sobota, 30 sierpnia 2014

Incydent w relacjach polsko-rosyjskich. Samolot z Ministrem Obrony Rosji zawrócony na granicy


OPUBLIKOWANO: PIĄTEK, 29 SIERPNIA 2014, 22:36

fot. Wikimedia

Polska kontrola ruchu lotniczego nie przepuściła samolotu na pokładzie, którego leciał Minister Obrony Federacji Rosyjskiej Sergiej Szojgu. Strona Polska tłumaczy się procedurami i niewłaściwie zgłoszonym statusem lotu. Rosjanie mówią o rażącym naruszeniu norm międzynarodowych i grożą Polsce konsekwencjami. 

Minister Obrony Rosji Sergiej Szojgu wracał z Bańskiej Bystrzycy, gdzie odbywały się uroczystości upamiętniające 70 rocznicę wybuchu, wymierzonego w III Rzeszą i kolaborujący z hitlerowcami rząd księdza Tiso, Słowackiego Narodowego Powstania. Wkrótce po starcie z Portu Lotniczego  Sliač samolot Tu-154, na którego pokładzie znajdował się szef rosyjskiego ministerstwa obrony musiał zawrócić i ponownie wylądować na Słowacji, tym razem w Bratysławie. Powodem było niewydanie zgody na przelot przez polską przestrzeń powietrzną.

Polskie władze tłumaczą się wyłącznie względami proceduralnymi. Lot rosyjskiego samolotu na Słowację był zadeklarowany jako lot cywilny, tymczasem lot powrotny już jako wojskowy. Zgodnie z procedurami przelot wojskowy nad Polską musi być zgłoszony na co najmniej tydzień wcześniej, a w szczególnie ważnych przypadkach na 72 godziny przed datą lotu. Tymczasem takie zawiadomienie nie trafiło do polskiego wojska, które jest odpowiedzialne za wydanie pozwolenia. Wybór alternatywnej trasy nad Ukrainą również nie wchodził w grę ze względu na to, że również ten kraj nie zgodził się na lot Tu-154 z Sergiejem Szojgu nad swoim terytorium. Incydent został zakończony po kilku godzinach ponieważ Rosjanie zgodzili się na zmianę statusu lotu na cywilny, który nie wymaga już zgody od polskiej armii. Przyczyną całego zamieszania mógł być błąd pilota, który niepoprawnie zgłosił plan lotu. Rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych ppłk Piotr Walatek poinformował, że pomyłka mogła dotyczyć tylko jednej litery, która zmieniła charakter przelotu z cywilnego na wojskowy.

W obliczu napięcia w dwustronnych relacjach spowodowanych konfliktem na Ukrainie Rosja natychmiast wykorzystała incydent do rozpoczęcia kampanii propagandowej wymierzonej w nasz kraj. Rosyjskie MSZ stwierdziło, że konieczność lądowania w Bratysławie spowodowała „realne zagrożenie dla bezpieczeństwa lotu", a także, że cała sprawa jest „bluźnierczym wybrykiem przeciwko pamięci historycznej i zasługom tych, którzy ocalili Europę od faszyzmu"  oraz naruszeniem norm międzynarodowych. Rosjanie zagrozili również, że incydent nie pozostanie bez odpowiedzi. Nie sprecyzowano jednak po jakie środki może sięgnąć Federacja Rosyjska. Możliwym bardzo niekorzystnym dla Polski scenariuszem, byłoby cofnięcie zgody na przeloty samolotów LOT-u latających nad Syberią  do Pekinu. 

Do podobnego incydentu z przedstawicielem rosyjskich władz doszło w maju b.r., kiedy to Rumunia nie zezwoliła na lot do Naddniestrza samolotu z wicepremierem Dmitrijem Rogozinem. Rosyjski polityk groził wtedy, że następnym razem poleci na pokładzie bombowca strategicznego Tu-160.

Gianni Infantino: Byłem naprawdę zaskoczony błędem Legii


Bartek Kubiak
 
30.08.2014 , aktualizacja: 30.08.2014 13:51
A A A Drukuj
Gianni Infantino

Gianni Infantino (Fot. Maxime Schmid AP)

- Legia była z naszej strony informowana o wysokości karencji piłkarza. Wszystkie inne kluby pilnują takich kwestii z wielką uwagą. Byłem naprawdę zaskoczony błędem Legii. I podkreślam, że był to błąd klubu, a nie UEFA - mówi Gianni Infantino w rozmowie z Romanem Kołtoniem dla polsatsport.pl.


Za występ Bartosza Bereszyńskiego w rewanżu z Celtikiem w 3. rundzie eliminacji Ligi MistrzówUEFA ukarała Legię walkowerem. Pierwsze spotkanie stołeczny zespół wygrał u siebie 4:1, a w rewanżu zwyciężył 2:0, ale okazało się, że w tym spotkaniu nie mógł wystąpić Bereszyński.

22-letni obrońca w ubiegłym sezonie otrzymał czerwoną kartkę w meczu Ligi Europejskiej z Apollonem Limassol, za którą powinien pauzować trzy spotkania. Teoretycznie kara kończyła mu się po pierwszym meczu z Celtikiem. Problem w tym, że nie został zgłoszony do drugiej rundy eliminacyjnej, w której Legia mierzyła się z St. Patrick's.

- Chciałbym z całą stanowczością stwierdzić, że z punktu widzenia UEFA nie mieliśmy innego wyjścia - mówi Infantino w rozmowie z polsatsport.pl. - Stara sentencja łacińska głosi: "Dura lex, sed lex". "Twarde prawo, ale prawo". I tak właśnie ten przepis był pomyślany. Nie możemy dopuścić do tego, aby zawodnicy ukarani dyscyplinarnie występowali w rozgrywkach - dodał.

Wiele osób uważa, że Legia została pokrzywdzona, ponieważ Bereszyński, wchodząc na ostatnie minuty spotkania w Edynburgu nie miał żadnego wpływu na końcowy rezultat. - W tym akurat przypadku nie można zostawiać pola dla interpretacji - uważa Infantino.

I dodaje: - Przepis jest jednoznaczny i mówi o walkowerze. Legia była z naszej strony informowana o wysokości karencji piłkarza. Wszystkie inne kluby pilnują takich kwestii z wielką uwagą. Byłem naprawdę zaskoczony błędem Legii. I podkreślam, że był to błąd klubu, a nie UEFA.

Sekretarz generalny dziwi się, że klub za całą sprawę z Bereszyńskim próbuje zrzucić odpowiedzialność na UEFA. - Dlaczego Legia nie przyzna się do błędu i nie zacznie nowej drogi - do finału Ligi Europejskiej w Warszawie? - pyta Infantino.

- Błędy się zdarzają - historia futbolu zna mnóstwo takich wypadków. Ktoś popełnia kosztowny błąd, aby za chwilę się odrodzić i przeżyć niesamowitą, ekscytującą historię. Taka może stać się udziałem Legii - przyznaje. 

piątek, 29 sierpnia 2014

Ukraińscy oficerowie wysadzili się w powietrze, zabijając 12 rosyjskich żołnierzy


2014-08-29 12:21 | Aktualizacja: 12:21
Spalone hełmy na stanowisku ukraińskiej armii

Spalone hełmy na stanowisku ukraińskiej armii (Fot. ROMAN PILIPEY / PAP/EPA)

Dwóch ukraińskich oficerów wysadziło się w powietrze, zabijając 12 rosyjskich żołnierzy, którzy chcieli wziąć ich do niewoli – pisze Polska Agencja Prasowa powołując się na Ministerstwo Obrony w Kijowie.


 

W wyniku eksplozji zginęli wojskowi z 331. pułku desantowego w rosyjskiej Kostromie - informuje PAPMinisterstw obrony nie informowało do tej pory (do zdarzenia doszło w poniedziałek), nie podaje też lokalizacji.

Ukraiński MON poinformował, że "oficerowie Kandesiuk i Szepeluk, nie chcąc się poddać, wysadzili się w powietrze wraz z przeważającymi siłami wroga".

"Świadkowie widzieli, jak rannych ukraińskich wojskowych (Kandesiuka i Szepeluka) otoczyło 12 żołnierzy rosyjskiego desantu i, grożąc im bronią, starało się wziąć ich do niewoli. Gdy wrogowie zbliżyli się do nich na odległość kilku metrów, ranni ukraińscy oficerowie wstali z podniesionymi rękoma z ziemi. Za chwilę rozległo się kilka wybuchów, przypominających dźwiękiem eksplozje granatów" – napisano w komunikacie.

Tajemnicze ruchy dużych pieniędzy. Bank: Błąd księgowy


Maciej Bednarek
 
28.08.2014 , aktualizacja: 27.08.2014 22:10
A A A Drukuj
Millenium Bank na skrzyżowaniu z Matejki

Millenium Bank na skrzyżowaniu z Matejki (Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta)

W nocy na rachunku pana Wojciecha pojawiały się znaczne kwoty, rano znikały. Bank Millennium: To błąd księgowy. Ekspert ds. bezpieczeństwa: Nie wierzę w takie wyjaśnienia.
Artykuł otwarty
Pan Wojciech od wielu lat jest klientem Banku Millennium. Ma tam rachunki w złotych i euro. Jego problemy zaczęły się w kwietniu 2014 r. - W nocy postanowiłem sprawdzić stan kont. Zauważyłem, że na moim rachunku w euro pojawiały się dość znaczne kwoty. Gdy sprawdzałem konto rano, pieniędzy już nie było - opowiada.

Sytuacja powtórzyła się kilka razy. Sprawa wydawała się dziwna, bo po tych operacjach w historii rachunku nie było żadnego śladu. Pan Wojciech próbował wyjaśnić sprawę na infolinii i w oddziale, ale usłyszał tam tylko, że to "niemożliwe" lub że jest to "błąd księgowy".

Po raz kolejny pieniądze, a dokładnie 19,5 tys. euro, pojawiły się na jego koncie w nocy z 28 na 29 kwietnia 2014 r. Pan Wojciech postanowił udowodnić bankowcom, że to nie jest żaden "błąd księgowy" ani złudzenie optyczne. Natychmiast przelał te 19,5 tys. euro na swoje konto złotowe w Banku Millennium. Pieniądze okazały się jak najbardziej prawdziwe. Po przewalutowaniu na rachunkach złotowych (osobistym i oszczędnościowym) znalazło się w sumie 79,5 tys. zł.

O co tu chodzi? Bank uparcie twierdził, że to błędne księgowanie. Wtedy pan Wojciech postanowił znowu przeprowadzić eksperyment - przelał do innego ponad 39 tys. zł z puli tych 19,5 tys. euro, które "wyprowadził" ze swojego konta w euro. - Chciałem zobaczyć, jak bank zareaguje - opowiada. Na reakcję nie musiał długo czekać. Bank zablokował pozostałe pieniądze (ok. 40 tys. zł) i zażądał zwrotu pozostałej kwoty. Zagroził, że w przeciwnym razie podejmie kroki prawne, by odzyskać pieniądze. Dlaczego bank zaczął się awanturować dopiero po wyprowadzeniu części pieniędzy do innego banku?

Adwokat na odsiecz

Widząc, że w pojedynkę nic nie wskóra, pan Wojciech wynajął adwokata, który w czerwcu wystosował kolejne pismo do Banku Millennium, w którym czytamy: „Z pisma banku (...) w żaden sposób nie wynika, skąd brały się na rachunku mojego klienta pojawiające się nocami środki (...). Ani też czyje to były pieniądze. Z pisma nie wynika bowiem, że były to pieniądze należące do banku. Enigmatyczne określenie » na skutek błędu księgowego «nie wyjaśnia zaistniałej sytuacji. Nie wyjaśnia też źródła pochodzenia środków".

Adwokat wytknął też bankowi, że bezprawnie pobrał pieniądze (40 tys. zł) z rachunku złotowego. "Jeżeli teoretycznie można by mówić o błędach księgowych (jeżeli w ogóle były to błędy księgowe, a nie przepływy finansowe z nieznanego mojemu klientowi źródła) - to mogły one mieć miejsce na rachunku w euro. Tam jedynie w razie stwierdzenia błędnego lub niezgodnego z dyspozycją zapisu księgowego mogliście Państwo jako bank dokonywać korekt. A jakim prawem zabraliście Państwo mojemu klientowi pieniądze z innego rachunku bankowego?" - pisze w reklamacji adwokat.

I pyta: "Czy nie zostały w żaden sposób naruszone przepisy ustawy o przeciwdziałaniu praniu brudnych pieniędzy oraz finansowaniu terroryzmu?". Zasugerował w ten sposób, że konto jego klienta mogło być wykorzystane do celów przestępczych.

Bank odpowiedział po miesiącu. Powtórzył to, co mówił wcześniej: "Kwota 19,5 tys. euro, która pojawiła się na rachunku, była wynikiem błędu księgowego i dlatego bank nie jest w stanie wskazać dodatkowych informacji dotyczących pochodzenia tych środków".

Oddam pieniądze, ale...

Sprawa utknęła w martwym punkcie, dlatego pan Wojciech skontaktował się z Ekipą Samcika. Na nasze pytania m.in. o to, skąd na kontach brały się pieniądze, a potem znikały, bank odpowiedział w tym samym tonie. "W wyniku błędu, który wystąpił w trakcie przetwarzania nocnego, na koncie naszego klienta pojawiły się środki, które należą do Banku Millennium i nie są one wynikiem jakiejkolwiek operacji mającej znamiona przestępstwa. Zdarzenie to miało charakter incydentalny" - informuje Anna Szczygieł z banku. Dodała, że klient wszedł w posiadanie środków należących do banku, dlatego też bank domaga się ich zwrotu.

Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, bank wmawiał panu Wojciechowi, że ten, podglądając swój rachunek, w wyniku błędu w systemie mógł widzieć swoje historyczne saldo sprzed kilku miesięcy. - To bzdura! Sprawdziłem historię rachunku w euro z ostatniego roku. Jedyne operacje to wpłata ok. 1,6 tys. euro i wypłata takiej samej kwoty.

Co teraz? - Oddam pieniądze, ale najpierw bank musi udowodnić, że należą one do niego. Nie chcę, żeby któregoś dnia zapukali do mnie urzędnicy skarbówki i pytali, skąd je wziąłem - mówi pan Wojciech. Żąda też od banku przeprosin i zwrotu kosztów pomocy prawnej.

Ekspert: Robota pracownika

Czy wyjaśnienia banku są przekonujące? - W żadnym razie - mówi nasz informator, pracownik innego banku odpowiedzialny za bezpieczeństwo i zwalczanie przestępczości. Jego zdaniem po operacjach takich jak na rachunku pana Wojciecha powinien zostać ślad. - Klient może nie widzieć historii operacji, jeśli są to np. operacje wynikające z błędów technicznych systemów, ale powinny być one widoczne w systemie głównym banku - wyjaśnia.

Jego zdaniem w grę wchodzą trzy hipotezy.

Pierwsza to rzeczywiście błąd systemu. - Nawet jeśli tak, to jest to bardzo poważny błąd - mówi nasz informator.

Hipoteza druga: Pracownik lub pracownicy banku "zbierają" środki zdeponowane przez wielu klientów i przelewają je na tzw. lokatę nocną. Pieniądze, zamiast leżeć nieoprocentowane w bankowej kasie, pracują na oprocentowanym rachunku. Rano środki znikają z konta, a zysk, czyli odsetki, wędruje do kieszeni nieuczciwych pracowników.

Możliwe jest też, że pieniądze trafiały na niewłaściwe konta (np. na rachunek pana Wojciecha), ale z powodu nieumyślnej pomyłki pracownika. - Osoba odpowiedzialna za lokaty nocne mogła po prostu pomylić numery rachunków, na które pieniądze powinny trafić - mówi ekspert.

Jeżeli jednak tak było, to dlaczego bank po prostu nie przyznał się do błędu, szybko ucinając wszelkie spekulacje?

Pranie pieniędzy?

Trzecią hipotezą - choć według naszego informatora mało prawdopodobną - jest pranie brudnych pieniędzy, a więc przepuszczanie ich przez konto niczego nieświadomego klienta. Zgodnie z przepisami o przeciwdziałaniu praniu brudnych pieniędzy wszystkie transakcje, a więc np. przelewy o wartości powyżej 15 tys. euro, muszą być rejestrowane. W przypadku pana Wojciecha mówimy o kwotach sięgających prawie 20 tys. euro. - Z punktu widzenia przestępców przepuszczanie wyższych kwot byłoby po prostu głupie, choć nie można tego wykluczyć - mówi nasz informator.

Jego podejrzenie wzbudza też pobranie przez bank z rachunku złotowego pana Wojciecha kwoty 40 tys. zł.

O sprawie adwokat pana Wojciecha poinformował Komisję Nadzoru Finansowego i Głównego Inspektora Informacji Finansowej (GIIF). Ten ostatni przyznał nam, że badał ten przypadek. - Generalny Inspektor podjął kroki w celu weryfikacji, czy wskazane transakcje mogą mieć związek z praniem brudnych pieniędzy. Opisane transakcje mogą być związane z błędami w systemie księgowań lub nieprawidłowościami w działaniu systemu informatycznego banku - poinformowała Wiesława Drożdż z biura prasowego Ministerstwa Finansów, w ramach którego działa GIIF. Ekipa Samcika będzie się przyglądać tej tajemniczej sprawie, spróbujemy też pomóc czytelnikowi w jej wyjaśnieniu.

Chcesz porozmawiać z autorem, poinformować go o czymś? Napisz: ekipasamcika@wyborcza.biz



Read more: http://wyborcza.biz/pieniadzeekstra/1,140086,16541818,Tajemnicze_ruchy_duzych_pieniedzy__Bank__Blad_ksiegowy.html#ixzz3BoCNqnwo

środa, 27 sierpnia 2014

Jan Urban: Szukam Polaków dla Osasuny!


Autor: Piotr Dobrowolski foto: Tomasz Radzik
Były trener Legii Warszawa Jan Urban (52 l.) w pierwszym oficjalnym meczu w roli szkoleniowca Osasuny Pampeluna poprowadził spadkowicza z Primera Division do zwycięstwa nad Barceloną B 2:0. - Dwa gole zdobył dla nas Nino. To taki nasz Marek Saganowski - opowiada nam opiekun drużyny z Nawarry.
ZDJĘĆ (4)
Jan Urban: Szukam Polaków dla Osasuny
Jan Urban
Agencja foto: Super Express

"Super Express": - W czym Nino przypomina snajpera Legii?

Jan Urban: - Tak jak Marek ma nosa do bramek. I podobnie jak Sagan jest najstarszy w drużynie. Chłopaki śmieją się, wołając na Nino "dziadek". Ale zawsze uważałem, że metryka nie biega po boisku. Nino, tak jak Saganowski, w poprzednim sezonie zmagał się z poważną kontuzją. Potem wygasł mu kontrakt i odszedł. W czasie przygotowań do sezonu zespół opuściło w sumie 15 piłkarzy. Na szczęście udało się namówić go, żeby do nas wrócił.

- Wygraliście z rezerwami Barcy, a w przedsezonowych sparingach pokonaliście m.in. Athletic Bilbao. Waszym celem jest powrót do Primera Division?

- Z powodu długów budżet Osasuny został poważnie okrojony. Na kontraktach zawodowych mamy tylko osiemnastu piłkarzy, a druga liga jest mocna i bardzo wyrównana. Barcelona w poprzednim sezonie zajęła trzecie miejsce i do końca liczyła się w walce o awans, mimo że nie mogła ubiegać się o promocję, bo w Hiszpanii dwie drużyny z tego samego klubu nie mogą grać w jednej lidze. Deportivo La Coruna od razu wróciło do Ekstraklasy, ale już Mallorca i Saragossa po spadku walczyły o utrzymanie w drugiej lidze. Na razie za wcześnie prorokować, ale na pewno nikt nie odbierze nam nadziei na awans.

- Myśli pan o posiłkach z Polski, z Legii?

- Podczas przygotowań każdego dnia drużynę opuszczali kolejni piłkarze. Teraz na przykład mam w kadrze tylko czterech obrońców. Pewnie, że przydałyby się chłopaki z Legii (śmiech). Jeszcze przed końcem okienka transferowego siądziemy z szefami klubu i zastanowimy się, kogo sprowadzić. Mam na oku kandydata z polskiej ligi, ale za nic nie powiem, o kogo chodzi.

- Betis Sevilla chce ściągnąć z Legii Tomasza Jodłowca. Druga liga hiszpańska to dla niego dobry kierunek?

- Betis robi bardzo porządne transfery. Mają pieniądze. Przed sezonem sprzedali 35 tysięcy karnetów. Tomek jest twardy, waleczny. Myślę, że pasowałby do nich.

- Jak pan odebrał decyzję UEFA o walkowerze dla Celticu Glasgow i wyrzuceniu mistrzów Polski z IV rundy eliminacji Ligi Mistrzów?

- Legia została skrzywdzona. Kara jest niewspółmiernie wysoka do przewinienia.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Cimoszewicz: Byłbym świetnym prezydentem



2012-10-25 10:46 | Aktualizacja: 10:47
Włodzimierz Cimoszewicz

Włodzimierz Cimoszewicz (Fot. JACEK HEROK / Newspix)

Włodzimierz Cimoszewicz bez fałszywej skromności mówi w rozmowie z "Vivą", że nadaje się na prezydenta. Ale zaznacza, że nie zamierza kandydować. Mówi też o przemocy, z jaką spotkały się jego dzieci i jaka doprowadziła do ich emigracji z kraju.


Włodzimierz Cimoszewicz zdecydował się opowiedzieć o tym, jak to się stało, że zamieszkał na wsi. Do wielkiej przeprowadzki doszło w 1985 roku, kiedy były premier był jeszcze wykładowcą na uniwersytecie. W Warszawie na uczelni miałem kłopot, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. W dodatku nasze dzieci były alergikami. Były uczulone na miasto, bez przerwy chorowały - tłumaczy.

Nie ukrywa, że życie na wsi był najlepszym okresem dla jego rodziny. On sam zaś odreagował lata spędzone w mieście, gdzie - jak mówi - "męczył się psychicznie". Odebrałem późną, ale bardzo ważną lekcję życiową. Taką, że nie wolno się bać jakichkolwiek zmian - przyznaje. 

Opowiada również o dzieciach, które wybrały życie na emigracji, gdzie - jak zapewnia - do wszystkiego dochodziły same. One same o tym zadecydowały i oboje zaczynali od niesamowitej harówy - podkreśla były premier. Jako przykład podaje córkę, która na uczelni w USA śpiewała w chórze gospel. Jako żyła jedyną białą osobą w gronie śpiewaków, szkoła zdecydowała się wesprzeć ją stypendium. Byłem wtedy premierem i przeciętny człowiek w Polsce pewnie myślał, że zarabiam jakieś potworne pieniądze. (...) Ale stać mnie było tylko na to, żeby miesięcznie posyłać jej 500 dolarów. Akurat, żeby mogła opłacić pokój - wspomina Cimoszewicz. 

Opowiada też o tym, co skłoniło córkę d wyjazdu za granicę - była to m.in. przemoc i groźby, jakie je spotykały. Moje dzieci były ofiarami agresji wielokrotnie, przy zdumiewającej, rozczarowującej bezradności państwa i służb państwowych - mówi były premier. Wylicza, że jego syn i córka kilkanaście razy padały ofiarą agresji fizycznej. Jakaś grupa młodych ludzi zaatakowała syna, okradli go, trochę poszturchali. Moja córka siedziała latem z koleżanką na warszawskim placu Konstytucji w kawiarnianym ogródku. Raptem jakiś mężczyzna złapał ją od tyłu za szyję ramieniem i zaczął ciągnąć - opowiada Cimoszewicz. Jak mówi, poza tym były listy z pogróżkami. Zapewnia, że nie wykorzystywał swych wpływów, by interweniować w tej sprawie.

Włodzimierz Cimoszewicz przyznaje również, że dzisiejszej polityce trzyma go coraz mniej, i że obecna kadencja senatora może być jego ostatnią w parlamencie i w ogóle w polityce. Chociaż, jak stwierdza, ma wiedzę i umiejętności, które pozwoliłyby mu być dobrym prezydentemUdało mi się zdobyć sporo wiedzy na temat prawa, spraw międzynarodowych i gospodarki. I to doświadczenie ma wymiar praktyczny. Takich ludzi jest w polskiej polityce bardzo mało - mówi bez fałszywej skromności. Ale zaraz dodaje, że jego kandydowanie w ogóle nie wchodzi w grę, ponieważ nie ma on zaplecza ani politycznego, ani finansowego.

ZUS ściga za niewłaściwe umowy


Artur Kiełbasiński Anna Popiołek
 
16.08.2014 , aktualizacja: 15.08.2014 20:08
A A A Drukuj
Zbigniew Derdziuk, prezes ZUS

Zbigniew Derdziuk, prezes ZUS (Fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta)

ZUS kontroluje firmy, szukając dodatkowego źródła składek. Lider jednej z biznesowych organizacji publicznie stwierdził, że "rząd jest gorszy niż mafia". Eksperci są zgodni: ZUS ma prawo tak działać, choć prawo w tym zakresie nie jest dobre.
Artykuł otwarty
Od kilku dni bohaterem internetowych forów jest Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Występując w obronie przedsiębiorców kontrolowanych przez ZUS, posłużył się emocjonalnym językiem. W liście do premiera Donalda Tuska napisał m.in.: "Z naszego punktu widzenia jesteście gorsi od mafii. Mafia żąda płatności od dziś. Wy od dziś i 5 lat wstecz. (...) Zawarłby Pan z kimś kontrakt z zapisem, że dowolne zobowiązanie może być w każdej chwili zmienione i należy zapłacić 5 lat wstecz? A taka jest wasza aktualna oferta".

Skąd emocje Kaźmierczaka? ZUS podważa umowy o dzieło podpisywane w przeszłości i domaga się zapłaty składek ubezpieczeniowych wraz z odsetkami. Czasami - za 5 lat wstecz. Skala kontroli jest bardzo duża - w 2013 r. było ich 78 tys. Jak szacują urzędnicy ZUS, w wyniku tych kontroli dokonano w 2013 r. ogółem "przypisu składek" na kwotę ponad 266 mln zł.

- W tej sprawie niepokojący jest fakt, że kontrole i wymierzanie składek to efekt wyłącznie zmiany interpretacji prawa, a nie zmienionych przepisów - podkreśla Łukasz Gibała, niezrzeszony poseł znany z projektów zmierzających do liberalizacji gospodarki.

Eksperci są jednak zgodni - ZUS może kontrolować firmy przez pryzmat przestrzegania zasad ozusowania umów.

- Jeśli umowa o dzieło była zawarta błędnie, a relacja firmy z osobą wykonującą daną czynność spełnia warunki umowy o pracę, to jest oczywiste, że trzeba stosować umowę o pracę. I ZUS ma prawo domagać się składek ubezpieczeniowych w takich przypadkach - podkreśla prof. Jakub Stelina z katedry prawa pracy Uniwersytetu Gdańskiego. - Z drugiej jednak strony trzeba mieć świadomość, że te przepisy są uciążliwe dla przedsiębiorców z przyczyn formalnych. Gdy ZUS kieruje sprawę do sądu w sprawie ustalenia istnienia stosunku pracy, przedsiębiorca musi po wielu latach wyszukiwać dowody, jakie były relacje z konkretną osobą, co ona robiła, w jakim zakresie. To stawia firmy w trudnej sytuacji. A jednocześnie grozi im, że będą obciążane składkami i odsetkami nawet do 5 lat wstecz - dodaje. Zdaniem Steliny warto jeszcze raz przeanalizować przepisy w tym zakresie.

Na tym jednak nie koniec. Nieodprowadzanie składek to także wykroczenie z ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych. Oprócz obowiązku zapłaty składek z odsetkami przedsiębiorcy grozi np. grzywna.

Prof. Stelina potwierdza, że jeśli pracodawca stosował błędną umowę, to od strony prawnej w obecnym systemie nie ma dużych możliwości, aby uniknął konsekwencji zatrudniania na podstawie nieprawidłowej umowy. - Może co najwyżej doszukiwać się błędów formalnych po stronie ZUS, ale merytorycznie sprawa jest jednoznaczna. Jeśli powinna być stosowana umowa o pracę, to powinny być odprowadzane składki - podkreśla.

- Próbowaliśmy kilka lat temu przeforsować w Sejmie ustawę o prawie do błędu - mówi poseł Gibała. - Gdyby przedsiębiorca miał wątpliwości, jak stosować przepisy, przedstawiałby swoją interpelację przepisów w ZUS albo skarbówce i dopóki nie zakwestionowano by jego interpretacji, mógłby tak działać. To dawało nieco pewności prawnej firmom. Niestety, ten projekt został odrzucony przez koalicję. W efekcie przedsiębiorcy ryzykują, że zmieni się interpretacja przepisów i mogą na tym ucierpieć - dodaje Gibała. 



Read more: http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,16483328,ZUS_sciga_za_niewlasciwe_umowy.html#ixzz3Af51F5xQ

sobota, 16 sierpnia 2014

Komandosi - najmodniejsi żołnierze w armii

W branży mody żołnierze jednostek specjalnych uchodziliby za trendsetterów. Jeżdżą na targi do Paryża, Las Vegas i Lipska. Na konstrukcji ubioru znają się lepiej niż niejeden projektant i wiedzą, jak rozpoznać dobrą wełnę merynosa. To się przydaje na wojnie.



Zaczęło się już podczas pierwszych misji w Iraku i Afganistanie, choć to były różne światy. W Iraku wojna z terroryzmem skupiała się na działaniach w terenie zurbanizowanym. Zadania wykonywano głównie z wykorzystaniem pojazdów. Podjeżdżano pod sam dom, wyważano drzwi, zabierano podejrzanego i odjeżdżano. Żołnierz ubrany na ciężko, w pełnym umundurowaniu, wchodził i miał czuć się pewnie. Nie musiał się specjalnie zastanawiać, ile waży to, co ma na sobie.

W Afganistanie zmienił się przeciwnik, teren operacji i charakter prowadzonych działań. Jednostki sił specjalnych pracują w małych grupach, w bardzo konkretnym celu. Czasem żeby go osiągnąć, trzeba przejść dziesięć kilometrów, zostać gdzieś w terenie na noc i wrócić. Afganistan to w większości teren górzysty, gdzie w dzień średnia temperatura przekracza 30 st. C, a w nocy potrafi spaść poniżej zera. Nowy mundur musiał to wszystko uwzględnić.

– Jest takie stare powiedzenie: „Jak nas widzą, tak nas piszą". To faktycznie funkcjonuje również w świadomości żołnierzy. Widząc innego żołnierza, na podstawie tego, jak jest wyposażony, jak ma skonfigurowany sprzęt, mogę ocenić jego poziom wiedzy o branży oraz stosunek do wykonywanej pracy – wyjaśnia operator Jednostki Wojskowej Komandosów w Lublińcu (ze względów bezpieczeństwa nie możemy ujawniać tożsamości naszych rozmówców). Polskie jednostki sił specjalnych przekonały się o tym podczas pierwszych wyjazdów do Iraku i Afganistanu. Wtedy operatorzy jechali na misję w tych samych mundurach co inne pododdziały Wojska Polskiego. Na miejscu się okazało, że mundur żołnierza z Lublińca odstaje od munduru np.: amerykańskich oddziałów sił specjalnych SEAL. Zaczęli więc ulepszać mundur na własną rękę. Przeszywali kieszenie na rękawach pod takim kątem, by móc z nich swobodnie korzystać.

W Afganistanie najważniejsze było odciążenie. Wiele sprzętu używanego w Iraku jest w Afganistanie nieprzydatne i nie było sensu go nosić. Ciężkie oprzyrządowania do wyważania drzwi i bram zamienili na lżejsze wyłomy i nożyce. Masywne kamizelki balistyczne zmienili na mniejsze i lżejsze. Drobne elementy uposażenia i magazynki przerzucili z nich na pasy. Opatrunki osobiste umieścili w kieszeniach spodni. Wszystko po to, by zwiększyć mobilność – by móc swobodnie poruszać się i walczyć w ciasnych afgańskich uliczkach, w pomieszczeniach i jeśli zajdzie taka potrzeba – móc pokonywać duże odległości pieszo.

– W pracy zależy nam na komforcie, żeby strój nie odciągał nas od naszych zadań. Jeśli coś mi przeszkadza, coś mnie uciska, to utrudnia mi to pracę i w konsekwencji prowadzić może do sytuacji, że coś przeoczę, a w tej robocie nie ma miejsca na złe decyzje. Muszę jak najlepiej wykonać zadanie – tłumaczy kolejny operator JWK (skrót od Jednostki Wojskowej Komandosów).

O tym, że sprzęt nie jest przystosowany do afgańskiej rzeczywistości wojennej, informowali przełożonych w meldunkach. Tak zaczęła się modernizacja.

Nowy mundur miał być wypadkową najlepszych rozwiązań wykorzystywanych we wspinaczce i w sportach górskich. Zaadoptowano wszystkie elementy odzieży związanej z ochroną cieplną i wentylacją: bieliznę termiczną, bluzy polarowe i goreteksowe, kurtki puchowe. Potem trzeba było dopasować je do charakteru pracy (ergonomia, kamuflaż) oraz indywidualnych potrzeb operatorów sił specjalnych. Tu była szansa na zrealizowanie nieszablonowych pomysłów, bo przecież to nie mogła być zwykła kurtka. Dzięki nowej konstrukcji miała precyzyjnie współistnieć z kamizelką balistyczną. Zmieniono kroje koszulek, tak by swobodniej oddychały w dzień, a w nocy zatrzymywały ciepło. Zaczęto produkować je z tkanin trudnopalnych. Spodnie rozbudowano o zintegrowane nakolanniki. Wcześniejsze – zakładane osobno, były niewygodne i potrafiły opóźnić czas reakcji. W stroju „specjalsów" nie ma przypadku. Wszystkie zmiany mają prowadzić do jeszcze większej funkcjonalności munduru podczas akcji. Przykład? Combat shirt – koszulobluza bojowa, którą ma dziś każdy żołnierz służący w Afganistanie. Zwykła bluza mundurowa z kieszeniami umieszczonymi na klatce piersiowej uwierała żołnierza pod kamizelką, a i tak z kieszeni nie mógł korzystać. Odciął więc rękawy z bluzy mundurowej i doszył do cywilnej bluzy dzianinowej. Dzisiaj combat shirt w części tułowia jest wykonana z materiałów trudnopalnych, a kamuflaż znajduje się tylko na rękawach. Bo żołnierz, jakby nie patrzeć, musi być umundurowany.

Nowe trendy w branży wyznacza amerykańska firma Crye Precision. To Aston Martin wśród marek produkujących odzież militarną. Wykorzystuje najnowsze technologie, ma patenty na tkaniny i ich wykończenie. Projekty powstają w ścisłej współpracy ze „specjalsami", którym skończyły się kontrakty w Afganistanie. To odzież z najwyższej półki. Kurtka Crye Precision potrafi kosztować kilka tysięcy złotych. Wysokie ceny spowodowały, że firmy zaopatrujące wojsko, również te w Polsce, kopiują ich projekty i rozwiązania technologiczne, oferując bez licencji podobny produkt, podobnej jakości, ale w o wiele atrakcyjniejszej cenie.

Crye Precision zadbało także o najlepszy kamuflaż. Ich wzór MultiCam został niedawno uznany oficjalnym uniwersalnym kamuflażem wojsk amerykańskich. Sprawdza się w każdych warunkach, w szerokim zakresie odległości, natężenia oświetlenia i rodzaju terenu. Ponieważ mocą prawa własności kamuflaż wyprodukowany dla armii po 15 latach przechodzi na jej własność, Crye Precision postanowiło się zabezpieczyć. Firma postarała się, by wzór MultiCam został uznany za dzieło sztuki. Możemy je teraz oglądać w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku.

– Talibowie doskonale się orientują, jakie jednostki operują w danym regionie Afganistanu, poznają nas po brodach, po niestandardowej taktyce. To często ich odstrasza. Wolą zaatakować tzw. soft target. I o to chodzi, żeby nie wyglądać soft, trzeba wyglądać ostro – wyjaśnia operator polskich sił specjalnych. Niestandardowa taktyka uwzględnia niestandardowy wygląd. W tej sferze jednostkom special forces wolno więcej niż pozostałym, choć „moda" pola walki to zawsze wypadkowa trzech najważniejszych z punktu widzenia wojska czynników: ergonomii, zdolności do maskowania i kosztów. (Można powiedzieć, że wszystko, co później przenika z wojskowego munduru do szeroko rozumianej mody męskiej, tym samym kształtując trend, jest niejako wypadkową tych samych trzech czynników). W wojsku konwencjonalnym nie można pozwolić na dużą swobodę, bo wtedy traci się porządek, a to niekorzystnie wpływa na morale i dyscyplinę. Co prawda w tym roku Pentagon złagodził zasady dotyczące tego, jak ma wyglądać żołnierz armii amerykańskiej. Ma służyć w mundurze, ale nie musi już rezygnować z symboli religijnych wyznawanej wiary (brody, jarmułek, turbanów itp.). Broda to jeden ze znaków rozpoznawczych operatora sił specjalnych. Podyktowana jest względami kulturowymi. W kulturze Pasztunów brodaty mężczyzna cieszy się estymą i poważaniem. Mając kontakt z miejscową ludnością, broda pozwala „specjalsom" zdobyć ich zaufanie.

Operatorzy nie noszą naszywek ze stopniami wojskowymi. W przypadku butów, czapek, okularów i rękawiczek mogą czerpać z mody cywilnej – pod warunkiem że można je łatwo dostosować do warunków, w jakich działa żołnierz, oraz jeśli wkomponowują się w kamuflaż. Bardzo ważne są buty. Komandosi wybierają najczęściej dobre obuwie trekkingowe, które stabilnie i mocno trzyma kostkę, i sprawdza się w każdych warunkach.

Taktyka zależy od rodzaju wykonywanej akcji. Niektóre operacje są przeprowadzane w strojach cywilnych. Elementy tradycyjnego afgańskiego stroju mają pozwolić im wtopić się w otoczenie. Jeżeli jadą na rozpoznanie samochodem, to tak, żeby nie zostali rozpoznani. Ciężki sprzęt zostaje w bazie.

Przed każdą misją żołnierze otrzymują 2500 zł na dokupienie dodatkowego wyposażenia – w pełni dopasowanego do ich indywidualnych potrzeb.

– Jeśli chcemy podwyższyć komfort pracy, to mamy taką możliwość. Inwestujemy np. w dobrą bieliznę termoaktywną. Używamy takiej z wełny merynosa. Jest dobrą warstwą izolacyjną, daje bardzo dużo ciepła, jest przyjemna i fajnie skrojona – tłumaczy operator JWK.

Praca to ich pasja. Jest obecna w ich życiu także w czasie wolnym. Interesują się tym, co robią inne jednostki specjalne, śledzą nowe trendy w taktyce, umundurowaniu, zbrojeniu, sprzęcie. Do tego służy specjalistyczna prasa, internet i targi.

– Ostatnio wróciłem z targów Shot Show w Las Vegas. Zjeżdża się tam śmietanka jednostek z całego świata. W JWK zajmuję się pozyskiwaniem nowych trendów, technologii, materiałów. Na targach mogę wszystko sprawdzić osobiście. Jeśli to jest broń, to idę z nią na strzelnicę, jeśli odzież, to mogę sprawdzić kurtkę, rękawiczki i czapkę. W ten sposób porównuję asortyment producentów, wyrabiam sobie zdanie. Wracam do Polski z folderami i staram się naświetlić sprawę chłopakom z jednostki. I później jeśli są jakieś zakupy, robimy listę naszych pobożnych życzeń, tego, co byśmy chcieli, co by nam się najbardziej przydało na kolejnej misji. Staramy się, by kupili nam to mundurowcy, jeśli nie, to próbujemy pozyskać to sami – tłumaczy operator JWK. W opisie przedmiotu zamówienia nie ma podanej konkretnej firmy. Za to jest pełna specyfikacja produktu. Powstaje ona na podstawie doświadczenia, wiedzy i kreatywności operatorów jednostki, którzy właśnie wrócili z Afganistanu. Jeżeli jest to plecak, to w zamówieniu są podane szczegóły dotyczące kieszeni, standardu zamków, szelek, rodzaju rzepów, ścieralności materiału, z jakiego ma być wykonany oraz jakim ma być wykończony. Procedura wygląda tak samo w przypadku każdego innego elementu ubioru. Producenci, jeśli chcą sprzedać swój produkt, to muszą go dostosować do wymogów jednostki.

– Patrząc dzisiaj na wyposażenie indywidualne operatora naszej jednostki, to jest na takim samym poziomie, a czasem nawet lepszym od wyposażenia Zielonych Beretów czy oddziałów SEAL. Uczymy się od siebie nawzajem. Tu nie wszyscy mają wyglądać tak samo, bo nie o to chodzi. Zasada jest taka, że każdy wybiera to, w czym się czuje najlepiej. Ideałem by było, gdyby wszystko było z górnej półki. Chodzi przede wszystkim o nasz komfort podczas wykonywanego zadania. Za specjalizacją, za dobrą jakością, idzie cena – tłumaczy operator sił specjalnych z Lublińca.

W armii amerykańskiej zauważono, że to, jak żołnierz wygląda, jak się prezentuje i jaki ma sprzęt, pozytywnie wpływa na sposób, w jaki taki żołnierz walczy. I nawet jeśli dobre trekkingowe buty mają podnieść jego efektywność zaledwie o 2 proc., to znaczy, że moda ma w wojsku znaczenie.




piątek, 15 sierpnia 2014

Wojsko Polskie jest 18. potęgą na świecie


Według rankingu sił zbrojnych opublikowanych na portalu Globalfirepower.com polskie wojsko zajmuje 18. pozycję na świecie.
Aby ułożyć w kolejności siły wojsk użyto wskaźnika Power Index dla każdego z narodów, na który składa się ponad 50 czynników. Jak piszą autorzy, tak złożona struktura wskaźnika pozwala na porównywanie mniejszych armii, ale wyposażonych w nowoczesne technologie z armiami większymi dysponującymi jednak przestarzałym sprzętem. 

Twórcy rankingu zaznaczyli, że nie brali pod uwagę zdolności nuklearnych każdego z narodu, brali jednak czynniki geograficzne, zależność od własnych/importowanych surowców energetycznych. Nie odejmowano punktów państwom, które nie mają dostępu do morza, ale karano potęgi morskie za ograniczone zdolności działania marynarki wojennej. Nie badano także poziomu przywództwa militarno-politycznego w każdym z krajów. 

Poniżej przedstawiona zostanie pierwsza dwudziestka piątka krajów spośród 106 przeanalizowanych. 

1.    Stany Zjednoczone Ameryki 
2.    Rosja 
3.    Chiny 
4.    Indie 
5.    Zjednoczone Królestwo 
6.    Francja 
7.    Niemcy 
8.    Turcja 
9.    Korea Południowa 
10.    Japonia 
11.    Izrael 
12.    Włochy 
13.    Egipt 
14.    Brazylia 
15.    Pakistan 
16.    Kanada 
17.    Tajwan 
18.    Polska 
19.    Indonezja 
20.    Australia 
21.    Ukraina 
22.    Iran 
23.    Wietnam 
24.    Tajlandia 
25.    Arabia Saudyjska 

Inni sąsiedzi Polski zajęli odpowiednio: Czechy 30. miejsce, Białoruś 52., Słowacja 71., Litwa 103. Korea Północna, która w ostatnim roku kilkukrotnie stawiała w gotowości bojowej wiele armii świata zajęła 35. Miejsce, m.in. za Belgią, Szwecją czy Szwajcarią. 

Globalfirepower,.com ml 

Pierwszy dzień papieża w Korei


DODANE 2014-08-14 14:39

KAI |

Ceremonia powitania w ogrodach siedziby prezydenta Korei, wizyta kurtuazyjna u pani prezydent Park Geun-hye, spotkanie z władzami kraju oraz z koreańskimi biskupami złożyły się na pierwszy dzień wizyty papieża Franciszka w Korei Południowej.

Pierwszy dzień papieża w Korei DANIEL DAL ZENNARO /PAP/EPAPapież z panią prezydent Korei Płd. Park keun-hye

Ojciec Święty w swoim pierwszym przemówieniu na ziemi koreańskiej mówił, że pokoju nie można osiągnąć "poprzez wzajemne oskarżenia, niepotrzebne krytyki i demonstracje siły". Zachęcił też do globalizacji solidarności, której celem jest integralny rozwój każdego człowieka.

Głównym celem wizyty Ojca Świętego, która potrwa do 18 sierpnia jest jego udział w VI Azjatyckim Dniu Młodzieży oraz beatyfikacja 124 męczenników koreańskich. Hasłem podróży są słowa zaczerpnięte z Księgi Izajasza (60,1): "Powstań, świeć!". Jest to trzecia podróż zagraniczna papieża Franciszka i pierwsza na kontynent azjatycki.

Po 11,5 godzinach lotu i pokonaniu 8970 km samolot włoskich linii lotniczych „Alitalia" - „Michelangelo Buonarroti" - z Ojcem Świętym na pokładzie wylądował 14 sierpnia o godz. 10.15 czasu lokalnego (3.15 czasu polskiego) na terenie bazy lotnictwa wojskowego w Seulu. Ojca Świętego przywitała osobiście pani prezydent Park Geun-hye, a także przedstawiciele władz oraz Kościoła. Były także dzieci. Rozległ się salut artyleryjski.

Po krótkiej ceremonii samochód z papieżem wyruszył z lotniska do nuncjatury apostolskiej, która jest jego stałą rezydencją przez cały czas wizyty.

W koreańskiej pielgrzymce papieżowi towarzyszą m.in. sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, kard. Pietro Parolin oraz przewodniczący Papieskiej Rady ds. Świeckich, kard. Stanisław Ryłko.

Życzenia dla przywódców

Franciszek w drodze do Korei przelatywał nad 10 krajami: Włochami, Chorwacją, Słowenię, Austrią, Słowacją, Polską, Białorusią, Rosją, Mongolią, China i na końcu Koreą Południową. Zgodnie z przyjętymi zwyczajami i praktyką dyplomatyczną papież, wchodząc w przestrzeń powietrzną danego kraju, przesłał na ręce miejscowego przywódcy życzenia i pozdrowienia dla tego państwa i narodu.

Przelatując nad między innymi nad Polską Franciszek wysłał telegram na ręce prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. „Wlatując w polską przestrzeń powietrzną pragnę przesłać serdeczne pozdrowienia do Pana Prezydenta oraz Pańskich rodaków. Dla was wszystkich przyzywam Bożego błogosławieństwa i modlę się, aby wszechmogący Bóg pobłogosławił wasz naród pokojem i dobrobytem" – napisał Franciszek w telegramie do prezydenta Komorowskiego.

Po raz pierwszy samolot z papieżem przelatywał nad Chinami. W telegramie do prezydenta ChRL, Xi Jinpinga Ojciec Święty przekazał najlepsze życzenia zapewniając o swej modlitwie w intencji pokoju i dobrobytu obywateli tego kraju.

Komunistyczny reżim też „powitał" papieża

Komunistyczny reżim Korei Północnej na swój sposób „uczcił" przybycie Ojca Świętego do Seulu. Jak poinformował rzecznik południowokoreańskiego ministerstwa obrony władze w Pjongjangu wystrzeliły trzy rakiety krótkiego zasięgu na Morzu Japońskim. Odpalono je w okolicach Wonsan, na północno-wschodnim wybrzeżu KRLD. Pokonawszy dystans 220 km wpadły one w morze. 18 sierpnia papież Franciszek będzie przewodniczył w katedrze w Seulu Mszy św. w intencji pokoju i pojednania. Władze w Pjongjangu nie zezwoliły, by wzięli w niej udział przedstawiciele katolików z północy kraju.


Pierwszy dzień papieża w Korei DANIEL DAL ZENNARO /PAP/EPAPapież z panią prezydent Korei Płd. Park keun-hye

Pragnę, by moja wizyta służyła budowaniu pokoju

W swoim pierwszym wygłoszonym po angielsku przemówieniu na ziemi koreańskiej Franciszek mówił o konieczności budowania pokoju i bardziej sprawiedliwych relacji społecznych Podczas spotkania z przedstawicielami władz i korpusem dyplomatycznym w pałacu prezydenckim "Blue House" papież podkreślił konieczność przekazania młodym daru pokoju i zachęcił do globalizacji solidarności, której celem jest integralny rozwój każdego człowieka.

Zwracając się do przedstawicieli życia publicznego Korei Franciszek zachęcił do wytrwałości w dążeniu do osiągnięcia tych celów, które służą dobru nie tylko narodu koreańskiego, ale całego regionu i całego świata. Podziękował osobom, które przyczyniły się do organizacji jego pierwszej pielgrzymki na kontynent azjatycki. Przypomniał, że jest ona związana z szóstym dniem młodzieży tego kontynentu oraz beatyfikacją męczenników Pawła Yun Ji-Chunga i jego 123 towarzyszy. Papież zachęcił do zastanowienia się nad przekazem wartości przyszłym pokoleniom oraz na tym, jaki świat i społeczeństwo są przygotowywane, aby je im przekazać.

W tym kontekście wskazał zwłaszcza na dar pokoju. Nawiązując do sytuacji podzielonej od ponad 60 lat Korei Ojciec Święty wyraził uznanie dla wysiłków na rzecz pojednania i stabilności na Półwyspie Koreańskim i zachęcił do ciągłego podejmowania tych wysiłków. "Są one bowiem jedyną pewną drogą do osiągnięcia trwałego pokoju. Dążenie Korei do pokoju jest sprawą bliską naszym sercom, ponieważ ma wpływ na stabilność całego regionu i całego udręczonego wojną świata" - powiedział Franciszek.

Papież wskazał, że budowanie pokoju jest również wyzwaniem dla każdego, a zwłaszcza dyplomatów, bowiem "pokój można osiągnąć raczej poprzez dialog oraz baczne i dyskretne wsłuchiwanie się, niż poprzez wzajemne oskarżenia, niepotrzebne krytyki i demonstracje siły". Dodał, że nie wymaga, byśmy zapominali o minionych niesprawiedliwościach, ale byśmy przezwyciężali je przebaczeniem, tolerancją i współpracą. "Pragnę, abyśmy wszyscy poświęcili te dni budowaniu pokoju, modlitwie o pokój, wzmacniając nasze zaangażowanie na rzecz jego realizacji" - stwierdził Ojciec Święty.

Franciszek odnosząc się do koreańskiej sytuacji społecznej, naznaczonej podziałami politycznymi, nierównościami ekonomicznymi i troską o odpowiedzialne zarządzanie środowiskiem podkreślił konieczność, by słyszalny był głos każdego członka społeczeństwa oraz by krzewić ducha otwartej komunikacji, dialogu i współpracy. Podkreślił znaczenie szczególnej troski o ubogich, słabych i osoby pozbawione możliwości wypowiadania się. W tym kontekście wskazał, że trzeba zaspakajać nie tylko ich bezpośrednie potrzeby, ale także pomagać im w ich rozwoju ludzkim i kulturowym.

"Ufam, że koreańska demokracja nadal będzie się umacniała i że ten naród będzie umiał być liderem także w tak bardzo dziś niezbędnej globalizacji solidarności, tej solidarności, której celem jest integralny rozwój każdego członka rodziny ludzkiej" - zaznaczył papież.

Na zakończenie zapewnił, że koreański Kościół pragnie w pełni uczestniczyć w życiu narodu, przyczyniając się do wychowania młodych, rozwoju ducha solidarności z ubogimi i pokrzywdzonymi oraz wnoszenia wartości chrześcijańskich w wielkie kwestie społeczne i polityczne.

Spotkanie z biskupami

Na zakończenie pierwszego dnia wizyty Franciszek spotkał się z członkami Konferencji Biskupów Katolickich Korei. W przemówieniu Franciszek wezwał koreańskich hierarchów do czerpania duchowych sił z bogatego dziedzictwa przeszłości oraz troski o świętość, miłość braterską i gorliwość misyjną. Papież spotkał się z nimi w siedzibie episkopatu.

Nawiązując do beatyfikacji Pawła Yun Ji-Chunga i jego towarzyszy Ojciec Święty podkreślił, że koreański Kościół spadkobiercą heroicznego świadectwa wiary męczenników, budowanego na bezpośrednim spotkaniu ze Słowem Bożym. Zaznaczył, że Kościół w Korei jest szanowany ze względu na jego rolę w życiu duchowym i kulturalnym narodu i jego silny impuls misyjny. "Z kraju misyjnego Korea stała się krajem misjonarzy, a Kościół powszechny nieustannie jest ubogacany przez wielu kapłanów i zakonników, których wysłaliście w świat" - stwierdził Franciszek.

Jednocześnie papież dodał, że bycie stróżami pamięci oznacza również czerpanie z sił duchowych ze skarbów przeszłości, aby dalekowzrocznie i stanowczo konfrontować nadzieje, obietnice i wyzwania przyszłości. Zaznaczył ta pamięć o męczennikach i minionych pokoleniach chrześcijan powinna być realistyczna, a nie wyidealizowana lub "triumfalistyczna". "Spoglądanie na przeszłość bez słuchania Bożego wezwania do nawrócenia w chwili obecnej nie pomoże nam pójść naprzód. Przeciwnie spowolni lub wręcz zatrzyma nasz postęp duchowy" - przestrzegł Ojciec Święty.

Franciszek wskazał, że biskupi są też powołani bycia stróżami nadziei, jaką daje Ewangelia łaski i miłosierdzia Bożego w Jezusie Chrystusie. "Strzeżecie tej nadziei podtrzymując płomień świętości, miłości braterskiej i gorliwości misyjnej w komunii kościelnej" - wezwał, prosząc jednocześnie pasterzy, by zawsze byli blisko swoich kapłanów. Ojciec Święty podkreślił także, iż wezwany jest do misyjności i podkreślił konieczność okazania szczególnej troski o dzieci i osoby starsze, o edukację ludzi młodych. Zaznaczył, że bycie stróżami nadziei oznacza również troskę o ubogich, zwłaszcza uchodźców i migrantów oraz osoby żyjące na marginesie społeczeństwa. Wskazał, że troska ta powinna przejawiać się nie tylko poprzez konkretne, tak potrzebne inicjatywy miłosierdzia, ale także w nieustannym dziele promocji społecznej, zawodowej i edukacyjnej. "Solidarność z ubogimi należy postrzegać jako istotny element życia chrześcijańskiego. Poprzez przepowiadanie i katechezę opierające się na bogatym dziedzictwie nauki społecznej Kościoła, musi ona przenikać serca i umysły wiernych i odzwierciedlać się w każdym aspekcie życia kościelnego... Jestem przekonany, że jeśli oblicze Kościoła jest przede wszystkim obliczem miłości, to coraz więcej ludzi młodych zostanie pociągniętych do serca Jezusa, nieustannie rozpalonego Bożą miłością w komunii Jego Mistycznego Ciała" - powiedział Franciszek.

Ojciec Święty przestrzegł też przed pokusą wprowadzania do działań duszpasterskich stylu życia i mentalności, "kierujących się bardziej światowymi kryteriami sukcesu, a nawet władzy, niż kryteriami określonymi przez Jezusa w Ewangelii". "Bądźmy wolni od tej duchowej i duszpasterskiej światowości, która gasi Ducha, zastępuje nawrócenie samozadowoleniem i stopniowo prowadzi do roztrwonienia wszelkiego zapału misyjnego!" - stwierdził papież.

- Jesteśmy narodem potrzebującym pocieszenia i umocnienia Waszej Świątobliwości - powiedział witając papieża w imieniu episkopatu jego przewodniczący, bp Peter Kang U-il. Ordynariusz diecezji Cheju wyraził wdzięczność papieżowi Franciszkowi za przybycie oraz przedstawił sytuację koreańskiego Kościoła.

Przypomniał, że obecna pielgrzymka jest trzecią wizytą papieża w Korei, gdyż św. Jan Paweł II był w tym kraju dwukrotnie - w 1984 i w 1989 roku. Zauważył, że Franciszek kieruje się szczególną miłością do cierpiących, do których należą również jego rodacy.


Przewodniczący koreańskiego episkopatu przypomniał, że jego ojczyzna jest od 66 lat podzielona politycznie, a krwawa trzyletnia wojna na początku lat pięćdziesiątych między północą a południem spowodowała pół miliona zabitych i trzy miliony sześćset tysięcy rannych. Dodał, że do tej pory dwa państwa koreańskie są wciąż w stanie zawieszenia broni. Tak więc obie strony są zawsze gotowe do wojny. Umacniana jest linia demarkacyjna, z wykorzystaniem coraz bardziej wyrafinowanych broni. Podkreślił, że ponad dziesięć milionów ludzi jest oddzielonych od swoich rodzin. Przez 66 lat koreańscy pomimo, że są tym samym narodem i używają tego samego języka, żyją w różnych systemach politycznych, ideologicznych, różnych sytuacjach społecznych i ekonomicznych. Istnieje również narastające zróżnicowanie kulturowe. W związku z tym przewodniczący episkopatu wyraził wątpliwość, czy nawet, gdyby doszło do zjednoczenia obydwu części kraju mieszkańcy południa gotowi byliby przyjąć swych rodaków z północy.

Bp Kang U-il dodał, że półwysep Koreański jest miejscem, w którym zderzają się interesy najpotężniejszych państw Azji Północno-Wschodniej. Zauważył, że w ostatnim okresie w każdym z krajów tego regionu wzrastają wydatki na zbrojenia. Tymczasem potrzebuje on współpracy, współistnienia i wspólnego dobrobytu.

Mówiąc o sytuacji koreańskiego społeczeństwa przewodniczący episkopatu wskazał, że dokonało ono szybkiej industrializacji, demokratyzacji i ewangelizacji. Ale ta szybka transformacja doprowadziła również do wielu poważnych skutków ubocznych i nieuleczalnych ran. Neoliberalny system gospodarczy spowodował narastanie polaryzacji, choć wzrosła zamożność obywateli. Wiele osób cierpi. Dochodzi nawet do samobójstw z powodu lęku o pracę i braku bezpieczeństwa socjalnego. Mówiąc o dynamicznym rozwoju Kościoła w swej ojczyźnie bp Kang U-il wyraził wątpliwość, czy budowana jest wspólnota prawdziwie ewangeliczna.

W tej perspektywie Kościół w Korei potrzebuje papieskiego pocieszenia i umocnienia, by budować jedność i zgodę wśród obywateli, wśród tego samego narodu. Także mieszkańcy północno-wschodniej Azji zdecydowanie pragną pokoju między narodami.

Witając Ojca Świętego w Korei przewodniczący episkopatu zwrócił się z prośbą o szczególne błogosławieństwo dla tej ziemi, także by narody Azji mogły realizować prawdziwą nadzieję.

Podczas spotkania Franciszek podarował biskupom Korei mozaikę przedstawiającą Chrystusa. Jest to kopia wizerunku Zbawiciela, znajdującego się przy grobie św. Piotra w podziemiach bazyliki watykańskiej, w tzw. niszy paliuszy, gdzie kładzione są znaki władzy metropolitów, wręczane im przez papieża w uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Oryginalna mozaika, pochodząca z IX w., z późniejszymi uzupełnieniami, była elementem dekoracyjnym pierwotnej bazyliki, wzniesionej w tym miejscu za czasów cesarza Konstantyna (w IV w.). Przedstawia ona Chrystusa błogosławiącego i nauczającego, który trzyma księgę Ewangelii otwartą na słowach: „EGO SUM VIA VERITAS ET VITA - QUI CREDIT IN ME VIVET" (Ja jestem drogą, prawdą i życiem, kto wierzy we Mnie, żyje). Kopia starożytnej mozaiki o wymiarach 60 na 40 cm została wykonana na początku br. w watykańskim studiu mozaik.

Z siedziby konferencji episkopatu papież odjechał na kolację i nocleg do nuncjatury.

Podczas wizyty w Korei Franciszek nie zapomina o wpisach na swoim Twitterze. „Niech Bóg błogosławi Korei, a szczególnie jej starszym i młodym mieszkańcom" - napisał papież. Jego drugi tweet zbiegł się w czasie z jego pierwszym wystąpieniem publicznym w Korei i po polsku ma następującą treść: "Św. Janie Pawle II, módl się za nami i za naszymi młodymi". Trzeci zaś brzmiał: "Maryjo, Matko Pokoju, pomóż nam wykorzenić nienawiść i żyć w harmonii".

Jutro Ojciec Święty uda się śmigłowcem do Daejeon. O godz. 10.30 (3.30 czasu polskiego) papież będzie przewodniczył Mszy św. na tamtejszym stadionie World Cup Stadium a na zakończenie Eucharystii przewodniczyć będzie modlitwie "Anioł Pański". O godz. 13.30 (6.30 czasu polskiego) Franciszek zje obiad z młodymi w Wyższym Seminarium Duchownym. Po krótkim wypoczynku uda się śmigłowcem do sanktuarium maryjnego w Solmoe, gdzie spotka się tam z młodymi katolikami Azji.