Piątek, 15 lutego (05:55)
Na narty do Val di Fiemme we Włoszech premier Donald Tusk pojechał z żoną, córką, synem i dziewczyną syna. Na własne życzenie - bez obstawy Biura Ochrony Rządu - pisze "Gazeta Wyborcza".
Rodzina Tusków podróżował osobowym prywatnym samochodem. Jak się dowiedział dziennik, szefa rządu na stoku oblegali rodacy, bo nie jeździł w kasku, więc łatwo go rozpoznać. I nie było w pobliżu BOR- owców, którzy zwykle bronią do niego dostępu. Wycieczki Polaków ustawiały się, by zrobić sobie z Tuskiem zdjęcie, co budziło zdziwienie Włochów.
- Wyjeżdżając poprosił, żebyśmy odstąpili na ten czas - potwierdza rozmówca gazety z BOR. Ale dodaje: "Chociaż rozumiemy, że premier chce zerwać z bizantyjskim stylem władzy, to uważam, że podjął zbyt duże ryzyko".
Podobnego zdania jest były wieloletni szef BOR gen. Mirosław Gawor: "Rzeczywiście nie pamiętam takiej sytuacji. Premier zawsze miał ochronę, przynajmniej minimalną. Przydzielenie ochrony to nie jest wyrok i oczywiście każdy ma prawo z niej rezygnować, ale w przypadku szefa rządu to nie jest najrozsądniejsze. Mógłbym wyliczyć całą listę powodów, dla których ta ochrona powinna być. Współczuję szefowi BOR, na którym ciąży obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa premierowi, a panu Tuskowi życzę szczęścia" - mówi Gawor.
Tusk próbuje stworzyć odmienny od poprzedniej ekipy wizerunek rządu. Za rządów PiS BOR jeździł na wakacje nawet z wicepremierami, a premier Jarosław Kaczyński miewał po trzy auta ochrony.
Niechęć Donalda Tuska do korzystania z ochrony wywołuje spory w BOR, które nie chce zgodzić się na ograniczenie działań ochronnych wobec premiera i jego rodziny.
Źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz