czwartek, 15 listopada 2007

Wciąż nie potrafimy uwierzyć w winę umyślną

Marek Sterlingow, Marek Wąs
2007-11-15, ostatnia aktualizacja 2007-11-15 08:46

Z faktami się nie dyskutuje. Prokurator twierdzi, że nasi żołnierze w Afganistanie, którzy strzałem z moździerza zabili kobiety i dzieci, z premedytacją dopuścili się morderstwa. Dowody są tajne i być może nigdy ich nie zobaczymy. Nie ma jednak powodu, by wątpić w ich istnienie.

ZOBACZ TAKŻE
Wczoraj napisaliśmy: "Dobrze, że wojskowa prokuratura bada sprawę i stawia srogie zarzuty. Są zawodowymi żołnierzami, najlepszymi z najlepszych, strach i panika nie są usprawiedliwieniem".

Jednocześnie prosiliśmy sędziego, by wziął pod uwagę wszystkie okoliczności. To, że po opuszczeniu bazy każdy z nich staje się celem dla talibskich bojowników. Że stres w wojennych warunkach sprawia, że człowiek popełnia błędy.

Według poznańskiej prokuratury w tym przypadku okoliczności łagodzących nie ma. Ostrzelali wioskę, z której nikt do nich nie strzelał. Mataczyli w śledztwie, twierdząc, że było inaczej. Oficer wydał rozkaz, a żołnierze go wykonali. W tle - niewypowiedziane wprost - oskarżenie, że Polacy zabili cywilów w zemście za śmierć porucznika Łukasza Kurowskiego, który kilka dni wcześniej zginął w zasadzce urządzonej przez talibów.

Ale pamiętajmy o kontekście tego tragicznego zdarzenia. Polski patrol nie znalazł się tam przypadkiem. Wcześniej w tym miejscu w zasadzkę wpadli Amerykanie. To oni przez radio prosili naszych o pomoc. Gdy na miejsce przyjechały nasze pojazdy, jeden z nich wyleciał na minie. Dzień później MON chwalił się, że w tej właśnie akcji schwytano jednego z najbardziej poszukiwanych talibskich terrorystów.

Tylko dlaczego żołnierze zaczęli strzelać w wieś?

Znamy opinię prokuratora. Nie znamy wersji oskarżonych. Wśród dowodów jest podobno film nagrany przez jednego z żołnierzy w chwili wejścia do zbombardowanej wioski. Nasi żołnierze mieli się tam zachowywać strasznie. Zachowanie niegodne żołnierza - tak mówią ludzie, którzy widzieli film.

My rozmawialiśmy z żołnierzem, który rozpaczał, że czekali prawie trzy godziny na medyczny śmigłowiec. Gdyby przyleciał wcześniej, kilkuletni chłopiec być może by przeżył. Ten człowiek nie udawał.

Poznaliśmy dowódcę bazy Wazi-Kwa Olgierda i jego zastępcę Marka, który dowodził tamtym patrolem (celowo nie podajemy nazwisk obu kapitanów). W głowie się nam nie mieści, że któryś z nich mógł wydać rozkaz zabicia cywilów.

Poznaliśmy ich podwładnych. Żadnego z tych żołnierzy nie moglibyśmy podejrzewać o bestialskie zachowanie. Mimo młodego wieku to są mężczyźni doświadczeni na wielu misjach - Kosowo, Liban, Irak. Każdy z nich wie, jak ważne są dobre relacje z miejscową ludnością.

Czy śmierć kolegi mogła nimi wstrząsnąć tak bardzo, że strzelili do bezbronnych? Ależ tam co tydzień ginie kilkunastu żołnierzy koalicji. I śmierć Johna, chłopaka w amerykańskim mundurze, który przed chwilą siedział obok w stołówce w Wazi, przeżywają bardziej niż zastrzelenie porucznika Kurowskiego z odległego Gardez, którego nie widzieli na oczy.

Niech sąd rozpatrzy wszystkie okoliczności tamtego zdarzenia i wymierzy kary. Tego, że od polskiego pocisku w afgańskiej wiosce zginęły kobiety i dzieci, nikt nie podważa.

Ale my nie potrafimy uwierzyć w winę umyślną. Wolimy okazać się naiwniakami, niż dzisiaj ogłosić, że ludzie, których poznaliśmy w Wazi-Kwa, są zbrodniarzami wojennymi.

Brak komentarzy: