Prymitywni barbarzyńcy z Brukseli i Paryża zgubili wspaniałe imperium bizantyjskie, a dziś chcą zgubić Rosję. Takie przesłanie niesie film zrealizowany przez spowiednika Putina. Taka też była ideologia prezydenta, który rządził Rosją przez ostatnie osiem lat

Fot. MISHA JAPARIDZE AP
Putin, Dzień Zwycięstwa, 8 maja 2008 r.

Fot. Alexander Zemlianichenko AP
Prezydent Władimir Putin przemawia podczas spotkania rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa w Moskwie 30 stycznia 2008 roku

Fot. AP

Fot. HO REUTERS
Prezydent Władimir Putin podczas orędzia telewizyjnego do narodu z 29 listopada 2007 roku

Fot. MIKHAIL METZEL AP

Fot. MAXIM MARMUR AP
Władimir Putin

Fot. °a~^â Aëaęńaé °a~^â Aëaęńaé
Prezydent Putin straszył Rosjan tarczą antyrakietową i mamił potęgą rosyjskiej armii. Na zdjęciu pokazuje model rosyjskiego bombowca strategicznego TU-160
ZOBACZ TAKŻE
- Rosja: Rozpoczęły się wybory prezydenckie (01-03-08, 21:11)
- Ostatnia nadzieja Rosji (01-03-08, 14:30)
- Siergiej Kowaliow: Nie dożyję demokracji w Rosji (01-03-08, 00:05)
- Sylwetki kandydatów w niedzielnych wyborach prezydenckich (01-03-08, 00:00)
- Miedwiediew, nowy Putin (01-03-08, 00:00)
- Putin in love (28-02-08, 14:00)
SERWISY
Dziś Rosjanie formalnie potwierdzą, że ich trzecim prezydentem - zgodnie z wolą Władimira Putina, ogłoszoną już w grudniu zeszłego roku - został Dmitrij Miedwiediew. Nowy gospodarz Kremla odziedziczy Rosję dużo bogatszą i pewniejszą siebie niż ta, która dostała się Putinowi po Borysie Jelcynie. Jednak - wbrew temu, co wmawia światu kremlowska propaganda - odziedziczy Rosję, która wciąż nie jest stabilna i nie może spokojnie spoglądać w przyszłość.
W sierpniu 1999 r. Borys Jelcyn - którego druga i ostatnia kadencja prezydencka miała się skończyć za niecały rok - w krótkim wywiadzie dla "Izwiestii" zapowiedział, że lada moment wskaże swego "dziedzica". Komentatorzy zachodzili w głowę, na czyim policzku "car Borys" złoży pocałunek śmierci. Wydawało się bowiem, że ten, komu przyjdzie walczyć o prezydenturę, poniesie niechybną klęskę w konfrontacji z byłym szefem służb specjalnych i byłym premierem Jewgienijem Primakowem, który obiecywał narodowi bezwzględną rozprawę z Jelcynem i jego ludźmi.
Tym razem na to, kogo wskaże ustępujący Putin, Rosja czekała z zapartym tchem. Nikt nie miał wątpliwości, że jego "pomazaniec" stanie się prezydentem już w chwili naznaczenia.
On jest nasz
Latem w sklepie na Manhattanie spotkałem grupę Rosjan, którzy rozbawieniem grzebali w stosach książeczek i kalendarzy pełnych szyderstw z George'a W. Busha. Wybrali kalendarz ścienny pozwalający odliczać dni, które zostały do tego pięknego momentu, gdy prezydent opuści Biały Dom.
- U was taki sklep splądrowałaby bojówka, a właściciel poszedłby siedzieć za obrazę głowy państwa - zagadnąłem.
- Oczywiście - zgodzili się bez wahania. - Bo my szanujemy swojego prezydenta. On jest nasz. Mądry, a przy tym normalny sowiecki chłopak.
Określenie "sowiecki chłopak" dla Polaka brzmi nie najlepiej. Ale w Rosji to ogromny komplement. Znaczy, że ktoś jest tak swój, że już bardziej być nie można.
Ten wizerunek przywódcy w pocie czoła tworzyły wspólnie służby specjalne, cenzura i propaganda. Odczuł to na własnej skórze choćby satyryk Wiktor Szenderowicz, który w czasie, kiedy Putin doszedł do władzy, był autorem cotygodniowego programu "Kukły" w opozycyjnej wobec Kremla telewizji NTW. Kukła nowego prezydenta była w tym programie szpetna, jąkała się i postępowała paskudnie. Szenderowicz stracił swój program, gdy w 2001 r. Gazprom na rozkaz Kremla przejął NTW. Razem z kolegami, którzy nie chcieli zostać w podporządkowanej państwu NTW, przeszedł do telewizji TW-6. Tę bardzo szybko zamknęli komornicy. Kolejnym miejscem pracy satyryka była telewizja TWS. Po tragicznym szturmie na opanowany przez terrorystów teatr na moskiewskiej Dubrowce Szenderowicz powtórzył frazę Putina: "Siły specjalne wyzwoliły zakładników" i dodał: "Od życia". Wkrótce sponsorzy telewizji wycofali swe pieniądze i TWS stała się kanałem sportowym.
Teraz Szenderowicz raz w tygodniu prowadzi satyryczny program "Topiony serek" w Radiu Echo Moskwy - i nadal dokłada Putinowi. Mówi do najwyżej 800 tys. ludzi. Na NTW miał audytorium co najmniej 80-milionowe. Ale przynajmniej wciąż mówi. Dziennikarkę "Nowej Gazety" Annę Politkowską, ostro potępiającą Putina za wojnę czeczeńską, ponad rok temu dosięgły kule skrytobójcy.
Chuligan z podwórka
Jednak swe niebywale wysokie poparcie społeczne, które przez całe osiem lat sprawowania władzy nigdy nie spadło poniżej 50 proc., a dziś dochodzi do 80 proc., Putin zawdzięcza nie tylko wysiłkom oficjalnej propagandy i administracyjnemu kagańcowi nałożonemu na media.
On sam jak mało kto potrafi znakomicie zjednywać sobie rodaków. Obcokrajowcom czasem trudno jest pojąć, jak po mistrzowsku utrzymuje kontakt z ludźmi i zdobywa ich sympatię.
Kiedyś w zatłoczonej poczekalni dworcowej w Nowgorodzie oglądałem relację z jego spotkania z oligarchami, którym groził, że dobierze im się do skóry, jeśli nie przestaną się wykręcać od płacenia podatków. Zapowiedział: - Zamuczities pyl' głotat' (Zamęczycie się łykać//-ając?// kurz). Słuchający tłum odpowiedział gromkim śmiechem, oklaskami i okrzykami: „Zuch!”. Tak spodobało się to, że Putin powtórzył rytualną frazę, jakiej używają kryminaliści grożący kamratom łamiącym kodeks knajacki. Przy tym w ich żargonie, o czym wiedzą wszyscy Rosjanie, zamiast słowa „zamuczities” stoi nieprzyzwoite „zaj...ties”.
Dziennikarzom rosyjskim w czasie ostatniej konferencji prasowej Putin zaimponował, gdy na pytanie, czy po odejściu z Kremla przejdzie na emeryturę, odpalił: "Za wcześnie wbić szydło w ścianę". Kolejny greps. "Wbijamy szydło w ścianę" - mówi oficer śledczy kryminaliście, dziurkując protokół ostatniego przesłuchania, by dołączyć go do akt sprawy i tym samym zakończyć śledztwo.
- Nauczyli go tego na kursach w KGB - mówią z przekąsem przeciwnicy Putina na temat jego niezwykłej zdolności nadawania na tej fali, która najlepiej dociera do przeciętnego Rosjanina.
- Nasz prezydent mówi językiem chuligana z podwórka! - oburzył się Władimir Abramkin, publicysta niezależnej agencji internetowej Grani.ru, opisując spotkanie Putina z dziennikarzami. To prawda, Putin mówi tak, jak lubi większość Rosjan, bo rzeczywiście wyrastał jako chuligan na biednym leningradzkim podwórku. Tego języka nie można się nauczyć nawet na najlepszych "kursach".
Barbarzyńcy z Brukseli
Gdy Putin w swoim dorocznym orędziu do parlamentu, narodu i świata nazwał upadek Związku Radzieckiego "największą tragedią XX wieku", też wyraził pogląd, który podziela zdecydowana większość jego rodaków.
Jego ideologia z biegiem lat stawała się coraz bardziej "ludowa". Kiedy zaczynał rządy, zapowiadał dość liberalne, oparte na wzorach europejskich, reformy prawa, armii i gospodarki. Żadnej z nich nie doprowadził do końca. Miejsce reform zajęła idea "suwerennej demokracji", której głównym przesłaniem jest lęk przed tym, co przychodzi z Zachodu. Bo Zachód, narzucając światu normy demokracji - powtarzają ideolodzy kremlowscy - prowadzi nową krucjatę przeciw Rosji i jej sojusznikom. Knuje spiski prowadzące do coraz to nowych kolorowych rewolucji.
W sierpniu 1999 r. Borys Jelcyn - którego druga i ostatnia kadencja prezydencka miała się skończyć za niecały rok - w krótkim wywiadzie dla "Izwiestii" zapowiedział, że lada moment wskaże swego "dziedzica". Komentatorzy zachodzili w głowę, na czyim policzku "car Borys" złoży pocałunek śmierci. Wydawało się bowiem, że ten, komu przyjdzie walczyć o prezydenturę, poniesie niechybną klęskę w konfrontacji z byłym szefem służb specjalnych i byłym premierem Jewgienijem Primakowem, który obiecywał narodowi bezwzględną rozprawę z Jelcynem i jego ludźmi.
Tym razem na to, kogo wskaże ustępujący Putin, Rosja czekała z zapartym tchem. Nikt nie miał wątpliwości, że jego "pomazaniec" stanie się prezydentem już w chwili naznaczenia.
On jest nasz
Latem w sklepie na Manhattanie spotkałem grupę Rosjan, którzy rozbawieniem grzebali w stosach książeczek i kalendarzy pełnych szyderstw z George'a W. Busha. Wybrali kalendarz ścienny pozwalający odliczać dni, które zostały do tego pięknego momentu, gdy prezydent opuści Biały Dom.
- U was taki sklep splądrowałaby bojówka, a właściciel poszedłby siedzieć za obrazę głowy państwa - zagadnąłem.
- Oczywiście - zgodzili się bez wahania. - Bo my szanujemy swojego prezydenta. On jest nasz. Mądry, a przy tym normalny sowiecki chłopak.
Określenie "sowiecki chłopak" dla Polaka brzmi nie najlepiej. Ale w Rosji to ogromny komplement. Znaczy, że ktoś jest tak swój, że już bardziej być nie można.
Ten wizerunek przywódcy w pocie czoła tworzyły wspólnie służby specjalne, cenzura i propaganda. Odczuł to na własnej skórze choćby satyryk Wiktor Szenderowicz, który w czasie, kiedy Putin doszedł do władzy, był autorem cotygodniowego programu "Kukły" w opozycyjnej wobec Kremla telewizji NTW. Kukła nowego prezydenta była w tym programie szpetna, jąkała się i postępowała paskudnie. Szenderowicz stracił swój program, gdy w 2001 r. Gazprom na rozkaz Kremla przejął NTW. Razem z kolegami, którzy nie chcieli zostać w podporządkowanej państwu NTW, przeszedł do telewizji TW-6. Tę bardzo szybko zamknęli komornicy. Kolejnym miejscem pracy satyryka była telewizja TWS. Po tragicznym szturmie na opanowany przez terrorystów teatr na moskiewskiej Dubrowce Szenderowicz powtórzył frazę Putina: "Siły specjalne wyzwoliły zakładników" i dodał: "Od życia". Wkrótce sponsorzy telewizji wycofali swe pieniądze i TWS stała się kanałem sportowym.
Teraz Szenderowicz raz w tygodniu prowadzi satyryczny program "Topiony serek" w Radiu Echo Moskwy - i nadal dokłada Putinowi. Mówi do najwyżej 800 tys. ludzi. Na NTW miał audytorium co najmniej 80-milionowe. Ale przynajmniej wciąż mówi. Dziennikarkę "Nowej Gazety" Annę Politkowską, ostro potępiającą Putina za wojnę czeczeńską, ponad rok temu dosięgły kule skrytobójcy.
Chuligan z podwórka
Jednak swe niebywale wysokie poparcie społeczne, które przez całe osiem lat sprawowania władzy nigdy nie spadło poniżej 50 proc., a dziś dochodzi do 80 proc., Putin zawdzięcza nie tylko wysiłkom oficjalnej propagandy i administracyjnemu kagańcowi nałożonemu na media.
On sam jak mało kto potrafi znakomicie zjednywać sobie rodaków. Obcokrajowcom czasem trudno jest pojąć, jak po mistrzowsku utrzymuje kontakt z ludźmi i zdobywa ich sympatię.
Kiedyś w zatłoczonej poczekalni dworcowej w Nowgorodzie oglądałem relację z jego spotkania z oligarchami, którym groził, że dobierze im się do skóry, jeśli nie przestaną się wykręcać od płacenia podatków. Zapowiedział: - Zamuczities pyl' głotat' (Zamęczycie się łykać//-ając?// kurz). Słuchający tłum odpowiedział gromkim śmiechem, oklaskami i okrzykami: „Zuch!”. Tak spodobało się to, że Putin powtórzył rytualną frazę, jakiej używają kryminaliści grożący kamratom łamiącym kodeks knajacki. Przy tym w ich żargonie, o czym wiedzą wszyscy Rosjanie, zamiast słowa „zamuczities” stoi nieprzyzwoite „zaj...ties”.
Dziennikarzom rosyjskim w czasie ostatniej konferencji prasowej Putin zaimponował, gdy na pytanie, czy po odejściu z Kremla przejdzie na emeryturę, odpalił: "Za wcześnie wbić szydło w ścianę". Kolejny greps. "Wbijamy szydło w ścianę" - mówi oficer śledczy kryminaliście, dziurkując protokół ostatniego przesłuchania, by dołączyć go do akt sprawy i tym samym zakończyć śledztwo.
- Nauczyli go tego na kursach w KGB - mówią z przekąsem przeciwnicy Putina na temat jego niezwykłej zdolności nadawania na tej fali, która najlepiej dociera do przeciętnego Rosjanina.
- Nasz prezydent mówi językiem chuligana z podwórka! - oburzył się Władimir Abramkin, publicysta niezależnej agencji internetowej Grani.ru, opisując spotkanie Putina z dziennikarzami. To prawda, Putin mówi tak, jak lubi większość Rosjan, bo rzeczywiście wyrastał jako chuligan na biednym leningradzkim podwórku. Tego języka nie można się nauczyć nawet na najlepszych "kursach".
Barbarzyńcy z Brukseli
Gdy Putin w swoim dorocznym orędziu do parlamentu, narodu i świata nazwał upadek Związku Radzieckiego "największą tragedią XX wieku", też wyraził pogląd, który podziela zdecydowana większość jego rodaków.
Jego ideologia z biegiem lat stawała się coraz bardziej "ludowa". Kiedy zaczynał rządy, zapowiadał dość liberalne, oparte na wzorach europejskich, reformy prawa, armii i gospodarki. Żadnej z nich nie doprowadził do końca. Miejsce reform zajęła idea "suwerennej demokracji", której głównym przesłaniem jest lęk przed tym, co przychodzi z Zachodu. Bo Zachód, narzucając światu normy demokracji - powtarzają ideolodzy kremlowscy - prowadzi nową krucjatę przeciw Rosji i jej sojusznikom. Knuje spiski prowadzące do coraz to nowych kolorowych rewolucji.
Najbardziej wyrazistym wyznaniem wiary tych, którzy rządzą dziś Rosją, jest pokazywany przez państwowe kanały telewizyjne film archimandryty Tichona (Grigorija Szewkunowa), spowiednika rodziny Putina "Śmierć Imperium. Lekcja bizantyjska".
Rzecz dotyczy upadku Bizancjum w XV wieku, ale to tylko pretekst, bo archimandryta udziela przestróg współczesnej Rosji. Opowiada, że prawosławne Bizancjum było najwspanialszym, najsilniejszym i najbogatszym imperium w dziejach świata. Dało ludzkości podstawy prawa i porządku państwowego, a także wspaniałe dzieła sztuki. I to w czasach, gdy "w Brukseli i Paryżu" mieszkali "prymitywni i głupi barbarzyńcy". Ale ci właśnie dzikusi swoimi podstępnymi spiskami podkopali potęgę Bizancjum i sprawili, że wyrzekło się ono swych wartości konserwatywnych i prawosławnych.
Europę w filmie uosabia dryblas w czarnej opończy i weneckiej masce karnawałowej z długim nosem. To on podburza narody mieszkające na krańcach imperium do buntu przeciw metropolii. Żeby widz nie miał wątpliwości, o jaki bunt chodzi, zamaskowany dryblas zaczyna od tego, że na targu przewraca kosz, z którego w błoto wysypują się pomarańcze. Europejscy barbarzyńcy, prowadząc swą krecią robotę, powodują, że państwo mięknie, wyrzekając się kontroli nad finansami. Rujnują też siły zbrojne Bizancjum, podpowiadając, że trzeba zrezygnować z powszechnego poboru na rzecz armii zawodowej. Pomagają rosnąć fortunom oligarchów, którzy ukrywają kapitały na Zachodzie.
Wreszcie na Bizancjum najeżdżają krzyżowcy, którzy przez pół wieku wywożą ze wspaniałego miasta jego skarby. Złoto Bizancjum staje się fundamentem "brutalnego, zachłannego kapitalizmu" i oczywiście "pierwszych fortun żydowskich". A Bizancjum, śmiertelnie ranione przez barbarzyńców, wpada w ręce muzułmanów.
Gdy w Rosji do władzy doszli bolszewicy, kazali narodowi zapomnieć o "bizantyjskiej lekcji". Uczonych studiujących tę historię wygnali z uniwersytetów i represjonowali. Ten błąd naprawił mądry przywódca. Józef Stalin kazał wznowić badania nad historią Bizancjum - i to w jakże trudnym roku 1943. "Były seminarzysta Dżugaszwili wiedział, z jakich doświadczeń należy korzystać" - tym zapewnieniem kończy swój film spowiednik Putina.
Historycy nie zostawili na dziele Tichona suchej nitki, nie szczędząc słów "kłamstwa", "ciemnota", "głupia propaganda". Ale Rosjanie godzą się z wywodami archimandryty. Na forach internetowych piszą, że dał dzisiejszej Rosji słuszną przestrogę, i chwalą Putina, że odrzuca to, co Moskwie - jak niegdyś Bizancjum - próbuje dziś narzucić Zachód.
Zastał Rosję drewnianą...
Wiarę Rosjan w Putina i jego ideologię wzmacniają bezsporne sukcesy jego prezydentury.
Z rąk Jelcyna dostał 145-milionowe państwo, zajmujące siódmą część światowych lądów, którego budżet był mniejszy od budżetu samego tylko Nowego Jorku. Rosję przygniatało brzemię długów znacznie przewyższające jej roczne dochody. Z samodzielną, choć formalnie pozostającą w granicach Federacji Rosyjskiej Czeczenią Moskwa pozostawała w stanie ni to wojny, ni to pokoju, co rzeczywiście stanowiło dla niej poważne niebezpieczeństwo. Regionami rządzili samowolni gubernatorzy, niczym książęta feudalni. Rynkiem - oligarchowie i bandyci. Dochody ponad jednej trzeciej Rosjan nie przekraczały i tak bardzo skromnego minimum socjalnego.
Dziś Rosja nie ma długów. Dysponuje budżetem dziewięciokrotnie większym niż u schyłku epoki Jelcyna, a jej rezerwy kruszcowo-walutowe sięgają niemal pół biliona dolarów. Więcej zapasów mają tylko Chiny i Japonia.
Według oficjalnych statystyk dochody poniżej minimum socjalnego ma teraz niecałe 18 proc. Rosjan. Inaczej patrzy na to ONZ, oceniająca, że w nędzy żyje ten, kto na codzienne utrzymanie wydaje nie więcej niż trzy dolary, a w takiej sytuacji wciąż znajduje się co najmniej 30 proc. Rosjan - przede wszystkim emeryci. Jednak pod rządami Putina przeciętna płaca nominalna wzrosła z 80 do 400 dol., a jej realna siła nabywcza - 2,5 razy.
Na Kaukazie wciąż tli się konflikt, który może wybuchnąć z nową siłą, ale wojna w Czeczenii skończyła się zwycięstwem Rosji. Pokoju strzeże tam ciężką ręką brutalny Ramzan Kadyrow i jego milicje słynące z okrucieństwa. Trzeba jednak przyznać, że Amerykanie mogliby mówić o sukcesie, gdyby udało się im ustanowić taki porządek w Iraku czy Afganistanie.
Na dodatek, co dla Rosjan bardzo ważne, ich kraj pod rządami Putina zaczął pokazywać światu pazury. Grozi wstrzymaniem dostaw gazu czy ropy i znów, jak w czasach ZSRR, trwoży Brytyjczyków czy Norwegów, wysyłając ku ich wybrzeżom bombowce strategiczne.
Szczęście Rosji toczy się jak baryłka ropy. A ta na rynkach światowych kosztuje dziś ponad 100 dol., podczas gdy pod koniec rządów Jelcyna kosztowała zaledwie 12 dol. Jednak Putin, wbrew temu, co się powszechnie uważa, nie wszystko zawdzięcza niebotycznemu wzrostowi cen surowców energetycznych. W tym tygodniu grupa ekonomistów z Rosyjskiej Akademii Nauk przedstawiła ocenę prezydentury Putina. Oceną zaskakująco krytyczną. Naukowcy przyznali jednak, że z 7 proc. wzrostu PKB, jaki Rosja osiągnęła w zeszłym roku, tylko 2 proc. zawdzięcza wzrostowi cen paliw na rynkach światowych. Pozostałe 5 proc. wypracowały inne branże.
Nieustające poparcie zdecydowanej większości narodu, sukcesy gospodarcze, wygrana wojna. Prezydent Bush, którego rządy zaczęły się w tym samym czasie, co pierwsza kadencja Putina, o takim bilansie mógłby tylko marzyć.
Cukierek od Janukowycza
Największą porażką polityki zagranicznej Putina były kolorowe rewolucje - w Gruzji, a przede wszystkim na "bratniej" Ukrainie. Tu Moskwę zgubiła arogancja i zaściankowość.
Obłędem było stawianie przez Kreml na premiera Wiktora Janukowycza, z jego szemraną przeszłością kryminalną. Obłędem było też kompletne zignorowanie ambicji i woli elektoratu. Tu wina spada w dużej mierze na "dziedzica" Putina Dmitrija Miedwiediewa. To on, jako szef administracji kremlowskiej, tuż przed wyborami prezydenckimi jesienią 2004 r. zakładał w Kijowie Klub Rosyjski, w którym zwiezieni z Moskwy macherzy od technologii politycznych mieli zmajstrować rezultat korzystny dla ukraińskich zwolenników Rosji. Gdy na parę dni przed głosowaniem Putin przyjechał do Kijowa, by publicznie wesprzeć Janukowycza, Miedwiediew stał na trybunie obok swoich ekspertów w czasie parady wojskowej.
Premier Ukrainy częstował wtedy gości wyjętymi z kieszeni cukierkami. Putin odmówił, bo - jak to skomentowali ukraińscy widzowie - przypomniał sobie twarz ciężko chorego po niedawnym otruciu Wiktora Juszczenki, rywala Janukowycza. A Miedwiediew cukierek chętnie przyjął.
- Im w komsomole i na kursach w partii czy KGB wbili do głowy, że nigdzie na świecie nie ma prawdziwej demokracji. Oni głęboko wierzą, że to tylko gra pozorów, oszustwa, a w polityce o wszystkim decydują pieniądze, sztuczki polittechnologów i brutalna siła - ocenia ludzi rządzących dziś w Rosji Ludmiła Aleksiejewa, szefowa Moskiewskiej Grupy Helsińskiej. - Nie potrafią zrozumieć, że setki tysięcy ludzi mogą tygodniami stać na zaśnieżonym placu i marznąć w namiotach nie za pieniądze, lecz tylko dlatego, że chcą o coś walczyć. Nie rozumieją tego, bo w szkołach radzieckich nauczono ich, że naród to bydło, którym można kierować kijem albo marchewką. Czas zmienić ten pogląd. Mamy w końcu XXI wiek.
Rzecz dotyczy upadku Bizancjum w XV wieku, ale to tylko pretekst, bo archimandryta udziela przestróg współczesnej Rosji. Opowiada, że prawosławne Bizancjum było najwspanialszym, najsilniejszym i najbogatszym imperium w dziejach świata. Dało ludzkości podstawy prawa i porządku państwowego, a także wspaniałe dzieła sztuki. I to w czasach, gdy "w Brukseli i Paryżu" mieszkali "prymitywni i głupi barbarzyńcy". Ale ci właśnie dzikusi swoimi podstępnymi spiskami podkopali potęgę Bizancjum i sprawili, że wyrzekło się ono swych wartości konserwatywnych i prawosławnych.
Europę w filmie uosabia dryblas w czarnej opończy i weneckiej masce karnawałowej z długim nosem. To on podburza narody mieszkające na krańcach imperium do buntu przeciw metropolii. Żeby widz nie miał wątpliwości, o jaki bunt chodzi, zamaskowany dryblas zaczyna od tego, że na targu przewraca kosz, z którego w błoto wysypują się pomarańcze. Europejscy barbarzyńcy, prowadząc swą krecią robotę, powodują, że państwo mięknie, wyrzekając się kontroli nad finansami. Rujnują też siły zbrojne Bizancjum, podpowiadając, że trzeba zrezygnować z powszechnego poboru na rzecz armii zawodowej. Pomagają rosnąć fortunom oligarchów, którzy ukrywają kapitały na Zachodzie.
Wreszcie na Bizancjum najeżdżają krzyżowcy, którzy przez pół wieku wywożą ze wspaniałego miasta jego skarby. Złoto Bizancjum staje się fundamentem "brutalnego, zachłannego kapitalizmu" i oczywiście "pierwszych fortun żydowskich". A Bizancjum, śmiertelnie ranione przez barbarzyńców, wpada w ręce muzułmanów.
Gdy w Rosji do władzy doszli bolszewicy, kazali narodowi zapomnieć o "bizantyjskiej lekcji". Uczonych studiujących tę historię wygnali z uniwersytetów i represjonowali. Ten błąd naprawił mądry przywódca. Józef Stalin kazał wznowić badania nad historią Bizancjum - i to w jakże trudnym roku 1943. "Były seminarzysta Dżugaszwili wiedział, z jakich doświadczeń należy korzystać" - tym zapewnieniem kończy swój film spowiednik Putina.
Historycy nie zostawili na dziele Tichona suchej nitki, nie szczędząc słów "kłamstwa", "ciemnota", "głupia propaganda". Ale Rosjanie godzą się z wywodami archimandryty. Na forach internetowych piszą, że dał dzisiejszej Rosji słuszną przestrogę, i chwalą Putina, że odrzuca to, co Moskwie - jak niegdyś Bizancjum - próbuje dziś narzucić Zachód.
Zastał Rosję drewnianą...
Wiarę Rosjan w Putina i jego ideologię wzmacniają bezsporne sukcesy jego prezydentury.
Z rąk Jelcyna dostał 145-milionowe państwo, zajmujące siódmą część światowych lądów, którego budżet był mniejszy od budżetu samego tylko Nowego Jorku. Rosję przygniatało brzemię długów znacznie przewyższające jej roczne dochody. Z samodzielną, choć formalnie pozostającą w granicach Federacji Rosyjskiej Czeczenią Moskwa pozostawała w stanie ni to wojny, ni to pokoju, co rzeczywiście stanowiło dla niej poważne niebezpieczeństwo. Regionami rządzili samowolni gubernatorzy, niczym książęta feudalni. Rynkiem - oligarchowie i bandyci. Dochody ponad jednej trzeciej Rosjan nie przekraczały i tak bardzo skromnego minimum socjalnego.
Dziś Rosja nie ma długów. Dysponuje budżetem dziewięciokrotnie większym niż u schyłku epoki Jelcyna, a jej rezerwy kruszcowo-walutowe sięgają niemal pół biliona dolarów. Więcej zapasów mają tylko Chiny i Japonia.
Według oficjalnych statystyk dochody poniżej minimum socjalnego ma teraz niecałe 18 proc. Rosjan. Inaczej patrzy na to ONZ, oceniająca, że w nędzy żyje ten, kto na codzienne utrzymanie wydaje nie więcej niż trzy dolary, a w takiej sytuacji wciąż znajduje się co najmniej 30 proc. Rosjan - przede wszystkim emeryci. Jednak pod rządami Putina przeciętna płaca nominalna wzrosła z 80 do 400 dol., a jej realna siła nabywcza - 2,5 razy.
Na Kaukazie wciąż tli się konflikt, który może wybuchnąć z nową siłą, ale wojna w Czeczenii skończyła się zwycięstwem Rosji. Pokoju strzeże tam ciężką ręką brutalny Ramzan Kadyrow i jego milicje słynące z okrucieństwa. Trzeba jednak przyznać, że Amerykanie mogliby mówić o sukcesie, gdyby udało się im ustanowić taki porządek w Iraku czy Afganistanie.
Na dodatek, co dla Rosjan bardzo ważne, ich kraj pod rządami Putina zaczął pokazywać światu pazury. Grozi wstrzymaniem dostaw gazu czy ropy i znów, jak w czasach ZSRR, trwoży Brytyjczyków czy Norwegów, wysyłając ku ich wybrzeżom bombowce strategiczne.
Szczęście Rosji toczy się jak baryłka ropy. A ta na rynkach światowych kosztuje dziś ponad 100 dol., podczas gdy pod koniec rządów Jelcyna kosztowała zaledwie 12 dol. Jednak Putin, wbrew temu, co się powszechnie uważa, nie wszystko zawdzięcza niebotycznemu wzrostowi cen surowców energetycznych. W tym tygodniu grupa ekonomistów z Rosyjskiej Akademii Nauk przedstawiła ocenę prezydentury Putina. Oceną zaskakująco krytyczną. Naukowcy przyznali jednak, że z 7 proc. wzrostu PKB, jaki Rosja osiągnęła w zeszłym roku, tylko 2 proc. zawdzięcza wzrostowi cen paliw na rynkach światowych. Pozostałe 5 proc. wypracowały inne branże.
Nieustające poparcie zdecydowanej większości narodu, sukcesy gospodarcze, wygrana wojna. Prezydent Bush, którego rządy zaczęły się w tym samym czasie, co pierwsza kadencja Putina, o takim bilansie mógłby tylko marzyć.
Cukierek od Janukowycza
Największą porażką polityki zagranicznej Putina były kolorowe rewolucje - w Gruzji, a przede wszystkim na "bratniej" Ukrainie. Tu Moskwę zgubiła arogancja i zaściankowość.
Obłędem było stawianie przez Kreml na premiera Wiktora Janukowycza, z jego szemraną przeszłością kryminalną. Obłędem było też kompletne zignorowanie ambicji i woli elektoratu. Tu wina spada w dużej mierze na "dziedzica" Putina Dmitrija Miedwiediewa. To on, jako szef administracji kremlowskiej, tuż przed wyborami prezydenckimi jesienią 2004 r. zakładał w Kijowie Klub Rosyjski, w którym zwiezieni z Moskwy macherzy od technologii politycznych mieli zmajstrować rezultat korzystny dla ukraińskich zwolenników Rosji. Gdy na parę dni przed głosowaniem Putin przyjechał do Kijowa, by publicznie wesprzeć Janukowycza, Miedwiediew stał na trybunie obok swoich ekspertów w czasie parady wojskowej.
Premier Ukrainy częstował wtedy gości wyjętymi z kieszeni cukierkami. Putin odmówił, bo - jak to skomentowali ukraińscy widzowie - przypomniał sobie twarz ciężko chorego po niedawnym otruciu Wiktora Juszczenki, rywala Janukowycza. A Miedwiediew cukierek chętnie przyjął.
- Im w komsomole i na kursach w partii czy KGB wbili do głowy, że nigdzie na świecie nie ma prawdziwej demokracji. Oni głęboko wierzą, że to tylko gra pozorów, oszustwa, a w polityce o wszystkim decydują pieniądze, sztuczki polittechnologów i brutalna siła - ocenia ludzi rządzących dziś w Rosji Ludmiła Aleksiejewa, szefowa Moskiewskiej Grupy Helsińskiej. - Nie potrafią zrozumieć, że setki tysięcy ludzi mogą tygodniami stać na zaśnieżonym placu i marznąć w namiotach nie za pieniądze, lecz tylko dlatego, że chcą o coś walczyć. Nie rozumieją tego, bo w szkołach radzieckich nauczono ich, że naród to bydło, którym można kierować kijem albo marchewką. Czas zmienić ten pogląd. Mamy w końcu XXI wiek.
Słuszna kula w łeb
Na Kremlu jednak takich rad nie słuchają.
Pytany przez dziennikarzy, czy przebieg wyborów prezydenckich będą kontrolować obserwatorzy OBWE, Putin gniewnie odpowiedział: "Niech swoją żonę uczą kapuśniak gotować". W oczach rodaków zarobił kolejne punkty. Bo to kolejna, typowa dla niego riposta z podtekstem. Tym razem cytował bandytę Gorbatego z kultowego filmu "Czarny kot", który na pytanie, czemu nie zmieni samochodu na bardziej szykowny, odpowiada: - Niech swoją żonę uczy kapuśniak gotować. Jestem starym hersztem bandy i tradycji przestrzegam.
Rosja niestety coraz częściej rozmawia ze światem takim właśnie szyderczym językiem. Znany komentator Siergiej Dorienko, pytany niedawno o Litwinów, którzy chcą domagać się od Moskwy odszkodowania za okupację radziecką, odpowiedział: - Pomiędzy nami a Europą mieszkają jakieś dojarki.
Anglicy domagający się ekstradycji agenta specjalnego Andrieja Ługowoja, który najprawdopodobniej otruł polonem w Londynie emigranta politycznego Aleksandra Litwinienkę, też otrzymali odpowiedź w podobnym stylu. Ługowoj został posłem do Dumy. Dziś przed wszelką odpowiedzialnością chroni go immunitet parlamentarny.
Niedawno oberwało się nawet braciom Serbom. Komentator telewizji państwowej Konstantin Siomin powiedział, że premier Serbii Zoran Dzindzić zastrzelony pięć lat temu przez bandytę "zasłużył sobie na kulę w łeb", bo był marionetką amerykańską i "zniszczył legendarną armię serbską i służby specjalne".
Serbowie się obrazili. Miedwiediew w czasie swej wizyty w Belgradzie musiał składać wyjaśnienia.
Biurokracja pod specjalną ochroną
Nie styl dialogu jest jednak ważny, lecz to, co się za nim kryje. Największą porażką polityki wewnętrznej Putina jest niesamowity wzrost korupcji. Osiem lat temu odbierała ona Rosjanom 40 mld dol. rocznie. Dziś oceny oficjalne i niezależnych ośrodków badawczych mówią, że chodzi o kwotę sześć do ośmiu razy większą - mniej więcej tyle, ile wynosi cały budżet państwa.
Niektóre media światowe twierdzą, że wśród polityków, którzy dorobili się na korupcji, jest i sam Putin, który miał zgromadzić majątek wart 40 mld dol. Źródłem tej rewelacji jest Stanisław Biełkowski, politolog, któremu - delikatnie rzecz ujmując - prowokacje polityczne nie są obce. Jeśli jednak nie brakuje ludzi, którzy wierzą w tę pogłoskę, to dlatego, że Rosja jest dziś trzecim krajem świata pod względem liczby ludzi, których majątek liczy się w miliardach dolarów. Najbogatszy z Rosjan, magnat aluminiowy Oleg Deripaska, ma majątek wyceniany na 40 mld dol. - dokładnie tyle, ile zachodnie gazety imputują Putinowi.
Korupcja rozkwitła w putinowskiej Rosji w promieniach "suwerennej" demokracji. Biurokraci każdą próbę poddania ich kontroli społecznej uważają za knowania współczesnych krzyżowców. Zasłaniając się taką tarczą, mogą bezkarnie łupić własny kraj jak najbardziej drapieżni kolonialiści, a za skradzione pieniądze kupować luksusowe domy na znienawidzonym Zachodzie. Putin zaś bardzo ich rozzuchwalił, nakładając kaganiec na media i oskarżając niezależne organizacje społeczne o to, że "pozostają na żołdzie" obcych krajów. Na dodatek jesienią 2004 r., zaraz po tragedii w Biesłanie, tłumacząc to koniecznością walki z terrorystami, zniósł wybieralność gubernatorów przez mieszkańców ich regionów. W praktyce oznaczało to koniec odpowiedzialności administracji terenowych wszystkich szczebli przed społecznościami lokalnymi.
Dziś Miedwiediew powtarza, że korupcja zagraża Rosji. I proponuje słuszną terapię - wolność mediów, kontrola społeczna, wzrost roli samorządów.
Odważy się ją przeprowadzić?
A jeśli tak, to czy jakiś archimandryta Tichon nie upomni go, że próbuje sięgać po wzory prowadzące imperium do zguby, a nie po te, które w trudnym roku 1943 słusznie docenił "były seminarzysta Dżugaszwili"?
Na Kremlu jednak takich rad nie słuchają.
Pytany przez dziennikarzy, czy przebieg wyborów prezydenckich będą kontrolować obserwatorzy OBWE, Putin gniewnie odpowiedział: "Niech swoją żonę uczą kapuśniak gotować". W oczach rodaków zarobił kolejne punkty. Bo to kolejna, typowa dla niego riposta z podtekstem. Tym razem cytował bandytę Gorbatego z kultowego filmu "Czarny kot", który na pytanie, czemu nie zmieni samochodu na bardziej szykowny, odpowiada: - Niech swoją żonę uczy kapuśniak gotować. Jestem starym hersztem bandy i tradycji przestrzegam.
Rosja niestety coraz częściej rozmawia ze światem takim właśnie szyderczym językiem. Znany komentator Siergiej Dorienko, pytany niedawno o Litwinów, którzy chcą domagać się od Moskwy odszkodowania za okupację radziecką, odpowiedział: - Pomiędzy nami a Europą mieszkają jakieś dojarki.
Anglicy domagający się ekstradycji agenta specjalnego Andrieja Ługowoja, który najprawdopodobniej otruł polonem w Londynie emigranta politycznego Aleksandra Litwinienkę, też otrzymali odpowiedź w podobnym stylu. Ługowoj został posłem do Dumy. Dziś przed wszelką odpowiedzialnością chroni go immunitet parlamentarny.
Niedawno oberwało się nawet braciom Serbom. Komentator telewizji państwowej Konstantin Siomin powiedział, że premier Serbii Zoran Dzindzić zastrzelony pięć lat temu przez bandytę "zasłużył sobie na kulę w łeb", bo był marionetką amerykańską i "zniszczył legendarną armię serbską i służby specjalne".
Serbowie się obrazili. Miedwiediew w czasie swej wizyty w Belgradzie musiał składać wyjaśnienia.
Biurokracja pod specjalną ochroną
Nie styl dialogu jest jednak ważny, lecz to, co się za nim kryje. Największą porażką polityki wewnętrznej Putina jest niesamowity wzrost korupcji. Osiem lat temu odbierała ona Rosjanom 40 mld dol. rocznie. Dziś oceny oficjalne i niezależnych ośrodków badawczych mówią, że chodzi o kwotę sześć do ośmiu razy większą - mniej więcej tyle, ile wynosi cały budżet państwa.
Niektóre media światowe twierdzą, że wśród polityków, którzy dorobili się na korupcji, jest i sam Putin, który miał zgromadzić majątek wart 40 mld dol. Źródłem tej rewelacji jest Stanisław Biełkowski, politolog, któremu - delikatnie rzecz ujmując - prowokacje polityczne nie są obce. Jeśli jednak nie brakuje ludzi, którzy wierzą w tę pogłoskę, to dlatego, że Rosja jest dziś trzecim krajem świata pod względem liczby ludzi, których majątek liczy się w miliardach dolarów. Najbogatszy z Rosjan, magnat aluminiowy Oleg Deripaska, ma majątek wyceniany na 40 mld dol. - dokładnie tyle, ile zachodnie gazety imputują Putinowi.
Korupcja rozkwitła w putinowskiej Rosji w promieniach "suwerennej" demokracji. Biurokraci każdą próbę poddania ich kontroli społecznej uważają za knowania współczesnych krzyżowców. Zasłaniając się taką tarczą, mogą bezkarnie łupić własny kraj jak najbardziej drapieżni kolonialiści, a za skradzione pieniądze kupować luksusowe domy na znienawidzonym Zachodzie. Putin zaś bardzo ich rozzuchwalił, nakładając kaganiec na media i oskarżając niezależne organizacje społeczne o to, że "pozostają na żołdzie" obcych krajów. Na dodatek jesienią 2004 r., zaraz po tragedii w Biesłanie, tłumacząc to koniecznością walki z terrorystami, zniósł wybieralność gubernatorów przez mieszkańców ich regionów. W praktyce oznaczało to koniec odpowiedzialności administracji terenowych wszystkich szczebli przed społecznościami lokalnymi.
Dziś Miedwiediew powtarza, że korupcja zagraża Rosji. I proponuje słuszną terapię - wolność mediów, kontrola społeczna, wzrost roli samorządów.
Odważy się ją przeprowadzić?
A jeśli tak, to czy jakiś archimandryta Tichon nie upomni go, że próbuje sięgać po wzory prowadzące imperium do zguby, a nie po te, które w trudnym roku 1943 słusznie docenił "były seminarzysta Dżugaszwili"?
Źródło: Gazeta Wyborcza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz