W "Gazecie" z 10 października ukazało się duże płatne ogłoszenie podpisane przez "Zarząd Spółki Giesche SA" zawierające list otwarty adresowany do "mieszkańców Śląska i władz lokalnych". Odpowiada na niego wojewoda Tomasz Pietrzykowski
Autorzy listu roztoczyli przed mieszkańcami Śląska wspaniałe perspektywy rozwoju regionu po ewentualnym przejęciu przez "spółkę Giesche SA" ogromnych terenów inwestycyjnych i mieszkalnych w Katowicach oraz innych miastach Śląska. Pod adresem władz lokalnych, w szczególności prezydenta Katowic oraz mnie, skierowano natomiast zarzut "absurdalnych ataków i niczym nieuzasadnionych oskarżeń". Nagromadzenie kłamstw i nadużyć w liście jest jednak na tyle duże, że nie może on pozostać bez odpowiedzi, tak aby nie zaistniało wrażenie, że zawiera on choć minimalną ilość informacji prawdziwych.
Podstawowym przekłamaniem jest już sam tytuł owego listu, w którym autorzy podają się za "Zarząd spółki Giesche S.A.," założonej w 1704 roku, w sposób bezpośredni sugerując, że kierują tą samą spółką, która przed wojną "władała hutami, kopalniami i fabrykami na Śląsku", a dzięki temu "śląskie miasta i osiedla wyglądały znacznie lepiej niż dziś, ( ) kwitły i tętniły życiem, mówiono o nich perły architektury" etc. Otóż rzecz w tym, że ukrywający się pod enigmatycznym określeniem "zarząd Spółki Giesche S.A.", panowie nie są żadnym zarządem założonej w 1704 roku i władającej przed wojną śląskimi kopalniami, hutami i fabrykami spółki, ale grupką sprytnych, młodych "tygrysów biznesu" z Pomorza, którzy po znalezieniu na jakiś aukcjach staroci przedwojennych dokumentów spółki Giesche, mających dziś wyłącznie walor ciekawostek historycznych, próbują obecnie przejąć za darmo gigantyczny majątek, jaki należał przed wojną do śląskiego koncernu. W ten sposób kupując za grosze akcje spółki, które przed wojną miały charakter rzeczywistych papierów wartościowych, a dziś są jedynie kolekcjonerską błyskotką, jakich wiele w każdym muzeum, autorzy listu domagają się uznania ich praw do "reprywatyzacji" osiedli i fabryk obejmujących 30 proc. obecnej powierzchni miasta Katowice. Tak ordynarne i bezczelne próby łatwego wzbogacenia się na naiwności urzędników przekraczają nawet te najgorsze standardy, do jakich przyzwyczaiły nas afery III RP. Otóż pragnę z całą stanowczością oświadczyć - minęły już czasy, gdy poprzez proste triki prawne różne grupki spryciarzy stawały się z dnia na dzień multimilionerami, nie dzięki swoim umiejętnościom, talentom i pracy, ale dziecinnej wręcz naiwności i łatwowierności urzędników odpowiedzialnych za majątek publiczny. Nierzadko zresztą tego rodzaju bezkrytyczni urzędnicy dziwnym trafem odnajdywali się nazajutrz w roli wiceprezesów "zarządów spółek", wobec których okazywali się tak zadziwiająco życzliwi. Dziwi jedynie przekonanie reprezentantów dzisiejszej "założonej w 1704 roku spółki Giesche S.A.", że w Polsce nic od początku lat 90. się nie zmieniło, że dziś także publiczny majątek rozdawany będzie na prawo i lewo każdemu sprytnemu kombinatorowi legitymującemu się bezwartościowymi świstkami oraz oszałamiającymi wizjami rozwoju, jaki nastąpi dzięki ich wzbogaceniu. Wzruszające zaiste są przy tym "plany spółki w zakresie społecznej infrastruktury, takiej jak przedszkola, szkoły, szpitale, domy kultury". Podziw budzą zapewnienia, że "spółka zamierza umożliwić nabycie na własność zajmowanych przez lokatorów mieszkań na warunkach na pewno bardziej korzystnych niż proponowane dotychczas przez miasto". Argumentacja autorów listu przypomina stary dowcip o kobiecie, która z każdego mężczyzny potrafi zrobić milionera. Pod warunkiem że wcześniej był miliarderem. List pełen jest tego rodzaju groteskowych manipulacji językowych, mowa tam na przykład o nieruchomościach "należących do Giesche SA", które zostały im "bezprawnie zagarnięte", "społecznym niepokoju" wywoływanym przez "przeróżnych pseudoobrońców ludu". Okazuje się zatem, że to nie panowie z "zarządu spółki Giesche" próbują bezprawnie zagarnąć ogromny śląski majątek - to im go zagarnięto! To nie ich bezczelna próba skoku na olbrzymi majątek wywołuje społeczny niepokój, tylko ci, którzy stają jej na przeszkodzie! To nie oni są pseudo-spółką Giesche, to ich przeciwnicy są pseudoobrońcami interesu publicznego, uniemożliwiającymi dobrodziejom z Trójmiasta wybudowanie nam przedszkoli, szkół, szpitali, domów kultury i parków. Posługując się typowymi dla siebie semantycznymi nadużyciami, autorzy określają się sami "inwestorami", chcącymi "zagospodarować pustostany, ożywić stare fabryki, aktywizować gospodarkę". Droga wolna Panowie "inwestorzy" - przystępujcie do przetargów, kupujcie pustostany, aktywizujcie stare fabryki. Pierwsza okazja będzie już w przyszłym tygodniu - PKP wystawiła na sprzedaż budynek starego dworca. Cena wywoławcza - 45 mln złotych. Ale w języku polskim słowo "inwestor" to ktoś, kto w majątek inwestuje, a nie usiłuje go przejąć za darmo. Na to w języku polskim jest zupełnie inne słowo.
Już zupełnie na marginesie charakterystyczny drobiazg. List kończy zapewnienie, że "od dwóch lat spółka prosi władze lokalne (...) Pana Wojewodę o podjęcie merytorycznych rozmów". Oświadczam, że autorzy listu także w tej sprawie kłamią w żywe oczy. Ani razu nie została podjęta jakakolwiek próba kontaktu ze mną, co jest łatwe do sprawdzenia, bo wszelkie takie próby obligatoryjnie rejestrowane są przez mój sekretariat. A więc kolejna, tym razem bezdyskusyjna i oczywista, nieprawda. Inna sprawa, że nawet gdyby takie próby zostały podjęte, z pewnością do żadnych "merytorycznych" rozmów pomiędzy mną a "zarządem spółki Giesche" by nie doszło. Nie te czasy panowie. Nie zostanę u was wiceprezesem.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz