sobota, 3 stycznia 2015

Nowy polski "Air Force One". Która maszyna będzie wozić naszych VIP

-ów?

Hi­sto­ria mo­der­ni­za­cji pol­skiej floty sa­mo­lo­tów do prze­wo­zów VIP-ów to jeden z pod­ręcz­ni­ko­wych przy­kła­dów nie­udol­no­ści ko­lej­nych ekip rzą­dzą­cych. Nowe po­my­sły zmie­nia­ją­cych się mi­ni­strów, ko­lej­ne anu­lo­wa­ne prze­tar­gi, nie­ja­sne po­wią­za­nia osób zaj­mu­ją­cych się wcze­śniej tym te­ma­tem i inne pro­ble­my spo­wo­do­wa­ły, że od nie­mal 15 lat jak bu­me­rang wraca temat wy­bo­ru naj­waż­niej­szych sa­mo­lo­tów w na­szym kraju.

Poleć
19
Udostępnij
12
Skomentuj
Nowy samolot RP do przewozów VIP-ów14 slajdów
  • Boeing Bussines Jet 737
  • Boeing Bussines Jet 737
  • Gulfstream G550 / G650
  • Gulfstream G550 / G650
  • Dassault Falcon 7X / 8X
  • Dassault Falcon 7X / 8X
  • Dassault Falcon 7X / 8X
  • Dassault Falcon 7X / 8X
  • Dassault Falcon 7X / 8X
  • Airbus A318/A319 CJ
  • Embraer Lineage 1000E
  • Embraer Lineage 1000E
  • Bombardier Global Express / XRS
  • Bombardier Global Express / XRS
Foto: Mon / Materiały prasowe

Spra­wę skom­pli­ko­wa­ła rów­nież tra­gicz­na dla na­sze­go kraju ka­ta­stro­fa smo­leń­ska, któ­rej jed­nym ze skut­ków było roz­wią­za­nie 36 spec pułku od­po­wie­dzial­ne­go m.​in za trans­port lot­ni­czy pol­skich władz. Efek­tem tego było po­zby­cie się do­tych­czas uży­wa­nych sa­mo­lo­tów i po­wie­rze­nie do­tych­cza­so­wych obo­wiąz­ków PLL LOT. Od tam­te­go mo­men­tu cy­wil­ni pi­lo­ci pol­skie­go prze­woź­ni­ka na mocy ko­lej­nej już umowy z rzą­dem od­po­wia­da­ją za bez­piecz­ne prze­wo­że­nie na­szych dy­gni­ta­rzy. Druga już z kolei umowa koń­czy się w 2017 roku, a w dłuż­szej per­spek­ty­wie cią­głe "uży­cza­nie" sa­mo­lo­tów jest po pro­stu nie­opła­cal­ne. Trze­ba, więc w końcu sta­now­czo po­dejść do spra­wy i wy­brać ma­szy­nę, którą będą po­dró­żo­wa­li nasze VIP-y.

Jeśli wie­rzyć ostat­nim za­pew­nie­niom mi­ni­stra obro­ny na­ro­do­wej spra­wa za­ku­pu no­wych sa­mo­lo­tów zo­sta­nie wy­ja­śnio­na w ciągu naj­bliż­szych 12 mie­się­cy. Kilka dni temu szef MON ogło­sił, że w 2015 roku mają zo­stać wy­bra­ne dwa sa­mo­lo­ty, które prze­wo­zić będą do 14 pol­skich ofi­cje­li - w tym naj­waż­niej­szych pa­sa­że­rów, któ­ry­mi są pre­zy­dent i pre­mier. Po­ja­wi­ły się też głosy, ja­ko­by sa­mo­lo­ty te miały za­cząć funk­cjo­no­wać już w przy­szłym roku. Te no­wi­ny jed­nak z wielu po­wo­dów można wło­żyć mie­dzy bajki, ale jeśli rze­czy­wi­ście uda­ło­by do­piąć się nie­koń­czą­cą hi­sto­rię i w końcu wy­ło­nić na­stęp­cę Iłów, Tu­po­le­wów a ostat­nio Em­bra­erów to byłby to względ­ny suk­ces.

To jed­nak które sa­mo­lo­ty będą la­ta­ły z pol­skim go­dłem usta­li sto­sow­na ko­mi­sja prze­tar­go­wa po roz­wa­że­niu sze­re­gu czyn­ni­ków: ceny, kosz­tów utrzy­ma­nia, pa­ra­me­trów czy ewen­tu­al­ne­go of­f­se­tu. Sa­mo­lo­ty, które pre­zen­tu­je­my na ko­lej­nych stro­nach są pro­po­zy­cja­mi wy­bra­ny­mi przez re­dak­cję, które speł­nia­ją nie­ofi­cjal­ne wy­ma­ga­nia po­da­ne przez mi­ni­stra MON kilka dni temu. Warto się z nimi za­po­znać - któ­ryś z nich bę­dzie "pol­skim Air Force One"!

Bombardier Global Express / XRS

Pierw­szym z sa­mo­lo­tów, który speł­nia po­da­ne wcze­śniej kry­te­ria to Bom­bar­dier Glo­bal Express. Sa­mo­lot ten ob­la­ta­no nie­mal 20 lat temu, jed­nak od tego czasu prze­szedł sze­reg mo­dy­fi­ka­cji. Jego naj­now­sza wer­sja "XRS" (prze­mia­no­wa­na z wcze­śniej­sze­go Glo­bal 6000) to praw­dzi­wy sa­mo­lot dys­po­zy­cyj­ny XXI wieku. Umoż­li­wia za­bra­nie na po­kład do 19 pa­sa­że­rów (z moż­li­wo­ścią zmniej­sze­nia tej ilo­ści dla za­pew­nie­nia więk­sze­go kom­for­tu po­dróż­nych) na dy­stans ponad 11.000 ki­lo­me­trów. To wy­star­cza­ją­ca od­le­głość, aby wy­star­to­wać z War­sza­wy i bez mię­dzy­lą­do­wa­nia zna­leźć się w Los An­ge­les. To wszyst­ko z pręd­ko­ścią do 934 ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Jeden sa­mo­lot tego typu to koszt mniej wię­cej 55 mi­lio­nów do­la­rów.

Bombardier Global Express / XRSBombardier Global Express / XRSFoto: Bombardier/BlueJet / Materiały prasowe

XRS to spraw­dzo­na kon­struk­cja. Sa­mo­lo­ta­mi ta­ki­mi la­ta­ją naj­wyż­sze wła­dze Re­pu­bli­ki Fe­de­ral­nej Nie­miec, Indii, Ma­le­zji a nie­dłu­go rów­nież Mek­sy­ku. Pła­to­wiec Glo­bal Express był rów­nież przed­mio­tem licz­nych mo­dy­fi­ka­cji: na jego pod­sta­wie po­wstał cho­ciaż­by sa­mo­lot bry­tyj­ski sa­mo­lot roz­po­znaw­czy Sen­ti­nel R1 czy ame­ry­kań­ski sa­mo­lot do za­rzą­dza­nia polem walki Nor­th­rop Grum­man E-11A. W roku 2016 na rynku po­ja­wić ma się ko­lej­na od­sło­na tego sa­mo­lo­tu. Glo­bal XRS serii 7000 i 8000 mają za­bie­rać na po­kład wię­cej pa­sa­że­rów i prze­wo­zić ich jesz­cze szyb­ciej i jesz­cze dalej. Jeśli za­po­wie­dzi mi­ni­stra obro­ny na­ro­do­wej się po­wio­dą, to pol­skie VIP-y będą la­ta­ły no­wy­mi sa­mo­lo­ta­mi, zanim jesz­cze nowa od­mia­na trafi na rynek. Zna­jąc jed­nak opie­sza­łość na­szych władz w tym te­ma­cie, nie jest wy­klu­czo­ne, że to wła­śnie Bom­bar­die­ry XRS 7000 lub 8000 będą wozić nasze wła­dze.

Dassault Falcon 7X / 8X

Ko­lej­ną pro­po­zy­cją może być dziec­ko fran­cu­skie­go kon­cer­nu Das­sault. Jego trzy­sil­ni­ko­wa kon­struk­cja o na­zwie Fal­con 7X lata już od 2005 roku. Swoje uzna­nie zna­la­zła wśród władz Fran­cji, Mo­na­co, Ni­ge­rii i wielu pry­wat­nych użyt­kow­ni­ków. Sa­mo­lot Fal­con 7X jest nie­znacz­nie tań­szy niż pro­po­zy­cja Bom­bar­die­ra (kosz­tu­je bo­wiem 53 mi­lio­ny do­la­rów) i ofe­ru­je przy tym zbli­żo­ne pa­ra­me­try: pręd­kość prze­lo­to­wa jest nieco mniej­sza, a mak­sy­mal­na ilość prze­wo­żo­nych osób po­dob­na. To wszyst­ko przy aż trzech, bar­dzo eko­no­micz­nych sil­ni­kach Pratt & Whit­ney Ca­na­da PW307A. Efek­tem ich pracy jest rów­nież im­po­nu­ją­cy za­sięg fran­cu­skie­go cuda: wy­no­si on aż 11.000 ki­lo­me­trów. Aby Fal­con mógł prze­mie­rzyć taki dy­stans, na po­kła­dzie znaj­do­wać się może mak­sy­mal­nie 8 pa­sa­że­rów z ba­ga­żem.

Dassault Falcon 7X / 8XDassault Falcon 7X / 8XFoto: Dassault Falcon / Materiały prasowe

Warto dodać, że kilka dni temu miała pre­mie­ra nowej, zmo­der­ni­zo­wa­nej wer­sji Fal­co­na. Model z cyfrą 8 (a więc Fal­con 8X) w sto­sun­ku do swo­je­go po­przed­ni­ka ofe­ru­je o 1000 ki­lo­me­trów więk­szy za­sięg lotu i o metr dłuż­szą ka­bi­nę. Ceną tych (i in­nych) uspraw­nień jest do­dat­ko­we 5 mi­lio­nów do­la­rów. Za­mó­wie­nia na no­we­go Fal­co­na można już skła­dać. Jeśli nasi przed­sta­wi­cie­le spraw­nie roz­strzy­gnę­li­by pro­ce­du­ry prze­tar­go­we, które wy­ło­ni­ły­by wła­śnie ten sa­mo­lot jako zwy­cięz­cę, pol­skie VIPy mo­gły­by wsiąść do Fal­co­na 8X już w 2016 roku.

Gulfstream G550 / G650

Pro­po­zy­cją ame­ry­kań­skie­go przed­się­bior­stwa Gul­fstre­am Ae­ro­spa­ce może być sa­mo­lot Gul­fstre­am G550 lub jego lep­sza wer­sja G650. Na szcze­gól­ną uwagę za­słu­gu­je ten drugi, model G650 to praw­dzi­wy dłu­go­dy­stan­so­wiec. Umoż­li­wia on prze­by­cie aż 7000 mil mor­skich (jest to ekwi­wa­lent pra­wie 13.000 ki­lo­me­trów!), osią­gnie­cie pu­ła­pu 15,5 ki­lo­me­tra oraz pręd­ko­ści około 900 ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Aby prze­być taką od­le­głość na po­kład Gul­fstre­ama G650 wejść może nie wię­cej niż ośmiu pa­sa­że­rów. Jeśli mak­sy­mal­ny dy­stans nie ma aż ta­kie­go zna­cze­nia, to w środ­ku zmie­ści się nawet 18 osób (nie li­cząc za­ło­gi). Ka­bi­nę można skon­fi­gu­ro­wać we­dług kilku wzo­rów. Na­szym VIP-om z pew­no­ścią przy­pad­nie do gustu bar­dzo wy­so­ka ja­kość wy­ko­na­nia ka­bi­ny i do­sko­na­łe jej wy­głu­sze­nie.

Gulfstream G550 / G650Gulfstream G550 / G650Foto: Gulfstream / Materiały prasowe

Gul­fstre­am G650 jest także naj­droż­szy z całej staw­ki sa­mo­lo­tów dys­po­zy­cyj­nych. Wszyst­kie jego za­le­ty nad po­przed­ni­ka­mi oku­pio­no bo­wiem wyż­szą o 10 mi­lio­nów do­la­rów ceną i znacz­nie dłuż­szą ko­lej­ką ocze­ku­ją­cych.

Airbus A318/A319 CJ

Teo­re­tycz­nie wa­run­ki speł­niać może rów­nież seria sa­mo­lo­tów Air­bus A300. Ofe­ro­wa­ne sa­mo­lo­ty w od­mia­nie CJ (Cor­po­ra­te Jet) są bliź­nia­czo po­dob­ne do tych, które wy­ko­rzy­stu­ją dzie­siąt­ki linii lot­ni­czych z ca­łe­go świa­ta. Róż­ni­ce spro­wa­dza­ją się do innej kon­fi­gu­ra­cji wnę­trza i wy­po­sa­że­nia do­dat­ko­we­go. Air­bus A319CJ na tle wyżej opi­sa­nych sa­mo­lo­tów wy­róż­nia nawet dwa razy więk­sza mak­sy­mal­na masa star­to­wa. Ona jed­nak umoż­li­wia za­bra­nie na po­kład od 19 do nawet 50 pa­sa­że­rów. Ich kom­fort lotu jest oczy­wi­ście znacz­nie wyż­szy niż pa­sa­że­rów sa­mo­lo­tów rej­so­wych: do ta­kie­go sa­me­go Air­bu­sa wy­ko­rzy­sty­wa­ne­go przez linie lot­ni­cze wcho­dzi nawet trzy razy wię­cej fo­te­li. Za­sięg tych sa­mo­lo­tów jest zwy­kle zbli­żo­ny lub nieco mniej­szy od sa­mo­lo­tów typu Gul­fstre­am G650 czy Fal­con 7X. Moż­li­wość prze­wo­zu znacz­nie więk­szej licz­by pa­sa­że­rów ma jed­nak sze­reg zalet: sa­mo­lot taki można wy­ko­rzy­stać przy or­ga­ni­za­cji uro­czy­sto­ści lub w sy­tu­acjach kry­zy­so­wych.

Airbus A318/A319 CJAirbus A318/A319 CJFoto: Airbus / Materiały prasowe

Na zakup Air­bu­sa A319CJ zde­cy­do­wa­ły się wła­dze m.​in Bra­zy­lii, Włoch, Nie­miec, Fran­cji, Czech czy Tur­cji. Do grona za­do­wo­lo­nych użyt­kow­ni­ków trze­ba dodać też mniej wię­cej sto linii lot­ni­czych, które każ­de­go dnia wy­ko­rzy­stu­ją ponad 1000 ta­kich ma­szyn. Koszt jed­ne­go Air­bu­sa A319CJ nie jest do końca znany, ale sza­cu­je się, że wy­ło­żyć trze­ba za niego pra­wie 90 mi­lio­nów do­la­rów.

Boeing Bussines Jet 737

Kon­ku­ren­cją ze staj­ni Bo­ein­ga może być seria biz­ne­so­wych od­mian sa­mo­lo­tów "Bo­eing Bus­si­nes Jet". Są to od­po­wied­nio zmo­dy­fi­ko­wa­ne wer­sje naj­po­pu­lar­niej­sze­go od­rzu­tow­ca na świe­cie. Bo­eing 737 to kon­struk­cja spraw­dzo­na przez kil­ku­set ope­ra­to­rów. By zro­zu­mieć jak po­pu­lar­ny to sa­mo­lot, wy­star­czy uzmy­sło­wić sobie, że na nie­bie w każ­dej chwi­li znaj­du­je się śred­nio 2000 ma­szyn tego typu. Czy jed­nak tak duże ma­szy­ny po­trzeb­ne są na­sze­mu kra­jo­wi? Wie­rząc wstęp­nym za­ło­że­niom prze­tar­go­wym ra­czej nie. I choć seria 737 BJ po­dob­nie jak A319 CJ speł­nia wy­mo­gi prze­tar­gu to naj­pew­niej ich znacz­nie wyż­sza cena z góry skre­śli ich jako ry­wa­li dla mniej­szych i tań­szych ma­szyn.

Boeing Bussines Jet 737Boeing Bussines Jet 737Foto: BOEING / Materiały prasowe

Jeśli ja­kimś cudem to wła­śnie BBJ sta­nie się sa­mo­lo­tem do prze­wo­zu na­szych wło­da­rzy, to szcze­gól­nie in­te­re­su­ją­co pre­zen­tu­je się wer­sja BBJ MAX 8 i MAX 9, która na rynku ma po­ja­wić się w dru­giej po­ło­wie 2017 roku. Wśród użyt­kow­ni­ków obec­nej ge­ne­ra­cji tych ma­szyn znaj­du­ją się wła­dze wielu kra­jów świa­ta: m.​in Au­stra­lii czy Ar­gen­ty­ny.

Embraer Lineage 1000E

Do wy­ma­gań łapie się rów­nież naj­now­sze dziec­ko bra­zy­lij­skie­go kon­cer­nu Em­bra­er. Model Li­ne­age 1000E do­stęp­ny jest od 2008 roku i w tym cza­sie sprze­dał się w za­le­d­wie kil­ku­na­stu sztu­kach. Jego nie­by­wa­łą za­le­tą jest jed­nak atrak­cyj­ne cena: 50 mi­lio­nów do­la­rów przy ka­bi­nie bę­dą­cej w sta­nie po­mie­ścić w środ­ku ponad 30 osób wy­da­je się nie­złą oka­zją. Za­zwy­czaj jed­nak wnę­trza tego sa­mo­lo­tu pro­jek­tu­je się do prze­wo­zu kil­ku­na­stu osób: dzię­ki temu w środ­ku jest na­praw­dę dużo miej­sca.

Embraer Lineage 1000EEmbraer Lineage 1000EFoto: Embraer / Materiały prasowe

Nieco go­rzej dziec­ko Em­bra­era wy­pa­da, gdy po­pa­trzy­my na jego za­sięg: nie­ca­łe 9000 ki­lo­me­trów to mniej niż każdy z za­pre­zen­to­wa­nych wcze­śniej ma­szyn. Do tego wąt­pli­wo­ści budzi kwe­stia ich eko­no­micz­no­ści. Cie­ka­wie za­po­wia­da­ją się ko­lej­ne dzie­ła tego bra­zy­lij­skie­go pro­du­cen­ta: Em­bra­ery Ejet dru­giej ge­ne­ra­cji. Te jed­nak naj­wcze­śniej na nie­bie po­ja­wią się w 2018 roku.

piątek, 2 stycznia 2015

Mikołejko: Na obraz i podobieństwo

 

Po­gląd o ubo­gim Je­zu­sie przy­wę­dro­wał do Pol­ski wraz z za­ko­na­mi fran­cisz­kań­ski­mi. To one uka­za­ły Je­zu­sa jako ubo­gie­go syna ludu - mówi prof. Zbi­gniew Mi­ko­łej­ko.

 
 
Wierni w Grocie Narodzenia w krypcie pod ołtarzem Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem
Foto: AFP Wierni w Grocie Narodzenia w krypcie pod ołtarzem Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem

– Panie pro­fe­so­rze, Jezus jest po­sta­cią bi­blij­ną czy hi­sto­rycz­ną?

*Prof. Zbi­gniew Mi­ko­łej­ko: – Od chrztu w Jor­da­nie, czyli pod­ję­cia przez Je­zu­sa dzia­łal­no­ści pu­blicz­nej, znamy fakty prze­ma­wia­ją­ce za tym, że ist­niał na­praw­dę. Z dru­giej stro­ny ewan­ge­lie opi­su­ją­ce życie Je­zu­sa mają nie­wie­le wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią, ich au­to­rzy prze­cież go nie znali. Nasza wy­obraź­nia bo­żo­na­ro­dze­nio­wa i ob­rzę­do­wość wy­wo­dzi się przy tym m.​in. z ewan­ge­lii, które nie zo­sta­ły uzna­ne za ka­no­nicz­ne. Mam na myśli choć­by tra­dy­cje zwią­za­ne z szop­ką i osioł­kiem. Ewan­ge­lii w ogóle nie można trak­to­wać jako kro­nik życia Je­zu­sa – to tek­sty re­li­gij­ne ope­ru­ją­ce ję­zy­kiem sym­bo­li zro­zu­mia­łym dla ludzi ży­ją­cych w cza­sach i miej­scach, w któ­rych po­wsta­wa­ły.

– Ko­ściół nie ukry­wa, że ewan­ge­licz­ne opo­wie­ści o Je­zu­sie mają cha­rak­ter umow­ny. Po­dob­nie jak data jego uro­dze­nia. W wy­da­nej przed dwoma laty książ­ce "Jezus z Na­za­re­tu" Be­ne­dykt XVI po­twier­dził, że po­da­wa­na data uro­dzin Je­zu­sa jest błęd­na.

– Mnich Dio­ni­zy Mniej­szy (Mały), który na po­le­ce­nie pa­pie­ża Jana I ukła­dał w VI w. ka­len­darz, po­my­lił się przy ob­li­cza­niu roku uro­dze­nia Je­zu­sa. I można przy­jąć, że Jezus uro­dził się sześć-sie­dem lat wcze­śniej. Nie­zna­na jest też dłu­gość jego życia. Obec­nie twier­dzi się, że umarł w wieku 36-37 lat, a więc zgod­nie z ka­len­da­rzem chrze­ści­jań­skim ok. 29 r. "po na­ro­dze­niu Chry­stu­sa". Naj­więk­szy szko­puł jed­nak tkwi w dniu i mie­sią­cu uro­dze­nia Je­zu­sa. Zgod­nie z prze­ka­za­mi uro­dził się – we­dług ka­len­da­rza ży­dow­skie­go – w mie­sią­cu nisan, czyli w mar­cu-kwiet­niu. Przy­ję­cie tej daty spo­wo­do­wa­ło­by jed­nak na­ło­że­nie się Bo­że­go Na­ro­dze­nia na okres pas­chal­ny, wiel­ka­noc­ny. Aby roz­dzie­lić te dwa mo­men­ty, za­czę­to po­szu­ki­wać bar­dziej sto­sow­ne­go dnia. Po­ja­wia­ły się różne po­my­sły. Osta­tecz­nie wy­bra­no na datę na­ro­dzin Chry­stu­sa dzień świę­ta Mitry, który miał się uro­dzić 25 grud­nia – ten dzień ob­cho­dzo­no w Rzy­mie jako świę­to Słoń­ca Nie­zwy­cię­żo­ne­go. Mi­tra­izm był za­ra­zem naj­więk­szym kon­ku­ren­tem chrze­ści­jań­stwa, a kult Mitry w pierw­szych wie­kach na­szej ery był znacz­nie bar­dziej roz­po­wszech­nio­ny niż kult Je­zu­sa.

Dwanaście strasznych dni

– Wy­zna­cze­nie na so­bo­rze w Nicei w 325 r. daty na­ro­dze­nia Je­zu­sa na 25 grud­nia miało wy­ma­zać pa­mięć o Mi­trze?

– Nie tylko o nim, ale także o urzą­dza­nych w okre­sie prze­si­le­nia zi­mo­we­go w Rzy­mie Sa­tur­na­liach – kar­na­wa­le ku czci boga Sa­tur­na, kiedy ob­da­ro­wy­wa­no się pre­zen­ta­mi. 25 grud­nia jest zresz­tą bar­dzo ważny we wszyst­kich re­li­giach. To bo­wiem pierw­szy dzień, w któ­rym za spra­wą ob­ro­tu ciał nie­bie­skich przy­by­wa świa­tła. Ciem­ność za­czy­na być prze­zwy­cię­ża­na przez świa­tło, zło przez dobro, ma­te­ria zaś przez to, co du­cho­we. Do dziś w sta­rych kul­tu­rach eu­ro­pej­skich za­cho­wa­ła się pa­mięć o tzw. 12 strasz­nych dniach – okre­sie mię­dzy 25 grud­nia a 6 stycz­nia. Wła­śnie wtedy roz­gry­wa się naj­za­cie­klej­sza walka życia i śmier­ci, świa­tła i mroku, de­mo­nii i bo­sko­ści. Złe moce i ciem­ność za­czy­na­ją co praw­da ustę­po­wać, ale wciąż sta­wia­ją za­cię­ty opór. W Pol­sce świę­to­wa­nie Bo­że­go Na­ro­dze­nia za­cho­wa­ło to bar­dzo ar­cha­icz­ne pod­gle­bie. Sie­dzi­my obok zie­lo­ne­go drzew­ka, w kręgu świa­tła, a na ze­wnątrz sza­le­ją złe moce. Sym­bo­li­zu­ją­ce życie zie­leń i ilu­mi­na­cja mają je od­pę­dzić. Po­dob­ną funk­cję speł­nia­ją fa­jer­wer­ki w syl­we­stra (świę­to usta­no­wio­ne w IV w. przez pa­pie­ża Syl­we­stra) – pier­wot­nie nie sym­bo­li­zo­wa­ły one ra­do­ści z na­dej­ścia no­we­go roku, lecz od­stra­sza­ły zło. Ten okres koń­czy 12. noc, pod­czas któ­rej od­by­wa­ły się sza­lo­ne za­ba­wy kar­na­wa­ło­we i ma­ska­ra­dy. W tę noc dzie­je się dra­mat Szek­spi­ra "Wie­czór Trzech Króli" – w ory­gi­na­le nosi on tytuł "Twel­fth Night, or What You Will ("Dwu­na­sta noc, czyli co chce­cie"). W 12. noc w wy­wró­co­nym na opak świe­cie wszyst­ko jest do­zwo­lo­ne: chło­piec jest dziew­czy­ną, dziew­czy­na chło­pa­kiem, ksią­żę wy­gnań­cem, wy­gna­niec księ­ciem, ka­płan bła­znem, a bła­zen ka­pła­nem.

Prof. Zbigniew Mikołejko
Foto: Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta Prof. Zbigniew Mikołejko

– Ten ka­len­darz bo­żo­na­ro­dze­nio­wy wy­glą­da na bar­dzo po­gma­twa­ny.

– Jest bar­dziej po­gma­twa­ny, niż my­śli­my. Świę­ta sta­no­wią wyrwę w chro­nos, czyli cza­sie wy­zna­cza­nym przez ruchy ciał nie­bie­skich: wszyst­ko się rodzi, roz­wi­ja i prze­mi­ja. Świę­ta są wyrwą w tym cza­sie li­ne­ar­nym, wy­zna­cza je ka­iros – szcze­gól­ny mo­ment w cza­sie, za­sty­gnię­cie prze­szy­te świę­to­ścią. Ten czas nie pły­nie li­ne­ar­nie, lecz bie­gnie po kole, ob­ra­ca się w cyklu rocz­nym, po­wta­rza­jąc wy­da­rze­nia – także te z Be­tle­jem i Na­za­re­tu. Nie ma tu czasu prze­szłe­go, jest wy­łącz­nie czas te­raź­niej­szy. Nie­przy­pad­ko­wo śpie­wa­my: "Dzi­siaj w Be­tle­jem we­so­ła no­wi­na", "Jezus ma­lu­sień­ki leży wśród sta­jen­ki", "Anio­ło­wie się ra­du­ją". W tym cza­sie cy­klicz­nym do­cho­dzi do otwar­cia wiel­kie­go prze­stwo­ru (prze­strze­ni) zno­szą­ce­go wszel­kie gra­ni­ce. Umar­li mie­sza­ją się z ży­wy­mi – mamy tego licz­ne ślady w pol­skim świę­to­wa­niu Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Choć­by pusty ta­lerz, o któ­rym mó­wi­my eu­fe­mi­stycz­nie, że jest prze­zna­czo­ny dla osoby w po­dró­ży. O jaką po­dróż cho­dzi? Ano o tę, do któ­rej stro­iły się w sute fu­trza­ne czapy panie uwiecz­nio­ne na XVII-, XVIII-wiecz­nych por­tre­tach tru­mien­nych. Na świą­tecz­nym stole mamy mak, który ko­ja­rzy się ze snem, śmier­cią, po­dob­nie jak grzy­by i susz. W tym cza­sie za­wie­sze­nia bo­go­wie, lu­dzie i zwie­rzę­ta mówią jed­nym gło­sem, jak było w mi­tycz­nych po­cząt­kach. Na­wią­zu­je do tego zwy­czaj po­da­wa­nia zwie­rzę­tom do­mo­wym opłat­ka. Świę­ta to także czas nie­go­to­wo­ści – peł­ne­go pa­ra­dok­sów i sprzecz­no­ści pro­ce­su sta­wa­nia się. Ge­nial­nie opi­su­je to Fran­ci­szek Kar­piń­ski w ko­lę­dzie: "Bóg się rodzi, moc tru­chle­je, / Pan nie­bio­sów ob­na­żo­ny! / Ogień krzep­nie, blask ciem­nie­je, / Ma gra­ni­ce Nie­skoń­czo­ny. / Wzgar­dzo­ny, okry­ty chwa­łą". Tym sta­nem nie­go­to­wo­ści świa­ta Kar­piń­ski objął rów­nież dzie­lo­ną przez za­bor­ców Pol­skę – po­bło­go­sła­wio­na przez boże dziec­ko wyj­dzie z opre­sji.

Ubogi syn ludu

– W tej samej ko­lę­dzie są słowa: "Śmier­tel­ny Król nad wie­ka­mi! / A Słowo Cia­łem się stało / I miesz­ka­ło mię­dzy nami". Po­łą­cze­nie w po­sta­ci Je­zu­sa bo­sko­ści i cie­le­sno­ści nie było dla wcze­snych chrze­ści­jan oczy­wi­ste.

– Wokół tej spra­wy to­czy­ły się nie­ustan­nie za­żar­te spory. Ne­sto­riusz, pa­triar­cha Kon­stan­ty­no­po­la, który dał po­czą­tek ne­sto­ria­nom, prze­ko­ny­wał, że nie da się po­go­dzić w Je­zu­sie dwóch natur: bo­skiej i ludz­kiej, bo one wy­stę­pu­ją osob­no. Z kolei aria­nie twier­dzi­li, że Jezus ma tylko jedną na­tu­rę – ludz­ką, do rangi Boga zo­stał pod­nie­sio­ny przez ojca. Ad­op­cja­nie trak­to­wa­li Je­zu­sa jako czło­wie­ka ad­op­to­wa­ne­go przez ojca, gno­sty­cy uwa­ża­li go za niż­sze­go Zbaw­cę, róż­ne­go od czy­sto du­cho­we­go Chry­stu­sa. Ko­ściół or­miań­ski i inne Ko­ścio­ły mo­no­fi­zyc­kie wi­dzia­ły w Je­zu­sie jedną na­tu­rę – monos phy­sis – bo­sko-ludz­ką, zmie­sza­ną jak świa­tło. Do­pie­ro po so­bo­rze ni­cej­skim za­czy­na się upo­wszech­niać idea współ­ist­nie­nia w Je­zu­sie dwóch natur – bo­skiej i ludz­kiej.

Co wiemy dzisiaj "Ewangelii żony Jezusa"?

– Od kiedy za­czę­to świę­to­wać Boże Na­ro­dze­nie?

– Pierw­si chrze­ści­ja­nie świę­to­wa­li tylko agapę – wspól­ny po­si­łek nie­dziel­ny. Przez 300 lat chrze­ści­ja­nie nie ob­cho­dzi­li Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Jego świę­to­wa­nie ma zwią­zek z uzna­niem chrze­ści­jań­stwa za rów­no­praw­ną re­li­gię w Ce­sar­stwie Rzym­skim, a na­stęp­nie pod­nie­sie­niem jej do rangi re­li­gii pań­stwo­wej i za­ka­za­niem kul­tów po­gań­skich. Te wy­da­rze­nia od­no­szą się do IV w. Jed­nak mu­si­my pa­mię­tać, że w tam­tych cza­sach Ko­ściół nie funk­cjo­no­wał jako jedna hie­rar­chicz­na struk­tu­ra. Ist­nia­ło pięć pa­triar­cha­tów i wiele roz­pro­szo­nych Ko­ścio­łów czy wręcz grup lo­kal­nych, które po­słu­gi­wa­ły się róż­ny­mi ewan­ge­lia­mi, róż­ny­mi opi­sa­mi życia Je­zu­sa, usta­na­wia­ły wła­sne po­rząd­ki i ka­len­da­rze świą­tecz­ne. Sy­tu­acja za­czę­ła się zmie­niać do­pie­ro od so­bo­ru ni­cej­skie­go. Pod ko­niec IV w. – po ostrych spo­rach i wal­kach – uzgod­nio­no kształt No­we­go Te­sta­men­tu.

– Te spory i walki omi­nę­ły zie­mie pol­skie, na które chrze­ści­jań­stwo do­tar­ło w dru­giej po­ło­wie X w. Uro­dzo­ny w sta­jen­ce, ubogi Jezus był po­sta­cią bar­dzo bli­ską lu­do­wi pol­skie­mu, co zna­la­zło od­bi­cie w ko­lę­dach.

– Po­gląd o ubo­gim Je­zu­sie przy­wę­dro­wał do Pol­ski wraz z za­ko­na­mi fran­cisz­kań­ski­mi, np. ber­nar­dy­na­mi i ka­pu­cy­na­mi. Fran­cisz­ka­nie dali bli­skie po­gań­skim miesz­kań­com na­szych ziem po­czu­cie jed­no­ści świa­ta ko­smicz­ne­go, bo­skie­go, ludz­kie­go i przy­rod­ni­cze­go. Św. Fran­ci­szek uka­zy­wa­ny jest do dziś w oto­cze­niu zwie­rząt, które – jak na­uczał – są rów­nie miłe Bogu jak lu­dzie. I to fran­cisz­ka­nie uka­za­li Je­zu­sa jako ubo­gie­go syna ludu, któ­rym on nie był. Jezus i jego ucznio­wie po­cho­dzi­li – mó­wiąc dzi­siej­szym ję­zy­kiem – z klasy śred­niej. Jezus nie był synem cie­śli – fa­ce­ta z he­bel­kiem, lecz ar­chi­tek­ta i bu­dow­ni­cze­go domów o kon­struk­cji drew­nia­nej, czło­wie­ka wy­so­kiej spe­cja­li­za­cji. Fran­cisz­ka­nie zaś upo­wszech­ni­li obraz Je­zu­sa w żło­bie, urzą­dzi­li szop­ki przed­sta­wia­ją­ce staj­nię be­tle­jem­ską z Je­zu­sem, Marią, Jó­ze­fem, pa­ste­rza­mi, by­dłem i owca­mi. Szu­ka­li sku­tecz­nych form zbli­że­nia ludu i Boga – mu­sia­ły one być pro­ste i do­pa­so­wa­ne do po­zio­mu wier­nych.

Symbol chłopskiego losu

– Spis lud­no­ści mojej wsi z 1849 r. uwzględ­nia lo­ka­to­rów kur­ni­ka. Uro­dze­nie się dziec­ka w staj­ni w Pol­sce przez wieki nie bu­dzi­ło zdzi­wie­nia.

– To się od­no­si nawet do wieku XX, wa­run­ki życia na wsi były kosz­mar­ne. Ale ulu­do­wie­nie Chry­stu­sa – to trze­ba wy­raź­nie pod­kre­ślić – jest wtór­ne. Nie by­ło­by go pew­nie, gdyby w Pol­sce nie zo­sta­ła za­szcze­pio­na re­li­gij­ność typu fran­cisz­kań­skie­go. Zresz­tą ta re­li­gij­ność fran­cisz­kań­ska naj­pierw zo­sta­ła prze­ka­za­na szlach­cie, a potem – w XVIII-XIX w. – ze­szła do chło­pów. Re­li­gij­ność lu­do­wa miała cha­rak­ter na­śla­dow­czy, nie była wy­two­rem ory­gi­nal­nym. Po­ka­zał to w swo­ich pra­cach wy­bit­ny so­cjo­log kul­tu­ry i re­li­gii Ste­fan Czar­now­ski. Wcze­śniej chłop przy­cho­dził do ko­ścio­ła, nie­wie­le ro­zu­mie­jąc z tego, co mówił ksiądz. Prze­ce­nia­my zresz­tą re­li­gij­ność śre­dnio­wie­cza. Prze­cięt­ny ry­cerz krzy­żac­ki – czło­nek za­ko­nu za­li­cza­ne­go do elity in­te­lek­tu­al­nej Eu­ro­py – był nie­pi­śmien­ny, znał na ogół je­dy­nie dwie mo­dli­twy: "Ojcze nasz" i "Zdro­waś Mario". Nie mo­że­my dziś zro­zu­mieć, jak niski był po­ziom wie­dzy i wy­obraź­ni ludu.

W "Chło­pach" Rey­mon­ta, któ­rych akcja toczy się w cza­sach dość nam bli­skich, bo w ostat­niej de­ka­dzie XIX w., wę­drow­ny dziad opo­wia­da miesz­kań­com Li­piec o Je­zu­sie, który ma psa Burka i cho­dzi na od­pust do po­bli­skiej miej­sco­wo­ści. A oni w to wie­rzą.

– Chłop do czasu znie­sie­nia pańsz­czy­zny – w za­bo­rze ro­syj­skim do­ko­na­ne­go do­pie­ro w 1864 r. – żył w prze­strze­ni o śred­ni­cy 14 km. Jego ho­ry­zont nawet w sen­sie do­słow­nym był bar­dzo ogra­ni­czo­ny. Chło­pi byli nie­pi­śmien­ni, od­cię­ci od świa­ta i kul­tu­ry. To, co na­zy­wa­my tra­dy­cyj­ny­mi pol­ski­mi ko­lę­da­mi, jest wy­two­rem miast i szlach­ty, do­pie­ro potem na­stą­pi­ło ich ulu­do­wie­nie.

Drew­nia­ne fi­gur­ki Chry­stu­sa Fra­so­bli­we­go ucho­dzą za ory­gi­nal­ny wy­twór kul­tu­ry lu­do­wej.

– Nic bar­dziej błęd­ne­go. Wi­ze­ru­nek Chry­stu­sa Fra­so­bli­we­go upo­wszech­nił się w Ko­ście­le po czar­nej za­ra­zie w 1348 r., która do­pro­wa­dzi­ła do śmier­ci co naj­mniej 30% miesz­kań­ców Eu­ro­py. Chry­stus Fra­so­bli­wy – umę­czo­ny, bi­czo­wa­ny, ocie­ka­ją­cy krwią – za­stą­pił do­mi­nu­ją­cy wcze­śniej obraz Pan­to­kra­to­ra, Chry­stu­sa rzą­dzą­ce­go świa­tem, wiel­kie­go sę­dzie­go, zwy­cięz­cy grze­chu i śmier­ci. Na­to­miast sym­bo­lem chłop­skiej tro­ski i współ­czu­cia, chłop­skie­go losu stał się kilka wie­ków póź­niej. Było to zwią­za­ne z po­gor­sze­niem się sy­tu­acji chło­pów. W XVI w. nie­któ­rzy chłop­scy sy­no­wie mogli skoń­czyć Aka­de­mię Kra­kow­ską, zo­stać jak Kle­mens Ja­nic­ki po­eta­mi, a nawet bi­sku­pa­mi. To jed­nak się koń­czy, na­ra­sta znie­wo­le­nie chło­pa. W XVIII w. jada on go­rzej niż 200 lat wcze­śniej. Chłop spada na sam dół dra­bi­ny spo­łecz­nej, to­wa­rzy­szy temu na­ra­sta­ją­ce znie­wo­le­nie i ra­sizm spo­łecz­ny ubra­ny w teo­rię "chama" wy­wie­dzio­ną z Bi­blii.

Wymazane. Bolesne milczenie Kościoła

Z jednej strony nadużycie władzy, przemoc i hipokryzja, z drugiej zastraszenie, ciężar grzechu i ogromny wstyd. Historie tysięcy młodych kobiet, uwięzionych w latach 50., 60. i 70. w irlandzkich pralniach sióstr magdalenek i przyklasztornych Domach Matki i Dziecka, to porażający i przerażający dowód na społeczne zakłamanie, obyczajowe tabu i zależności państwa od Kościoła
 

– Chłop cha­mem jest i basta…

– Zgod­nie z bi­blij­nym prze­ka­zem, cała Zie­mia za­lud­ni­ła się po­tom­ka­mi Noego, który miał trzech synów: Sema, Ja­fe­ta i Chama. Za prze­wi­nie­nie wobec ojca Cham wraz z po­tom­stwem zo­sta­li prze­klę­ci i wy­zna­czo­no im rolę naj­niż­szych sług po­tom­ków po­zo­sta­łych braci. Spro­wa­dze­ni do roli "cha­mów" chło­pi nie mieli szans na po­pra­wę swego losu. Da­wa­no ją po­tom­kom Sema – kiedy Żydzi, np. fran­ki­ści (człon­ko­wie ży­dow­skiej grupy re­li­gij­nej kie­ro­wa­nej przez Ja­ku­ba Fran­ka, opi­sa­nej przez Olgę To­kar­czuk w "Księ­gach Ja­ku­bo­wych"), prze­cho­dzi­li na ka­to­li­cyzm, sta­wa­li się au­to­ma­tycz­nie szlach­tą. Cham po­zo­sta­wał cha­mem. To z cza­sem wy­wo­ła­ło dzi­kie bunty chłop­skie po­łą­czo­ne z rze­zią i po­żo­gą, takie jak ra­ba­cja ga­li­cyj­ska z 1846 r. pod wodzą Ja­ku­ba Szeli. To­wa­rzy­szył jej przy tym prze­kaz, że Naj­ja­śniej­szy Pan, czyli wie­deń­ski ce­sarz, w za­pu­sty za­wie­sił na trzy dni dzie­sięć przy­ka­zań i można rżnąć "cia­ra­chów" po­wy­żej 12. roku życia: szlach­tę, miesz­czan, księ­ży, pra­cow­ni­ków dwo­rów (tylko męż­czyzn, z ko­bie­ta­mi, jak pla­no­wał Szela, chło­pi mieli się po­że­nić i stwo­rzyć nową rasę).

– Rżnę­li ich nawet pi­ła­mi.

– Ten obraz przy­wo­łu­je Pan Młody w "We­se­lu": "Myśmy wszyst­ko za­po­mnie­li; mego dziad­ka piłą rżnę­li…". Ska­za­ni na by­dlę­cy los chło­pi da­wa­li upust swoim uczu­ciom i emo­cjom naj­czę­ściej w wy­obraź­ni re­li­gij­nej. Chry­stus Fra­so­bli­wy – cier­pią­cy, współ­czu­ją­cy, da­ją­cy po­cie­sze­nie i na­dzie­ję od­trą­co­nym – prze­ma­wiał do nich, do­da­wał otu­chy.

Spór o koronę

– "Chry­stus się rodzi, nas oswo­bo­dzi".

– No wła­śnie.

– Z dru­giej stro­ny w XIX w. po­ja­wia się od­wo­łu­ją­ce się do Je­zu­sa hasło z zu­peł­nie in­ne­go pnia spo­łecz­ne­go: "Pol­ska Chry­stu­sem na­ro­dów".

– Me­sja­nizm miał ko­rze­nie w śre­dnio­wiecz­nych ru­chach mi­le­na­ry­stycz­nych, które gło­si­ły, że wraz z ro­kiem 1000 na­dej­dzie okres pa­no­wa­nia Boga na Ziemi. Teo­log Jo­achim z Fiore (zm. w 1202 r.) prze­kształ­cił je w całą teo­rię, prze­su­wa­jąc ter­min na­dej­ścia Kró­le­stwa Bo­że­go. Z do­ko­na­ne­go przez niego po­dzia­łu na trzy epoki hi­sto­rycz­ne (Ojca, Syna i Ducha Świę­te­go) sko­rzy­stał Hegel w roz­wa­ża­niach nad tym, czym są dzie­je – cha­otycz­ną chma­rą fak­tów po­zba­wio­nych lo­go­su, du­cho­we­go rdze­nia, czy też pew­nym po­rząd­kiem. W tym pro­ble­mie za­wie­ra się także py­ta­nie o sens cier­pie­nia w hi­sto­rii. Hegel uznał, że w hi­sto­rii jest po­rzą­dek re­li­gij­ny, za­wie­ra się on w roz­wo­ju ab­so­lut­ne­go ducha. Gdy przej­dzie przez fazę ducha su­biek­tyw­ne­go i obiek­tyw­ne­go, gdy się wy­peł­ni, na­stą­pi ko­niec hi­sto­rii – wy­peł­ni Ab­so­lut, co w re­li­gij­nych wi­zjach od­po­wia­da Kró­le­stwu Nie­bie­skie­mu. Te po­glą­dy od­dzia­ły­wa­ły na Adama Mic­kie­wi­cza, Zyg­mun­ta Kra­siń­skie­go i Au­gu­sta Ciesz­kow­skie­go, któ­rzy do­strze­gli w Pol­sce cier­pią­ce­go Je­zu­sa, mo­gą­ce­go zba­wić na­ro­dy Eu­ro­py. Me­sja­nizm pol­ski był me­sja­ni­zmem elit. Ale nie by­li­śmy wy­jąt­ko­wi, co po­ka­zał w pra­cach sprzed ponad 100 lat Ma­rian Zdzie­chow­ski – w Eu­ro­pie Środ­ko­wo-Wschod­niej mie­li­śmy całe mnó­stwo me­sja­ni­zmów, m.​in. me­sja­nizm li­tew­ski, ro­syj­ski, ukra­iń­ski.

– Jeśli nie "Pol­ska Chry­stu­sem na­ro­dów", to może "Chry­stus kró­lem Pol­ski"? Wciąż ak­tyw­ne są ruchy in­tro­ni­za­cyj­ne, które do­ma­ga­ją się ko­ro­na­cji Je­zu­sa na króla Pol­ski. Na­wo­ły­wał do tego z try­bu­ny sej­mo­wej w 2006 r. poseł Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści. Dwa lata temu we wszyst­kich ko­ścio­łach od­czy­ta­no list bi­sku­pów sprze­ci­wia­ją­cych się in­tro­ni­za­cji.

– To oczy­wi­ste sta­no­wi­sko, bo ko­ro­na­cja ozna­cza­ła­by wpi­sa­nie Je­zu­sa w kon­kret­ny po­rzą­dek po­li­tycz­ny. Tym­cza­sem od czasu So­bo­ru Wa­ty­kań­skie­go II ka­to­li­cyzm nie utoż­sa­mia się z żadną opcją spo­łecz­ną, po­li­tycz­ną czy świa­to­po­glą­do­wą ani z żadną par­tią. Rze­czy­wi­stość świec­ka nie da rady za­własz­czyć Je­zu­sa, nawet pod­no­sząc Chry­stu­sa do roli mo­nar­chy.

*Prof. Zbigniew Mikołejko – filozof i historyk religii, kierownik Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk

Słowo, które podzieliło świat

 

Emilia Padoł Dziennikarka Onetu

18 wrze­śnia 2012 roku prof. Karen Leigh King z Ha­rvar­du po­ka­za­ła świa­tu nie­wiel­ki ka­wa­łek pa­pi­ru­su, który wy­wo­łał burzę w mię­dzy­na­ro­do­wych me­diach. Skra­wek za­pi­sa­ny w ję­zy­ku kop­tyj­skim po­zo­sta­wił chrze­ści­jan na całym świe­cie z otwar­tym py­ta­niem o pew­ność zasad tkwią­cych u pod­staw wła­snej re­li­gii. Po­sta­wił rów­nież trud­ne za­da­nie przed współ­cze­sną nauką, która musi zwe­ry­fi­ko­wać swoje moż­li­wo­ści po­zna­nia tek­stu sprzed ponad szes­na­stu stu­le­ci. A wszyst­ko to przez słowa: „…Jezus rzekł im: »Moja żona« (…) ona może stać się moim uczniem". W tej spra­wie po­zo­sta­je wciąż wię­cej pytań, niż od­po­wie­dzi. Co wiemy dzi­siaj o „Ewan­ge­lii żony Je­zu­sa"?

 
Kawałek papirusu zapisany w języku koptyjskim
Foto: AFP Kawałek papirusu zapisany w języku koptyjskim

Co zro­bi­ła pro­fe­sor King?

REKLAMA

Pro­fe­sor Karen King jest uzna­nym na­ukow­cem Uni­wer­sy­te­tu Ha­rvar­da. Od 2009 roku jest kie­row­nicz­ką ha­rvardz­kiej Ka­te­dry Teo­lo­gii, funk­cję tę pełni jako pierw­sza ko­bie­ta w hi­sto­rii. King po­sia­da bar­dzo bo­ga­ty do­ro­bek na­uko­wy, w któ­rym sku­pia się przede wszyst­kim na chrze­ści­jań­skich apo­kry­fach (czyli nie­uzna­nych przez Ko­ściół tek­stach re­li­gij­nych), kom­pa­ra­ty­sty­ce (czyli po­rów­ny­wa­niu) re­li­gii i stu­diach hi­sto­rycz­nych. In­te­re­su­je ją wszyst­ko, co za­da­je py­ta­nia usta­lo­nym stan­dar­dom: gra­ni­ce or­to­dok­sji, ale i he­re­zji, gen­der stu­dies oraz pro­blem re­li­gii i prze­mo­cy. Wśród jej pu­bli­ka­cji mo­że­my zna­leźć takie ty­tu­ły jak: „Czym jest Gno­sty­cyzm?", „Ewan­ge­lia Marii Mag­da­le­ny", „Ta­jem­ne ob­ja­wie­nie Jana", czy „Wi­ze­run­ki ko­biet w gno­sty­cy­zmie".

Kon­tro­wer­syj­ny frag­ment pa­pi­ru­su zo­stał za­pre­zen­to­wa­ny przez pro­fe­sor King 18 wrze­śnia 2012 r. w cza­sie Mię­dzy­na­ro­do­we­go Kon­gre­su Stu­diów Kop­tyj­skich w Rzy­mie, w Pa­tri­stic In­sti­tu­te Au­gu­sti­nia­num, za­le­d­wie kilka kro­ków od Wa­ty­ka­nu. Pa­pi­rus da­to­wa­ny zo­stał na IV w. n.e., King po­sta­wi­ła jed­nak hi­po­te­zę, że może być on kop­tyj­skim tłu­ma­cze­niem tek­stu po­cho­dzą­ce­go z II w n.e. To w tym cza­sie po­wsta­ły rów­nież inne, na­pi­sa­ne w ję­zy­ku kop­tyj­skim, Ewan­ge­lie gno­styc­kie, które zo­sta­ły od­kry­te w ciągu ostat­ni 120 lat na te­re­nie Egip­tu. Naj­gło­śniej­sze z nich to: Ewan­ge­lia Marii Mag­da­le­ny, Ewan­ge­lia Ju­da­sza, Ewan­ge­lia To­ma­sza i Ewan­ge­lia Fi­li­pa.

Prof. Karen L. King trzymająca fragment papirusu
Foto: Getty Images Prof. Karen L. King trzymająca fragment papirusu

Me­dial­na nazwa

Frag­ment wiel­ko­ścią zbli­żo­ny do wi­zy­tów­ki, o wy­mia­rach 8 na 4 cm, jest za­pi­sa­ny z obu stron. Jedna z nich jest bar­dzo mocno znisz­czo­na, można na niej od­czy­tać tylko trzy słowa, resz­ta to kilka le­d­wie wi­docz­nych linii atra­men­tu. Na dru­giej stro­nie jest osiem nie­kom­plet­nych linii tek­stu. Z pa­pi­ru­su mo­że­my od­czy­tać m. in.: 1. „nie [dla] mnie. Moja matka dała mi ży[cie]…", 2. „Ucznio­wie po­wie­dzie­li do Je­zu­sa", 3. „prze­czyć. Maria jest warta tego", 4. „…Jezus rzekł im: „Moja żona", 5. „ona może być moim uczniem".

Karen King na­zwa­ła zna­le­zio­ny frag­ment „Ewan­ge­lią żony Je­zu­sa". Takie okre­śle­nie tek­stu wy­da­ło się King cał­kiem oczy­wi­ste, po­nie­waż miało po­rów­naw­czo umiej­sco­wić go w sze­re­gu in­nych al­ter­na­tyw­nych re­la­cji na temat życia Je­zu­sa, jak np. wspo­mnia­ne już: Ewan­ge­lia Ju­da­sza lub Ewan­ge­lia Marii Mag­da­le­ny. Efekt był jed­nak od­wrot­ny, King uru­cho­mi­ła me­dial­ną la­wi­nę w duchu teo­rii spi­sko­wej, któ­rej nie udało się za­trzy­mać. Po­mi­mo tego ba­dacz­ka do­bit­nie pod­kre­śla, że „Ewan­ge­lia żony Je­zu­sa nie po­win­na być po­strze­ga­na jako dowód na to, że Jezus, jako po­stać hi­sto­rycz­na, miał żonę". Czego więc mo­że­my się z niej do­wie­dzieć?

Pro­blem wiary, czy nauki?

Do­ku­ment – je­że­li okaże się au­ten­tycz­ny – nie jest re­wo­lu­cyj­nym do­wo­dem na to, że Jezus fak­tycz­nie miał żonę, ale sta­nie się gło­sem w dys­ku­sji na temat tego, co są­dzi­li na ten temat pierw­si chrze­ści­ja­nie. Jak mówi King: „Od sa­me­go po­cząt­ku chrze­ści­ja­nie nie zga­dza­li się co do tego, czy fak­tycz­nie na­le­ży uni­kać mał­żeń­stwa, ale kiedy minął ponad wiek od śmier­ci Je­zu­sa, za­czę­li wzy­wać ar­gu­ment o jego mał­żeń­stwie dla po­par­cia swo­ich ar­gu­men­tów".  Kon­tro­wer­sje wokół mał­żeń­stwa, ce­li­ba­tu i ro­dzi­ny były sze­ro­ko dys­ku­to­wa­ne przez pierw­szych chrze­ści­jan. Sam św. Paweł w swo­ich li­stach prze­ko­ny­wał, że le­piej uni­kać mał­żeń­stwa, je­że­li jest się czło­wie­kiem wol­nym i zdol­nym do życia w czy­sto­ści. Po­dob­nie – ży­ją­cy na prze­ło­mie I i II w. - Kle­mens Alek­san­dryj­ski i Ter­tu­lian, uwa­ża­li, że na­le­ży brać przy­kład z Chry­stu­sa i nie żenić się. U pod­staw chrze­ści­jań­stwa tkwił po­tęż­ny lęk przed mał­żeń­stwem i, przede wszyst­kim, sek­su­al­no­ścią.

Nowe od­kry­cie jest oka­zją do we­ry­fi­ka­cji na­szej wie­dzy na temat po­cząt­ków chrze­ści­jań­stwa. Zro­zu­mie­nia tej czę­ści po­glą­dów, która nie zo­sta­ła za­ak­cep­to­wa­na przez Ko­ściół. Dla­te­go jak pod­kre­śla znany an­giel­ski bi­bli­sta, oj­ciec Henry Wans­bro­ugh: „Od­kry­cie to nie bę­dzie miało więk­sze­go zna­cze­nia dla ko­ścio­ła chrze­ści­jań­skie­go. Wy­ka­że ono, że w II w. n.e. była pewna grupa wy­znaw­ców po­sia­da­ją­ca takie prze­ko­na­nia (..) To bar­dziej spra­wa nauki, niż wiary".

Udane fał­szer­stwo?

Już w mo­men­cie pre­zen­ta­cji przez King kon­tro­wer­syj­ne­go pa­pi­ru­su, w śro­do­wi­sku na­uko­wym wy­wią­za­ła się żar­li­wa dys­ku­sja na temat au­ten­tycz­no­ści zna­le­zi­ska. Pro­fe­sor Craig Evans z Aca­dia Di­vi­ni­ty Col­le­ge w Nowej Szko­cji na­pi­sał na swoim blogu, że pa­pi­rus sam w sobie praw­do­po­dob­nie jest stary, może nawet po­cho­dzić z IV lub V wieku n.e., ale „dziw­nie za­pi­sa­ne li­te­ry są praw­do­po­dob­nie współ­cze­sne i od­zwier­cie­dla­ją dzi­siej­sze za­in­te­re­so­wa­nie Je­zu­sem i Marią Mag­da­le­ną". Z kolei pro­fe­sor Fran­cis Wat­son z Uni­wer­sy­te­tu Dur­ham w Ka­ro­li­nie Pół­noc­nej na­pi­sał pracę na­uko­wą na po­par­cie wła­snej tezy, we­dług któ­rej za­pre­zen­to­wa­ny pa­pi­rus jest tek­stem pat­chwor­ko­wym z „au­ten­tycz­nej" Ewan­ge­lii To­ma­sza, z któ­rej słowa zo­sta­ły wy­cią­gnię­te z kon­tek­stu i uło­żo­ne poza ja­kim­kol­wiek po­rząd­kiem. Rów­nież wa­ty­kań­ski dzien­nik „L'Osse­rva­to­re Ro­ma­no" na­zwał frag­ment „Ewan­ge­lii żony Je­zu­sa" „bar­dzo współ­cze­snym fał­szer­stwem".

Część ba­da­czy za­kwe­stio­no­wa­ła au­ten­tycz­ność pa­pi­ru­su na pod­sta­wie jego wy­glą­du i kształ­tu liter. Więk­szość z nich zro­bi­ła to na pod­sta­wie fo­to­gra­fii.  Nie­uf­ność od po­cząt­ku zwięk­sza­ło rów­nież nie­wia­do­me po­cho­dze­nie pa­pi­ru­su: zo­stał on prze­ka­za­ny przez pry­wat­ne­go ko­lek­cjo­ne­ra, który nie chce ujaw­niać swo­jej toż­sa­mo­ści. Sama King po­trze­bo­wa­ła ponad roku, żeby za­in­te­re­so­wać się zna­le­zi­skiem. Jej rów­nież pierw­sze na­de­sła­ne zdję­cia wy­da­ły się po­dej­rza­ne. Do­pie­ro kiedy pa­pi­rus tra­fił do jej rąk, za­czę­ła pod­cho­dzić do niego z więk­szą ostroż­no­ścią.

Wstęp­ne ba­da­nia, które prze­pro­wa­dzi­ła z pro­fe­sor Anne Marie Lu­ijen­dijk, spe­cja­list­ką od No­we­go Te­sta­men­tu  i wcze­sne­go Chrze­ści­jań­stwa z Uni­wer­sy­te­tu Prin­ce­ton i uzna­nym pa­pi­ro­lo­giem Ro­ge­rem Ba­gnal­lem, dy­rek­to­rem no­wo­jor­skie­go ISAW (In­sti­tu­te for the Study of the An­cient World), po­twier­dzi­ły au­ten­tycz­ność do­ku­men­tu. To po nich King zde­cy­do­wa­ła się na pu­blicz­ną pre­zen­ta­cję od­kry­cia. Wciąż jed­nak ko­niecz­ne było wy­ko­na­nie szcze­gó­ło­wych badań tech­nicz­nych, po­zwa­la­ją­cych okre­ślić wiek atra­men­tu. Wy­ni­ki tych badań miały być opu­bli­ko­wa­ne na po­cząt­ku tego roku. W pierw­szym te­go­rocz­nym nu­me­rze kwar­tal­ni­ka Ha­rvard The­olo­gi­cal Re­view King pla­no­wa­ła opu­bli­ko­wać szcze­gó­ło­wy ar­ty­kuł na temat „Ewan­ge­lii żony Je­zu­sa". Nie­ste­ty tekst wciąż się nie uka­zał.

Kim mogła być „żona Je­zu­sa"?

Tuż po ogło­sze­niu od­kry­cia, ode­zwa­ły się w licz­ne głosy wska­zu­ją­ce na to, że wy­stę­pu­ją­ce na pa­pi­ru­sie słowo „żona", może od­no­sić się do Ko­ścio­ła (zgod­nie z in­ter­pre­ta­cją: Ko­ścio­ła–Ob­lu­bie­ni­cy z „Pie­śni nad Pie­śnia­mi"). Karen King wy­klu­czy­ła jed­nak takie od­czy­ta­nie, twier­dząc, że w kon­tek­ście słów na pa­pi­ru­sie wyraz „żona" jed­no­znacz­nie wska­zu­je na swoje pod­sta­wo­we zna­cze­nie. Do ja­kiej więc po­sta­ci może się on od­no­sić?

Dla me­diów stało się oczy­wi­ste, że musi cho­dzić o Marię Mag­da­le­nę. Co cie­ka­we, King wcale nie jest prze­ko­na­na rów­nież do tej in­ter­pre­ta­cji. Maria Mag­da­le­na jest przed­sta­wia­na w Ewan­ge­liach jako bli­ska to­wa­rzysz­ka Je­zu­sa, za­wsze jed­nak jest na­zy­wa­na Marią z Mag­da­li. Jak za­zna­cza King, w tam­tych cza­sach ko­bie­ty były iden­ty­fi­ko­wa­ne po­przez swoje re­la­cje z męż­czy­zna­mi, dla­te­go ist­nie­je małe praw­do­po­do­bień­stwo, że Maria Mag­da­le­na – roz­po­zna­wa­na za­wsze przez nazwę ro­dzin­ne­go mia­stecz­ka – mogła być uzna­wa­na za żonę Je­zu­sa. Jest to zbyt istot­ny szcze­gół, żeby mógł zo­stać prze­mil­cza­ny w tylu prze­ka­zach. Po­nad­to King przy­zna­je: „Nie uwa­żam, że żoną Je­zu­sa była Maria Mag­da­le­na (…) że Jezus był żo­na­ty lub nie. Uwa­żam, że tra­dy­cja mil­czy na ten temat i po pro­stu nie wiemy tego".

Trzy Marie

Jed­nak trop wszyst­kich teo­rii, które ob­sta­ją przy za­ło­że­niu, że Jezus był żo­na­ty, pro­wa­dzi do Marii z Mag­da­li. Dla­cze­go?

Maria Mag­da­le­na jest jedną z naj­waż­niej­szych po­sta­ci ko­biet w Nowym Te­sta­men­cie, będąc tym samym chyba naj­bar­dziej nie­ja­sną i naj­czę­ściej myl­nie in­ter­pre­to­wa­ną bo­ha­ter­ką, któ­rej od wie­ków to­wa­rzy­szy zła sława. We­dług prze­ka­zów bi­blij­nych Maria z Mag­da­li do­łą­czy­ła do uczniów Je­zu­sa po tym, jak Chry­stus wy­pę­dził z niej sie­dem złych du­chów. Tra­dy­cja ko­ściel­na do jej po­sta­ci do­łą­czy­ła dwie inne Marie. Przez wieki była utoż­sa­mia­na z cu­dzo­łoż­ni­cą z Ewan­ge­lii Łu­ka­sza i myl­nie łą­czo­na z Marią z Be­ta­nii, sio­strą Marty i Ła­za­rza. Za te po­wią­za­nia od­po­wia­da pa­pież Grze­gorz I Wiel­ki, który w jed­nej ze swo­ich ho­mi­lii około roku 591 po­wie­dział: „Wie­rzy­my, że ko­bie­ta, którą Łu­kasz na­zy­wa grzesz­ni­cą a Jan Marią, to ta sama osoba, z któ­rej, we­dług Marka, Jezus wy­pę­dził złe duchy". Obie po­sta­ci na­ło­ży­ły się na wi­ze­ru­nek Marii Mag­da­le­ny, ro­dząc wiele myl­nych i krzyw­dzą­cych ste­reo­ty­pów. Do­pie­ro w roku 1969 pa­pież Paweł VI ofi­cjal­nie od­dzie­lił po­stać Marii Mag­da­le­ny od po­sta­ci dwóch po­zo­sta­łych Marii.

Maria Mag­da­le­na jest dwu­na­sto­krot­nie wspo­mnia­na w Nowym Te­sta­men­cie, wszy­scy ewan­ge­li­ści zgod­nie piszą, że jako pierw­sza przy­by­ła do grobu Je­zu­sa. Ko­ściół od sa­me­go po­cząt­ku pró­bo­wał zdys­kre­dy­to­wać rolę Marii Mag­da­le­ny. Miało to oczy­wi­sty zwią­zek z bra­kiem ak­cep­ta­cji dla ak­tyw­nej roli ko­biet w życiu du­cho­wym. Tym samym Magda Mag­da­le­na, jak więk­szość ko­biet, zo­sta­ła utoż­sa­mio­na z ko­bie­tą za­gu­bio­ną mo­ral­nie, cho­ciaż w Nowym Te­sta­men­cie próż­no szu­kać cho­ciaż naj­mniej­szej wzmian­ki, która su­ge­ro­wa­ła­by, że Maria Mag­da­le­na była grzesz­ni­cą lub pro­sty­tut­ką, co za­rzu­ca­no jej przez całe wieki.

Apo­stoł­ka Apo­sto­łów

Warto jed­nak wró­cić na mo­ment do pierw­szych wie­ków chrze­ści­jań­stwa. Bo­wiem u jego po­cząt­ków po­zy­cja Marii Mag­da­le­ny była zu­peł­nie inna. Nie­któ­rzy z wcze­snych Ojców Ko­ścio­ła na­zy­wa­li Marię z Mag­da­li "Apo­stoł­ką Apo­sto­łów", mając na uwa­dze prze­ka­zy ewan­ge­lij­ne, mó­wią­ce, że Maria pierw­sza zja­wi­ła się u grobu Je­zu­sa. Pro­fe­sor Bart D. Ehr­man z Uni­wer­sy­te­tu Po­łu­dnio­wej Ka­ro­li­ny, spe­cja­li­zu­ją­cy się w Nowym Te­sta­men­cie i hi­sto­rii Ojców Ko­ścio­ła, wska­zu­je na prace ano­ni­mo­we­go wcze­sno­chrze­ści­jań­skie­go pi­sa­rza, który w ko­men­ta­rzu do sta­ro­te­sta­men­to­wej „Pie­śni nad Pie­śnia­mi" na­pi­sał, że zmar­twych­wsta­ły Jezus po raz pierw­szy uka­zał się ko­bie­tom i prze­ka­zał im in­for­ma­cję, aby ra­do­sną no­wi­nę za­nio­sły apo­sto­łom. Erh­man przy­ta­cza na­stę­pu­ją­cy cytat z pi­sa­rza: „Chry­stus uka­zał się apo­sto­łom i po­wie­dział im, »To ja, który uka­za­łem się tym ko­bie­tom i Ja, który wy­sła­łem je do was w roli apo­sto­łek«". Okre­śle­nie Marii Mag­da­le­ny mia­nem Apo­stoł­ki Apo­sto­łów ugrun­to­wa­ło się w śre­dnio­wie­czu. Tytuł ten przy­znał jej rów­nież Jan Paweł II. Także Be­ne­dykt XVI wska­zy­wał na szcze­gól­ną rolę Marii Mag­da­le­ny, która była jedną z naj­waż­niej­szych po­sta­ci we wszyst­kich Ewan­ge­liach.

Żeń­ski od­po­wied­nik św. Pio­tra

Po­stać Marii Mag­da­le­ny od po­cząt­ku była bar­dzo po­zy­tyw­nie przed­sta­wia­na w Ewan­ge­liach gno­styc­kich. W więk­szo­ści tek­stów z tej grupy Maria Mag­da­le­na była uosa­bia­na z Mą­dro­ścią. W „Pisti So­phia" (Wiara i Mą­drość), gno­styc­kim tek­ście z II wieku, na­pi­sa­nym w ję­zy­ku kop­tyj­skim, Maria Mag­da­le­na jest uka­za­na jako opoka Ko­ścio­ła. Jest przed­sta­wio­na w roli, która zo­sta­ła przy­pi­sa­na św. Pio­tro­wi.

Rów­nież w Ewan­ge­lii Fi­li­pa Maria jest opi­sa­na jako sym­bol mą­dro­ści, po­nad­to mo­że­my zna­leźć w niej cytat: „A to­wa­rzysz­ką Zba­wi­cie­la jest Maria Mag­da­le­na. A Chry­stus mi­ło­wał ją bar­dziej od in­nych uczniów, ca­łu­jąc ją czę­sto w usta. Po­zo­sta­li byli tym zgor­sze­ni i oka­zy­wa­li nie­za­do­wo­le­nie. Mó­wi­li doń: Dla­cze­go mi­łu­jesz ją bar­dziej niż nas? Zba­wi­ciel od­po­wia­dał im, mó­wiąc: Dla­cze­go nie mi­łu­ję was tak jak jej?". In­for­ma­cja o czę­stym ca­ło­wa­niu w usta zwy­kle była wy­ko­rzy­sty­wa­na przez zwo­len­ni­ków teo­rii ja­ko­by Marię z Je­zu­sem łą­czy­ły re­la­cje in­tym­ne. Trze­ba jed­nak pa­mię­tać, że na po­cząt­ku na­szej ery po­ca­łu­nek w usta był po­wszech­nie prak­ty­ko­wa­nym ele­men­tem po­wi­ta­nia. Znacz­nie cie­kaw­sza jest druga część po­wyż­sze­go cy­ta­tu, która fak­tycz­nie wska­zu­je na nie­zwy­kłą po­zy­cję Marii Mag­da­le­ny w gro­nie apo­sto­łów Chry­stu­sa.

W od­kry­tej w 1886 roku Ewan­ge­lii Marii Mag­da­le­ny zo­stał bar­dzo wy­raź­nie za­zna­czo­ny kon­flikt po­mię­dzy Marią Mag­da­le­ną a Pio­trem, który nie mógł się po­go­dzić z wy­so­ką po­zy­cją ko­bie­ty w kręgu apo­sto­łów. Jak czy­ta­my: „A Piotr za­py­tał: Czy Zba­wi­ciel za­iste mówił na osob­no­ści z ko­bie­tą, a nie otwar­cie z nami? Czy mamy się do niej zwró­cić i słu­chać jej wszy­scy? Czy wolał ją od nas? A Lewi od­parł: Pio­trze, za­wsze łatwo się uno­si­łeś. Teraz widzę, że wal­czysz z tą nie­wia­stą, jak­byś był jej wro­giem. Je­że­li Zba­wi­ciel ją wy­niósł, kimże za­iste je­steś, abyś miał ją od­rzu­cać? Za­pew­ne Zba­wi­ciel zna ją bar­dzo do­brze. Dla­te­go mi­ło­wał ją bar­dziej niż nas".

Karol King kon­tra Dan Brown

Maria Mag­da­le­na to bez wąt­pie­nia po­stać, która po­ru­sza­ła wy­obraź­nię twór­czą ludzi wielu epok. Była bo­ha­ter­ką nie­zli­czo­nych śre­dnio­wiecz­nych le­gend, czę­sto przed­sta­wia­no ją w sztu­kach pla­stycz­nych. Jej wi­ze­ru­nek był za­wsze kon­tro­wer­syj­ny: z jed­nej stro­ny była po­sta­cią ota­cza­ną kul­tem, rów­nie czę­sto jed­nak uwy­pu­kla­no – nie­słusz­nie, jak wiemy - grzesz­ne aspek­ty jej życia. W XX i XXI wieku jej po­stać za­czę­ła być żywo dys­ku­to­wa­na, na co wpływ miały licz­ne po­wie­ści, naj­czę­ściej fan­ta­stycz­ne, któ­rych była bo­ha­ter­ką. Praw­dzi­wą „sławę" jej po­sta­ci przy­nio­sła po­wieść „Kod da Vinci" Dana Brow­na, która przy­pie­czę­to­wa­ła wszyst­kie spi­sko­we teo­rie na temat życia i re­la­cji łą­czą­cych Marię Mag­da­le­nę z Je­zu­sem. Cała in­try­ga u Brow­na sku­pi­ła się na Marii Mag­da­le­nie, która w mo­men­cie ukrzy­żo­wa­nia Je­zu­sa miała nie tylko być  jego żoną, ale rów­nież nosić jego dziec­ko. Mając w sobie krew Zba­wi­cie­la, była św. Gra­alem. Po śmier­ci Je­zu­sa ucie­kła do Fran­cji i tam dała po­czą­tek dy­na­stii Me­ro­win­gów. Brown oparł swoją fa­bu­łę na prze­ka­zach po­cho­dzą­cych z Ewan­ge­lii gno­styc­kich, wy­raź­nie sprze­ci­wia­jąc się na­ucza­niu Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go.

Od­kry­cie Karol King bar­dzo szyb­ko za­czę­ło być po­rów­ny­wa­ne do po­wie­ści Brow­na. Za­rzu­co­no mu po­wierz­chow­ność, tanią sen­sa­cyj­ność i nie­zwłocz­nie pod­wa­żo­no jego au­ten­tycz­ność. Ta ostat­nia kwe­stia wciąż nie zo­sta­ła jed­nak prze­są­dzo­na. Co bę­dzie, je­że­li pa­pi­rus okaże się praw­dzi­wy? We­dług King nie bę­dzie ozna­czać to nic szcze­gól­ne­go, ten skra­wek pa­pie­ru nie wy­wró­ci do góry no­ga­mi całej tra­dy­cji teo­lo­gicz­nej. „Wielu oso­bom ci­śnie się na usta py­ta­nie czy ten frag­ment po­wi­nien do­pro­wa­dzić nas do po­now­ne­go prze­my­śle­nia tego, czy Jezus miał żonę. Ja jed­nak uwa­żam, że on nie może na­pro­wa­dzać nas na taką czy inną od­po­wiedź na to py­ta­nie, lecz po­wi­nien pro­wa­dzić nas do prze­my­śle­nia tego jak w po­zy­tyw­ny spo­sób mo­że­my po­strze­gać w Chrze­ści­jań­stwie sek­su­al­ność i mał­żeń­stwo".

STRO­NA CZY­TEL­NA:

1. nie [dla] mnie. Moja matka dała mi ży[cie...

2. Ucznio­wie po­wie­dzie­li do Je­zu­sa

3. prze­czyć. Maria jest warta tego

4. ... Jezus rzekł im: „Moja żona"

5. ona może być moim uczniem

6. Po­zwól­cie nie­go­dzi­wym lu­dziom pysz­nić się

7. Co do mnie, prze­by­wam z nią, aby

8. obraz

STRO­NA NIE­CZY­TEL­NA:

1. moja mat[ka

2. trzy

3. ...

4. na­przód, który

5. (nie­czy­tel­ne ślady atra­men­tu)

6. (nie­czy­tel­ne ślady atra­men­tu)

***

Pi­sząc tekst ko­rzy­sta­łam m. in. z ar­ty­ku­łu Jó­ze­fa Ma­jew­skie­go, „Ob­lu­bie­ni­ca Mi­strza" („Ty­go­dnik Po­wszech­ny"), opra­co­wa­nia Karen L. King przy współ­pra­cy z A. M. Lu­ijen­dijk, „Jesus said to them, »My wife…«. A New Cop­tic Go­spel Pa­pi­rus", tek­stu Lisy Wang­sness, „Ha­rvard pro­fe­sor iden­ti­fies scrap of pa­pi­rus sug­ge­sting some early Chri­stians be­lie­ved Jesus was mar­ried" (Bo­ston Globe) i tek­stu Ja­we­ed Ka­le­ema, „The Go­spel of Jesus Wife, New Ewar­ly Chri­stian text, In­di­ca­tes Jesus May Have Been Mar­ried" (Huf­fing­ton Post).