czwartek, 14 sierpnia 2008

Beata Tyszkiewicz. Urodzona za ladę

Rozmawiał Dariusz Zaborek
2004-04-16, ostatnia aktualizacja 2004-04-13 00:00

Że w PRL miałam prawo wyjeżdżania na zagraniczne festiwale? Bo mówiłam w obcych językach - mówiła Beata Tyszkiewicz w wywiadzie dla Gazety Wyborczej w 2004 roku . Dziś, 14 sierpnia jedna z największych polskich aktorek kończy 70 lat.

Zobacz powiekszenie
fot. Damian Kramski / AG
ZOBACZ TAKŻE
GALERIA ZDJĘĆ
Dariusz Zaborek: Pani wizerunek damy jest tak silny, że podobno z tego powodu nie sprowadzono do Polski węgierskiego filmu "Szalona noc" (1969), w którym grała Pani ekspedientkę?

Beata Tyszkiewicz: To ładna rola. Pracowałam przy kasie i cały mój zarobek na lewo był z butelek po mleku, nie rozliczałam się i była afera. Jednocześnie ktoś inny kradł cukier. Taki realizm socjalistyczny - afery gospodarcze w miniwydaniu. Grałam umęczoną, zadręczoną kobietę. Był to czarno-biały film paradokumentalny. Myślę jednak, że publiczność woli mnie oglądać w czym innym i dystrybutorzy to wiedzą. Nie jestem takim "nazwiskiem", żeby wszystko, w czym biorę udział, przyciągało widownię. Grałam wtedy na Węgrzech w trzech filmach jeden po drugim: w tym z kasjerką, w kostiumowym "Poeta i rycerz" i w science fiction "Okna czasu". Przez rok mieszkałam w Budapeszcie w cudownym hotelu Gellert.

Ale rola zachwalającej towar Pani nie przeszkadza. Reklamowała Pani odkurzacze.

Mam taki odkurzacz, robi wszystko: pisze na maszynie, odbiera telefony, jest fantastyczny do dzisiejszego dnia (śmiech). Najpierw dostałam od producenta ogromny bukiet białych róż, co mnie ujęło, bo nigdy białych róż w takiej ilości nie dostałam. Zapytałam kolegów aktorów, ile zarabiają, jeśli pracują dla reklamy. Powiedzieli, że tysiąc dolarów dziennie. Pomyślałam: nie wypada mi powiedzieć temu panu, że odkurzacz jest be, tylko podam swoją stawkę, a on odpowie, że mu strasznie przykro, ale to nie jest na jego możliwości. Cisza w słuchawce, po chwili odpowiedział: "Będziemy płakać i płacić". Dostałam za pół dnia zdjęć 60 tys. dolarów. Bardzo przepraszam, ale chyba trzeba być idiotą, żeby nie dać się sfotografować za 60 tys. dolarów. To było prawie 13 lat temu, to tak jakbym dziś zarobiła 150 tys. dolarów. Jednak był jeszcze inny powód.

Jaki?


Miałam umierającą mamę. Same pielęgniarki kosztowały pięć tysięcy złotych miesięcznie, a musiały być przy mamie całą dobę. Miałam na wszystko. Kiedyś aktor teatralny mówił: "Ja nie gram w filmie". Znałam takich aktorów - nie gra do czasu, kiedy nie dostanie propozycji. Filmowy mówi: "Nie gram w telewizji". Do czasu kiedy nie dostanie propozycji. "Nie gram w reklamie"... Do czasu! Henry Fonda siedział na lodówce, sama widziałam tę reklamę. I nic się nie stało, zdobywał Oscary. Oferta zrobienia reklamówki to jest fart, nie można inaczej tego nazwać.

Teraz zza lady poleca Pani książki.

Rzeczywiście, mamy w dekoracji ladę. To program "Lubię czytać" w 2 TVP, który finansują wydawcy, a nie telewizja.

Pani wybiera książki?

Nie. To wybór wydawców. Staram się, aby program był krótki i zabawny. Mam gości - od wielkich autorytetów - prof. Rottermunda, prof. Geremka, po aktorów - Joannę Brodzik czy Rafała Królikowskiego, którzy szalenie interesująco mówią.

Chyba jest Pani urodzona do bycia za ladą. Polecając w telewizji swoją książkę "Nie wszystko na sprzedaż", powiedziała Pani: "Drodzy państwo, zrobiłam wszystko, aby ta książka nie kosztowała więcej niż 40 zł". Przyzna Pani, że to niezły greps jak na akwizytora.

Chciałam zapobiec zawyżaniu ceny przez księgarzy. Urodzona za ladę? Może mnie pan zawsze zaangażować, tylko proszę powiedzieć, co będziemy sprzedawać. Rozumiem, że "Gazetę Wyborczą".

W wywiadach podkreśla Pani: "Grałam, żeby zarobić i utrzymać dom". Odziera Pani swoją pracę z misji.

Przez ok. 12 lat grałam w trzech, czterech filmach rocznie, i to stało się moim zawodem, mimo że nie obrałam świadomie zawodu aktorki filmowej. Miałam satysfakcję i przyjemność, że ktoś miał pomysł i sięgał po mnie.

Co Pani robi, kiedy Pani nie gra?

Zajmuję się na przykład haftowaniem obrazów z piór. Taki obrazek ma Felicja Uniechowska, która dała mi piękny rysunek Antoniego Uniechowskiego w zamian za mój obrazek, więc poczułam się szalenie dowartościowana. Robię zamach na Leona Tarasewicza, który ma wspaniałe okazy ptactwa ozdobnego. Te dziwne ptaki potrafią mieć ośmiometrowej długości ogony. Czy przypuszczał pan, że kogut może mieć ośmiometrowy ogon? Ja takich dużych obrazów jeszcze nie robię. Zbieram najróżniejsze piórka, nad każdym się pochylę i je schowam. Poza tym lubię zajmować się domem, gotować, piec, przygotowywać przetwory. Robótki na drutach mnie uspokajają.

Proszę, aby Pani dokończyła zdania: Andrzej Wajda to...

Mistrz.

Wojciech Has to...

Wizjoner żyjący w swoim świecie fantazji.

Tadeusz Konwicki to...

Szalenie wrażliwy, wspaniale piszący, uparty i czarujący.

Leonard Buczkowski to...

Sam urok, delikatność i wdzięk.

Witold Orzechowski to...

Był kiedyś reżyserem filmowym.

Juliusz Machulski to...

Wielkie poczucie humoru. Nierozważny i romantyczny.

Claude Lelouch to...

Nadzwyczajny organizator, szalenie utalentowany we wszystkich dziedzinach, wszystko może robić w filmie, i to robi. Za chwilę wymieni pan wszystkich, u których zagrałam.

Jeszcze jeden. Andriej Konczałowski to...

Pierońsko zdolny. Dziko nielojalny. Zresztą wobec samego siebie też. Niewytrwały w przyjaźni.

Czy Pani pozycja w Rosji jest wciąż niezachwiana? Nadal jest Pani podziwianą i adorowaną gwiazdą?

Niezachwiana to jest pozycja Putina. Jest pokolenie, które ze mną tam wyrosło. W latach 60. i 70. byliśmy dla nich oknem na Zachód. To dziś abstrakcyjne, ale w ZSRR nasze filmy były uważane za najbardziej odważne. Trzeba zobaczyć filmy radzieckie i polskie z tamtego okresu: nasza dziewczyna się rozbierała, pokazywała nogę, a tam szał po prostu. "Popiół i diament" przedstawiał rozterki, które w kinie radzieckim były nieobecne - wypełnialiśmy im lukę. Zagrałam w ZSRR tylko w trzech filmach, a oni uważają, że spędziłam tam pół życia. Często bywałam tam w jury międzynarodowych festiwali filmowych. Najwartościowszy z tego, co w ZSRR nakręciłam, wydaje mi się film Konczałowskiego "Szlacheckie gniazdo" (1969). To reżyser wielkiego formatu i talentu, jeszcze wtedy był taki czysty, niezamerykanizowany.

Jak wygląda rosyjskie uwielbienie?

W Rosji zachowują się w sposób szalenie dystyngowany. Nie miałam nigdy do czynienia z nachalnością fotografów ani dziennikarzy. Nie powiedzą Beata, tylko "pani Beata", oni chcą tego dystansu, nie ja.

Czyli można powiedzieć, że jest Pani jedną z niewielu osób, które mają Związkowi Radzieckiemu wiele do zawdzięczenia?

Pracowałam jak wszędzie indziej. Nie spotykały mnie zaszczyty, poza odznaczeniami, które dostałam, nie bardzo wiem dlaczego. Na festiwalu w Moskwie dostałam znaczącą nagrodę św. Jerzego, przyznali ją wtedy pośmiertnie Bondarczukowi (1920-94). Pomyślałam, że potem postanowili dać ją żyjącemu, więc wypadło na mnie. Dostałam też za czasów Gorbaczowa Order Narodów oraz nagrodę Puszkina i Mickiewicza razem, to był ogromny srebrny medal, przetopiłam go na ramki.

Jakie były uzasadnienia tych nagród?

Nie wiem. Tadeusz Łomnicki i ja dostaliśmy. On pielęgnował, ja przetopiłam.

Czy w ZSRR były aktorki o tak szlachetnym wyglądzie jak Pani, czy dominował typ kołchoźnicy?

Proszę pana, byłam jedna jedyna nadzwyczajna, urodziwa, fotogeniczna, utalentowana, z dobrej rodziny, wykształcona, zgrabna, ładna, powabna... (śmiech). Nie, mieli nadzwyczajne aktorki.

Co więc Konczałowski znalazł w Pani?

Myślę, że chodziło mu o pewną odrębność, o coś, co jest we mnie inne, bo byłam osobą, która długi czas przebywała w Paryżu. Chodziło o widoczną inność. Nie chciał pewnie Rosjanki, tam urodzonej i wychowanej. Oni zawsze mieli piękne kobiety. Ałła Łarionowa - zagrała w "Królowej balu" (1954) - pan nie pamięta, to jedna z najpiękniejszych aktorek na świecie.

Czy to prawda, że w ZSRR przerwano z Pani powodu talk-show na żywo?

Prawda i zrobił to pan Kapler. Zapytał, jakie jest moje marzenie. Odpowiedziałam: "Zmienić geograficzne położenie Polski". Drżącym głosem spytał: "Dlaczego?" "Ze względu na klimat". Zrobił się strasznie czerwony, miał burzę siwych włosów. Był kiedyś narzeczonym córki Stalina i zesłali go za to do jakichś łagrów. Program przerwano i do Związku Radzieckiego nie zapraszali mnie przez trzy lata. Karniaka miałam. Ale poza tym ani jednego złego słowa nikt mi nie powiedział.

A czy miała Pani poczucie, że jest pieszczona przez władców PRL?

Nie miałam na to żadnych dowodów, bardzo żałuję. Że miałam prawo wyjeżdżania na zagraniczne festiwale? Bo mówiłam w obcych językach. Nie odczuwałam żadnej szczególnej adoracji.

Dostała Pani jakiś bonus? Zasłużeni artyści dostawali mieszkania czy samochody?

Dostałam kiedyś od pana Pyki [Tadeusz Pyka, w latach 1975-80 wiceprezes Rady Ministrów w rządach Piotra Jaroszewicza i Edwarda Babiucha - red.] talon na poloneza. Ale po 25 latach pracy nie uważałam, żeby to było szczególne dopieszczenie, zważywszy na to że musiałam za niego zapłacić bardzo dużo jak na tamte czasy. Pan chce napisać książkę "Wszystko na sprzedaż"?

Kolorowe pisma są pełne Beaty Tyszkiewicz. Nie irytuje Pani, że kolejny dziennikarz po raz kolejny pyta Panią o pożycie z trzema mężami?

O coś muszą pytać. Mnie te wywiady nie są potrzebne, przysięgam panu.

Zamieniam się w dziennikarza z pisma kolorowego i muszę spytać: Czy ten nigdy niepodnoszący głosu na aktorów Andrzej Wajda - Pani były mąż - potrafił się z Panią kłócić?

Nie kłóciłam się w życiu nigdy z nikim. W ogóle. Jeśli ma się rację, to się ją ma. Kłócić się, to znaczy nie mieć racji.

Co to znaczy być damą?

Nie wiem, niech mi pan powie. W ogóle nie czuję się damą i starałam się w mojej książce pokazać, że jest to niefortunne określenie, które do mnie przylgnęło. Przylgnął do mnie taki XIX-wieczny kostium, ludzie widzieli mnie w tych sukniach, krynolinach. Mój wuj mówił: dama nigdy się nie spieszy. Zawsze się spieszę, nie spełniam warunku. Według mnie dama to ktoś taki, kto umie się taktownie zachowywać w najróżniejszych sytuacjach życiowych, jest ciekawy osoby, z którą rozmawia, a przynajmniej robi takie wrażenie, daje szansę wypowiedzenia drugiej osobie tego, co chce. Nie sprawia sobą kłopotu. Nigdy nie jest oczko za wysoko - gdy idzie na przyjęcie, nie może być lepiej ubrana od pani domu. Dama musi znać swoje miejsce.

Brak komentarzy: