Wojskowe służby mają dowody, że polscy żołnierze ostrzelali stanowiska terrorystów
Polscy żołnierze oskarżeni w sprawie masakry cywilów z Nangar Khel strzelali do talibów – dowiedziała się „Rz”.
Miejsca, na które spadła większość polskich pocisków moździerzowych, zabezpieczono już następnego dnia po ostrzale.
Oficerowie Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Żandarmerii Wojskowej znaleźli tam m.in. amunicję, którą porzucili afgańscy bojownicy. Jak ustaliła „Rz”, zdjęcia i dokumenty na ten temat znajdują się w SKW.
Śmigłowce, które przyleciały zabrać rannych cywilów z afgańskiej wioski, zostały ostrzelane przez talibów
– Te informacje w innym świetle stawiają działania polskich żołnierzy w tamtym rejonie. Świadczą o tym, że był on miejscem, z którego talibowie wyprowadzali ataki partyzanckie na konwoje koalicji – ocenia gen. Marek Dukaczewski, były szef Wojskowych Służb Informacyjnych.
Gen. Sławomir Petelicki, twórca i pierwszy dowódca jednostki specjalnej GROM, uważa, że precyzyjnie wskazano cele polskim żołnierzom.
– Pojechali w miejsce, gdzie bardzo aktywnie działali talibowie. Świadczy to o ich odwadze i o tym, że byli gotowi narażać swoje życie dla kraju – mówi gen. Petelicki.
„Rz” rozmawiała z żołnierzami, którzy byli na misji w Afganistanie. Opowiedzieli, jak wyglądał wieczór 16 sierpnia, kiedy doszło do tragedii, i o tym, co się stało po ostrzelaniu Nangar Khel. Według tych relacji żołnierze z plutonu, który miał ostrzelać wzgórza, późnym wieczorem dostali z bazy Wazi Kawa rozkaz przerwania ognia. Mieli pojechać do wioski.
Dopiero tam się zorientowali, że kilka pocisków spadło na cywilne zabudowania. Żołnierze natychmiast wezwali na miejsce śmigłowce medyczne i sanitariuszy. Sami zaczęli pomagać rannym. Śmigłowce, które po ok. dwóch godzinach dotarły na miejsce, zostały ostrzelanie przez bojowników talibskich. Prawdopodobnie z granatnika RPG-7. – Z tego wynika, że były tam uzbrojone ugrupowania partyzanckie, które miały broń do zwalczania celów na ziemi, ale też nisko latających śmigłowców – analizuje gen. Dukaczewski.
Polscy żołnierze, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że wiedzieli, iż mieszkańcy wioski Nangar Khel współpracowali z talibami. Potwierdzają to też informacje amerykańskiego wywiadu, które już wcześniej ujawniła „Rz”. Według wywiadowców USA mieszkańcy wioski pomagali terrorystom organizować zasadzki na żołnierzy sił sojuszniczych, w tym również na Polaków.
Innego dowodu na obecność w Nangar Khel talibów dostarczył reportaż „Superwizjera” TVN z afgańskiej wioski. Okazało się, że główny bohater materiału TVN, który przed kamerami ubolewał nad śmiercią swoich bliskich, to afgański terrorysta Bismelah, syn Sarwara Khana, zamieszany m.in. w przygotowywanie zasadzek na polskie konwoje.
Jak udowodniła „Rz”, Bismelah figuruje na liście poszukiwanych talibów sporządzonej przez wywiad sił koalicyjnych (ISAF) w Afganistanie. Jak twierdzą nasze źródła wojskowe, człowiek ten był też zamieszany w morderstwa i kradzieże.
Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: e.zemla@rp.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz