Dlaczego nie zrezygnowali, dlaczego próbowali lądować w takich warunkach?
- Sikorski: mamy czarne skrzynki, wstrzymajmy się ze spekulacjami (10-04-10, 12:34)
- Świat współczuje Polakom (10-04-10, 19:05)
- Uratować się nie mogli (10-04-10, 18:18)
- Katastrofy lotnicze, w których zginęli światowi przywódcy (10-04-10, 17:30)
- Nikt nie przeżył katastrofy w Smoleńsku (10-04-10, 10:05)
Na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku systemu ILS nie ma. Są pomoce radionawigacyjne starszego typu.
W Smoleńsku widzialność była bardzo słaba. Lotnisko spowite było mgłą, widzialność dochodziła do 500 m. Pilot w samolocie stojącym na krawędzi pasa startowego w Smoleńsku, który liczy 2500 m, nie widziałby nawet jego połowy.
- Trudne warunki to nie żadna nadzwyczajna sytuacja. Codziennie ileś lotnisk jest spowitych mgłą, ale do katastrof nie dochodzi, bo piloci znają minimalne warunki pogodowe, poniżej których nie mają prawa lądować. W lotnictwie cywilnym nic się nie ukryje, kapitan, który by przesadził, wie, że jeśli nawet bezpiecznie wyląduje, to będzie miał poważne kłopoty - opowiada pilot boeingów 737 w Locie.
Wiadomo, że do katastrofy doszło wtedy, gdy pilot próbował wzbić maszynę po nieudanym podejściu. Według różnych źródeł była to pierwsza albo druga próba lądowania. Przechylony samolot uderzył o drzewa i roztrzaskał się w pobliżu lotniska.
Eksperci często mówią, że przyczyną katastrof na ogół nie jest pojedynczy element, lecz splot niekorzystnych wydarzeń. - Zła pogoda nie jest wytłumaczeniem - mówi pilot wojskowych śmigłowców. - Po prostu jeśli lądowanie jest niemożliwe, leci się na lotnisko zapasowe, gdzie pogoda jest lepsza.
Taką decyzję podjęli piloci iła-76 z funkcjonariuszami rosyjskiego BOR-u, którzy także lecieli do Smoleńska, i zawrócili na moskiewskie Wnukowo.
Czy mogła zawieść technika? - Tak, choć to najmniej prawdopodobna przyczyna, bo samolot był świeżo po remoncie - mówi Tomasz Hypki ze "Skrzydlatej Polski".
Tu-154M o numerze 101 był jednym z dwóch takich samolotów należących do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego i został wyprodukowany w Rosji w czerwcu 1990 r. Tu-154M może wylatać w sumie 30 tys. godzin. Prezydencki 101 wylatał 5 tys. 141 godzin, a ostatni z remontów zakończył się 21 grudnia 2009 r. Dowództwo Sił Powietrznych zapewnia, że wszystkie bieżące obsługi wykonano przed lotem zgodnie z procedurami.
Kolejna możliwość to błąd pilotów. - Mogą być tu podobieństwa do wypadku wojskowej CAS-y w Mirosławcu w styczniu 2008 r. Tam także wojskowi piloci podchodzili do lądowania "przy złej pogodzie i niesprawnym systemie ILS na lotnisku, choć najlepszą decyzją byłby lot na lotnisko zapasowe - mówi wojskowy ekspert. - Tam także na pokładzie byli dowódcy lotnictwa, którzy nawet jeśli nie wpływali na decyzję pilotów, to już samą obecnością mogli wywierać na załodze presję wykonania zadania.
Czy piloci tu-154 znaleźli się pod podobną presją? Czy zdecydowali się lądować, mimo że warunki nakazywały lot na inne lotnisko? Na to pytanie nie ma dziś odpowiedzi.
Wiadomo natomiast, że w sierpniu 2008 r. prezydencki tu-154M leciał do Azerbejdżanu i w trakcie lotu urzędnicy prezydenta poprosili kpt. Grzegorza Pietruczuka, by zmienił plan lotu i lądował w Tbilisi (było to kilka dni po wybuchu konfliktu między Gruzją a Rosją).
Pilot skonsultował się przez radio ze swoim dowódcą i odmówił, tłumacząc się względami bezpieczeństwa. Wtedy do kabiny wszedł sam prezydent i miał go namawiać do zmiany decyzji. Dziennikarzom na pokładzie mówił: - Jeśli ktoś decyduje się być oficerem, to nie powinien być lękliwy.
Ostatecznie samolot wylądował zgodnie z planem w Azerbejdżanie.
Później kpt. Pietruczuk został odznaczony srebrnym medalem za zasługi dla obronności kraju przez szefa MON Bogdana Klicha za "przestrzeganie procedur i poczucie odpowiedzialności za bezpieczeństwo czterech prezydentów na pokładzie" (oprócz Lecha Kaczyńskiego w samolocie byli prezydenci Estonii, Litwy i Łotwy). Zgodnie z procedurami ostateczne decyzje o starcie i lądowaniu podejmuje bowiem zawsze kapitan.
W sobotnim tragicznym locie załogę stanowiło osiem osób. Byli to kapitan Andrzej Protasiuk, drugi pilot major Robert Grzywna, nawigator porucznik Artur Ziętek, technik pokładowy chorąży Andrzej Michalak oraz trzy stewardesy: Barbara Maciejczyk, Natalia Januszko i Justyna Moniuszko.
Kiedy w październiku 2008 r. trwał spór prezydenta i premiera o to, który z nich ma lecieć na szczyt UE do Brukseli, choroba jednego z dwóch pilotów tupolewów uniemożliwiła wylot dwóch samolotów. Zachorował wtedy właśnie kapitan Protasiuk.
Dwa miesiące temu, 4 lutego, cała załoga, która zginęła w sobotniej katastrofie, została odznaczona za operację transportu polskich ratowników na Haiti. Dziękował im gen. Andrzej Błasiak, dowódca Sił Powietrznych, który także zginął w sobotę.
Tu-154M, w Polsce nazywane czasem "tutkami", nie mają dobrej prasy. Kojarzą się przede wszystkim z licznymi usterkami technicznymi podczas oficjalnych lotów, np. ostatnio na Haiti (awaria układu sterowniczego), w 2008 r. w Mongolii (awaria klap) czy w 2005 r. w Wiedniu (awaria akumulatorów). Jednak w wyniku tych usterek nikt nie ucierpiał.
Choć piloci 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego wielokrotnie chwalili "tutki", to w statystykach katastrof nie wypadają one zbyt korzystnie. Według branżowej strony Aviation-safety.net dotychczas doszło do 57 katastrof tu-154, w których zginęło 2 tys. 725 osób. Łącznie Rosjanie wyprodukowali 1015 maszyn tego typu.
Dla porównania: na 4 tys. 225 wyprodukowanych airbusów A320 rozbiło się 16. Z kolei spośród 6 tys. 285 boeingów 737 rozbiło się 135.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz