
(Semafor)

26.02.2008, aktualizacja: 26.02.2008, 09:40
Trwające niespełna pół godziny arcydzieło, które powstawało przy znaczącym udziale czarodziejów z łódzkiego studia Se-Ma-For, pokonało cztery inne krótkie animacje, w tym "Madame Tutli-Putli", współreżyserowaną przez Polaka Maćka Szczerbowskiego.
"Piotruś i wilk" to imponujący sukces łódzkiego studia Se-Ma-For
Jeśli jeszcze nie znacie "Piotrusia...", musicie koniecznie nadrobić zaległości (film do kupienia m.in. w Empikach i w sklepie internetowym Merlin.pl za ok. 32 zł). To cudo w reż. Suzie Templeton zapiera dech nie tylko rewelacyjną scenografią, znakomicie animowanymi postaciami ludzi i zwierząt (spójrzcie tylko na żylaste dłonie staruszka albo postrzępione skrzydło wrony) oraz błyskotliwym montażem.
Angielsko-polskie dzieło zachwyca również w warstwie symbolicznej. Jak każda mądra bajka pokazuje, czym jest strach, odwaga i wolność, którą można uzyskać dzięki bezwarunkowej miłości. Jeżeli zależy wam na tym, by pokazywać swoim dzieciom wielowymiarowy świat, w którym ścierają się pierwotne Dobro ze Złem i który pulsuje od znaczeń, powinniście - najpóźniej po przeczytaniu "Polski" - biec po DVD z "Piotrusiem...". I innymi hitami, które sygnuje Se-Ma-For, jak np. "Miś Uszatek". Warto sobie przypomnieć stare dzieje, bo już niebawem ruszy praca nad zupełnie świeżutkimi odcinkami przygód pedantycznego niedźwiedzia z lekką nadwagą.
Ale wczoraj w Se-Ma-Forze niewiele się o nim mówiło. Głównym tematem korytarzowych rozmów był Oscar dla studia. - Myślę, że teraz będą się do nas zgłaszać najwięksi europejscy producenci, abyśmy wspólnie robili duże filmy - dzieli się marzeniami Marek Skrobecki, scenograf "Piotrusia i wilka". Wspomina, że dobrze mu się pracowało z brytyjską ekipą, choć widać było spore różnice w sposobie pracy. - Oni mieli dużo spotkań i planowań. My działamy bardziej spontanicznie i chętnie improwizujemy - opowiada Skrobecki.
W doskonałym nastroju do pracy przyszła Sylwia Nowak, autorka m.in. lalki wilka. - Z częścią ekipy oczekiwaliśmy na wyniki w jednym z łódzkich pubów. Nie mogliśmy jednak złapać transmisji internetowej. Dopiero na trzy minuty przed ogłoszeniem Oscara dla "Piotrusia i wilka" udało nam się podłączyć - opowiada. - To była niesłychana radość, tym bardziej że widzieliśmy Suzie z naszymi Piotrusiem i kaczuszką.
Oprócz wilka Nowak stworzyła też lalkę ptaka i wykonała oczy większości bohaterów filmu. - Wilk, który został w Łodzi, jest już bardzo zniszczony, zgrany. Został wykonany z futerka nie najlepszej jakości. Bo trudno jest znaleźć odpowiedni materiał, by w małej skali 1:5 oddać charakter bohatera. Futro nie mogło się poruszać pod dotykiem palców animatora - zdradza szczegóły swojego warsztatu Sylwia Nowak. - Niezwykle trudne były też oczy. Są bardzo realistyczne. Mają nawet niewielkie żyłki, zupełnie jak prawdziwe.
Reżyser Suzie Templeton chciała, by obaj tytułowi bohaterowie mieli identyczne oczy, wielkie i błękitne. Choć przecież oczy lalek są wielkości łebka od szpilki! Nic więc dziwnego, że, jak tłumaczy Małgorzata Makarewicz, rzeźbiarka lalkarka, przy lalkach pracuje cały zespół.
Jej dziełem są kaczuszka i dziadek. - To starszy człowiek, który w młodości był drwalem. Dużo pracy włożyliśmy w wyrzeźbienie jego rąk: spracowanych i schorowanych. Tylko nad tymi dłońmi pracowała kilkuosobowa ekipa - wyjaśnia Makarewicz.
Operatorzy kamer Jolanta i Bogdan Maliccy opowiadają, że w oscarową noc obudzili się około trzeciej nad ranem. - Nie nastawialiśmy zegarka. Jakoś tak intuicyjnie się obudziliśmy - mówią. - Dawaliśmy filmowi 50 proc. szans, wykonano go bowiem techniką animacji poklatkowej, a teraz mało się już takich filmów robi. Szkoda tylko, że żadna z dwóch statuetek Oscara nie trafi do łódzkiego Se-Ma-Fora. Jedną zabierze do domu Suzie Templeton, a drugą producent i współtwórca filmu Hugh Welchman.
Zobacz fragment filmu "Piotruś i Wilk":
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz