poniedziałek, 18 lutego 2008

Jak rząd Kaczyńskiego sam się zagłuszył

Wojciech Czuchnowski
2008-02-18, ostatnia aktualizacja 2008-02-18 10:38

Zagłuszanie telefonów protestujących pielęgniarek dezorganizowało pracę kancelarii premiera

Zobacz powiekszenie
Fot. Adam Kozak / AG
Białe miasteczko przed Urzędem Rady Ministrów w Warszawie
- To utrudnia pracę kancelarii i utrudnia życie miasta - mówił 26 czerwca premier Jarosław Kaczyński, komentując protest pielęgniarek, które okupowały pokój w jego kancelarii i rozlokowały się pod jego oknami w "białym miasteczku". Ale - jak się okazuje - główną przyczyną dezorganizacji pracy rządowych urzędników była decyzja rządu, by do kancelarii sprowadzić przenośne urządzenia zagłuszające telefony.

19 czerwca przyszła pod kancelarię premiera manifestacja pielęgniarek. Ich delegacja chciała się zobaczyć z premierem, ten jednak nie przyszedł. Cztery pielęgniarki czekały na niego w kancelarii do 26 czerwca - aż w końcu się ugiął. Rząd ich zachowanie nazwał okupacją. I by utrudnić im kontakt ze światem, użył urządzeń zagłuszających połączenia komórkowe. W efekcie w całej kancelarii przestały działać telefony. - Chodziliśmy po całym budynku, próbując łapać zasięg - wspomina urzędniczka pracująca w skrzydle, gdzie znajdował się pokój zajmowany przez pielęgniarki. - W pewnym momencie przestały działać nawet telefony stacjonarne, a sygnał w komórce pojawiał się dopiero 100 m od budynków rządowych.

Na brak sygnału zaczęli skarżyć się mieszkańcy i pracownicy okolicznych budynków. "Dziennik" ujawnił, że Polkomtel - jeden z operatorów sieci komórkowych - 22 czerwca poskarżył się na zagłuszanie do Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Tyle że trzy godziny później skargę wycofał.

W sprawie zagłuszania telefonów pielęgniarek trwa już postępowanie prokuratorskie z doniesienia szefa MSWiA Grzegorza Schetyny. Dwa tygodnie temu BOR ujawnił, że telefony zagłuszano za pomocą sprzętu sprowadzonego z ABW. Decyzję o zakłócaniu pracy komórek podpisał premier Kaczyński, ale dopiero 26 czerwca.

W sobotę, po informacjach o dziwnym zachowaniu Polkomtela, minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski zapowiedział, że prokuratura zbada też, dlaczego operator wycofał skargę do UKE. Minister stwierdził, że gdyby to premier Kaczyński wydał polecenie zagłuszania, "można by rozpatrywać to jako przekroczenie uprawnień". - Wtedy w grę wchodziłoby przestępstwo z art. 231 kodeksu karnego, czyli funkcjonariusz publiczny, który przekracza swoje uprawnienia i działa na szkodę dobra społecznego, podlega karze - podkreślił minister i dodał, że "może to być nawet kara pozbawienia wolności".

Ostro zareagowali politycy PiS: - Premier Kaczyński działał w obronie interesów państwa, będąc gospodarzem kancelarii bezprawnie zajętej i okupowanej. Tym bezprawiem minister Ćwiąkalski w ogóle się nie zajmuje, co świadczy o jego politycznej motywacji - skomentował Zbigniew Wassermann, w rządzie Kaczyńskiego koordynator ds. służb specjalnych. Poseł PiS Marek Suski powiedział w TVN 24: - Albo Platforma się opamięta, albo będziemy musieli podjąć kroki międzynarodowe, bo tutaj wydaje się, że jest zagrożenie demokracji w Polsce.

Min. Ćwiąkalski łagodził: - Nie powiedziałem, że to Jarosław Kaczyński będzie odpowiedzialny i że trafi do więzienia.

Dla "Gazety" oficer ABW

Kwestii zagłuszania nie reguluje żadne prawo, dopóki stosuje je właściciel czy gospodarz budynku na swoim terenie, nie przeszkadzając sąsiadom. Przenośne urządzenia zagłuszające są proste w obsłudze i niedrogie - takie, które zakłóca sygnał telefonów w promieniu 50 m, można kupić już za 1000 zł. Instaluje się je w budynkach filharmonii, oper, w kościołach. Budynki państwowe mają je zainstalowane na stałe albo włączane na ważne spotkania.

Operator GSM z łatwością wykrywa takie urządzenie, bo w polu zasięgu sieci pojawia się dziura. Jeżeli operator stwierdzi, że dziura wychodzi poza administrowany przez kogoś budynek, ma obowiązek zawiadomić UKE, a potem policję. Zaniechanie lub wycofanie takiego zawiadomienia musiało nastąpić po interwencji służb państwa, które jej zainstalowały, i powinno być udokumentowane w aktach sprawy.

Co w czerwcu 2007 r. rząd mówił o zagłuszaniu w dniach protestu pielęgniarek:

Jan Dziedziczak , rzecznik premiera Kaczyńskiego, dziś poseł PiS: - Nic mi nie wiadomo o zagłuszaniu komórek.

Małgorzata Sadurska , sekretarz stanu w KPRM, dziś posłanka PiS: - Słyszałam, jak dzwoniły telefony, jak przychodziły SMS-y. Mnie nic nie wiadomo, że coś jest nie tak z telefonami.

Ppłk Magdalena Stańczyk , rzecznik ABW: - Nie mamy z tym nic wspólnego. Nie prowadzimy żadnych czynności związanych z protestem.

Kpt. Dariusz Aleksandrowicz , rzecznik BOR: - Podkreślam z całą mocą, że Biuro nie podejmowało żadnych działań w celu wyłączenia telefonów komórkowych.

Podinsp. Mariusz Sokołowski , rzecznik Komendy Stołecznej: - My na pewno nie. Nie mamy tutaj nawet takiego urządzenia.

Czy policja przeszkadzała pielęgniarkom spać?

Biuro Kontroli Komendy Głównej Policji ustala okoliczności zaangażowania policyjnych psychologów w czasie protestu pielęgniarek w kancelarii premiera - poinformował PAP naczelnik wydziału prasowego KGP Sławomir Weremiuk. Jak pisaliśmy 28 czerwca, do pielęgniarek w kancelarii o różnych porach dnia i nocy przychodziły osoby przedstawiające się jako "inspektorzy społeczni". Byli wśród nich przeszkoleni w rozwiązywaniu sytuacji kryzysowych policjanci z Komendy Głównej Policji.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: