piątek, 9 maja 2008

Birma czeka na pomoc i umiera

Maria Kruczkowska
2008-05-08, ostatnia aktualizacja 2008-05-08 15:11

Zobacz powiększenie
Szacuje się, że ofiar cyklonu Nargis może być nawet 100 tys.
Fot. HO REUTERS

- Prowadzimy wyścig z czasem - alarmuje organizacja Save The Children, która uważa, że prawdziwy bilans strat może się okazać kilka razy wyższy od oficjalnie podanych 22 tys. zabitych i 40 tys. zaginionych.

ZOBACZ TAKŻE
GALERIA ZDJĘĆ
Zdjęcia satelitarne: Birma przed | Birma po

Charge d'affaires amerykańskiej ambasady w Birmie Shari Villarosa powiedziała, że na skutek cyklonu w Birmie mogło ponieść śmierć nawet 100 tysięcy ludzi.

- Pomoc nie dociera i ludzie umierają - tłumaczy Andrew Kirkwood z Save the Children. Ta brytyjska organizacja jest jedną z nielicznych zachodnich agend, które już niosą pomoc w Birmie, gdzie po przejściu w weekend cyklonu są miliony potrzebujących. Rządząca krajem junta blokuje jednak dopływ międzynarodowej pomocy.

Sytuacja jest dramatyczna. Cyklon zdemolował deltę rzeki Irawadi, gdzie mieszka aż 24 mln ludzi - prawie połowa ludności Birmy - i która jest ryżowym spichlerzem kraju. Dwa najbardziej dotknięte kataklizmem regiony Dala i Twantey są zniszczone w 80 proc. - oceniają Lekarze bez Granic, którzy też mają ekipę w Birmie. Rozdają żywność i uzdatniają wodę w pięciomilionowym Rangunie, największym mieście kraju. Ale wciąż czekają na zgodę na zrzut 40 tys. ton pomocy humanitarnej.

Wczoraj jednemu z dziennikarzy agencji AFP udało się dotrzeć do miasta Labutta w delcie Irawadi, gdzie powitał go straszny smród rozkładających się ciał, brak wody pitnej i żywności.

Do Labuty wciąż ciągną po ratunek ludzie z dalszych regionów delty. "Przypominają widma. Wydostali się z wiosek pod wodą, przez ostatnie dni brnęli w błotnistej wodzie wśród setek trupów, idąc w tropikalnym upale, chmarach komarów, głodni, często poranieni" - opisuje dziennikarz.

- Nie jesteśmy w stanie zasnąć. Słyszymy nawoływania. Może to duchy zmarłych ludzi z wioski? - opowiada jeden z ocalałych i dodaje, że w jego wiosce woda pokrywa wierzchołki drzew i sięga siedmiu metrów.

Ale w Labutta nic na ocalałych nie czeka. Międzynarodowej pomocy być nie może, bo każda organizacja musi czekać na wizę. - Nadal są z nimi duże problemy - ogłosiła wczoraj ONZ, po naradzie w Bangkoku sztabu operacji pomocowej dla Birmy.

Junta, która rządzi krajem, jest nieufna wobec zagranicy. We wtorek pozwoliła, by do Rangunu przyjechało pierwsze 800 ton żywności od ONZ, ale to kropla w morzu potrzeb.

Wojskowe władze, które urzędują w nowej stolicy Naypyidaw o setki kilometrów od miejsca katastrofy, zgodziły się też wczoraj na loty humanitarne, ale również po uzyskaniu specjalnych wiz. Pierwszy samolot ONZ z 25 tonami pomocy nie poleci wcześniej jak pod koniec tygodnia, gdy nieudolna i podejrzliwa wojskowa biurokracja rozpatrzy podanie od Narodów Zjednoczonych. Nie pomógł apel sekretarza generalnego ONZ Ban Ki-moona, by junta jak najszybciej wpuściła zagraniczną pomoc.

Birma w ogóle nie odpowiedziała na ofertę hojnej pomocy od Ameryki, włącznie z wysłaniem okrętów z helikopterami. Uważa bowiem Stany Zjednoczone, które obłożyły juntę sankcjami ekonomicznymi, za wroga.

Widząc co się dzieje, szef francuskiej dyplomacji Bernard Kouchner namawia ONZ, by pomogła Birmie bez jej zgody. Powołuje się na przyjętą w 2005 r. zasadę "odpowiedzialność Narodów Zjednoczonych za zapewnienie ochrony" ludności cywilnej, kiedy ich rządy nie chcą lub nie są w stanie tego uczynić. W przypadku Birmy jest to nierealne - oznaczałoby wojnę z jedną z największych armii świata.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: