poniedziałek, 28 stycznia 2008

Dożywocie - jest wyrok ws. Jakuba T.

Violetta Szostak, Exeter
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 4 minuty temu

Zobacz powiększenie
Jakub T. w sądzie w Poznaniu
Fot. Tomasz Kaminski / AG

- Choć jest młody i nie dokonał przedtem żadnych przestępstw, to czyn, którego się dopuścił wskazuje, że jest niebezpieczny i kara dożywocia jest w tym przypadku słuszna - mówił sędzia po ogłoszeniu wyroku.

Zobacz powiekszenie
Fot. .
Przy tej ulicy w Exeter mieszkał Jakub podczas pobytu latem 2006
SERWISY
Jakub Tomczak karę będzie odbywał w Polsce. Po 9 latach będzie mógł się jednak ubiegać o przedterminowe zwolnienie. Na poczet kary będzie mu zaliczony rok, który już spędził w brytyjskim więzieniu. Winnym najpierw uznali go ławnicy. Swój werdykt ogłosili ok. 16.30: Jakub Tomczak jest winien zarzucanych czynów. To on zgwałcił i celowo pobił 48-letnią Jane H. - tak uznało 11 z 12 ławników. Ich narada ławników trwała ponad dwie godziny. Ok. godz. 16 naszego czasu ławnicy zwrócili się do sędziego o dodatkowe wskazówki. Sędzia udzielił im ich na piśmie i poinformował, że daje jeszcze dwie godziny na podjęcie werdyktu: winien czy niewinny. Jednak jakiś kwadrans po tym, ławnicy podjęli decyzję.

- Teraz liczy się wasza opinia. Odłóżcie na bok emocje, uprzedzenia i sympatie - powiedział do nich sędzia po trwającym półtora godziny podsumowaniu procesu. Sędzia przypomniał stanowiska oskarżyciela i obrony, a także dowody zgromadzone w sprawie: nagrania z kamer monitorujących miasto i wynik badania DNA Jakuba i zgwałconej kobiety (dwa różne wyniki badań DNA - czytaj).

Można było jednak odnieść wrażenie, że więcej czasu poświęcił słowom oskarżyciela przekonanego o winie Polaka.



25-letni student z Poznania czeka na wyrok w brytyjskim areszcie, w celi więzienia Long Lartin. Od dwóch tygodni w sądzie w Exeter toczy się jego proces. Jest oskarżony o to, że w nocy 23 lipca 2006 r. brutalnie zgwałcił w Exeter Angielkę, 48-letnią Jane H. - Nie zrobiłem tego - powiedział na sądowej sali. Kobieta doznała ciężkiego urazu głowy, nie jest pewne, czy ktoś uderzył ją tak mocno, czy potknęła się i upadła na krawężnik. Sama nie pamięta, co się stało.



Wyrok wydała ława przysięgłych, dwunastu zwykłych mieszkańców Exeter i okolic, którzy przez dwa tygodnie słuchali oskarżyciela Williama Harta, obrońcy Andrew Langdona i świadków.

Czy możliwa jest apelacja? Tylko w przypadku, gdyby udało się dowieść, że podczas procesu doszło do błędów proceduralnych. - Apelacje w Wielkiej Brytanii są jednak rzadkością, trudno je przeprowadzić - mówi Paplaczyk.

Prezydencki cyrk w czasach żałoby

Agnieszka Kublik, Paweł Wroński
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 2008-01-27 20:46

Rząd nie poinformował prezydenta o wypadku CAS-y w Mirosławcu - twierdzą urzędnicy prezydenta. Co innego mówią telefoniczne billingi.

Zobacz powiekszenie
Fot. Dariusz GORAJSKI / AG
Prezydent w czwartek na miejscu katastrofy w Mirosławcu. Obok jego minister Michał Kamiński, który oskarżył potem rząd, że nie informował prezydenta o tragedii
- Nie jest intencją prezydenta robienie afery z faktu, że nie został poinformowany o wypadku samolotu CASA - powtarzał wczoraj wielokrotnie prezydencki minister Michał Kamiński.

Wygląda jednak na to, że to on aferę rozpętał. Bo to on pożalił się sobotniemu „Dziennikowi”, że szef sztabu generalnego WP nie poinformował prezydenta o katastrofie, i że prezydent dowiedział się o tym dwie godziny po wydarzeniu w Chorwacji. I że nie mógł natychmiast wrócić, bo premier zagrał „nie fair” i odwołał rządowy samolot do kraju. • Dopiero po Kamińskim głos zabrał drugi z prezydenckich ministrów Robert Draba - w radiowej „Trójce” mówił w sobotę: - To niebywałe, żeby godzinę po zdarzeniu prezydent nie miał tej wiedzy. • W niedzielę w Radiu ZET Kamiński próbuje kolegę tłumaczyć. Mówi, że Draba jedynie odpowiada na pytania dziennikarza. Ale to nieprawda - nie było pytania, Draba sam nawiązał do tematu katastrofy.

Wczoraj MON w odpowiedzi na zarzuty prezydenckich ministrów opublikował środowe billingi z kontaktów z prezydenckim Biurem Bezpieczeństwa Narodowego, które odpowiada za kontakty prezydenta z MON.

19:07 - Centrum Operacji Powietrznych dostaje informację o katastrofie.

19:40 - dowiaduje się o tym premier.

19:43 - dyżurny Służby Operacyjnej MON dzwoni do BBN, ale nikt nie podnosił słuchawki.

19:46 - dyżurny łączy się z telefonem komórkowym dyrektora systemu obronnego BBN (połączenie trwało 34 sekund). Według MON dyżurny nagrał wiadomość na sekretarkę automatyczną.

19:56 - dyżurny łączy się w końcu z samym dyrektorem i informuje o katastrofie.

Ok. godz. 20 - wiadomość otrzymuje gen. Roman Polko, zastępca szefa BBN. Przyznaje się do tego w sobotę w TVN 24. Dodaje, że w tym momencie o katastrofie wiedział też prezydencki minister Maciej Łopiński.

Polko prezydenta nie poinformuje. W sobotę tłumaczy, że MON powinien sam kontaktować się z sekretariatem prezydenta. Tymczasem wczoraj płk Cezary Siemion z MON pokazał pismo z BBN z 19 czerwca 2007 r., że prezydent ma być informowany o stratach w polskich kontyngentach za pośrednictwem BBN.

20:20 - prezydent wylatuje do Chorwacji.

- Oficerowie BBN mieli dostatecznie dużo czasu by poinformować prezydenta - komentuje płk Siemion.

Ok. godz. 22 w Chorwacji - prezydent informuje towarzyszących mu dziennikarzy o katastrofie.

22:40 - premier dzwoni do prezydenta. Mówi, że leci na miejsce katastrofy i zabiera prezydenckich ministrów Kamińskiego i Łopińskiego.

Prezydent przyleci do Mirosławca w czwartek po południu.



Premier nie ma numeru prezydenta

Agnieszka Kublik: Czy premier próbował sam zadzwonić do prezydenta?

Sławomir Nowak, szef gabinetu premiera Donalda Tuska: - Nie, nie przyszło nam do głowy, by szukać szansy na połączenie z prezydentem, wiedzieliśmy, że zaraz leci do Chorwacji. Zresztą zgodnie z procedurą MON właśnie zawiadamiał prezydenta za pośrednictwem BBN.

Prezydent ma na pokładzie TU-154 telefon satelitarny i premier mógł go powiadomić nawet w trakcie lotu.

- Zrobiłby to, gdyby wiedział, że przez BBN się nie udało, a tego nie wiedzieliśmy. Nie mogliśmy zakładać, że w Kancelarii Prezydenta panuje taki chaos, że gen. Polko nie powiadomi prezydenta o katastrofie jeszcze przed startem samolotu. Miał na to ponad 20 minut. Prezydent mógłby podjąć decyzję o odwołaniu lotu, a gdyby dowiedział się w powietrzu - o zawróceniu samolotu.

Czy w czasie rozmowy z premierem o 22.40 prezydent miał pretensje, że o katastrofie dowiedział się za późno?

Nowak: Nie, ani śladu pretensji nie było.

Czy premier zna numer telefonu komórkowego prezydenta?

- Nie.

Nie zna tego numeru, na który dzwonił do niego Ryszard Krauze, gdy chciał, by prezydent interweniował, bo ABW przeprowadzało u niego kontrolę?

- Nie. Premier z prezydentem łączy się poprzez sekretariat.



Nieważne, kiedy prezydent się dowiedział. Ważne, kiedy się nie dowiedział

Agnieszka Kublik: W sobotę rano mówił pan, że to niebywałe, że prezydent nie dostał informacji o katastrofie CAS-y przed wylotem do Chorwacji. Jaką ma pan wiedzę o stanie poinformowanie prezydenta w tej sprawie?

Rober Draba, minister Kancelarii Prezydenta: Nie mam pełnej wiedzy. Ale rozmawiałem z prezydentem w czwartek po jego przylocie z Chorwacji o tym, że nie został poinformowany przed wylotem.

A kiedy został poinformowany?

- O tym z prezydentem nie rozmawiałem szczegółowo.

Bardziej pana interesowało, kiedy się prezydent nie dowiedział, niż kiedy się dowiedział?

- Oczywiście było to ważne, ale bardziej ważne było, kiedy się nie dowiedział. Bo gdyby się dowiedział przed wylotem, toby do Chorwacji nie poleciał.

Czy prezydent wspomniał o tym?

- Znam prezydenta i wiem, jakie ma podejście do takich tragedii. Pamiętam, jak reagował na katastrofę hali targowej w Katowicach, tragedię w Halembie czy wypadek polskiego autokaru we Francji. Z dużą pewnością mogę twierdzić, że prezydent by nie poleciał albo by samolot zawrócił, gdyby wiedział o katastrofie wcześniej.

Sikorski pilnie wezwany do kraju przez prezydenta

mar, cheko, PAP
2008-01-28, ostatnia aktualizacja 55 minut temu

Szef dyplomacji Radosław Sikorski został pilnie - w trakcie ważnych rozmów Brukseli - wezwany do Warszawy przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. - Jak rozumiem to wynik rozmowy prezydenta Kaczyńskiego z prezydentem Juszczenką - mówił Sikorski w oświadczeniu dla TVN24. Jak dodał, może chodzić o sprawy granicy z Ukrainą.

Zobacz powiekszenie
Fot. THIERRY ROGE REUTERS
Radosław Sikorski
- Zostałem pilnie wezwany do Warszawy przez pana prezydenta. Pałac Prezydencki nie skorzystał z możliwości rozmowy telefonicznej. Była też możliwość wysłania depeszy z treścią rozmowy między prezydentem Kaczyńskim i prezydentem Juszczenką- mówił Sikorski. - Ale chcę pokazać jak bardzo szanuję głowę państwa, dlatego zmieniam moje plany i niezwłocznie wracam do Warszawy - podkreślił. - Jutro będę w Kijowie - potwierdził szef MSZ. TVN24 spekuluje, że prezydent mógł obawiać się, iż Sikorski poleci do Kijowa nie rozmawiając z nim i chciał temu zapobiec.

Sikorski jest już w drodze do Warszawy. Do Brukseli przybył na odbywające się dziś spotkanie szefów dyplomacji krajów UE. Został odwołany przez prezydenta w trakcie rozmów, co da się wytłumaczyć tylko jednym: sytuacja musi być naprawdę poważna, skoro prezydent zdecydował się nagle odwołać ministra z tak ważnego spotkania. Spotkanie poświęcone było relacjom UE-Serbia i sprawie Kosowa, nt. którego Unia chce mówić jednym głosem.

Kancelaria Prezydenta: Spotkanie w związku z wizytą na Ukrainie

Prezydent Lech Kaczyński zwrócił się do ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego o spotkanie w związku z zapowiedzianą wizytą szefa dyplomacji na Ukrainie - poinformowało Biuro Prasowe Kancelarii Prezydenta.

- Informujemy, że Prezydent RP Lech Kaczyński zwrócił się do Ministra Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego o spotkanie w związku ze zorganizowaną w trybie nadzwyczajnym, przewidzianą na 29 stycznia br. wizytą Ministra na Ukrainie" - czytamy w komunikacie Kancelarii Prezydenta.

Jak informuje Biuro Prasowe, prezydent prosił o spotkanie z Sikorskim w poniedziałek, "natomiast mając na względzie plan zajęć ministra, nie precyzował godziny spotkania".

Paraliż granicy wschodniej

Granica wschodnia, w tym część z Ukrainą, jest od kilku dni sparaliżowana: blokują ją oczekujący na przejście kierowcy TiR-ów. Kierowcy są zdesperowani: planowali na dziś blokadę głównych dróg dojazdowych do stolicy i do Przemyśla. Po rozmowie z wicepremierem Grzegorzem Schetyną zawiesili jednak decyzję o blokadzie do jutra i czekają na rozwiązanie sytuacji na przejściach granicznych.

Akcja kierowców związana jest z prowadzonym od 11 października protestem celników. Sytuacja zaostrzyła się w ubiegłym tygodniu. Domagają się m.in. podwyżki wynagrodzeń, wprowadzenia dla funkcjonariuszy celnych uprawnień emerytalnych służb mundurowych oraz zapewnienia właściwej ochrony prawnej przy wykonywaniu obowiązków służbowych. Na niektórych przejściach na granicy z Ukrainą sytuacja nieznacznie się dziś poprawiła: najlepsza jest na przejściu w Hrebennem, w kolejce na wyjazd oczekuje ponad 250 ciężarówek, wyjazd z kraju to kwestia ok. 40 godzin. W nocy na przejściu pracowało pięciu ludzi. Dziś kończy się większość celniczych urlopów i zwolnień. Naczelnik urzędu w Zamościu, któremu podlegają Hrebenne i Dorohusk nie jest jednak pewien ilu celników stawi się na dziennej zmianie.

W ubiegłym tygodniu w kolejkach przed przejściami zmarło dwóch kierowców: jeden po stronie polskiej (przed przejściem w Dorohusku), jeden - ukraińskiej (spłonął w samochodzie przed przejściem Krakowiec-Korczowa).