środa, 16 stycznia 2008

Polska - Niemcy 3:2

Pekin się zbliża
Przemysław Iwańczyk, Halle
Pekin się zbliża - wychrypiały polskie siatkarki. Chyba ze cztery, wszystkie mówiły to samo. Drugie zwycięstwo prawie na pewno dało im awans do półfinału olimpijskich kwalifikacji. Pokonały Niemki dopiero po tie-breaku. Grały źle, ale z charakterem
 
Po pierwszym meczu Polek w turnieju w Halle jeden z oficjeli FIVB (światowej federacji) gotów był przyjmować zakłady, że drużyna Marco Bonitty zagra w niedzielnym finale. Nie miał jedynie pewności, czy uda jej się zająć pierwsze miejsce.

Euforia udzieliła się także siatkarkom, które nie chciały zwracać uwagi na łatwe zwycięstwo Niemek w pierwszym meczu z Turcją i zapowiadały, że już w środę zapewnią sobie półfinał. Trenerzy byli nieco ostrożniejsi. - To będzie trudniejsze spotkanie niż pierwsze z Holenderkami - mówił jeszcze podczas rozgrzewki asystent Bonitty Mauro Masacci. Sam był tak zdenerwowany, że nie potrafił usiedzieć w miejscu i przechadzał się wzdłuż całego boiska. Obawiał się tzw. syndromu drugiego meczu, kiedy po pierwszej, wyraźnej wygranej przychodzi rozprężenie i dekoncentracja.

Okazało się, że zna zawodniczki bardzo dobrze. Brak precyzji, czujności w asekuracji, wiele nieskończonych ataków potwierdzało obawy Macchiego. Podsumowaniem tego seta była ostatnia akcja, kiedy Katarzyna Skowrońska wrzuciła piłkę w siatkę zamiast na drugą stronę boiska.

Bonitta wyglądał na spokojnego. Tylko po ewidentnych błędach na jego twarzy pojawiał się grymas. Kiedy drużynie szło dobrze, na przerwach technicznych siatkarki wręcz się nudziły, bo szkoleniowiec jakby nie chciał wytrącać ich z rytmu i tylko przyglądał im się z boku. W środku jednak trener aż kipiał. Nie tylko dlatego, że stawką był awans do półfinału. Po drugiej stronie na ławce siedział jego rodak Giovanni Guidetti, zresztą jeden z czterech włoskich selekcjonerów drużyn, którzy przyjechały do Halle. 36-letni selekcjoner Niemiec ponoć poprzysiągł sobie, że tak jak kiedyś Bonitta sięgnie z reprezentacją Włoch po mistrzostwo świata, a obecna praca jest tylko przystankiem do wielkiej kariery.

Dla kibiców ta rywalizacja w ogóle nie była istotna, bo wszystkie oczy skierowane były na Małgorzatę Glinkę. Choć od półfinału mistrzostw Europy w Turcji minęło blisko pięć lat, Niemcy dokładnie pamiętają ówczesny półfinał - przegrany z Polską - w którym Glinka zdobyła rekordową liczbę punktów. I to właśnie ona atakiem z lewego skrzydła zaczęła mecz. Niemieccy kibice znów z niedowierzaniem kręcili głowami, obawiając się, że w Halle może spotkać ich to samo, co w 2003 roku. Sposobu na nią nie znalazły również rywalki, które posyłały większość zagrywek właśnie na nią.

Sama Glinka, choć wielokrotnie sama rozstrzygała mecze, była zbyt słabą bronią na Niemki w przegranych setach. Nie miała wystarczającego wsparcia ani w Skowrońskiej, ani w Annie Podolec, która ją zmieniła. Obie notorycznie nie kończyły ataków, przy stanie Bonitta 7:14 w trzecim secie bezradnie rozłożył ręce i zostawił na boisku tę ostatnią. Kiedy jego drużyna przegrywała już 10 punktami, Włoch wpuścił wszystkie rezerwowe, licząc, że podstawowa szóstka - tak jak dzień wcześniej z Holandią - po przegranej partii zacznie następną zapominając o niepowodzeniu.

W czwartym secie wszystkie Polki wyglądały na totalnie załamane, bo ustępowały Niemkom już czterema punktami. Wtedy Maria Liktoras zawołała koleżanki, wszystkie stanęły na środku boiska i rozmawiały ze sobą kilkanaście sekund. Nie chciały powiedzieć, o czym mówiły, ale w ostatniej chwili uciekły spod gilotyny. Gdyby poległy, nawet wygrana w ostatnim meczu mogła nie dać im awansu.

Glinka jak osiem lat temu kończyła niemal każdą piłkę, wreszcie pomagały jej także koleżanki. Kiedy po kilku kontrowersyjnych sytuacjach zespół Bonitty był coraz bliżej wygranej (23:18), trener Niemek rzucił ze złości tablicą o ziemię, za co dostał od sędziego żółtą kartkę, a jego drużyna straciła punkt. Było jasne, że tie break, jak w półfinale ME 2003, rozstrzygnie o wyniku.

I wtedy się zaczęło. Takiego koncertu biało-czerwone nie dały od lat. Podolec zaserwowała cztery kolejne asy, jej koleżanki nie myliły się w ataku, a Niemki wymownym spojrzeniem błagały o litość, by Polki już dały spokój. Nie dały. Broniły jak natchnione, nawet nieliczne nieudane ataki nie były w stanie je zdeprymować. - Jesteśmy wielkie. Wielkie - powtarzała po meczu Glinka. - Cieszę się z wygranej, ale jeszcze bardziej z tego, z jak beznadziejnej sytuacji wyszłyśmy. Takie zwroty rzadko się zdarzają, ale właśnie dla takich chwil uprawiam sport.

- A ja jestem szczęśliwy, choć przecież takie mecze już przeżywałem - dodał w rozmowie z "Gazetą" Bonitta. - Dla mnie to nie nowość i zdradzę, że wiedziałem, jak to będzie wyglądać. Że po pierwszym złym secie, drugi będzie dobry. Po trzecim czwarty, bo nasza drużyna jest jak sinusoida. Ale ciągle zwycięska. Mój mecz z Guidettim? To było takie moje małe zwycięstwo.

W czwartek Polki mają przerwę, w piątek ostatni mecz w grupie z Turcją.

Brak komentarzy: