
Seks z dużo starszymi mężczyznami to sposób. Dla Samanty na modne ubrania i samochód. Dla Oli na przeżycie studiów. Dla Sandry na inwestowanie w swoją karierę. A dla Rafała? Na to, by złapać dobre kontakty w branży medialnej.
Uniwersytutki, bo tak mówią o nich inni studenci, lubią zainteresowanie. Najlepsze ubrania, karty najmodniejszych klubów i najnowsze telefony zapewniają im pozycję towarzyską, pozwalają dominować nad resztą grupy. Zazdroszczą im szczególnie osoby biedne, z mniejszych miejscowości. Ciekawe, co powiedziałyby, gdyby uczelniani celebryci przyznali się, jak zarabiają na swoje utrzymanie...
Wysoki rachunek
Sandra ze swoimi sponsorami zaczyna negocjacje od 2 tys. zł za miesiąc znajomości. Ma 23 lata i studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Cennik Samanty jest bardziej skomplikowany. Studentka nigdy jednak nie bierze mniej niż 200 zł za godzinę spotkania. 24-letnia Ola nie zdradza, na jakie pieniądze liczy.
– Sponsor ma mi pomóc w utrzymaniu się – mówi enigmatycznie i zarzeka się, że nie interesują jej żadne przygodne znajomości, tylko stały układ.
Rafał ze Szkoły Głównej Handlowej ceni się wyżej. Ale, jak sam przyznaje, chłopaków, dla których sponsoring jest pomysłem na utrzymanie, jest znacznie mniej niż dziewczyn. A popyt wcale nie jest mniejszy.
– Szukają przede wszystkim kobiety po trzydziestce. Takie, które zrobiły karierę zawodową, dorobiły się, kupiły mieszkanie i samochód. A w tym wszystkim przegapiły swoją szansę na założenie rodziny – wymienia Rafał. Nieco zmieszany dodaje, że zdarzają się też geje. – Im jednak odmawiam. Może i się sprzedaję, ale na pewne rzeczy się nie zdecyduję – mówi.
Nie tylko seks
Czego szukają uniwersytutki? Przede wszystkim pieniędzy. Ale, jak mówi Samanta, kwestie finansowe nie są jedyną motywacją. – Powodów jest jeszcze kilka. Pierwszy to taki, że nie ważne z kim się spotykam, to zawsze ja mam władzę. Mimo że to mężczyzna płaci. Drugi powód? Różne wyjazdy. Trzeci to poznawanie ciekawych ludzi, którzy mają tendencję do opowiadania o swojej prywatności – mówi Samanta. Zarzeka się, że nigdy jednak nie zdradziła żadnej z wyjawionych jej tajemnic. – Słucham klientów, ale nigdy nie wykorzystuję przeciw nim tego, co mówią. Dlatego mają do mnie zaufanie – opowiada.
– Mam normalną pracę. Szukam kogoś, z kim będę mogła spędzać szalone, pełne relaksu chwile. Pieniądze nie są najważniejsze, ale zdecydowanie pomogą mi utrzymać się na trudnych studiach. Bez nich mogę mieć z tym spore problemy – deklaruje Ola.
Rafał bez ogródek mówi, że zależy mu na znajomościach. – Moje przyjaciółki to wpływowe kobiety. Chcę robić karierę w mediach, a one finansują mi zajęcia z emisji głosu, czasem poznają z wpływowymi osobistościami z tego światka.
Poważnych klientów ma również Samanta. Poznała już niejedną tajemnicę polityka, aktora czy policjanta. Co na to profesorowie?
– Wykładowcy nie wiedzą, czym się zajmujemy. Jeżeli już się z kimś spotykamy, robimy to pod pseudonimem – mówi Samanta.
Urlop dla sponsora
Inne zdanie ma na ten temat profesor M., pracownik Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.
– Oczywiście, że wiemy o takich przypadkach. Mało tego, zdarza mi się rozpatrywać podania o przesunięcie sesji egzaminacyjnej dziewczynom, które w czasie jej trwania zmuszone są wyjechać w sprawach finansowych. Przy składaniu wniosków zaznaczają, że... pracują w agencjach towarzyskich – mówi profesor.
Mimo że nikt nie przyznaje tego oficjalnie, uniwersytutki stały się dla warszawskich uczelni niemałym problemem. Zdaniem pracowników naukowych, szkoły tracą przez takie osoby renomę. – Kiedyś takie przypadki nie zdarzały się wcale – przyznaje profesor M.
– Nie ukrywam, że poważnym problemem jest to, że sprzedając się sponsorom, młodzież zarabia na studia. Moim zdaniem, jest to w pewnym sensie determinacja. Nie możemy rozpatrywać tego procederu w kategoriach moralnych. Uczelnia próbuje być wyrozumiała, gdyż te osoby nie robią tego z przyjemności, lecz po to, by przeżyć. Dlatego podania, o których mówiłem, rozpatrywane są zazwyczaj pozytywnie. Traktujemy tę pracę jak każdą inną – wyjaśnia.
Popyt rodzi podaż
Samanta nie pozostawia złudzeń. Uważa, że studentki nie sprzedawałyby się, gdyby nie to, że liczba mężczyzn, którzy z chęcią skorzystają z ich usług, zwiększa się z roku na rok. – Niejeden wykładowca korzystał z usług, jakie oferuje mu studentka – mówi.
Anna, która uczy się na jednym z humanistycznych kierunków UW, przyznaje, że na jej wydziale jest doktor, który podczas egzaminów wprost proponuje spotkania w jego prywatnym mieszkaniu. – Podobnych osób jest znacznie więcej na każdej uczelni – uważa studentka. Tego procederu dziekani nie chcą komentować.
To, że mężczyzn szukających studentek, które mogliby zasponsorować, jest coraz więcej, widać w internecie. Na randkowych portalach już nie ogłaszają się uniwersytutki tylko panowie, którzy ich szukają. Nowością jest również charakter ogłoszeń. Coraz więcej sponsorów w zamian za seks oferuje studentkom darmowe mieszkania. Wykorzystują wzrastające ceny wynajmu stancji i to, że prawie 70 proc. stołecznych żaków to przyjezdni.
Zaczyna się niewinnie...
Jak zostać uniwersytutką? Przede wszystkim trzeba przełamać moralne opory i pozbyć się wyrzutów sumienia. Sandra, Ola, Samanta i Rafał już ich nie mają. Uważają, że to, co robią, jest przepustką do lepszej przyszłości.
– Nie pochodzę z zamożnej rodziny. Zawsze, gdy zbliżały się ferie zimowe lub wakacje, z braku pieniędzy nie mogłam wyjeżdżać na różnego typu obozy czy kolonie. Miałam 17 lat i starszego od siebie chłopaka. Zaproponował mi, żebyśmy gdzieś razem wyjechali. Gdy powiedziałam mu, że nie mam na to kasy, on odpowiedział, że w inny sposób mu to wynagrodzę – Samanta wspomina swój pierwszy sponsorowany wyjazd. – Powiem tak: wakacje były bardzo udane.
Sandra dziś jest fotomodelką. Jak sama mówi, zapewne nie uzyskałaby takiej pozycji, gdyby nie to, że udało jej się stworzyć profesjonalne portfolio, które mogła przedstawiać w agencjach.
– Zrobił mi je czterdziestoletni fotograf znany w branży. Wiedziałam, że robi dobre zdjęcia, ale nie miałam pieniędzy, by mu zapłacić za sesję – opowiada. – Już w rozmowie telefonicznej dał mi jednak do zrozumienia, że jest w stanie przyjąć też inne formy wynagrodzenia. Nie wahałam się ani chwili. Jeszcze tej samej nocy zrobiliśmy całe portfolio. I jeszcze kilka innych rzeczy – dodaje.
...ale kończy się gorzej
Według policyjnych statystyk, w Polsce jest ok. 13 tys. prostytutek. Nieoficjalne szacunki prowadzone m.in. przez Krzysztofa Orszagha, byłego koordynatora działań antyagencyjnych w Warszawie, wskazują, że liczba ta dotyczy... samej Warszawy. Wiele uniwersytutek zasila po studiach agencyjne szeregi lub zaczyna pracować na ulicach. Być może trafią tam również koleżanki Samanty ze studiów. – Mamy ich na uczelni sporo, jednak z tego, co wiem, to dają dupy za parę groszy. Byle z kim i byle gdzie. Zero szacunku – ocenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz