- Czułem, że coś z nim jest nie tak. Za długo latał nad Smoleńskiem - mówi o katastrofie prezydenckiego Tu-154 jeden ze świadków. rosyjscy ratownicy zidentyfikowali wczoraj ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
ZOBACZ TAKŻE
- Ostatni lot tupolewa numer 101 (10-04-10, 20:15)
- Smoleńsk płacze po tragedii (10-04-10, 21:16)
- Modlitwa za zmarłych w Lesie Katyńskim (10-04-10, 21:24)
- Nikt nie przeżył katastrofy w Smoleńsku (10-04-10, 10:05)
- To oni zginęli w katastrofie samolotu do Smoleńska (10-04-10, 10:20)
GALERIA ZDJĘĆ
- Smoleńsk - miejsce katastrofy (10-04-10, 10:00)
SERWISY
Prezydencki samolot miał wylądować w Smoleńsku o 10.30, czyli o 8.30 czasu polskie go. Na płycie na prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prawie 90 osób towarzyszących mu w drodze na uroczystości katyńskie czekał ambasador RP w Rosji Jerzy Bahr, który był naocznym świadkiem wypadku. Zaraz po tragedii zadzwonił do szefa MSZ Radosława Sikorskiego.
Samolot pojawił się, ale z trudem było go widać przez chmury i mgłę. Świadkowie mówią, że trzykrotnie okrążył lotnisko, a jego silniki ciężko jęczały. Dopiero za czwartym razem piloci zdecydowali się na lądowanie. Prawdopodobnie podeszli do niego zbyt nisko i zeszli z wyznaczonej trasy. Kilometr przed lotniskiem zahaczyli o maszt stacji naprowadzającej sięgający jakichś 50 m, nie wyprowadzili samolotu po utracie równowagi, zahaczyli o drzewa i samolot spadł.
Dlatego błąd pilota i mgła to najczęściej wymieniane przyczyny katastrofy. Eksperci sprawdzą, czy nie było awarii, ale rosyjska firma serwisująca samolot zapewnia, że był sprawny. Po niedawnym remoncie silników dano mu resurs (prawo użytkowania) na kolejne sześć lat.
- Ostrzegaliśmy przez radio polskich pilotów jeszcze 50 km przed Smoleńskiem, by lądowali na lotnisku zapasowym - stwierdził gen. Aleksander Alioszyn, wiceszef sztabu sił powietrznych Rosji. Powodem była przede wszystkim gęsta mgła. Załoga prezydenckiego tu-154 została poinformowana, że chmury i mgła są poniżej poziomu bezpieczeństwa - ta ostatnia wisiała jakieś 70 m nad ziemią. Potem ten komunikat był kilkakrotnie powtarzany. Z lotniska zapasowego w Mińsku lub Moskwie polska delegacja musiałaby jednak dojechać do Katynia samochodami. Zajęłoby to kilka godzin. Uroczystości, w których miało wziąć udział 800 osób, przesunęłyby się na popołudnie. Być może dlatego załoga zdecydowała się na lądowanie mimo ryzyka.
- Piloci kilka razy odmówili zastosowania się do instrukcji. Do wysokości 100 m i odległości 1,5 km przed lotniskiem wszystko szło dobrze - opowiadał gen. Alioszyn. - Potem kontrolerzy zobaczyli, że maszyna leci zbyt nisko. Wydali polecenie poderwania samolotu i bezwzględnego lądowania na lotnisku zapasowym.
Wszystko wskazuje na to, że było już za późno. Ratownicy dojechali na miejsce niemal natychmiast, bo samolot rozbił się tuż przy murze lotniska - na szerokiej polanie. Resztki kadłuba płonęły. Strażacy gasili zgliszcza. Szybko stało się jasne, że nikt nie przeżył, i nie wzywano karetek.
- Samolot zaczął się rozpadać ok. kilometr przed pasem startowym. Ostatni element znajdujący się najbliżej lotniska to lewe skrzydło leżące ok. 200 m przed pasem - mówił Siergiej Szojgu, minister ds. sytuacji nadzwyczajnych, który natychmiast po katastrofie przyleciał do Smoleńska. - Nie chcę spekulować. Mogę jedynie powiedzieć, że samolot zboczył o 150 m z podejścia do lądowania - dodał Szojgu, który oglądał miejsce tragedii z helikoptera.
Początkowo zszokowani milicjanci otaczający miejsce katastrofy dość zdecydowanie nie dopuszczali dziennikarzy do wraku, ale potem już składali Polakom kondolencje. To samo robili spontanicznie mieszkańcy Smoleńska, częstowali papierosami i pytali, czy czegoś nie trzeba.
Po ugaszeniu pożaru ratownicy zaczęli budować drogę, by można było wywieźć ciała. Pierwsza ciężarówka z pokrytymi fioletowym aksamitem trumnami wjechała na lotnisku w Smoleńsku o 17.20 (15.20 czasu polskiego). Stamtąd ciała zostaną przetransportowane do Moskwy na lotnisko Domodiedowo, gdzie zostanie utworzone specjalne centrum do identyfikacji zwłok. - Zaczniemy identyfikację już w niedzielę - stwierdził Szojgu. Rosjanie ogłosili, że rodziny ofiar będą od ręki i bez opłat otrzymywać wizy.
Przyczyny katastrofy zbada specjalna komisja powołana przez premiera Władimira Putina. Pokieruje nią wicepremier Siergiej Iwanow, wejdą do niej m.in. minister transportu Igor Lewitin, szefowie agencji ds. lotnictwa i najlepsi rosyjscy specjaliści od katastrof lotniczych oraz identyfikacji zwłok.
Dopiero od grudnia 2009 r. smoleńskie lotnisko Siewiernyj jest portem tzw. podwójnego bazowania, czyli wojskowo-cywilnym. Nie ma automatycznego systemu naprowadzania lądujących samolotów, a kontrolerzy lotów mogą przekazać pilotowi jedynie informacje o warunkach panujących na ziemi - temperaturze czy sile i kierunku wiatru. Na takim lotnisku nie powinno się lądować w trudnych warunkach meteorologicznych.
Jeden z ekspertów wojskowych powiedział "Gazecie", że pół godziny przed lądowaniem samolotu prezydenckiego na lotnisku Siewiernyj miał siadać wojskowy ił-76 z Moskwy wiozący funkcjonariuszy Federalnej Służby Ochrony (odpowiednik BOR-u). Pilotem iła był doświadczony lotnik ze Smoleńska dobrze znający samo lotnisko i tutejsze warunki. Dwa razy we mgle podchodził do lądowania i w końcu na polecenie kontrolerów zawrócił na moskiewskie lotnisko Wnukowo.
W sobotę problemy techniczne miał też rządowy jak-40, którym do Smoleńska miało lecieć m.in. 13 dziennikarzy, w tym wysłannik "Gazety". Pierwszy samolot był niesprawny - pilot poinformował, że ma kłopoty z uruchomieniem silników - i ostatecznie reporterzy dotarli do Smoleńska drugim jakiem-40, półtorej godziny przed katastrofą.
Samolot pojawił się, ale z trudem było go widać przez chmury i mgłę. Świadkowie mówią, że trzykrotnie okrążył lotnisko, a jego silniki ciężko jęczały. Dopiero za czwartym razem piloci zdecydowali się na lądowanie. Prawdopodobnie podeszli do niego zbyt nisko i zeszli z wyznaczonej trasy. Kilometr przed lotniskiem zahaczyli o maszt stacji naprowadzającej sięgający jakichś 50 m, nie wyprowadzili samolotu po utracie równowagi, zahaczyli o drzewa i samolot spadł.
- W takiej sytuacji trzeba dawać pełną moc i jak najszybciej wzbijać się w górę. Piloci postanowili szukać równowagi po zderzeniu. Może już nie zdążyli nic zrobić. Tu-154 jest ciężką maszyną i bardzo trudno go przywrócić do równowagi tuż nad ziemią -mówił mi Aleksiej Korończuk, główny energetyk lotniska w Smoleńsku, były pilot myśliwców.
Dlatego błąd pilota i mgła to najczęściej wymieniane przyczyny katastrofy. Eksperci sprawdzą, czy nie było awarii, ale rosyjska firma serwisująca samolot zapewnia, że był sprawny. Po niedawnym remoncie silników dano mu resurs (prawo użytkowania) na kolejne sześć lat.
- Ostrzegaliśmy przez radio polskich pilotów jeszcze 50 km przed Smoleńskiem, by lądowali na lotnisku zapasowym - stwierdził gen. Aleksander Alioszyn, wiceszef sztabu sił powietrznych Rosji. Powodem była przede wszystkim gęsta mgła. Załoga prezydenckiego tu-154 została poinformowana, że chmury i mgła są poniżej poziomu bezpieczeństwa - ta ostatnia wisiała jakieś 70 m nad ziemią. Potem ten komunikat był kilkakrotnie powtarzany. Z lotniska zapasowego w Mińsku lub Moskwie polska delegacja musiałaby jednak dojechać do Katynia samochodami. Zajęłoby to kilka godzin. Uroczystości, w których miało wziąć udział 800 osób, przesunęłyby się na popołudnie. Być może dlatego załoga zdecydowała się na lądowanie mimo ryzyka.
- Piloci kilka razy odmówili zastosowania się do instrukcji. Do wysokości 100 m i odległości 1,5 km przed lotniskiem wszystko szło dobrze - opowiadał gen. Alioszyn. - Potem kontrolerzy zobaczyli, że maszyna leci zbyt nisko. Wydali polecenie poderwania samolotu i bezwzględnego lądowania na lotnisku zapasowym.
Wszystko wskazuje na to, że było już za późno. Ratownicy dojechali na miejsce niemal natychmiast, bo samolot rozbił się tuż przy murze lotniska - na szerokiej polanie. Resztki kadłuba płonęły. Strażacy gasili zgliszcza. Szybko stało się jasne, że nikt nie przeżył, i nie wzywano karetek.
- Samolot zaczął się rozpadać ok. kilometr przed pasem startowym. Ostatni element znajdujący się najbliżej lotniska to lewe skrzydło leżące ok. 200 m przed pasem - mówił Siergiej Szojgu, minister ds. sytuacji nadzwyczajnych, który natychmiast po katastrofie przyleciał do Smoleńska. - Nie chcę spekulować. Mogę jedynie powiedzieć, że samolot zboczył o 150 m z podejścia do lądowania - dodał Szojgu, który oglądał miejsce tragedii z helikoptera.
Początkowo zszokowani milicjanci otaczający miejsce katastrofy dość zdecydowanie nie dopuszczali dziennikarzy do wraku, ale potem już składali Polakom kondolencje. To samo robili spontanicznie mieszkańcy Smoleńska, częstowali papierosami i pytali, czy czegoś nie trzeba.
Po ugaszeniu pożaru ratownicy zaczęli budować drogę, by można było wywieźć ciała. Pierwsza ciężarówka z pokrytymi fioletowym aksamitem trumnami wjechała na lotnisku w Smoleńsku o 17.20 (15.20 czasu polskiego). Stamtąd ciała zostaną przetransportowane do Moskwy na lotnisko Domodiedowo, gdzie zostanie utworzone specjalne centrum do identyfikacji zwłok. - Zaczniemy identyfikację już w niedzielę - stwierdził Szojgu. Rosjanie ogłosili, że rodziny ofiar będą od ręki i bez opłat otrzymywać wizy.
Przyczyny katastrofy zbada specjalna komisja powołana przez premiera Władimira Putina. Pokieruje nią wicepremier Siergiej Iwanow, wejdą do niej m.in. minister transportu Igor Lewitin, szefowie agencji ds. lotnictwa i najlepsi rosyjscy specjaliści od katastrof lotniczych oraz identyfikacji zwłok.
Dopiero od grudnia 2009 r. smoleńskie lotnisko Siewiernyj jest portem tzw. podwójnego bazowania, czyli wojskowo-cywilnym. Nie ma automatycznego systemu naprowadzania lądujących samolotów, a kontrolerzy lotów mogą przekazać pilotowi jedynie informacje o warunkach panujących na ziemi - temperaturze czy sile i kierunku wiatru. Na takim lotnisku nie powinno się lądować w trudnych warunkach meteorologicznych.
Jeden z ekspertów wojskowych powiedział "Gazecie", że pół godziny przed lądowaniem samolotu prezydenckiego na lotnisku Siewiernyj miał siadać wojskowy ił-76 z Moskwy wiozący funkcjonariuszy Federalnej Służby Ochrony (odpowiednik BOR-u). Pilotem iła był doświadczony lotnik ze Smoleńska dobrze znający samo lotnisko i tutejsze warunki. Dwa razy we mgle podchodził do lądowania i w końcu na polecenie kontrolerów zawrócił na moskiewskie lotnisko Wnukowo.
W sobotę problemy techniczne miał też rządowy jak-40, którym do Smoleńska miało lecieć m.in. 13 dziennikarzy, w tym wysłannik "Gazety". Pierwszy samolot był niesprawny - pilot poinformował, że ma kłopoty z uruchomieniem silników - i ostatecznie reporterzy dotarli do Smoleńska drugim jakiem-40, półtorej godziny przed katastrofą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz