym dzieciom do głowy takie bzdury. Ba - wielebny Mackay grozi, że będzie na Wyspy ze swoimi "wykładami" przyjeżdżał co rok!

Chrześcijańscy fundamentaliści nie mają oczywiście monopolu na głupotę - pan Harun Yahya na przykład, gorliwy mahometanin, jak sam podkreśla, zyskał (wątpliwą) sławę jako wydawca wspaniale ilustrowanego (i stanowiącego prawdziwy szczyt ignorancji) „dzieła” „Atlas of Creation” (Atlas stworzenia). Wziąwszy pod uwagę wspaniałą oprawę, doskonały papier, świetną jakość druku i pełnokolorowe ilustracje, Yahya musiał wydać małą fortunę, a dodać trzeba, iż atlas ów został następnie (za darmo!) rozesłany do tysięcy (a może dziesiątek tysięcy) dziennikarzy, nauczycieli i wykładowców akademickich (dzieło to otrzymał również autor niniejszej książki).

Oczywiście nie tylko tej szczodrości wydawca zawdzięcza swą międzynarodową sławę, a znacznie bardziej podstawowym błędom merytorycznym, od których w atlasie aż się roi. Na przykład, chcąc zilustrować kompletnie nieprawdziwą tezę, jakoby skamieniałości, a przynajmniej zdecydowana ich większość, niczym nie różniły się od współcześnie żyjących gatunków, autorzy albumu węża morskiego prezentują czytelnikom jako węgorza (te dwa gatunki są tak od siebie odległe, że współczesna systematyka zalicza je wręcz do osobnych klas kręgowców), rozgwiazda to u nich to samo co wężowidło (odrębna gromada szkarłupni), rurówki (Sabellidae) to dla nich lilie morskie (krynoidy, czyli liliowce, do których zaliczamy lilie morskie, należą do typu szkarłupni; to wręcz inne podkrólestwo. Trudno o dwa gatunki równie odległe, choć oczywiście jedne i drugie są zwierzętami). Najzabawniejsze chyba jednak pomieszanie w "Atlasie stworzenia" to pomylenie chruścików (Trichoptera, czyli włoskoskrzydłych) z przynętą wędkarską.

Nawet jednak jeśli pominiemy te żałosne (bo to już nawet nie jest śmieszne) przypadki beznadziejnej amatorszczyzny, i tak nie da się przejść koło "dzieła" pana Yahyi obojętnie, choćby ze względu na część atlasu poświęconą - jakżeby inaczej - "brakującym ogniwom". Tu autor (autorzy?) przeszedł sam siebie i na jednej z ilustracji znajdujemy coś, co miałoby przedstawiać stadium pośrednie między rybą a rozgwiazdą. Przyznam - trudno mi wprost uwierzyć, że ktokolwiek spodziewa się, by jakikolwiek ewolucjonista mógł chociaż podejrzewać istnienie jakiejś przejściowej formy między tymi stworzeniami, które łączy w zasadzie jedynie to, że jedne i drugie należą do królestwa zwierząt. W tej sytuacji chyba trudno się dziwić, że uważam, iż pan Yahya z pełną świadomością (i z pełnym cynizmem) usiłuje żerować na ignorancji swoich potencjalnych czytelników.

No dobrze, skoro już zrobiliśmy reklamę "Atlasowi stworzenia", przejdźmy do pozostałych "argumentów".

"Uwierzę w ewolucję, kiedy zobaczę małpę, która powiła ludzkiego noworodka".

Może zacznę od tego, że ludzie nie pochodzą od małp (wiem, powtarzam się, ale czasem naprawdę trzeba). Z małpami mamy wspólnego przodka. Oczywiście ów wspólny przodek wyglądał prawdopodobnie bardziej jak małpa niż jak człowiek i gdybyśmy jakieś dwadzieścia pięć milionów lat temu spotkali go gdzieś na sawannie, pewnie uznalibyśmy go za małpę.

Nawet jednak jeśli zgodzimy się (a nikt temu nigdy nie przeczył), że przodkiem człowieka była istota, którą całkiem zasadnie można nazwać małpą, to ewolucja w żadnym wypadku nie polega na tym, że zwierzęta jednego gatunku płodzą młode należące już do gatunku zupełnie innego, nawet tak blisko spokrewnionego jak człowiek i szympans. To odbywa się zupełnie inaczej. Ewolucja jest procesem stopniowym i, co więcej, zmiany ewolucyjne niejako z definicji muszą zachodzić stopniowo.

Tak olbrzymia skokowa zmiana na przestrzeni jednej generacji (jaką byłoby spłodzenie człowieka przez małpę) byłaby cudem nie mniejszym niż boska kreacja i z tych samych przyczyn - zdarzeniem statystycznie krańcowo nieprawdopodobnym. Tak więc dobrze by było, gdyby nasi oponenci postarali się choćby liznąć podstaw teorii tak żarliwie przez siebie odrzucanej.

Zgubne dziedzictwo "wielkiego łańcucha bytów".

Absurdalne żądania wskazania "ogniw pośrednich", z jakimi wciąż się stykamy, to po części dziedzictwo wywodzącego się ze średniowiecznego mitu (nadal żywego w epoce Darwina i pokutującego aż do chwili obecnej), zgodnie z którym wszelkie istniejące (i wyobrażone) byty da się ustawić w jednym ciągu. Mamy więc ów "wielki łańcuch bytów" czy też może raczej drabinę, na której najwyższym szczeblu zasiada Bóg, niżej archaniołowie, potem (we właściwym porządku i zgodnie z posiadaną rangą) zastępy anielskie, dalej człowiek, zwierzęta, rośliny, a wreszcie ziemia, skały i cała reszta nieożywionego świata.

Ponieważ wizja ta dominowała w czasach, gdy rasizm był postawą zupełnie naturalną, określenie "dalej człowiek" jest nieco zwodnicze, bowiem tu istniała odrębna hierarchia: najwyżej był mężczyzna - biały, później biała kobieta, potem dopiero cała reszta.

Teraz jednak chciałbym zająć się hierarchią w świecie zwierząt, ta bowiem właśnie nabrała raptem wielkiego znaczenia, gdy pojawiła się teoria ewolucji. Otóż w kontekście "łańcucha bytów" najzupełniej naturalne było oczekiwanie, że zwierzęta "niższe" ewoluowały w "wyższe", a między kolejnymi szczeblami takiej dziwnej drabiny nie ma żadnych luk. (Faktycznie - drabina z powyłamywanymi szczeblami to nie najprzydatniejsza metafora!). Kłopot w tym, że mit drabiny (czy też łańcucha, w którym nie brak żadnego ogniwa) okazał się dość odporny na rzeczywistość i do dziś to on właśnie stanowi źródło wielu antynaukowych iluzji, bowiem - co poniżej postaram się pokazać - taka wizja w istocie jest głęboko błędna i, oczywiście, równie głęboko przy tym nieewolucyjna.

Nowa książka Richarda Dawkinsa "Najwspanialsze widowisko świata. Świadectwo ewolucji" ukaże się 12 lutego nakładem wydawnictwa CiS.

Źródło: Gazeta Wyborcza