niedziela, 29 maja 2011

Łupkowa wojna secesyjna

Andrzej Kublik
23.05.2011 aktualizacja: 2011-05-22 18:43

Amerykańska rewolucja gazu i ropy ze skał łupkowych podzieliła świat. Dla jednych to szansa na niezależność i dobrobyt. Inni widzą zagrożenie dla przyrody, a być może faktycznie dla własnych interesów.

Protesty w Paryżu przeciwko poszukiwaniom gazu łupkowego
Reuters
Protesty w Paryżu przeciwko poszukiwaniom gazu łupkowego
W Argentynie prezydent Cristina Fernandez de Kirchner z radością prezentowała ampułkę z ropą z łupków
Reuters
W Argentynie prezydent Cristina Fernandez de Kirchner z radością prezentowała ampułkę z ropą z łupków
Miejsca, w których może być gaz łupkowy
GW
Miejsca, w których może być gaz łupkowy
Zasoby gazu łupkowego na świecie
Zasoby gazu łupkowego na świecie
Polska na złożach siedzi. I to złożach nie byle jakich. Przed rokiem amerykańska firma doradcza Advanced Research szacowała, że nasze łupki skrywają 3 bln m sześc. gazu - tyle co w Norwegii. Teraz ta sama firma dysponuje kolejnym studium, firmowanym przez amerykańską rządową Agencję Informacji Energetycznej. Według tych nowych, nadal bardzo wstępnych, szacunków możemy mieć nawet 22,4 bln m sześc. gazu. A zasoby, które da się wydobyć przy obecnym poziomie techniki, mogą sięgnąć 5,3 bln.

Na razie jednak to tylko teoria, bo złóż potwierdzonych nadal nie mamy. Ale jeśli Amerykanie się nie mylą, Polska stanie przed ogromną szansą. Unia Europejska zamierza zmniejszyć produkcję prądu z węgla, z którego my otrzymujemy teraz 90 proc., i dostosowanie do wymogów unijnych byłoby dla nas bardzo kosztowne. A tak, dzięki zasobom gazu nie musielibyśmy wydawać fortuny na jego import. Moglibyśmy także zarabiać na eksporcie i modernizować kraj z własnych pieniędzy, zamiast zaciągać długi.

- Dynamiczny rozwój eksploatacji niekonwencjonalnych zasobów gazu można nazwać gorączką złota XXI w. - mówił przed rokiem szef naszej dyplomacji Radosław Sikorski na konferencji o gazie łupkowym zorganizowanej w Warszawie przez MSZ i ambasadę USA. W zeszłym tygodniu doszło do kolejnej konferencji. Optymizmu nadal nie brakowało, ale podszyty był niepokojem. - Wiemy, że w niektórych państwach podjęto inicjatywy, by zakazać eksploatacji gazu łupkowego. Ale tym, którzy to planują, mówimy: "nie bójcie się" - mówił w tym roku Sikorski.

Apel wziął się stąd, że jak zawsze rewolucja szybko zrodziła kontrrewolucję. Dziś eksploatacja złóż gazu i ropy z łupków rozpala nie tylko nadzieje, ale także spory. Bywa, że przeradzają się w konflikt ideologiczny, w którym jedna strona mówi językiem nauki i techniki, druga woli grać na emocjach.

Potrzeba matką wynalazku

Pod koniec 2009 r. Międzynarodowa Agencja Energetyki ogłosiła światu, że w USA za sprawą eksploatacji złóż gazu łupkowego doszło do rewolucji w energetyce. To gaz zamknięty w skałach zwanych łupkami. Na świecie jest go dziesięć razy więcej niż w konwencjonalnych złożach, w których gaz zgromadził się w stworzonym przez naturę "zbiorniku" w skale. Geolodzy od dawna wiedzieli o łupkowych skarbach, ale nie potrafili się do nich dobrać. Udało się to dopiero amerykańskim gazownikom. To zrozumiałe, bo w USA mają najbardziej rozwiniętą branżę gazową na świecie. Tworzą ją setki małych firm zatrudniających fachowców, którzy na poszukiwaniach ropy i gazu zjedli zęby. To właśnie ci "rzemieślnicy" przeprowadzili rewolucję łupkową, zajmując się pracami, które nie budziły zainteresowania wielkich koncernów, bo mogły zakończyć się fiaskiem i nie dawały pewności na spektakularny sukces i szybkie zyski. Działalność "rzemieślników" wspierał też Waszyngton, który niemal pół wieku temu zdawał sobie sprawę, że konwencjonalne złoża ropy i gazu w USA wyczerpią się, i szukał ich nowych źródeł. Od 1978 do 1992 r. rząd USA prowadził własny program badań nad eksploatacją łupków, a firmy poszukujące w Stanach niekonwencjonalnych złóż od 1980 do 2002 r. mogły korzystać z ulg podatkowych za wydatki na takie prace. Jednak dopiero teraz Amerykanie odcinają kupony od tego, że ich rządy inwestowały w przedsiębiorczość i innowacje.

Amerykańscy geolodzy na konferencji zorganizowanej w Warszawie przez Orlen opowiadali, że w zgłębieniu tajników łupków pomogły im także badania skał prowadzone w związku z podziemnymi testami nuklearnymi.

Innowacyjna metoda eksploatacji łupków polega na tzw. szczelinowaniu hydraulicznym. Najpierw tak jak w konwencjonalnych złożach wykonuje się odwiert na głębokość nawet paru kilometrów. Potem wykonuje się odwiert w poziomie przez pokład skał łupkowych, a w nim pierwsze szczeliny (np. za pomocą mikrowybuchów). Potem pod wysokim ciśnieniem wtryskuje się w odwiert mieszaninę złożoną z 98-99,5 proc. wody i piasku oraz 0,5 do 2 proc. składników chemicznych. Mieszanina otwiera "pory" w skale, przez które wydostaje się gaz. Szczelinowanie jest stosowane już ponad pół wieku, ale dziś dzięki komputerom można bardzo precyzyjnie zaprojektować odwiert.

Z ogłoszeniem rewolucji Międzynarodowa Agencja Energetyki spóźniła się nieco. W rzeczywistości przełom nastąpił w 2007 r., kiedy eksploatacja takich złóż stała się opłacalna. Wtedy ceny gazu w USA były bardzo wysokie i na giełdzie w Nowym Jorku sięgały 400 dol. za 1000 m sześc. (mniej więcej tyle, ile my dziś płacimy za gaz importowany z Rosji). Te wysokie ceny dodatkowo zachęcały do inwestowania w łupki. Okazało się to strzałem w dziesiątkę - ceny zaczęły spadać i teraz na Wall Street 1000 m sześc. kosztuje ok. 150 dol. Właśnie dzięki łupkom, z których pochodzi już około 120 mld m sześc. - jedna czwarta - gazu wydobywanego w USA, ponad dziesięć razy więcej niż w 2000 r. Na dodatek choć ceny spadają, wydobycie z łupków w USA rośnie.

- Do tej pory to największe w tym stuleciu odkrycie w energetyce - uznał znany amerykański ośrodek badawczy ITH CERA.

Nawet dla większości Amerykanów ten sukces był zaskoczeniem.

- Nie spodziewaliśmy się tego - przyznał w ostatnią środę na warszawskiej konferencji Richard Morningstar, specjalny wysłannik Departamentu Stanu ds. energii euroazjatyckiej.

Czy boisz się jeść lody?

Nie wszyscy jednak byli zadowoleni z tego sukcesu. Wkrótce po ogłoszeniu o łupkowej rewolucji w stanie Nowy Jork podniosły się głosy, że używane przy szczelinowaniu czynniki chemiczne mogą doprowadzić do skażenia wody pitnej. Nie pomogły zapewnienia gazowników, że ryzyka nie ma, bo gaz wydobywa się z głębokości kilku kilometrów, a pokłady pitnej wody znajdują się na głębokości ok. 300 m pod ziemią. Odwierty nawet na kilometr w głąb ziemi są zabezpieczane płaszczem ze stali i betonu, by nic się nie dostało do warstwy z pitną wodą.

Amerykańska Rada Ochrony Wód Gruntowych - stowarzyszenie agencji odpowiedzialnych w poszczególnych stanach za wodę - opublikowała nawet wykaz czynników chemicznych używanych przy szczelinowaniu. Większość stosujemy na co dzień. To np. guma guar - zagęszczacz używany do produkcji lodów, kwasek cytrynowy czy chemikalia, które znajdują się w kosmetykach do makijażu. Aby rozwiać wszelkie obawy, amerykańscy gazownicy dążą teraz do tego, by podczas szczelinowania korzystać tylko ze składników wykorzystywanych w przemyśle spożywczym. Wody używanej do szczelinowania nie zostawia się też w odwiercie. Dzięki coraz lepszym technologiom stosuje się jej coraz mniej i coraz częściej jest wykorzystywana w obiegu zamkniętym.

Amerykańska rządowa Agencja Ochrony Środowiska (EPA) już w 2009 r. poinformowała, że nie ma potwierdzonego przypadku skażenia wód podczas szczelinowania (odwiertów w USA zrobiono już milion).

Te argumenty nie przekonują przeciwników łupków. Większe wrażenie wywierają na nich filmy, na których np. zapala się woda z kranu - rzekomo z metanem ze złóż łupkowych (okazało się, że był to rzadki przypadek, gdy do kranu dostał się gaz z pokładów węgla).

Główny geolog Polski, wiceminister środowiska Henryk Jacek Jezierski z rozbawieniem opowiada o filmie, na którym inny przeciwnik łupków kruszy białą substancję, zalewa ją wodą, a potem zapala. Jezierski: - To przecież karbid. Skały łupkowe nie palą się zalane wodą.

"Płonące łupki" pobudzają wyobraźnię. Dla ich przeciwników to wiatr w żagle.

- Czerwono-zielony rząd nie zgodzi się na poszukiwania na wielką skalę paliw kopalnych. Dotyczy to także planu wydobycia gazu łupkowego - zapowiadał rzecznik szwedzkiej koalicji socjaldemokratów, lewicy i zielonych przed zeszłorocznymi wyborami parlamentarnymi. Ale czerwono-zielona koalicja nie wygrała wyborów w Szwecji.

Potem podzieliła się Kanada. W angielskojęzycznej Kolumbii Brytyjskiej budują nowe kopalnie gazu łupkowego, a we francuskojęzycznym Quebecu na początku roku zamrożono prace nad eksploatacją tych zasobów.

W tym samym czasie zdumiewającą woltę zrobiła Francja, która po Polsce może mieć drugie co do wielkości zasoby gazu łupkowego w Europie. W zeszłym roku rząd Francji wydał kilka koncesji na jego poszukiwanie i rozpatrywano kolejne wnioski. Ale w tym roku podniosły się głosy przeciwników łupków i niespodziewanie w lutym premier François Fillon wstrzymał prace poszukiwawcze. Moratorium miało obowiązywać do czerwca, gdy rząd Francji miał ogłosić raporty o wpływie eksploatacji takich złóż na środowisko. Ale partia UMT prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego już w kwietniu zgłosiła projekt ustawy, która zakazywała poszukiwania i eksploatacji złóż gazu i ropy z łupków oraz odbierała koncesje na taką działalność - jak żądali najbardziej zagorzali przeciwnicy łupków - zieloni i komuniści. Projekt wszedł na szybką ścieżkę i już w maju niższa izba francuskiego parlamentu uchwaliła zakaz eksploracji łupków, ale tylko przy zastosowaniu metody szczelinowania - tak jak zażądali socjaliści, grożąc w przeciwnym wypadku wetem.

Ile w tym gry przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi? Nie wiadomo, bo naukowych raportów o złym wpływie eksploatacji łupków na przyrodę rząd Francji nie ogłosił. Przed głosowaniem zakazu w Paryżu słychać też było częściej głosy emocji niż rzeczowe argumenty.

- Nie możemy jeszcze bardziej traumatyzować ziemi, która już teraz nie może z nami wytrzymać - nawoływała Danielle Mitterrand, wdowa po byłym prezydencie. Domagała się, by "wykorzenić wydobycie gazu łupkowego". Inni trawestowali hasło antyfaszystów z czasów wojny domowej w Hiszpanii: "No pasaran! No gasaran!". Innowacyjna metoda wydobycia gazu jako wersja faszyzmu? Brzmi komicznie.

Total - francuski gigant paliwowy - już jednak zapowiedział, że będzie przekonywać Francuzów do eksploatacji łupków w zgodzie ze środowiskiem. Na razie zgodnie z wcześniejszymi planami koncern może wykonać pierwsze wiercenia, które nie wymagają szczelinowania. Spętany w ojczyźnie Total ogłosił też, że przy poszukiwaniu gazu łupkowego będzie współpracować z amerykańskim ExxonMobil... w Polsce.

Rosja w sprawie łupków się miota

- Era taniego gazu dobiega końca - obwieścił premier Rosji Władimir Putin, otwierając w grudniu 2008 r. w Moskwie szczyt, na którym najwięksi producenci gazu z konwencjonalnych złóż powołali organizację wzorowaną na kartelu OPEC, największych producentów ropy. Tworzono ją z inicjatywy Rosji przy współpracy Iranu i Kataru - państw, które łącznie mają ponad połowę konwencjonalnych zasobów gazu na świecie. Taki kartel mógłby w większym stopniu dyktować światu ceny niż OPEC (zasoby ropy są bardziej rozproszone).

Rewolucja łupkowa przekreśliła jednak marzenia o takiej władzy i najmocniej uderzyła właśnie Gazprom, rosyjskiego potentata gazowego. Dlaczego? Dzięki łupkom USA nie musiały importować skroplonego gazu, jak wcześniej przewidywano, i statki z nim z instalacji nad Zatoką Perską zamiast do USA popłynęły do Europy. Ceny tego gazu w czasie kryzysu były nawet o połowę tańsze od cen gazu z Rosji i europejskie firmy ograniczyły zakupy od Gazpromu. Rosyjski koncern na półkę musiał też odłożyć plany eksploatacji złóż gazu w Arktyce, który w postaci skroplonej miał być dostarczany do USA. A wizja eksploatacji łupków w Europie postawiła pod znakiem zapytania sens budowy za miliardy dolarów gazociągu Nord Stream, który przez Bałtyk ma dostarczać rosyjski gaz bezpośrednio do Europy Zachodniej, utrwalając strefę wpływów Gazpromu w Europie Środkowej.

Nic dziwnego, że rosyjski koncern z irytacją zareagował na gazową rewolucję i niespodziewanie dołączył do koalicji "przyjaciół Ziemi".

Wiceprezes Gazpromu Aleksander Miedwiediew nawoływał Europę, by zakazała eksploatacji łupków, bo może to rzekomo skazić wodę. Potem menedżerowie rosyjskiego koncernu zaczęli kreślić apokaliptyczne wizje: zdewastowane krajobrazy, zatrute wodopoje, wstrząsy ziemi podczas szczelinowania.

Szef Gazpromu Aleksiej Miller utrzymywał, że gaz łupkowy to "mit", a zainteresowanie nim zostało rozdmuchane.

W połowie zeszłego roku Rosjanie zmienili taktykę.

- Gaz łupkowy może odegrać bardzo ważną i pożyteczną rolę w równoważeniu lokalnych rynków. Ale nie ma podstaw, by go koronować i sadzać na tronie - mówił Aleksiej Miller na spotkaniu z szefami europejskich firm gazowych w Cannes. Potem w rozmach na Ukrainie przedstawiciele Gazpromu precyzowali: gaz łupkowy może być dobry w USA, ale Europa nie musi z niego korzystać.

Od paru miesięcy menedżerowie Gazpromu rzadko wypowiadają się o łupkach, ale Moskwa nie przestała się nimi interesować. Pod koniec zeszłego roku Rada Bezpieczeństwa Rosji postanowiła wprowadzić ich kwestię do doktryny bezpieczeństwa energetycznego i zbierać doniesienia ze świata o innowacjach w wydobyciu gazu. Jak zauważył dziennik "Wiedomosti", decyzję podjęto tuż po tym, gdy do Europy przybił pierwszy statek ze skroplonym gazem z... USA. Okazało się, że dzięki łupkom Amerykanie nie tylko uniezależnili się od importu gazu, ale także mogą zostać jego liczącym się eksporterem.



Nadzieje łupkowe

Amerykańskie sukcesy uskrzydlają państwa, które mają duże zasoby skał łupkowych z gazem i ropą. Dzięki temu nowym znaczącym producentem ropy na świecie może zostać Izrael - twierdzi Harold Vinegar, szef naukowców firmy Israel Energy Initiative, wcześniej zajmujący takie stanowisko w brytyjsko-holenderskim koncernie Shell. W marcu Vinegar i jego współpracownicy ogłosili, że Izrael może mieć w skałach łupkowych aż 250 mld baryłek ropy, nieco mniej niż potwierdzone rezerwy ropy w Arabii Saudyjskiej. Koszty wydobycia takiej ropy Vinegar szacuje na 35 do 40 dol. za baryłkę - mniej więcej tyle, ile kosztuje wydobycie ropy z podmorskich złóż w Brazylii.

Zawierające ropę łupki bitumiczne zapewniły Estonii niezależność energetyczną od Rosji. Nadzieje na gaz ma też Bułgaria, która zdaniem amerykańskich specjalistów może mieć 1 mld m sześc. gazu w łupkach. To zaspokoiłoby potrzeby Bułgarii na ponad 200 lat. W środę na warszawskiej konferencji o gazie łupkowym bułgarski minister gospodarki Trajczo Trajkow mówił, że byłaby to dla jego kraju wielka rzecz. Przypominał, co się działo, gdy na początku 2009 r., w środku surowej zimy, dostawy wstrzymał Gazprom. Na eksploatację własnych łupków stawia także Litwa, która może mieć w nich dość gazu na pół wieku zużycia. Obecnie Litwini importują gaz tylko z Rosji i - jak przyznawali w zeszłym roku przedstawiciele Komisji Europejskiej - płacą zań drożej niż Niemcy.

Jak widać, rewolucja łupkowa już zmieniła reguły gry w światowym biznesie gazowym, a być może wkrótce zmieni także branżę naftową. Teraz gra toczy się o to, czy pochód łupków nie zostanie zatrzymany za Atlantykiem.



Co ciekawe, tuż przed głosowaniem we francuskim parlamencie w USA opublikowano raport naukowców z Duke University, którzy nie kryją, że są przeciwnikami łupków. Badali oni wodę w rejonie intensywnej eksploatacji łupków, ale śladów skażeń chemikaliami nie znaleźli. W wielu przypadkach w wodzie w pobliżu szybów znaleźli za to metan, ale nie wyjaśnili, skąd się wziął. Sugerują, że może to być skutek szczelinowania, ale przyznają, że gaz może samoistnie przenikać do wody. Gazownicy nie kryją zastrzeżeń do tych badań, wskazując, że naukowcy nic nie mówią o tym, że metanu nie było w wodzie przed rozpoczęciem szczelinowania. A czy to w ogóle szkodzi ludziom? Nie wiadomo.

Źródło: Gazeta Wyborcza


środa, 25 maja 2011

Mikronezja naciska na Czechy. Boi się, że zniknie z mapy

16:27, 25.05.2011 /telegraph.co.uk

CZESKA ELEKTROWNIA ZASZKODZI KLIMATOWI WYSP?

Mikronezja naciska na Czechy. Boi się, że zniknie z mapy
Fot. Wikipedia, sxc.huMikronezja kontra Czechy
Mikroznezja wytoczyła prawne działa przeciw Czechom. Wyspiarze domagają się, by nasi południowi sąsiedzi zaprzestali budowy gigantycznej elektrowni węglowej. Argumentują, że emitowane przez nią gazy cieplarniane doprowadzą do podniesienia się poziomu morza i w rezultacie zalania Mikronezji przez wody Pacyfiku.
Rząd Mikronezji już w styczniu 2010 zaapelował do władz w Pradze, by zanim rozbudują swoją największą elektrownię Prunerov, przeprowadziły tzw. Transgraniczą Ocenę Oddziaływania na Środowisko (Transboundary Environmental Impact Assessment). Tego typu narzędzie jest dosyć często wykorzystywane przez kraje ze sobą sąsiadujące i ma oparcie w prawie międzynarodowym. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się jednak, by TOOŚ zażądał kraj oddalony od powstającej inwestycji o tysiące kilometrów i leżący na innej półkuli.

Ocieplenie klimatu przyczynia się do zmniejszenia plonów z upraw rolniczych... czytaj więcej »
Składająca się z ponad 600 wysepek Mikronezja ma jednak uzasadnione powody do obaw. W wyniku podnoszącej się temperatury na świecie topią się lodowce, przybywa wody w oceanach, a w rezultacie maleńkie wyspiarskie państewko położone zaledwie kilka metrów nad poziomem morza powoli znika z mapy. Już teraz Mikronezja regularnie nękana jest przez straszne powodzie. W 2008 i 2009 w ich wyniku zniszczonych zostało 60 proc. pól uprawnych.


Precedens?

Styczniowa akcja Mikronezyjczyków przyniosła efekty. Co prawda w kwietniu Praga wydała ostateczną zgodę na rozbudowę Prunerova, ale zobowiązała jej właściciela spółkę CEZ (notowaną na warszawskiej giełdzie) do podjęcia działań, które zrównoważą emisje gazów cieplarnianych. Mikronezja otrzymała też status "kraju dotkniętego" na mocy prawa czeskiego.

O całej sprawie Mikronezja i wspierający jej działania Greenpeace poinformowały światową opinię publiczną dopiero w tym tygodniu na konferencji w Nowym Jorku. Jak argumentowali jej uczestnicy, stworzony został precedens, który pozwoli na globalną walkę z "brudną" energetyką.

bgr//kdj

Reklamy filmów porno w gazetach? Zawiadomienie do prokuratury

mm, PAP
25.05.2011 aktualizacja: 2011-05-25 19:51
www.twojasprawa.org.pl

Stowarzyszenie Twoja Sprawa zawiadomiło prokuraturę ws. zamieszczania przez tygodniki telewizyjne reklam filmów pornograficznych, które można ściągać na telefon komórkowy. Uważa ono, że może dochodzić do przestępstwa umożliwienia dzieciom dostępu do pornografii.

Zawiadomienie w tej sprawie STS złożyło w Prokuraturze Rejonowej Warszawa Śródmieście Północ. - Odbędzie się postępowanie sprawdzające. Kończy się ono po 30 dniach decyzją, czy wszcząć śledztwo, czy go odmówić - potwierdziła rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

''Każde dziecko może ściągnąć porono''

Stowarzyszenie podkreśla, że magazyny telewizyjne, wraz z zamieszczanymi tam reklamami ostrej pornografii do ściągnięcia na telefony komórkowe, leżą zazwyczaj w centralnym miejscu domu. ''Przez cały tydzień korzystają z nich wszyscy domownicy. W ten sposób także każde dziecko, które ma komórkę, może bez jakiejkolwiek kontroli kupić i ściągnąć na telefon ostre porno za drobną kwotę, np. 1 zł + VAT lub za niewiele więcej. Rodzice nie są w stanie takiego zakupu nawet wychwycić" - podkreśla stowarzyszenie.
STS uważa, że na ogromną skalę może dochodzić do przestępstwa umożliwiania dzieciom dostępu do pornografii. Zaznacza, że na tych samych stronach gazet, gdzie są reklamy filmów porno, znajdują się także reklamy produktów dla dzieci. "Mimo że reklamy porno są częściowo zasłonięte, każdy jest w stanie zidentyfikować reklamowaną treść" - zaznacza. Dodaje, że chociaż zawierają ostrzeżenie, że treści te są przeznaczone tylko dla dorosłych, to nie ma realnej weryfikacji wieku kupującego.

"Po ściągnięciu filmu zaczynają przychodzić wulgarne i obsceniczne sms-y zachęcające do dalszych zakupów. Każde dziecko, które kupiło tego typu film, zaczyna być atakowane przez sprawną marketingową machinę" - podkreśla STS.

''Te reklamy docierają do milionów ludzi''

Jak zaznacza, "potentatem" na rynku takich pism jest wydawnictwo Bauer, do którego należą m.in. "Tele Tydzień", "Tele Świat", "Imperium TV", "To&Owo TV". Stowarzyszenie podkreśla, że "Tele Tydzień" ma nakład 1,3 mln egzemplarzy i dociera - według wydawcy - do ponad 7 milionów odbiorców, w tym dzieci.

Maciej Brzozowski z wydawnictwa Bauer poinformował, że od 1 lipca zamówienia na tego rodzaju reklamy nie będą przyjmowane do realizacji. "Wydawnictwo Bauer podziela obawy i zastrzeżenia czytelników swoich czasopism związanych z zamieszczaniem reklam multimedialnych o treści erotycznej, zwłaszcza w kontekście możliwości ich niepożądanego odbioru przez osoby młodociane" - podkreślono w oświadczeniu.

Stowarzyszenie rozpoczęło na stronie www.twojasprawa.org.pl akcję: "Zanim porno wciągnie kolejne dziecko". Zachęca do wysyłania e-maili do Prokuratura Generalnego oraz do wydawców magazynów, które publikują reklamy filmów pornograficznych.

Zgodnie z art. 202 Kodeksu Karnego, kto małoletniemu poniżej lat 15 prezentuje treści pornograficzne lub udostępnia mu przedmioty mające taki charakter albo rozpowszechnia treści pornograficzne w sposób umożliwiający takiemu małoletniemu zapoznanie się z nimi, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do dwóch lat.

Stowarzyszenie Twoja Sprawa jest organizacją, której celem jest ochrona interesu konsumentów - w szczególności przed reklamą niezgodną z prawem lub dobrymi obyczajami.

Nie żyje Edward Żentara. Aktor popełnił samobójstwo

jagor, PAP
25.05.2011 aktualizacja: 2011-05-25 18:49
Edward Żentara w monodramie ''Konopielka'' w teatrze w Gorzowie
Edward Żentara w monodramie ''Konopielka'' w teatrze w Gorzowie
Fot. Daniel Adamski / Agencja Gazeta

Edward Żentara, dyrektor tarnowskiego Teatru im. Ludwika Solskiego zmarł w wieku 55 lat w swoim mieszkaniu w Tarnowie - poinformowało biuro prasowe Urzędu Miasta Tarnowa. Według małopolskiej policji, Żentara popełnił samobójstwo w zajmowanym przez siebie mieszkaniu.

- Wstępne ustalenia wykluczają udział osób trzecich - podała Anna Zbroja z zespołu prasowego małopolskiej policji.

Edward Żentara urodził się 18 marca 1956 roku w Sianowie (woj. zachodniopomorskie). Był aktorem teatralnym, filmowym i telewizyjnym oraz reżyserem. Od 4 lipca 2008 roku, był dyrektorem tarnowskiego teatru.

Po raz pierwszy występował na scenie Teatru Propozycji Dialog w Koszalinie w benefisowym przedstawieniu "Aktor" (1975).

Po ukończeniu Liceum Ekonomicznego w Koszalinie w 1975 roku, studiował na Wydziale Aktorskim w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera, którą ukończył w 1980 roku.

Występował w teatrach: im. Juliusza Osterwy w Lublinie, Polskim w Warszawie, Starym im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie, im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, Polskim w Szczecinie i Bałtyckim Teatrze Dramatycznym im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie, gdzie pełnił funkcję dyrektora artystycznego.

Za rolę tytułową w sztuce Georga Buchnera "Woyzeck" otrzymał Główną Nagrodę Aktorską na XXVI Kaliskich Spotkaniach Teatralnych '86, za występ w monodramie "Romans z Monizą Clavier" wg Sławomira Mrożka zdobył nagrodę jury oraz nagrodę prezydenta miasta na XXI Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Jednego Aktora 1987 w Toruniu, a w 1988 roku odebrał nagrodę prezydenta miasta Krakowa za wybitne dokonania w dziedzinie twórczości filmowej i teatralnej. W 1989 roku został odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi.

Po występie w serialach "Rodzina Połanieckich" (1978) i "W słońcu iw deszczu" (1979), zadebiutował na dużym ekranie w dramacie politycznym Feliksa Falka "Był jazz" (1981) u boku Michała Bajora.

Za postać plastyka-karateki w dramacie Wojciecha Wójcika "Karate po polsku" (1982), rolę księdza Władysława Ryby w serialu "Trzy młyny" (1984) oraz kreację wrażliwego poety Janka Pradery w filmie poetyckim Witolda Leszczyńskiego "Siekierezada" (1985) został uhonorowany nagrodą im. Zbyszka Cybulskiego i nagrodą Złotego Ekranu przyznawaną przez tygodnik "Ekran".

Ekstraklasa. Polonia B. - Lech 1:2. Tylko cud może już uratować bytomian

mariw
2011-05-25, ostatnia aktualizacja 2011-05-25 21:14

25.05.2011, godzina 19:00

Polonia Bytom

Bramki:Marcin Radzewicz(90.)
1
2
  • 01P1

Sędzia: Paweł Pskit (Łódź)

Lech Poznań

14. kolejka. Lech - Polonia B. 1:0. Michał Hanek i Sergiej Kriwiec
14. kolejka. Lech - Polonia B. 1:0. Michał Hanek i Sergiej Kriwiec
Fot. Piotr Skórnicki / Agencja G

Bytomianie zagrali z Lechem bardzo ambitnie, szczególnie od momentu, gdy czerwoną kartkę w drugiej połowie obejrzał Adrian Chomiuk. Cóż z tego, skoro po stronie grających na pół gwizdka rywali była gigantyczna przewaga umiejętności. Polonia przed ostatnią kolejką wylądowała na ostatnim miejscu w tabeli i jej szanse na utrzymanie się w Ekstraklasie są minimalne.

Pierwszą połowę Lech rozegrał tak naprawdę na pół gwizdka. Cóż z tego, skoro poznańscy piłkarze indywidualnymi umiejętnościami tłamszą gospodarzy. Zawodnikom Polonii nie można było odmówić ambicji w grze, ale momentami w ich grze widać było braki w podstawowym wyszkoleniu. Najlepszym tego przykładem może być sytuacja po której Jakub Wilk zdobył bramkę. Skrzydłowy Lecha uderzył z rzutu wolnego w samo okienko, ale Seweryn Kiełpin w niesamowity sposób zdołał uchronić swój zespół przed stratą bramki. Cóż z tego, skoro piłkę we własnym polu karnym przepuściło kilku jego partnerów, ta znów trafiła do Wilka i tym razem bramkarz gospodarzy był już bez szans.

Druga część meczu to już zupełnie inny obraz gry. Wpuszczony po przerwie na boisko David Kobylik uporządkował grę i Polonia zaczęła dominować. Cóż z tego, skoro po kilku minutach Adrian Chomiuk pociągnął za koszulkę wychodzącego sam na sam Mateusza Możdżenia i został wyrzucony z boiska.

Co ciekawe, przewaga bytomian od tego momentu... wzrosła. Lech zaczął wybijać piłkę na oślep i miał problemy z wymianą kilku podań. Wszystko zmieniło się w 80. minucie po pojawieniu się na boisku Semira Stilicia. W swojej pierwszej akcji zagrał zewnętrzną częścią stopy na lewą stronę do Luisa Henriqueza, ten dośrodkował w pole karne i Bośniak strzałem głową pokonuje Kiełpina. Szkoda, że prawdopodobnie w przyszłym sezonie nie zobaczymy już Stilicia na naszych boiskach.

Dziesięć minut później równie piękną akcję przeprowadzili gospodarze. Na lewej stronie kapitalną klepkę, przesuwając się przy tym w pole karne Lecha, rozegrali Kobylik, Barcik i Radzewicz. Gol tego ostatniego niewiele jednak zmienił. Polonia jest czerwoną latarnią ligi, a w niedzielę jedzie na Łazienkowską zmierzyć się z Legią. Ciężko będzie utrzymać Ekstraklasę w Bytomiu.

Arka Gdynia - Legia Warszawa 2:5

mcd
2011-05-25, ostatnia aktualizacja 2011-05-25 21:43

25.05.2011, godzina 19:00

Arka Gdynia

2
5
  • 01P2

Sędzia: Włodzimierz Bartos (Łódź)

Legia Warszawa

Legia Warszawa - Arka Gdynia
Legia Warszawa - Arka Gdynia
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta

Czerwona kartka Mateusza Sieberta w pierwszej połowie. W 62. min Legia prowadziła już 4:0. Nadzieję w serca kibiców Arki tchnął Maciej Szmatiuk, który pomiędzy 68. a 70. min strzelił dwie bramki. Kontuzje sprawiły, że gdynianie kończyli mecz w ośmiu, a Legia wykorzystała to bez skrupułów. Arka jest więc w strefie spadkowej.

wtorek, 24 maja 2011

Królewski splendor dla Obamy

Jacek Różalski, IAR
2011-05-24, ostatnia aktualizacja 2011-05-24 16:54
Prezydent Barack Obama z żoną Michelle i królowa Elżbieta II z mężem księciem Filipem
Prezydent Barack Obama z żoną Michelle i królowa Elżbieta II z mężem księciem Filipem
Fot. AP/TOBY MELVILLE

Trzydniowa wizyta prezydenta Baracka Obamy i pierwszej damy USA w Wielkiej Brytanii będzie obfitować w pokazy królewskich ceremonii, dworskiej etykiety i wyjątkowej pompy

Powitanie prezydenta Baracka Obamy i Michelle Obamy przez królową Elżbietę II i ksiecia Filipa
fot. Reuters
Powitanie prezydenta Baracka Obamy i Michelle Obamy przez królową Elżbietę II i...
Spotkanie Baracka i Michelle Obamów z Williamem i Catherine, księciem i księżną Cambridge
fot. Reuters
Spotkanie Baracka i Michelle Obamów z Williamem i Catherine, księciem i księżną...
Prezydencki orszak przejechał tuż przed południem The Mall - główną aleją prowadzącą do Pałacu Buckingham. Punktualnie o 12.00 przed głównym wejściem do pałacu prezydenta USA i Michelle Obamę powitała królowa Elżbieta II i jej mąż książę Filip. Chwilę później królowa i Obamowie przeszli do ogrodów Pałacu Buckigham, gdzie brytyjska monarchini podjęła amerykańskich gości lunchem. Później Elżbieta II osobiście pokaże amerykańskiej parze królewską kolekcję dzieł sztuki, w skład której wchodzą m.in. dzieła Rembrandta, Rubensa oraz Canaletto.

Będzie to już drugie spotkanie Obamów z królową. Po raz pierwszy rozmawiali w 2009 r., ale tamta wizyta prezydenta USA nie miała charakteru państwowego.

Obamowie spotkali się też z księciem Williamem i księżną Katarzyną (do 29 kwietnia Kate Middelton). Wiadomo, że złożyli im życzenia z okazji ślubu. Wizyta prezydenta USA jest okazją do pierwszego (poza dniem ślubu) zaprezentowania się Kate w roli członkini rodziny królewskiej i księżnej Cambridge.

ZOBACZ GALERIĘ ZDJĘĆ ze spotkania Baracka Obamy z królową Elżbietą II

Spotkanie z lordami i Cameronem

Jutro prezydenta USA spotka rzadki zaszczyt - będzie przemawiał przed obiema izbami brytyjskiego parlamentu, który to przywilej przysługuje tylko królowej w czasie corocznego otwarcia parlamentu.

Prezydent Obama będzie też rozmawiał na Downing Street z premierem Davidem Cameronem m.in. o wydarzeniach w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, gdzie USA i Zjednoczone Królestwo są zaangażowane w pomoc dla powstańców w Libii i próby zażegnania konfliktu palestyńskiego.

W czwartek Francja, w piątek Warszawa

W czwartek Obama będzie uczestniczył w spotkaniu grupy G8 we francuskim kurorcie Deauville. W piątek wieczorem przyleci do Warszawy, gdzie będzie uczestniczył w spotkaniu liderów państw Europy Środkowej i Wschodniej. W sobotę będzie rozmawiał z prezydentem Bronisławem Komorowskim i premierem Donaldem Tuskiem.

Prof. Kuźniar powiedział w Sygnałach Dnia w Polskim Radiu, że "jest to prawdopodobne", że prezydent Obama spotka się w Warszawie z rodzinami ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem.. Dodał, że ewentualne spotkanie zależy między innymi od jednolitego stanowiska rodzin.

Prezydencki doradca zdementował też pojawiające się pogłoski, jakoby amerykański prezydent miał odwiedzić Kraków. - Nigdy nie było planów takiej wizyty - powiedział stanowczo prof. Kuźniar. Nie wykluczył jednak, że prezydent Obama odwiedzi katedrę polową Wojska Polskiego w Warszawie.

Obama w Polsce. Cimoszewicz: Nie widzę wielkiego wymiaru tej wizyty


rik
2011-05-24, ostatnia aktualizacja 39 minut temu
Włodzimierz Cimoszewicz
Włodzimierz Cimoszewicz
Fot. Grzegorz Dąbrowski / AG

- Tak naprawdę ja nie widzę tutaj materii na wielki wymiar tej wizyty - mówił w Polsat News Włodzimierz Cimoszewicz o wizycie prezydenta USA w Polsce.

Włodzimierz Cimoszewicz mówiąc na temat oczekiwań towarzyszących wizycie prezydenta Baracka Obamy w Polsce, zwrócił uwagę, że wizyta ta "następuje w 2 lata i 4 miesiące po objęciu urzędu przez tego prezydenta i to jest chyba najdłuższa przerwa w tego typu kontaktach w ostatnich kilkunastu latach. - To jest znaczące - stwierdził Cimoszewicz w programie "Gość Wydarzeń".

Dalej rozmówca Jarosława Gugały mówił: - Czy wizyta będzie czymś więcej niż sympatycznym gestem, bo na pewno takim jest w tej chwili. Oczywiście, wszystko będzie zależało od przebiegu i tematyki rozmów. Moim skromnym zdaniem te tematy, które zostały podane do publicznej wiadomości raczej nie zapowiadają wielkiego wymiaru tej wizyty.

"Polska nie jest przez nikogo bezpośrednio zagrożona"

- Od lat zabiegaliśmy o to, żeby z Ameryki trafiało tutaj więcej inwestycji w zakresie wysokich technologii, ale przecież nie ze złej woli poprzedników Baracka Obamy ten proces postępował i postępuje bardzo powoli - mówił W. Cimoszewicz.

Były premier skomentował też sprawę obecności wojskowej Amerykanów w Polsce. - Jak wiemy, ostatnio wiele w Polsce mówiono o naszych oczekiwaniach związanych z obecnością jakiegoś oddziału wojskowego amerykańskiego w Polsce i tu wydaje mi się, że problem jest pozorny. Polska nie jest przez nikogo bezpośrednio zagrożona. W związku z tym mówienie, że stacjonowanie niewielkiego oddziału amerykańskiego zasadniczo wpłynie na nasze bezpieczeństwo jest grubą przesadą.

"Wizy. Problem rozdęty"

- Pozostaje odwieczna kwestia wiz. Wydaje mi się to tematem sztucznie rozdętym. Już tutaj prezydent USA złożył pewne deklaracje i miejmy nadzieję, że tych swoich przyrzeczeń dotrzyma. Więc tak naprawdę ja nie widzę tutaj materii na wielki wymiar tej wizyty. A to, czego mi najbardziej brakuje, to rozmowy o czymś, co jest rzeczywiście szalenie ważne we współczesnym świecie, czyli relacji między Europą i Stanami Zjednoczonymi - mówił w Polsat News W. Cimoszewicz.

Łukasz Kubot: Dopóki walczysz - jesteś zwycięzcą

Marek Furjan, Paryż
2011-05-24, ostatnia aktualizacja 2011-05-24 19:18

24.05.2011, godzina 13:00

N.Almagro

2
3
  • 45 S6
  • 64 S7
  • 63 S7
  • 62 S2
  • 61 S3
Łukasz Kubot
Łukasz Kubot
Fot. GONZALO FUENTES REUTERS

Łukasz Kubot w wielkim stylu pokonał we wtorek dwunastego zawodnika światowego rankingu Nicolasa Almagro. - Zwycięstwo chciałbym zadedykować mojej rodzinie w Lubinie i Bolesławcu, którzy zawsze są ze mną, nie tylko w tych najlepszych chwilach - wyznał łamiącym głosem Kubot na konferencji prasowej po spotkaniu.

Pomeczowe spotkanie z dziennikarzami było pełne wzruszeń. Łukasz Kubot na korcie był zdecydowany i bezwzględny, jednak po spotkaniu udowodnił po raz kolejny, że jest nie tylko sportowcem, ale i człowiekiem, którego należy podziwiać.

Po serii stricte tenisowych pytań, Łukasz poprosił o "dwa słowa" od siebie. Zwycięstwo chciałbym zadedykować mojej rodzinie w Lubinie i Bolesławcu, którzy zawsze są ze mną, nie tylko w tych najlepszych chwilach. Wierzę, że dzięki nim uda mi się powrócić do TOP 100. Mam nadzieję, że zostanę tam na długo i będę mógł realizować swoje marzenia - wyznał łamiącym głosem.

Polak pokazał, że tenisista nie jest nadczłowiekiem i marzenia jego i jego bliskich nie oscylują wyłącznie wokół kortu podzielonego siatką. - Mamie chciałbym życzyć wytrwałości, Pauli [siostrze] aby skończyła studia, a tacie utrzymania z drużyną Kolejarz Stróże w I lidze - wyliczał kolejno Kubot.

Kolejarz Stróże gra w środę ważny mecz z Dolcanem Ząbki. Od tego spotkania mogą zależeć w jakiej klasie rozgrywkowej drużyna zagra w przyszłym sezonie. - Nasze motto na życie zawsze brzmiało "dopóki walczysz - jesteś zwycięzcą", więc chcę to wszystko im zadedykować i wierzę, że w następnym meczu też będę walczył do końca - zakończył ze łzami w oczach Kubot.

Podbił serca publiczności

Kubot mógł w meczu z Almagro liczyć na wsparcie publiczności. Polak swoją finezyjną grą podbił serca nie tylko polskich kibiców. "Allez Kubot"["Do boju Kubot"-fr.] dało się słyszeć w najważniejszych momentach spotkania. Polak dokonał czegoś wielkiego na korcie. Ale dzięki swojej nienagannej postawie i skromności, bez względu na jego dalsze losy na kortach Rolanda Garrosa, w naszych oczach powinien być wielkim, nie tylko sportowym, mistrzem.

Paryski kankan Łukasza Kubota »

Co dalej z "promocją" na empik.com? UOKiK radzi klientom

lc
2011-05-24, ostatnia aktualizacja 2011-05-24 19:18

Zaskakująca "promocja", a potem tłumaczenia, że to tylko błąd systemu. Klienci, którzy w ciągu kilku nocnych godzin kupili na empik.com droższe produkty za 49,99 zł, muszą się liczyć z tym, że ich zamówienia nie będą zrealizowane. UOKiK radzi: "Każdy, kto czuje się pokrzywdzony może złożyć zawiadomienie"

Alert24 informował wczoraj o "okazjonalnych" cenach produktów dostępnych na empik.com. Od północy do ok. godz. 7.30 cały asortyment sklepu internetowego można było kupić po zaniżonych cenach, w tym np. konsolę Nintendo, która była tańsza o 1000 zł. Większość towarów wyceniono na 49,99 zł, pozostała była jeszcze tańsza. Rzecznik sieci Empik powiedziała, że firma nie będzie realizować tych zamówień.

Ta deklaracja została bardzo szeroko skomentowana na wielu forach internetowych. - Ciekawa sprawa. Wie ktoś, jak to wygląda od strony prawnej. Pewnie Empik ma jakieś zabezpieczenia w regulaminie na wypadek takich sytuacji - zastanawia się "soultimer" na forum polygamia.pl. - Jest coś takiego jak prawo konsumenta. Empik złamał to prawo. Powinien sprzedać te zamówienia po 49 zł za sztukę - przesądza inny czytelnik. Powstała także specjalna strona na Facebooku, na której klienci sieci wyrażają swoje oburzenie decyzją spółki.

Empik: "Nie mamy nic więcej do dodania"

Próbowaliśmy dowiedzieć się od rzecznik prasowej Empiku, czy wczorajsza deklaracja jest ostatecznym stanowiskiem spółki w tej sprawie. Spytaliśmy również o szczegóły, dotyczące awarii. Zastanawialiśmy się także, ilu osobom udało się złożyć "promocyjne" zamówienie. - Poniższe pytania dotykają spraw objętych tak tajemnicą handlową, jak i tajemnicą przedsiębiorstwa, w związku z tym nie będziemy na nie odpowiadać. Wszystko, co mieliśmy do powiedzenia w tej sprawie, było zawarte we wczorajszym oświadczeniu. Nie mamy nic więcej do dodania - odpowiedziała Monika Marianowicz, rzecznik sieci Empik.

Urząd rozpatrzy skargi

- Każdy kto uważa, że przedsiębiorca stosuje niezgodne z prawem praktyki rynkowe może złożyć do UOKiK zawiadomienie - mówi Ernest Kraszewski z biura prasowego urzędu. Szczegółowe informacje o składaniu skargi można uzyskać na stronie urzędu.

- Zgodnie z przepisami każdy przedsiębiorca ma obowiązek przekazywania konsumentom pełnej, rzetelnej i prawdziwej informacji na temat oferowanych przez siebie towarów lub usług. Dotyczy to także ceny. Jednak, aby ustalić, czy postępowanie danego przedsiębiorcy jest niezgodne z prawem należy dokładnie to zbadać, co jest możliwe jedynie w toku postępowania UOKiK - mówi Kraszewski.

Klienci mogą liczyć na pomoc rzeczników konsumentów

Zawiadomienie urzędu jest tylko jednym ze sposobów rozstrzygnięcia sporu z przedsiębiorcą. - Można także skierować wniosek do sądu polubownego przy Inspekcji Handlowej. Zaletami takiego rozwiązania są uproszczone procedury, krótkie terminy i niskie opłaty, ale przedsiębiorca musi wyrazić zgodę na rozprawę. Swoich praw możemy dochodzić także przed sądem powszechnym. - wyjaśnia Kraszewski.

- W przypadku każdego sporu z przedsiębiorcą możemy liczyć na bezpłatną pomoc powiatowych lub miejskich rzeczników konsumentów.

Źródło: Alert24.pl

TK odmówił zbadania, czy symbole NOP są faszystowskie. Bo sąd powołał się na Wikipedię

mar, PAP
2011-05-24, ostatnia aktualizacja 53 minuty temu

Trybunał Konstytucyjny nie oceni konstytucyjności symboli Narodowego Odrodzenia Polski, bo wniosek sądu, który kwestionował je jako faszystowskie, miał braki formalne. Według TK sąd m.in. nie przedstawił dowodów, a powołał się na wiedzę ogólną i Wikipedię.


Źródło: Wikipedia.org
"Faszyzm" - artykuł w Wikipedii
Przy pięciu zdaniach odrębnych TK uznał "niedopuszczalność wydania wyroku" ze względu na braki formalne wniosku sądu i umorzył sprawę. Nie wyklucza to ponowienia wniosku przez sąd - przy zachowaniu wymogów formalnych.

TK rozpatrywał wniosek warszawskiego sądu z 2010 r. o zbadanie zgodności z konstytucją "celów i działania" partii politycznej NOP (znanej z wystąpień o charakterze rasistowskim). Sąd kwestionował trzy z czterech nowych symboli NOP zgłoszonych do ewidencji: orła z pękami liktorskimi i toporkiem (sąd podkreślał, że rózgi - po łacinie: fasces - to symbol faszyzmu, skąd wziął on swą nazwę), krzyża celtyckiego (według sądu - symbolu neofaszystowskiego) oraz znaku "zakaz pedałowania" (co według sądu "wskazuje na głoszenie przez partię nietolerancji społecznej"). Sąd podkreślał, że konstytucja zakazuje istnienia partii i organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu.

TK: Program NOP nie wyraża nienawiści rasowej czy narodowościowej

NOP uznawał stanowisko sądu za niezasadne. Jego zdaniem fasces oznaczają "władzę, porządek, bezpieczeństwo, suwerenność"; krzyż celtycki jest "jedną z form krzyża akceptowanych przez Kościół jako religijny symbol chrześcijan", a "zakaz pedałowania" wyraża "walkę z promocją dewiacji, w tym pedofilii".

Jak można przeczytać na stronie TK, jeszcze w kwietniu na tzw. posiedzeniu niejawnym TK w pełnym składzie 14 sędziów pod przewodem swego prezesa Andrzeja Rzeplińskiego uznał, że nie może wydać wyroku. Zdania odrębne złożyli sędziowie: Mirosław Granat, Małgorzata Pyziak-Szafnicka, Piotr Tuleja, Sławomira Wronkowska-Jaśkiewicz i Marek Zubik.

W kwietniu 2010 r. prezes TK wezwał sąd do usunięcia braków formalnych i wskazanie, czy przedmiotem badania TK mają być tylko cele, czy także działalność NOP oraz o uzasadnienie zarzutu niezgodności z Konstytucją celów partii. Sąd odparł, że chce zbadania obu kwestii. Prezes TK jeszcze dwa razy wzywał sąd o takie uzupełnienie.

TK podkreślił, że sam statut NOP nie wzbudził wątpliwości sądu; dotychczas zarejestrowano też symbole NOP. Program NOP "wprost nie odwołuje się do totalitarnych metod, nie wyraża nienawiści rasowej czy narodowościowej" - ocenił TK.

Wniosek sądu ws. symboli NOP nie spełnia wymogów formalnych

Uznano, że ocenie TK podlegają też symbole partii, bo są "formą ekspresji poglądów". TK uznał jednak, że wniosek sądu co do żadnego z symboli NOP nie spełnia wymogów formalnych. "W odpowiedzi na wezwanie do uzupełnienia braków formalnych przez wskazanie dowodów uzasadniających podniesione zarzuty, sąd zaakcentował przede wszystkim wiedzę powszechnie dostępną, powołał się ponadto na wydruki ze strony internetowej partii politycznej NOP oraz wydruki z Wikipedii" - głosi uzasadnienie TK.

"Przedkładając wydruki z wikipedii, sąd w żaden jednak sposób nie powiązał ich z przedłożonymi wydrukami ze strony internetowej partii. Nie wskazał w szczególności na tożsamość symboli, do których zarejestrowania partia zmierza, z tymi, które w ocenie sądu są nośnikami treści faszystowskich czy neofaszystowskich, a które opisane są w Wikipedii" - napisał TK.

"Należy tu zauważyć również to, że faszystowski, czy neofaszystowski, charakter zgłoszonych do ewidencji symboli, którymi zamierza się posługiwać partia Narodowe Odrodzenie Polski, nie jest na tyle oczywisty, aby dowodzenie tej okoliczności można było zastąpić surogatem udowodnienia w postaci notoryjności" - podkreślił TK. Według TK obowiązkiem sądu było wykazanie, że symbole mają charakter faszystowski, a domniemywanie tego jest niedopuszczalne, zwłaszcza jeżeli zważyć na konstytucyjne gwarancje wolności zrzeszania się oraz wolności wypowiedzi.

TK dodał, że sąd ma prawo do przedkładania takich dowodów, jakie uzasadniają jego wątpliwości konstytucyjne, ale muszą one dostarczać TK przesłanek umożliwiających ocenę wątpliwości sądu. "Od sądu, jako podmiotu uprawnionego do wszczęcia postępowania przed Trybunałem, należy oczekiwać szczególnej staranności w wypełnianiu wymogów formalnych pisma inicjującego postępowanie" - stwierdził TK. Tymczasem, mimo trzykrotnego wzywania do uzupełnienia braków, sąd nie spełnił obowiązku w zakresie przedstawienia dowodów uzasadniających zarzut - dodano.

niedziela, 22 maja 2011

Liga hiszpańska. Pożegnanie Dudka, rekord Ronaldo

Rozmawiał Robert Błoński
2011-05-22, ostatnia aktualizacja 2011-05-22 20:42
Jerzy Dudek żegna się z kolegami
Jerzy Dudek żegna się z kolegami
Fot. Paul White AP

Na następne tak piękne i chwytające za gardło pożegnanie polskiego piłkarza poczekamy długo - mówi Mirosław Trzeciak, były reprezentant Polski, który pracuje w IV-ligowym CD Iruna, filii Osasuny Pampeluna

Gdy w 78. minucie meczu z Almerią bramkarz schodził z boiska, jego koledzy utworzyli szpaler. Dudka oklaskiwali Xabi Alonso, z którym grał jeszcze w Liverpoolu, Ronaldo, Pepe, na koniec uściskał go trener José Mourinho. Portugalczyk pracował z 38-letnim Polakiem rok, chwalił go za profesjonalizm i pracowitość. - Zabrakło mi słów. Nie spodziewałem się takiego pożegnania - powiedział Dudek, który w Madrycie spędził cztery sezony. Zagrał w 12 spotkaniach, zdobył mistrzostwo i Puchar Hiszpanii. W czerwcu kończy się mu kontrakt z Realem.

Wygrany 8:1 mecz z Almerią był także wyjątkowy dla Cristiana Ronaldo. Portugalski napastnik strzelił 39. i 40. gola w sezonie i pobił rekord Telmo Zarry oraz Hugo Sáncheza, którzy strzelili po 38 goli. W 54. meczach we wszystkich rozgrywkach w tym sezonie Ronaldo zdobył 53 bramki i pobił klubowy rekord Ferenca Puskása z sezonu 1959/60. Węgier uzbierał jednak 49 goli w ledwie 38 meczach.

Robert Błoński: W ten sposób w Hiszpanii żegna się piłkarzy odchodzących z klubu?

Mirosław Trzeciak: Nie wszystkich. Szpaleru, jaki zrobili piłkarze Realu w sobotę, nie widziałem tu nigdy. Widać, że Jurek był szanowany w szatni. Szybko stał się kimś wyjątkowym, dlatego pożegnano go z takimi honorami. W Polsce postrzegano go jako rezerwowego, który w Realu nie ma wpływu na nic, ale w Madrycie - szczególnie młodzi gracze - patrzyli w niego jak w obrazek. Podziwiali jego podejście do treningów i obowiązków. Zawodnicy przychodzący z Anglii trenują z większym zaangażowaniem od tych, którzy ćwiczą w Hiszpanii. On musiał im imponować.

Jurek wiele osiągnął w futbolu, a to jest bardzo ważne w Madrycie. Nie wiem, czy piłkarzowi, który nie wygrał Ligi Mistrzów, urządzono by taki spektakl. Forma pożegnania świadczy o tym, jak bardzo José Mourinho sfamiliaryzował zespół. Na zewnątrz wizerunek Realu jest szorstki, w środku atmosfera zupełnie inna. Mourinho walczy z całym światem, ale szatnia jest wolna od problemów. To ma być grupa wspierających się ludzi. Rezerwowi żyją meczem tak samo jak pierwsza jedenastka.

Dlatego tak fetowali Jurka?

- To była podniosła chwila. Odchodził ktoś bardzo ważny. Nie przekładało się to na jego grę, ale zespół tworzy się podczas treningów i w szatni, a nie w trakcie meczu. Dla Mourinho najważniejsza są właśnie szatnia i trening. Mecz to wisienka na torcie, wypadkowa tego, co dzieje się w tygodniu.
Na czym mogła polegać wyjątkowość Dudka w szatni?

- Jeśli przynajmniej 90 proc. zawodników kadry zespołu nie trenuje na najwyższym poziomie, to nie ma rywalizacji. A wtedy trudno, żeby gracze z podstawowej jedenastki byli w optymalnej formie fizycznej i psychicznej. W każdej drużynie musi być grupa doświadczonych zawodników, nawet walczących o miejsce w składzie, którzy motywują resztę. Ciągle przypominają młodszym, jaka jest ich rola, znaczenie i gra w Realu. Jak ważny jest każdy trening.

Dudek szybko stał się takim zawodnikiem.

- Kiedy trafił do Realu, miał status gwiazdy. Przychodził z Liverpoolu, dla którego wygrał Champions League. Sprowadzono go jako godny zaufania autorytet. Trudno było ściągnąć bramkarza, który rywalizowałby z Casillasem, bo to niemożliwe. Real wziął bramkarza z gwarancją. Było wiadomo, że będzie grał mało, ale jak wejdzie między słupki, to się nie spali psychicznie, pokieruje zespołem, ustawi obronę, a reszta będzie go słuchać. Jego doświadczenie powodowało, że mógł zwrócić uwagę każdemu zawodnikowi. Dlatego pożegnanie Jurka to dla nas powód do dumy. Polska piłka tak mało dostarcza radości, satysfakcji i wzruszeń, a na jego przykładzie widać, że gdzieś nas szanują i cenią. Takie chwile są poruszające.

Skoro tak go szanowali, to czemu nie został na kolejny rok?

- Uznali, że rezerwowi dojrzeli, by zająć jego miejsce. Adan dał gwarancję, że na dwa-trzy mecze w sezonie - trudno mi sobie wyobrazić, żeby Casillas pozwoli mu grać więcej - jest w stanie zastąpić kapitana Realu i reprezentacji Hiszpanii. To naturalna decyzja, wcześniej Jurek dostawał co roku nowy kontrakt, bo zastępcy nie byli gotowi. W Madrycie muszą mieć pewność, że drugi bramkarz - kiedy już zagra - ze zdenerwowania nie wypuści piłki z rąk przy pierwszej interwencji.

A co pan powie tym, którzy twierdzą, że sportowo Dudek stracił cztery lata, gniotąc ławkę rezerwowych Realu?

- Tak może mówić tylko frustrat, który nie zna się na sporcie. Każdy człowiek z ambicjami powie, że zazdrości Jurkowi. On tylko wygrał na pobycie w Realu z najlepszymi piłkarzami i trenerami świata.

Co mu dały te cztery lata?

- Kontakty i ogromną wiedzę. Ma gigantyczną mądrość, przeżył to, do czego naprawdę niewielu ma dostęp. Odchodzi w dobrym momencie, kiedy wszyscy są jednomyślni i nawiązała się harmonia między kibicami a zespołem. Barcelona jest wielką drzazgą w organizmie Realu, ale w Madrycie wszyscy wierzą, że zespół Mourinho dopadnie rywali. A my długo będziemy czekać na kolejne takie pożegnanie polskiego piłkarza.

Widzisz Dudka teraz jako zawodnika czy już jako dyrektora sportowego albo prezesa?

- Chyba jeszcze ma ochotę na grę. Teraz bramkarze są długowieczni.