Po pięciu latach walki sąd przyznał wczoraj państwu Wojnarowskim z Łomży rentę dla córki, która urodziła się chora, bo szpital wbrew prawu odmówił aborcji.
ZOBACZ WIDEO
ZOBACZ TAKŻE
- Może kogoś ruszy sumienie? (29-12-07, 00:00)
Sąd Okręgowy w Łomży zasądził też zadośćuczynienie dla każdego z rodziców za naruszenie ich prawa do planowania rodziny.
W sumie Szpital Wojewódzki w Łomży ma więc zapłacić poszkodowanym blisko 200 tys. zł zadośćuczynienia z odsetkami od 2002 r. (wtedy proces się rozpoczął). A także dwie miesięczne renty po 1,1 tys. zł za zwiększone koszty utrzymania i leczenia chorego dziecka oraz za niemożność zarobkowania przez matkę z powodu opieki nad córką.
Zasądzenie pieniędzy nakazał dwa lata temu Sąd Najwyższy, rozpatrując kasację Wojnarowskich od wyroku odrzucającego ich roszczenia. W precedensowym wyroku SN orzekł, że nie jest to odszkodowanie za urodzenie chorego dziecka, bo dziecko nigdy nie jest "szkodą". Jest to wyrównanie zwiększonych kosztów opieki.
Koszty te w przypadku ośmioletniej dziś Moniki są wyjątkowo wysokie, bo dziecko wymaga drogich leków (sam hormon wzrostu kosztuje 60 tys. zł rocznie), rehabilitacji i operacji. I tak będzie już zawsze.
Barbara Wojnarowska nie chciała Moniki urodzić, bo pierwsze dziecko (syn) urodziło się z rzadką wadą genetyczną - hypochondroplazją powodującą degenerację stawów i kości. Nie rosną ręce i nogi, deformuje się kręgosłup i klatka piersiowa, w której nie mieszczą się normalnie rosnące narządy wewnętrzne.
Gdy w 1999 r. Wojnarowska ponownie zaszła w ciążę, zażądała aborcji, bo prawdopodobieństwo wady genetycznej było wysokie. Prawo w takim przypadku aborcję dopuszcza. Ale lekarze z Łomży odmówili aborcji i skierowania na badania prenatalne.
W 2002 r. Wojnarowscy pozwali szpital. Był to drugi w Polsce pozew o zmuszenie do urodzenia dziecka wbrew prawu do aborcji. Na świecie takie procesy nazywa się procesami o "złe urodzenie". U nas pierwszy wytoczyła zgwałcona mieszkanka Dąbrowy Górniczej. W kwietniu zeszłego roku Sąd Najwyższy nakazał gminie wypłacać jej rodzaj alimentów do czasu, aż syn dorośnie.
Wojnarowscy domagali się w sumie 1,7 mln zł (renty i zadośćuczynienia). Procesują się przed różnymi instancjami pięć lat. Nie ponosili kosztów, bo Helsińska Fundacja Praw Człowieka objęła ich Programem Spraw Precedensowych. Wojnarowskich reprezentowali pro bono prawnicy: Zbigniew Hołda, Małgorzata Klapczyńska i Anna Niżankowska.
- Obowiązkiem lekarzy było udzielić Barbarze Wojnarowskiej stosownej informacji i skierować na badania specjalistyczne - uzasadniała wczoraj wyrok sędzia Anna Kacprzyk. Lekarze nie dopełnili staranności, ale nie działali umyślnie, dlatego sąd orzekł, że cały ciężar zobowiązań wobec Wojnarowskich poniesie pracodawca lekarzy, czyli Szpital Wojewódzki w Łomży. Szpital zapowiedział apelację.
- Na razie to pieniądze wirtualne, bo wyrok jest nieprawomocny - powiedziała Barbara Wojnarowska. Od urodzenia córki zajmuje się z mężem zdobywaniem od różnych instytucji charytatywnych i ludzi dobrej woli pieniędzy na leczenie dzieci. Niedawno za wyjazd na rehabilitację zapłaciła fundacja TVN. Było to podziękowanie za udział rodziny w jednym z programów stacji.
Wojnarowscy będą chodzić po prośbie do czasu, aż wyrok stanie się prawomocny. Mieszkają w 36-metrowym mieszkaniu, bo miasto od lat odmawia im przydzielenia większego. Remontowali je dzięki sponsorom.
W sumie Szpital Wojewódzki w Łomży ma więc zapłacić poszkodowanym blisko 200 tys. zł zadośćuczynienia z odsetkami od 2002 r. (wtedy proces się rozpoczął). A także dwie miesięczne renty po 1,1 tys. zł za zwiększone koszty utrzymania i leczenia chorego dziecka oraz za niemożność zarobkowania przez matkę z powodu opieki nad córką.
Zasądzenie pieniędzy nakazał dwa lata temu Sąd Najwyższy, rozpatrując kasację Wojnarowskich od wyroku odrzucającego ich roszczenia. W precedensowym wyroku SN orzekł, że nie jest to odszkodowanie za urodzenie chorego dziecka, bo dziecko nigdy nie jest "szkodą". Jest to wyrównanie zwiększonych kosztów opieki.
Koszty te w przypadku ośmioletniej dziś Moniki są wyjątkowo wysokie, bo dziecko wymaga drogich leków (sam hormon wzrostu kosztuje 60 tys. zł rocznie), rehabilitacji i operacji. I tak będzie już zawsze.
Barbara Wojnarowska nie chciała Moniki urodzić, bo pierwsze dziecko (syn) urodziło się z rzadką wadą genetyczną - hypochondroplazją powodującą degenerację stawów i kości. Nie rosną ręce i nogi, deformuje się kręgosłup i klatka piersiowa, w której nie mieszczą się normalnie rosnące narządy wewnętrzne.
Gdy w 1999 r. Wojnarowska ponownie zaszła w ciążę, zażądała aborcji, bo prawdopodobieństwo wady genetycznej było wysokie. Prawo w takim przypadku aborcję dopuszcza. Ale lekarze z Łomży odmówili aborcji i skierowania na badania prenatalne.
W 2002 r. Wojnarowscy pozwali szpital. Był to drugi w Polsce pozew o zmuszenie do urodzenia dziecka wbrew prawu do aborcji. Na świecie takie procesy nazywa się procesami o "złe urodzenie". U nas pierwszy wytoczyła zgwałcona mieszkanka Dąbrowy Górniczej. W kwietniu zeszłego roku Sąd Najwyższy nakazał gminie wypłacać jej rodzaj alimentów do czasu, aż syn dorośnie.
Wojnarowscy domagali się w sumie 1,7 mln zł (renty i zadośćuczynienia). Procesują się przed różnymi instancjami pięć lat. Nie ponosili kosztów, bo Helsińska Fundacja Praw Człowieka objęła ich Programem Spraw Precedensowych. Wojnarowskich reprezentowali pro bono prawnicy: Zbigniew Hołda, Małgorzata Klapczyńska i Anna Niżankowska.
- Obowiązkiem lekarzy było udzielić Barbarze Wojnarowskiej stosownej informacji i skierować na badania specjalistyczne - uzasadniała wczoraj wyrok sędzia Anna Kacprzyk. Lekarze nie dopełnili staranności, ale nie działali umyślnie, dlatego sąd orzekł, że cały ciężar zobowiązań wobec Wojnarowskich poniesie pracodawca lekarzy, czyli Szpital Wojewódzki w Łomży. Szpital zapowiedział apelację.
- Na razie to pieniądze wirtualne, bo wyrok jest nieprawomocny - powiedziała Barbara Wojnarowska. Od urodzenia córki zajmuje się z mężem zdobywaniem od różnych instytucji charytatywnych i ludzi dobrej woli pieniędzy na leczenie dzieci. Niedawno za wyjazd na rehabilitację zapłaciła fundacja TVN. Było to podziękowanie za udział rodziny w jednym z programów stacji.
Wojnarowscy będą chodzić po prośbie do czasu, aż wyrok stanie się prawomocny. Mieszkają w 36-metrowym mieszkaniu, bo miasto od lat odmawia im przydzielenia większego. Remontowali je dzięki sponsorom.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz