środa, 14 maja 2008

Coraz więcej ofiar w Chinach

Maria Kruczkowska
2008-05-14, ostatnia aktualizacja 2008-05-13 19:00

Dzień po trzęsieniu ziemi liczba zabitych wzrosła do 12 tys. Ofiar może być nawet kilka razy więcej, bo tysiące ludzi wciąż jest pod gruzami.

Zobacz powiekszenie
Fot. Ng Han Guan AP
Tę młodą dziewczynę wyciągnięto właśnie spod ruin szkoły w Duijiagyan
ZOBACZ TAKŻE
GALERIA ZDJĘĆ
Gdzie zatrzęsła się ziemia
Gdzie zatrzęsła się ziemia
- Mam już 39 lat, mój mąż 44. Mieliśmy tylko jedno dziecko. Po co nam teraz żyć - płakała matka jednego z uczniów szkoły podstawowej, która zawaliła się w mieście Duijiagyan w Syczuanie.

Spod gruzów budynku ratownicy wyciągnęli dopiero 50 dzieci, do ponad 400 wciąż nie dotarli. Nie wiadomo, ile z nich żyje. Obok szkoły tłum rodziców płakał i przeklinał władze, budowniczych i ratowników.

Rodzice nie mogli podejść pod budynek, bo ratownicy otoczyli go barierkami. Niektórzy próbowali się przecisnąć. - Moje dziecko, moje dziecko! - krzyczała zapłakana matka, uczepiona jednego z żołnierzy.

- Właśnie skończyliśmy obiad w stołówce i szykowaliśmy się do powrotu do klasy. Na chwilę wyszedłem przed szkołę i zaraz wszystko zaczęło się trząść - opowiadał agencji Reuters jeden z ocalałych uczniów. Zhang Zhiyin w kilka godzin po trzęsieniu ziemi krążył wokół tego, co zostało ze szkoły. - Nie wiem, dokąd iść i co robić - mówił bezradnie.

600-tysięczne Duijiagyan dzień po największym od 30 lat trzęsieniu ziemi w Chinach, którego siłę ocenia się na 7,8 st. w skali Richtera, przypominało obóz uchodźców. Tłum mieszkańców koczował na trawnikach i pod namiotami, wśród nich ranni i pacjenci ze szpitali wywiezieni na łóżkach z kroplówkami.

Ratownicy wynosili na noszach ciała ofiar, układając je na plandekach. Od rana padał ulewny deszcz, który utrudniał akcję prowadzoną głównie przez wojsko. Ludzie owijali się kocami, dywanami. Bali się wracać do domów, nawet gdy te przetrwały wstrząs. W mieście zawaliła się część wielopiętrowych budynków, w wielu popękały ściany. Spod jednego z siedmiopiętrowych bloków ratownicy od dwóch dni próbowali wyciągnąć kobietę w ósmym miesiącu ciąży.

- Jeden silny wstrząs i wszystkie budynki zaczną się rozpadać - mówił miejscowy handlarz Liu Haixin. - Pierwszy wstrząs trwał siedem do ośmiu minut. Ale po nim było jeszcze cztery lub pięć. Tak silnych, że ludzie nie mogli utrzymać się na nogach.

Tysiące mieszkańców opuściło Duijiagyan. - Moja żona zginęła, domu już nie ma - rozpaczał 70-letni emeryt Zhou Chun. Z całego dobytku został mu brudny koc, którym się otulił. - Idę do Chengdu [położona w odległości 90 km stolica prowincji Syczuan], ale nie wiem, jak tam będę żyć.

W 10-milionowym Chengdu nie było jednak wczoraj bezpiecznie, bo ziemia znów się zatrzęsła. Trzęsienie miało 4 do 6 st. w skali Richtera. Władze ewakuowały wieżowce, ale zniszczeń nie było.

Sytuacja w wielu miejscach Chin była tragiczna. W budynku szkoły średniej w mieście Beichuan, blisko epicentrum poniedziałkowego wstrząsu, zginęło lub zaginęło tysiąc dzieci. W mieście Mianyang władze doliczyły się 3,6 tys. zabitych, ponad 18 tys. ludzi znajdowało się pod gruzami. W 60-tysięcznym Mianzhu ofiar może być blisko 5 tys.

Dopiero wczoraj żołnierze, których 50 tys. rząd wysłał w najbardziej zniszczony region kraju, dotarli do powiatu Wenchuan u podnóża Himalajów. To tam było epicentrum.

- Nie ma ani jednej chwili do stracenia. Minuta, sekunda może oznaczać życie dziecka - oświadczył wczoraj premier Wen Jiabao, który przyjechał do Syczuanu i osobiście kieruje akcją ratunkową.

Pomóc obiecały Japonia, USA, UE i Rosja. Chiny odparły, że przyjmą pieniądze i zaopatrzenie, ale nie wpuszczą zagranicznych ekip do zniszczonych regionów.

Z powodu tragedii organizatorzy sierpniowych igrzysk w Pekinie poinformowali, że trasa sztafety z ogniem olimpijskim zostanie uproszczona i skrócona. Jej dzisiejszy odcinek z miasta Ruijin rozpocznie się minutą ciszy.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: