wtorek, 30 września 2008

"O zestrzeleniu powinienem decydować ja"

Kaczyński: To prezydent powinien decydować, czy strącić porwany samolot

Lech Kaczyński uważa, że rozkaz o zestrzeleniu samolotu porwanego przez terrorystów powinien wydawać prezydent. To jego komentarz do sprawy, którą zajmował się Trybunał Konstytucyjny. Sędziowie uznali, że politykom nie wolno decydować o życiu lub śmierci niewinnych pasażerów. Do tej pory obowiązywało prawo, które zezwalało na wydanie takiej decyzji szefowi MON.

czytaj dalej...
REKLAMA

Prezydent Lech Kaczyński nie komentował wyroku. Mówił tylko, że nie podoba mu się prawo, które zezwala podjąć decyzję o zestrzeleniu porwanego samolotu ministrowi obrony narodowej. "Teoretycznie tego rodzaju uprawnienie powinno być uprawnieniem jednak prezydenta" - mówił Lech Kaczyński na konferencji prasowej w Elblągu.

Uzasadniał to atmosferą, jaka panuje w armii. "Jeżeli chodzi o obecnego ministra obrony narodowej - kłaniając mu się głęboko - to nie sądzę, aby takie uprawnienie było potrzebne. Bo na razie raczej, powiedzmy sobie, jest pewna ostrożność w naszej armii nagradzana" - mówił prezydent.

Ewidentnie nawiązywał do sierpniowego incydentu, gdy jeden z oficerów odmówił wykonania prezydenckiego polecenia. Wojskowy pilot lecący z prezydentem do Gruzji odmówił lądowania w Tbilisi. Tłumaczył to bezpieczeństwem. Mimo krytyki prezydenta, minister obrony nagrodził go za tę decyzję.

>>>Odmówił prezydentowi, rząd dał mu medal

Lech Kaczyński uspokajał słuchaczy mówiąc, że mając prawo do strzelania do samolotów rozmyślnie podejmowałby takie decyzje: "Ja byłem, jestem i pozostanę zwolennikiem kary śmierci za zabójstwo" - mówił Lech Kaczyński. "Natomiast nigdy w życiu bym nie podjął decyzji o tym, żeby życie tracili kompletnie niewinni ludzie, którzy nie są od tego, żeby walczyć" - zaznaczył prezydent.

Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepis pozwalający na zestrzelenie porwanego samolotu, który może być użyty do ataku terrorystycznego, jest niezgodny z konstytucją. Uznano, że nie można licytować się czyje życie jest ważniejsze - ludzi w samolocie, czy tych na ziemi, na których spadnie maszyna. Po drugie ustawa z 2004 roku nie precyzuje zagrożenia. Mówi jedynie o ochronie bezpieczeństwa państwa przed atakiem terrorystycznym. Może więc to być równie dobrze atak jedynie na budynki rządowe lub elektrownię.

FIFA i UEFA nie uznały kuratora

RMF FM , eb , pmaj , reg 30-09-2008, ostatnia aktualizacja 30-09-2008 20:51

Decyzję w sprawie "środków wobec PZPN" podejmą pod koniec października Komitet Wykonawczy FIFA i Komisja ds. Nagłych UEFA. Obie federacje, oceniły zawieszenie dotychczasowych władz PZPN jako nielegalne. Jest szansa na wybór nowego zarządu.

Robert Zawłocki - kurator wyznaczony przez PKOl na wniosek ministra sportu.
źródło: PAP/serwis codzienny
Robert Zawłocki - kurator wyznaczony przez PKOl na wniosek ministra sportu.
Mirosław Drzewiecki
autor zdjęcia: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa
Mirosław Drzewiecki

FIFA i UEFA wydały wspólne oświadczenie w tej sprawie. Decyzję w sprawie "środków wobec PZPN" podejmie Komitet Wykonawczy FIFA na najbliższym posiedzeniu, które odbędzie się 23-24 października w Zurychu. Pod koniec października zaplanowano także posiedzenie Komisji ds. Nagłych UEFA.

"FIFA i UEFA uważają aktualne kierownictwo PZPN, na czele z Michałem Listkiewiczem, za jedyną legalną władzę upoważnioną do kierowania polskim futbolem i reprezentowania go na arenie międzynarodowej" - podkreślono w komunikacie.

- Mam nadzieję, że sami rozwiążemy sprawę przed 23 października - uważa Michał Listkiewicz, dotychczasowy prezes PZPN.

Mimo poniedziałkowej decyzji o zawieszeniu władz organizacji we wtorek zebrał się zarząd PZPN. Rzecznik PZPN Zbigniew Koźmiński poinformował PAP, że nieuznawana przez FIFA i UEFA decyzja o wprowadzeniu do związku kuratora "nic nie zmieniła w polskiej piłce".

- Działamy zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. W środę wydamy komunikat z nazwiskami kandydatów na stanowisko prezesa - lista zamknie się we wtorek o północy. Wybory odbędą się zgodnie z planem - 30 października - zapewnił Koźmiński.

- Posiedzenie zarządu odbyło się w nerwowej atmosferze, ale tego można się było spodziewać. Odczytaliśmy członkom władz pismo od UEFA oraz FIFA i postępujemy zgodnie z wytycznymi - dodał.

Minister mijał się z prawdą?

Rano na temat kuratora wypowiadał się minister sportu Mirosław Drzewiecki. - O ustanowieniu kuratora w PZPN wiedzieli szefowie federacji Michel Platini i Sepp Blatter. - Jeden i drugi byli konsultowani w tej sprawie wcześniej - zapewniał.

Na pytanie: "Czy Michel Platini powiedział panu, że jeśli wprowadzicie kuratora przy pomocy Trybunału Arbitrażowego, to nie musicie się martwić?", minister odpowiedział - Nie musimy się martwić, jak robimy wszystko zgodnie z prawem i nie ma ingerencji struktur państwa w Związek.

- Proszę pamiętać, że w Europie takie przypadki się wydarzają co jakiś czas. To nie jest tak, że jedna „stajnia Augiasza” do wyczyszczenia to jest polski PZPN. Jest jeszcze parę innych związków na świecie i w Europie. I tak się działo w Anglii, we Włoszech - mówił.

Przedstawiciele rządu spotkają się z federacjami

- Jestem przekonany, że UEFA i FIFA po dokładnym zapoznaniu się z materiałem źródłowym na podstawie którego Trybunał Arbitrażowy przy PKOl podjął decyzję o zawieszeniu władz PZPN i wprowadzeniu kuratora, nie będą tolerowały naruszenia i łamania prawa, do czego dochodziło w PZPN - mówił Mirosław Drzewiecki po ogłoszeniu decyzji FIFA i UEFA.

Drzewiecki poinformował też, że za kilka dni przedstawiciele Ministerstwa Sportu wyjadą do Szwajcarii aby spotkać się z kierownictwem FIFA i UEFA.

Wczoraj Trybunał Arbitrażowy przy PKOl, na wniosek ministra sportu, ustanowił w związku kuratora - Roberta Zawłockiego. Jego pierwszymi decyzjami było zawieszenie zarządu oraz odwołanie zaplanowanych na 30 października wyborów.

List przesłanego przez Josepha Blattera i Michela Platiniego na ręce prezesa PZPN Michała Listkiewicza:

Zurych i Nyon, 30 września 2008

Szanowny Panie Prezesie,FIFA i UEFA zostały poinformowane o zdarzeniach jakie dotknęły PZPN 29 września, stąd pragniemy poinformować PZPN oraz całą polską piłkarską społeczność o poniższym.

- FIFA i UEFA nie uznaje decyzji Sądu Arbitrażowego Polskiego Komitetu Olimpijskiego, jak również nominacji "komisarza" PZPN.

- FIFA i UEFA nadal uznaje obecne władze PZPN pod Pana kierownictwem jako jedyną legalną władzę zarządzającą piłką nożną w Polsce i reprezentującą ją na arenie międzynarodowej.

- W konsekwencji, jakiekolwiek pisma, korespondencja i/lub wiadomości, które nie będą podpisane przez legalne i uznawane przez FIFA-UEFA kierownictwo lub podpisane z upoważnienia Pana Roberta Zawłockiego, zostaną zignorowane i uznane jako nieistotne.

- FIFA i UEFA skontaktuje się z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim IOC celem rozpoznania sytuacji w Polskim Komitecie Olimpijskim i naruszenia fundamentalnych zasad ruchu sportowego i olimpijskiego, takich jak autonomia federacji sportowych.

- FIFA i UEFA bezzwłocznie rozpocznie wspólne konsultacje celem podjęcia decyzji co do podjęcia kroków w stosunku do PZPN i przyszłości polskiej piłki nożnej, które zostaną przedłożone na nadchodzącym posiedzeniu Komitetu Wykonawczego FIFA zaplanowanego na 23-24 października jak również przekazane Komisji ds. Nagłych UEFA, który zbierze się w tym samym terminie.

Oczekując na stałe informacje co do sytuacji PZPN,

Z poważaniem,

FIFA - Joseph S. Blatter, Prezydent

UEFA - Michel Platini, Prezydent

MON nie może nad Polską zestrzelić porwanego samolotu z pasażerami

awe, PAP, alx ,rik
2008-09-30, ostatnia aktualizacja 2008-09-30 18:50
Zobacz powiększenie
Fot. MAX ROSSI REUTERS

Trybunał Konstytucyjny uchylił przepis pozwalający na zestrzelenie porwanego samolotu, który może być użyty do ataku terrorystycznego. Według TK, zapis jest nie do pogodzenia z konstytucyjnymi zasadami ochrony życia oraz godności człowieka, które uznano za priorytetowe. Lech Kaczyński uważa, że teoretycznie decyzja dotycząca zgody na zestrzelenie samolotu porwanego przez terrorystów powinna należeć do prezydenta, a nie do ministra obrony narodowej.

Zobacz powiekszenie
Fot. CZAREK SOKOLOWSKI ASSOCIATED PRESS
Trybunał Konstytucyjny
Pięcioosobowy skład TK uwzględnił skargę I prezesa Sądu Najwyższego prof. Lecha Gardockiego na zapis prawa lotniczego, który zezwala władzom na zniszczenie samolotu pasażerskiego, np. gdy porwali go terroryści i może stanowić zagrożenie - jak w przypadku ataków z 11 września 2001 roku w USA.

Wcześniej przedstawiciel Sejmu Wojciech Szarama (PiS) porównał taką sytuację do istniejących od dawna w prawie instytucji obrony koniecznej lub stanu wyższej konieczności. Dodał, że osoby podejmujące tak trudny wybór muszą mieć pewność, że działają zgodnie z prawem i że nie będą odpowiadać karnie.

"Na ziemi bezbronni jak w powietrzu'

Reprezentujący prokuratora generalnego Igor Dzialuk mówił, że uregulowania w takiej sprawie muszą być szczególnie wymagające, a liczba zestrzeleń samolotów cywilnych na świecie "wcale nie była znikoma". Adam Dymerski z MON podkreślał, że chodzi o akt samoobrony społeczeństwa przed bezprawnym atakiem. Zwrócił uwagę, że pasażerowie porwanego samolotu "i tak są poddani woli terrorystów". - Ci ludzie są skazani na śmierć przez sam fakt zawładnięcia statkiem. Ludzie na ziemi są tak samo bezbronni jak ci w powietrzu, ale wobec nich możemy jeszcze podjąć akcję ocalającą - powiedział.

Marcin Wereszczyński z MSWiA powiedział z kolei, że resort podziela tezy I prezesa SN.

"Nigdy nie wiemy, co się stanie"

Reprezentujący przed TK I prezesa SN Włodzimierz Wróbel zwrócił uwagę, że obrona konieczna pozwala na atak na agresora, ale nie na jego ofiarę, a w stanie wyższej konieczności można poświęcić tylko dobro niższe niż ratowane. Według niego, ratowanie większej liczby osób przy poświęceniu mniejszej liczby osób jest niedopuszczalne.

- Stwierdzenie, że pasażerowie porwanego samolotu za chwilę zginą jest o tyle niezasadne, że nigdy nie wiemy co się dzieje w takim samolocie - podkreślił. Dodał, że nie kwestionuje zestrzelenia samolotu bezzałogowego lub takiego, w którym są tylko terroryści.

Sędzia Teresa Liszcz powiedziała w ustnym uzasadnieniu wyroku, że możliwość uchronienia się od ataku przy użyciu porwanego samolotu jest w praktyce nierealna. Powołała się na mały obszar Polski, duże prędkości przelotowe i krótki czas dolotu do obiektów - celów ewentualnego zamachu. Podkreśliła, że właściwym sposobem uniknięcia takiego zamachu jest skuteczna ochrona lotnisk.

Werdykt jest ostateczny; wejdzie w życie po ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw.

L. Kaczyński: Decyzja o zestrzeleniu porwanego samolotu powinna należeć do prezydenta

Lech Kaczyński uważa, że teoretycznie decyzja dotycząca zgody na zestrzelenie samolotu porwanego przez terrorystów powinna należeć do prezydenta a nie do ministra obrony narodowej. - Teoretycznie tego rodzaju uprawnienie powinno być uprawnieniem jednak prezydenta RP - powiedział Lech Kaczyński na konferencji prasowej w Elblągu. Jak zaznaczył prezydent należy "pamiętać, że jest to uprawnienie do wydania wyroku śmierci i to nie na winnych".

L. Kaczyński podkreślił, że popiera karę śmierci. "Ja byłem, jestem i pozostanę zwolennikiem kary śmierci za zabójstwo" - mówił Lech Kaczyński. - Natomiast nigdy w życiu bym nie podjął decyzji o tym, żeby życie tracili kompletnie niewinni ludzie, którzy nie są od tego, żeby walczyć - zaznaczył prezydent.

Podkreślił, że na całym świecie istnieją siły zbrojne i inne służby, których obowiązkiem jest narażać swoje życie. Ludzie, którzy przystępują do tej służby - mówił Lech Kaczyński - "wiedzą, a przynajmniej powinni o tym wiedzieć, że taki jest ich wybór, który trzeba przyjmować z najwyższym szacunkiem i estymą".

- Jeżeli chodzi o obecnego ministra obrony narodowej - kłaniając mu się głęboko - to nie sądzę, aby takie uprawnienie było potrzebne, bo na razie raczej, powiedzmy sobie, jest pewna ostrożność w naszej armii nagradzana i pod tym względem to na pewno jest precedens w skali dziejów - powiedział prezydent.

Prezydent o kryzysie: Musimy podjąć interwencję

maz, PAP
2008-09-30, ostatnia aktualizacja 2008-09-30 16:38

Prezydent Lech Kaczyński ocenił we wtorek, że polski rząd i NBP, w porozumieniu z Unią Europejską, powinny podjąć interwencję, tak by zminimalizować skutki amerykańskiego kryzysu finansowego dla polskiej gospodarki.

Zobacz powiekszenie
Fot. Virginia Mayo ASSOCIATED PRESS
Lech Kaczyński
Lech Kaczyński, który przebywa we wtorek w Elblągu, odnosząc się do kryzysu w Stanach Zjednoczonych ocenił, że "z dnia na dzień jest gorzej", a odrzucenie w poniedziałek planu pomocy instytucjom finansowym jest sygnałem niedobrym.

"Wierzę w to, że Stany Zjednoczone (...) podejmą jednak działania, które są potrzebne by przynajmniej ograniczyć skutki tego kryzysu" - podkreślił prezydent. Dodał, że kryzys amerykański, a przynajmniej jego skala, jest zaskoczeniem.

L.Kaczyński ocenił, że nie można przewidzieć, "w którym momencie ten kryzys sięgnie naszego kraju". Ale, według niego, sięgnie.

"Dzisiaj, kiedy jesteśmy zagrożeni tym kryzysem, kiedy jesteśmy częścią mocno zintegrowanej w sensie gospodarczym Europy i coraz bardziej globalizującego się świata, musimy podjąć działania we współpracy z innymi, w szczególności z Unią Europejską, naciskając na to, by nie bać się interwencji" - powiedział Lech Kaczyński.

"Musimy podjąć tego rodzaju interwencję, w porozumieniu z Komisją Europejską, ale działając odważnie, poprzez Narodowy Bank Polski, poprzez rząd Rzeczpospolitej, tak by - jeśli skutki tego kryzysu sięgną naszego kraju - były one jak najmniejsze" - tłumaczył prezydent.

L.Kaczyński przyznał, że "jako państwo polskie nie jesteśmy wszechwładni", ale "trzeba zrobić wszystko co można, nawet łamiąc pewne dogmaty". Podkreślił, że on sam nie wierzy w dogmaty w ekonomii.

"I tym się może różnię od wielu tych, którzy dziś sprawują bezpośrednio władzę ekonomiczną i ja tego nie kwestionuję, bo w tym zakresie najważniejszy był, jest i będzie rząd" - powiedział Lech Kaczyński.

Prezydent przekonywał, że na całym świecie "istnieje tylko jeden rodzaj podmiotów, który jest w stanie temu (kryzysowi) zapobiec, albo przynajmniej ograniczyć skutki". Jak wyjaśnił, jest to państwo.

Jednak, według prezydenta, "w ostatnich dziesięcioleciach (...) państwo jako instytucja przestało być modne". W jego opinii, odrzucony w USA plan oznaczał "wzmocnienie państwa, jego roli", dlatego też - zdaniem prezydenta - przeciwnicy wzmocnienia państwa mogli opowiedzieć się przeciwko niemu.

"Ale pozostaje pytanie, czy rzeczą gorszą jest wzmocnienie państw, nawet wbrew pewnej ideologii, czy rzeczą gorszą jest kryzys, który spowoduje skutki, których dzisiaj nie jesteśmy w

stanie przewidzieć" - powiedział Lech Kaczyński.

W poniedziałek amerykańska Izba Reprezentantów odrzuciła projekt planu pomocy instytucjom finansowym przedstawiony przez ministra skarbu Henry'ego Paulsona.

Plan miał pomóc w przełamaniu blokady bankowego rynku kredytowego i oddalić widmo ogólnego załamania gospodarki USA. Przewidywał on wykup "toksycznych aktywów" kosztem 700 mld dolarów.

Plan został odrzucony pomimo poparcia prezydenta George'a W. Busha i działaczy obu partii. Przeciwko wprowadzeniu go w życie głosowali w poniedziałek w Izbie Reprezentantów głównie Republikanie, ale także ponad 90 Demokratów, chociaż kierownictwo tej partii wzywało do poparcia planu administracji.

Według polskiego prezydenta, do odrzucenia planu mógł się także przyczynić fakt, że 700 mld dolarów przeznaczonych na jego realizację pochodzić miało z kieszeni podatników a trafić do systemy finansowego. "Czyli zarobią (...) rekiny, finansjera, ci którym i tak jest dobrze a do tego postępowali w sposób nieprzemyślany" - stwierdził prezydent.

Rostowski: Polacy mogą spać spokojnie

Polacy mogą spać spokojnie, jeśli chodzi o wpływ kryzysu finansowego w USA na polską gospodarkę, na ich oszczędności i zaciągnięte kredyty - powiedział minister finansów Jacek Rostowski na konferencji po posiedzeniu Rady Ministrów.

"W prognozach na 2009 rok oczekujemy dalszego spowolnienia europejskiej gospodarki" - powiedział Rostowski.

Resort finansów szacuje wzrost PKB w 2009 roku na poziomie 4,8 proc. "W tej chwili tej prognozy nie rewidujemy" - dodał minister finansów.

Jacek Rostowski uważa też, że polska gospodarka jest w tak dobrej kondycji, że poradzi sobie z obecnym kryzysem na światowych rynkach.

Minister podkreślił, że jest ona jedną z lepiej przygotowanych na takie sytuacje gospodarek na świecie. Zdaniem Rostowskiego w Europie z Polską pod tym względem mogą się równać tylko Słowacja i Finlandia.

Rostowski zwrócił uwagę na szybki wzrost gospodarczy w naszym kraju, wysoki poziom równowagi makroekonomicznej oraz poszanowanie dla praw własności.

Minister podkreślił, że efekty obecnego kryzysu w Stanach Zjednoczonych nie będą narastały na skutek działań amerykańskiego rządu.

Pawlak o giełdzie: W czwartek wszystko może odbić w górę

Na szczęście powiązania polskiego systemu finansowego z amerykańskim nie są tak mocne, by groził nam kryzys - uspokajał we wtorek wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak. Jeśli w czwartek władze USA przyjmą plan ratunkowy, to wszystko odbije w górę - dodał.

Gość programu "Kwadrans po ósmej" w TVP1 podkreślił, że kilka tygodni temu rząd przyjął projekt ustawy o Komitecie Stabilności Ekonomicznej, który w sytuacjach zagrożenia ma podejmować wiążące decyzje - z udziałem najważniejszych osób w państwie.

"Chwała Bogu, nie doszliśmy w Polsce do tak wyrafinowanych i skomplikowanych instrumentów finansowych, jak w USA" - mówił Pawlak, według którego polska giełda i inwestorzy są bezpieczni.

Przypomniał, że notowane na giełdzie banki działają w naszym kraju na podstawie polskiego prawa i nie ma sygnałów, by korzystały z "ryzykownych instrumentów finansowych", jakie wepchnęły w kryzys banki amerykańskie oraz powiązane z nimi instytucje finansowe w Europie.

"Jeśli w czwartek władze USA przyjmą plan ratunkowy, to wszystko odbije w górę" - dodał Pawlak. Po odrzuceniu w poniedziałek przez Izbę Reprezentantów rządowego planu ratowania systemu finansowego sekretarz skarbu USA Henry Paulson wyraził przekonanie, że plan powinien być przyjęty jak najszybciej, bo jest "zbyt ważny, by pozwolić mu przepaść".

"Zamierzamy kontynuować pracę z tym, co mamy dotąd, aż dostaniemy od Kongresu to, czego potrzebujemy" - powiedział Paulson.

Nowojorska giełda zareagowała w poniedziałek gwałtownymi spadkami indeksów na odrzucenie przez Izbę Reprezentantów rządowego planu ratowania banków. Indeks Dow Jones stracił 777,68 pkt. (6,98 proc.) i wyniósł na zamknięciu 10.365,45 pkt. To największy dzienny spadek punktowy tego indeksu w historii. Pod względem procentowym jest jednak niższy niż ponad 20-procentowy spadek odnotowany w 1987 roku. Szersze indeksy również spadły.

Urban chce płacić emeryturę Jaruzelskiemu

Urban chce wypłacać emeryturę Jaruzelskiemu

Jerzy Urban zadeklarował wczoraj na pierwszej stronie swojego tygodnika, że jeżeli emerytura generała Wojciecha Jaruzelskiego zostanie zmniejszona, to on mu ją wyrówna z własnych pieniędzy. Redaktor naczelny "Nie", jak sam tłumaczy, chce w ten sposób spłacić cząstkę swojego długu wdzięczności wobec generała - pisze DZIENNIK.

"Urban jest właściwym dobroczyńcą pana Jaruzelskiego" - ironizuje poseł PO Andrzej Czuma. I dodaje: "Może zwrócić się jeszcze o wypłatę dodatkowej premii dla pana Jaruzelskiego do rządu rosyjskiego jako kontynuacji Związku Radzieckiego. Bo Jaruzelski bardzo przysłużył się ZSRR."

Zgodnie z zapowiedziami PO mniejsze emerytury mają dostać byli funkcjonariusze SB oraz członkowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Jak twierdzi poseł PO Sebastian Karpiniuk, dziś Jaruzelski dostaje ok. 9 tys. zł brutto miesięcznie. Po zmianach proponowanych przez Platformę generał miałby dostać ok. 3 tys. zł. Czyli Urban co miesiąc musiałby dopłacić do emerytury generała ok. 6 tys. zł. Co na to Jaruzelski? "Nie będę się wypowiadał na ten temat" - ucina generał.

Platforma nie ma zamiaru przeszkadzać Urbanowi w utrzymywaniu Jaruzelskiego. "Jeśli pan Urban jako piewca stanu wojennego chce dokonywać takiej darowizny, to nie będziemy mu w tym przeszkadzać. Może dysponować swoimi pieniędzmi, jak chce" - mówi Karpiniuk. Ale przestrzega: "Od takiej darowizny co miesiąc musi być odprowadzony podatek."

Historyk dr Antoni Dudek nie jest zdziwiony deklaracją Urbana. "On w latach 80. był jednym z najbliższych współpracowników generała. Od tego czasu Urban zaczął darzyć Jaruzelskiego jakimś bezgranicznym uwielbieniem" - przypomina. I podkreśla: "On uważa Jaruzelskiego za geniusza politycznego."

Formalnie Urban związał się z Jaruzelskim w sierpniu 1981 r. Został rzecznikiem rządu. W stanie wojennym stał się symbolem znienawidzonej propagandy. Później dołączył do elitarnej grupy najbliższych doradców generała - i był konsekwentnie przeciw legalizacji "Solidarności".

Jerzy Urban uważa, że zamiar odebrania Jaruzelskiemu emerytury wojskowej, co chce zrobić Platforma Obywatelska, jest "nadzwyczajnym świństwem". Zaznacza także, że jego intencją jest sprowokowanie Platformy. "Jeżeli władza spróbuje w jakiś sposób uniemożliwić mi dysponowanie własnymi pieniędzmi, pokaże przez to, że łamie zasady, które sama głosi: wolnego rynku, prywatnej własności, liberalnych swobód".

Jaruzelski nie chce wyższej emerytury

Sejmowa ustawa może podnieść emeryturę Jaruzelskiego

Posłowie chcą zmniejszyć emerytury generałom, którzy należeli do WRON. Paradoksalnie, jeśli to zrobią, generał Wojciech Jaruzelski może dostawać więcej pieniędzy niż teraz. Dlaczego? Ponieważ ma prawo do specjalnej emerytury prezydenckiej. Generał mówi jednak dziennikowi.pl, że jej nie chce. Tak więc to on - a nie posłowie - zdecyduje, ile będzie otrzymywać.

czytaj dalej...
REKLAMA

Jakie emerytury pobierają generałowie, którzy wchodzili w skład Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego? "Na konto, jak pamiętam, ostatnio przyszło mi chyba 6,3 tysiąca złotych. To jest emerytura generała, pilota z wieloletnim stażem" - powiedział w programie "Teraz My" w TVN członek wojskowej rady, jedyny polski kosmonauta, generał Mirosław Hermaszewski.

Po obcięciu emerytury, zgodnie ze zmianami proponowanymi przez Platformę Obywatelską, kosmonauta dostawałby około 1800 złotych, czyli trzy i pół raz mniej niż teraz. Hermaszewski twierdzi przy tym, że do WRON wcielono go bez jego zgody. O tym, że jest w radzie, dowiedział się z komunikatu odczytanego w telewizji.

Rachunek mówi, że Jaruzelski może zarobić więcej

"Nie może być sytuacji, w której osoby o znanych nazwiskach, jak Wojciech Jaruzelski, Czesław Kiszczak, Florian Siwicki (...) dzisiaj żyją godnie, a osoby, wobec których były podejmowane fundamentalne decyzje, dotyczące życia codziennego, mają dzisiaj poczucie krzywdy" - mówi portalowi gazeta.pl poseł PO Sebastian Karpiniuk. Ten sam poseł powiedział wcześniej DZIENNIKOWI, że generał Jaruzelski dostaje około 9 tysięcy złotych brutto miesięcznie.

Problem w tym, że po przeforsowaniu ustawy generał Jaruzelski, który kierował WRON i wprowadził stan wojenny, może zrezygnować z obniżonej emerytury wojskowej i wystąpić o prezydencką - podaje radio TOK FM.

Jak policzył dziennik.pl, nowa emerytura może być wyższa od obecnej. Były prezydent ma prawo do połowy pensji obecnego. Lech Kaczyński zarabia ponad 20 tysięcy złotych brutto miesięcznie. Emerytura Jaruzelskiego wyniosłaby więc około 10 tysięcy złotych brutto. A to przynajmniej o tysiąc złotych więcej, niż jego obecne uposażenie - według posła Karpiniuka.

Generał: Nie wystąpię o większe pieniądze

"Ja zrzekłem się emerytury prezydenckiej. Kiedy to robiłem, była ona o wiele wyższa od tej wojskowej" - mówi dziennikowi.pl generał Jaruzelski. "Teraz jest to 50 procent pensji prezydenta i z tego, co wiem, jest to suma większa od tej, którą dostaje obecnie".

"A czy będzie się pan ubiegał o emeryturę prezydencką, jeśli emerytura wojskowa zostanie panu zmniejszona? - zapytał dziennik.pl byłego prezydenta.

"Nie, nie będę" - krótko odpowiedział generał Jaruzelski.

Szok w USA! Europa płacze

MACIEJ SAMCIK, IRENEUSZ SUDAK
2008-09-30, ostatnia aktualizacja 2008-09-30 01:28

Izba Reprezentantów odrzuciła rządowy plan ratowania banków. Wall Street stanęła na krawędzi. Kryzys bankowy dotarł już do Europy i zbiera żniwo w Belgii,Niemczech i Wielkiej Brytanii

Zobacz powiekszenie
Fot. Matt Dunham AP
Ekran pokazujący wyniki indeksu FTSE 100 w Londynie w poniedziałek 29 września
To był dla amerykańskich inwestorów najgorszy dzień od wielu lat. Dow Jones stracił prawie 7 proc., a indeks spółek technologicznych Nasdaq - ponad 9,1 proc.

Pesymiści obawiają się, że cofnięcie pieniędzy na oddłużenie branży finansowej popchnie do bankructwa kolejne banki. A plajty gigantów, takich jak Bear Stearns czy Lehman Brothers, będą jedynie przygrywką do prawdziwej rzezi banków, dziś uginających się pod ciężarem niespłaconych kredytów.

- Ta decyzja Izby Reprezentantów nie zwiastuje niczego dobrego - skomentował specjalnie dla "Gazety" prezes Alior Banku Wojciech Sobieraj. - Bez zastrzyku gotówki kryzys płynności w sektorze bankowym nie zostanie zażegnany. Szybko ucierpią na tym inne sektory gospodarki, a w branży bankowej będzie więcej przejęć i przymusowych nacjonalizacji - dodał.

Wczoraj samodzielność stracił kolejny z wielkich banków w USA, Wachovia. Został przejęty za niespełna 3 mld dol. przez Citigroup.

Kryzys dotarł już do Niemiec

Tymczasem amerykański kryzys bankowy w poniedziałek wyszczerzył kły na Starym Kontynencie. Kolejne wielkie banki stanęły na krawędzi niewypłacalności. Już w piątek cała Europa plotkowała, że w finansowe tarapaty wpadł belgijski bank Fortis działający także w Polsce. Jego zarząd początkowo żywo zaprzeczał, ale w weekend bez szemrania przyjął ponad 11 mld euro pomocy finansowej od rządów Belgii, Holandii i Luksemburga.

Gdy rządy Beneluksu ratowały Fortisa, w Niemczech gruchnęła wieść, że pierwszą w tym kraju ofiarą kryzysu będzie monachijskie konsorcjum Hypo Real Estate. Jego szefowie jeszcze w nocy z niedzieli na poniedziałek przyznali, że będą potrzebowali pomocy, by uniknąć klapy. Akcje spadły o 75 proc. Niemiecki bank centralny i konsorcjum banków komercyjnych zaoferowało Hypo RE linie kredytowe o łącznej wartości 35 mld euro. Ale wieczorem rzecznik niemieckiego ministerstwa finansów powiedział, że Hypo RE najpewniej i tak nie uniknie nacjonalizacji. Według nieoficjalnych informacji Hypo pogrążyły "trefne" obligacje wyemitowane przez Lehman Brothers.

W tym czasie na Wyspach Brytyjskich opłakiwano już kolejnego po Northern Rock bankruta - bank hipoteczny Bradford & Bingley. Jego portfel kredytów o wartości co najmniej 70 mld dol. przejął brytyjski rząd, a sieć placówek została sprzedana hiszpańskiej grupie Santander. - Rząd będzie pracować dzień i noc, aby zapewnić stabilność w sektorze bankowym -zapowiedział premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown.

Wieści o kolejnych upadających bankach napędziły panikę na giełdach. Indeksy spadały od 3 do 7 proc., najmocniej w Belgii i w Rosji. Na warszawskim parkiecie WIG20 osunął się aż o5 proc.

Inwestorów zaczęły parzyć zwłaszcza akcje banków. We Frankfurcie papiery Commerzbanku, który jest w Polsce właścicielem grupy BRE, runęły o prawie 23 proc. W Mediolanie po spadku o 9 proc. zawieszono notowania papierami UniCredit (strategiczny udziałowiec naszego Pekao). W Dublinie akcje AIB, mającego w Polsce bank BZ WBK, spadły o 17 proc. U nas papiery największych banków tąpnęły o 6-8 proc.

Więcej zapłacimy za kredyty

Chaos na europejskim rynku finansowym sprawił, że banki przestały sobie nawzajem pożyczać pieniądze. Rynkowa stopa EURIBOR odzwierciedlająca ceny pożyczek międzybankowych w euro skoczyła do najwyższego w historii poziomu 5,31 proc. Jeszcze kilka tygodni temu nie przekraczała 4,7 proc.

Silnie skoczyła też stopa LIBOR dla międzybankowych pożyczek we franku szwajcarskim. Na początku miesiąca nie przekraczała 2,7 proc., wczoraj osiągnęła aż 2,93 proc. To zła wiadomość dla osób, które mają frankowe kredyty hipoteczne, bo banki od stóp na rynku międzybankowym uzależniają wysokość comiesięcznych rat.

Drogi i słabo dostępny pieniądz może rozłożyć na łopatki kolejne banki. Europejski Bank Centralny, by ratować sytuację, udostępnił więc kolejne 120 mld euro krótkoterminowych pożyczek. A premier Rosji Władimir Putin ogłosił, że tamtejszy bank centralny będzie dotował pożyczki bankom komercyjnym, jeśli rynkowe stopy na rynku będą zbyt wysokie.

- Skala strat europejskich banków na złych kredytach jest dużo większa, niż do tej pory się wydawało. Nie wiadomo, w co dokładnie zainwestowały banki, które muszą sięgać po pomoc państwa, bo do tej pory żaden z nich tego nie ujawnił -mówi Marcin Borowiec, główny ekonomista Banku Pekao.

Fortis w Polsce bezpieczny

Kłopoty belgijskiego Fortis Banku, tak samo jak wcześniejszy kryzys ubezpieczeniowej firmy AIG, wywołały obawy polskich oszczędzających o bezpieczeństwo pieniędzy. Fortis jest jednym z dużych graczy na rynku kredytów hipotecznych, ma też główny pakiet udziałów w Dominet Banku.

-Mamy dziś naprawdę gorący dzień. Klienci dzwonią od samego rana. To zrozumiałe: czytają gazety, oglądają telewizję, chcą wiedzieć, co się dzieje -mówiła nam jedna z pracownic infolinii Fortisu.

Jan Bujak, wiceprezes banku, uspokaja: -Polski oddział Fortisu ma własny budżet, od lat przynosi zyski. Nie zainwestowaliśmy w skomplikowane instrumenty finansowe amerykańskich banków. Prowadzimy prosty biznes: zbieramy depozyty, pożyczamy pieniądze i wymieniamy waluty.

-Fortis Bank w Polsce jest w dobrej sytuacji finansowej. Jest w pełni wypłacalny -wtóruje mu Katarzyna Biela z Komisji Nadzoru Finansowego.

Niepokoją się też klienci innych banków. Choćby Kredyt Banku, który należy do innej belgijskiej grupy KBC. -Jesteśmy w stałym kontakcie z naszymi właścicielami w Belgii. Zapewniam, że nie płyną od nich żadne niepokojące sygnały - mówi Monika Nowakowska, rzecznik Kredyt Banku.

O swojej stabilności finansowej zapewnia też BZ WBK. - Nie obserwujemy najmniejszych oznak niepokoju klientów. Od wielu lat jesteśmy jednym z dwóch banków w Polsce, które mają najniższy wskaźnik złych kredytów. To gwarancja spokoju - mówi Piotr Gajdziński, rzecznik BZ WBK.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Planu nie ma, giełda w panice

Marcin Bosacki, Waszyngton
2008-09-29, ostatnia aktualizacja 2008-09-29 21:25

Pomysł republikańskiej administracji na ratowanie systemy finansowego pogrzebali sami Republikanie.

Zobacz powiekszenie
Fot. NICHOLAS ROBERTS AFP
Ponad połowa Amerykanów nie chce pomagać bankom,które mogą upaść w każdej chwili - wynika z badań USA Today. Demonstrują w Nowym Jorku z hasłami: "Żadnej kaucji,do więzienia!", "Oddłużenie = bzdura". Tysiące osób podpisują w internecie petycje. Najpopularniejsze zdanie w jednej z nich: "Nie chcę,żeby moje pieniądze szły na ratowanie rekinów z Wall Street"


- Nie mogę uwierzyć, że politycy nie potrafili siąść i znaleźć rozwiązania - łapał się za głowę Stephen Berte z firmy ubezpieczeniowej Standard Life z Bostonu. - Przecież w razie nieuchwalenia planu przewidywano kompletną klęskę. Nie mam pojęcia co się teraz stanie.

A jednak plan przepadł. Przeciw niemu głosowało 228 członków Izby Reprezentantów, za było 205. Pakiet ustaw autorstwa sekretarza skarbu Henry'ego Paulsona odrzuciła dwie trzecie Republikanów. 60 proc. opozycyjnych Demokratów go poparła.

Jeszcze w weekend wydawało się, że przywódcy Kongresu zawarli kompromis z administracją. Przewidywał on, że rząd dostanie na wykup złych aktywów banków i instytucji finansowych 700 mld dol. - ale w ratach. Od razu - 250 mld, potem na życzenie prezydenta kolejne 100. Drugą połowę, czyli 350 mld dol., ewentualnie później - i będzie musiał przekonać do tego Kongres.

Plan dawał ogromne, nieco tylko zmniejszone kontrolą Kongresu i nowo powołanej Komisji Nadzoru Stabilności Finansowej uprawnienia ministrowi skarbu, którego przeciwnicy nazwali "królem Henrykiem". To Paulson miał decydować, którym bankom pomóc, jakie instytucje zagraniczne mogą wykupywać złe aktywa amerykańskie. To ludzie Paulsona mają renegocjować wykupywane przez rząd złe kredyty hipoteczne, od których rozpoczął się kryzys finansowy USA, tak by uchronić kolejne setki tysięcy Amerykanów przed koniecznością odebrania domów.

To wreszcie Paulson miał - na żądanie kongresmanów - zmniejszać pensje (powyżej 500 tys. dol.) menedżerom firm, którym rząd pomoże ograniczać przebogate pakiety finansowe menedżerów.

Sam Paulson był temu rozwiązaniu przeciwny - bo obawia się, że prezesi będących w tarapatach banków, by zachować warte miliony premie czy akcje, będą wstrzymywać się z wprowadzeniem swych banków do planu. Jednak demokratyczni członkowie Kongresu wymogli na Paulsonie to rozwiązanie.

Wczoraj rano po raz drugi w ciągu pięciu dni przemówienie o konieczności przyjęcia planu wygłosił prezydent George Bush. Wezwał kongresmanów, by głosowali za planem, bo to "uchroni system finansowy USA od katastrofy". Bush uspokajał też wyborców, że "większość, a może całość z użytych w planie pieniędzy podatników się zwróci".

Chodzi o to, że Departament Skarbu po wykupieniu złych aktywów ma je potem, po pewnym okresie naprawczym, sprzedawać. Wielu komentatorów wątpi jednak, by skarbowi udało się odzyskać większość zainwestowanych pieniędzy. Tylko pomoc skarbu w wykupieniu funduszu inwestycyjnego Bear Stearns przez jego rywala JP Morgan Chase kosztowała budżet 29 mld dol.

Podczas debaty w Kongresie szef komisji finansowej Izby Reprezentantów kongresman Barney Frank tak nakłaniał kolegów do głosowania nad planem: "Jeśli nie wprowadzimy go w życie, będzie to czarny dzień naszych rynków finansowych". Przed głosowaniem notowania giełdowe na Wall Street spadły chwilowo nawet o 4 proc. - Jeśli tego nie przegłosujemy, nie jesteśmy godni być w Kongresie - grzmiał senator republikański Judd Greg.

Jednak przegłosowanie planu przez Kongres wcale nie było wczoraj wieczorem pewne. Przeciwnicy planu - głównie z Partii Republikańskiej, ale też niemało demokratów - zarzucali mu, że jest on "śliską ścieżką ku socjalizmowi", jak mówił w debacie Jeb Hensarling, republikanin z Teksasu.

- Popełniono przestępstwa finansowe - grzmiał demokrata z Ohio Marcy Kaptur - a my teraz mamy pomagać winnym?

Obaj kandydaci w wyborach prezydenckich zarówno Republikanin John McCain, jak i faworyt wyborów Demokrata Barack Obama poparli plan, ale z ostrożnością. Mówili, że jest konieczny, ale "trudny do przełknięcia".

- Najgorsze jest to, że używamy 700 mld dol. pieniędzy podatników i niszczymy wolny rynek, ale wcale nie mamy gwarancji, że to coś da, że to ustabilizuje system finansowy - narzekał nieprzekonany kongresman z Florydy Connnie Mack.

Co będzie się działo teraz? Barack Obama stwierdził, że Kongres mimo wczorajszej klęski ostatecznie uchwali plan. - Wierzę, że mimo wszystko się uda. Sprawy w Kongresie nigdy nie idą łatwo - mówił dziennikarzom. W środę nad pakietem będzie głosował Senat.



Źródło: Gazeta Wyborcza

Klęska planu Paulsona. Bush "rozczarowany"; Obama: "Tylko spokój"

asz, AFP, Reuters, PAP
2008-09-29, ostatnia aktualizacja 2008-09-29 22:44

- Plan ratowania banków zostanie w końcu zaakceptowany przez Kongres. Trzeba zachować spokój - apelował kandydat na prezydenta USA, Barack Obama. Na razie są to tylko pobożne życzenia. Dziś plan Paulsona - zakładający wykupienie przez państwo "złych" kredytów - odrzuciła Izba Reprezentantów. Forsujący to rozwiązanie prezydent Bush stwierdził, że jest "bardzo rozczarowany".

Zobacz powiekszenie
Fot. Andre Penner AP
Indeksy na giełdzie w Sao Paulo spadły o 10 proc. W tym samym czasie Kongres odrzucał ratunkowy plan Paulsona
Zobacz powiekszenie
Fot. AP
Wyniki głosowania w Izbie Reprezentantów 207 za 226 przeciw
Zobacz powiekszenie
Fot. LARRY DOWNING REUTERS
Prezydent George W. Bush
Zobacz powiekszenie
Fot. Chris Carlson AP
Barack Obama

Planu nie ma, giełdy w panice - czytaj



- Spotkam się z doradcami i we współpracy z senatorami pokonamy kryzys finansowy, w którym znalazł się nasz kraj. Byłem rozczarowany wynikiem głosowania - mówił George W. Bush. - Plan był tak duży i kosztowny, bo mamy duży problem - wyjaśnił prezydent.

W niemal identycznych słowach decyzję Izby Reprezentantów skomentował premier Wlk. Brytanii Gordon Brown. - Jestem bardzo rozczarowany. Informowaliśmy Stany Zjednoczone, jak wielką wagę przywiązujemy do tej decyzji - powiedział.

Plan Paulsona popierał również Barack Obama. - Rozmawiałem z sekretarzem skarbu, Henrym Paulsonem i przewodniczącą Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Nadal próbują przeforsować plan ratunkowy. Jestem pewien, że to się uda, tylko droga będzie trochę wyboista - podkreślał. - Bardzo ważne jest, żeby pozostać spokojnym i zrozumieć, że plan zostanie przeprowadzony - dodał kandydat na prezydenta.

Plan Paulsona - przeczytaj, na czym polega



Dzisiaj wieczorem czasu polskiego Izba Reprezentantów odrzuciła przedstawiony przez sekretarza skarby Henry'ego Paulsona plan wykupienia przez państwo nieściągalnych wierzytelności hipotecznych za 700 mld dolarów.

Popierany przez prezydenta George'a Busha oraz działaczy obu amerykańskich partii plan miał pomóc w przełamaniu blokady bankowego rynku kredytowego i oddalić widmo ogólnego załamania gospodarki USA.

Plan odrzucono większością 228 do 205 głosów, bowiem wielu reprezentantów republikańskich zlekceważyło namowy swych partyjnych przywódców i głosowało przeciw. Większość Demokratów plan poparła.

Nowojorska giełda zareagowała na wynik głosowania negatywnie. Indeks Dow Jones obniżył się o 528 punktów, czyli o 4,6 proc., natomiast indeks Nasdaq stracił ponad 7 proc.


Czytaj także:
Jak plan miał uratować banki
Co począć z pieniędzmi podczas kryzysu
Światowe finansowe tsunami
Soros: Nie dawać wolnej ręki Paulsonowi
Krach, panika, apokalipsa

Czarny poniedziałek na Wall Street

tm, PAP, IAR, Gazeta Wyborcza, XTB
2008-09-29, ostatnia aktualizacja 2008-09-29 23:38

Gwałtownymi spadkami indeksów zareagowała w poniedziałek nowojorska giełda na odrzucenie przez Izbę Reprezentantów rządowego planu ratowania banków.

Zobacz powiekszenie
Fot. Richard Drew / AP
Handel na parkiecie giełdy nowojorskiej
Nowojorska giełda zareagowała na wynik głosowania bardzo negatywnie. Indeks Dow Jones stracił 777,68 pkt. (6,98 proc.) i wyniósł na zamknięciu 10.365,45 pkt. Jest to największy dzienny spadek punktowy tego indeksu w historii. Pod względem procentowym jest jednak niższy niż ponad 20-procentowy spadek odnotowany w 1987 roku.

Szersze indeksy również spadły. Standard and Poor's 500 stracił 106,85 pkt. (8,81 proc.) i wyniósł na zamknięciu 1.106,42 pkt. Technologiczny Nasdaq obniżył się o 199,61 pkt. (9,14 proc.) i zakończył dzień na poziomie 1.983,73 pkt.

- Nie mogę uwierzyć, że politycy nie potrafili siąść i znaleźć rozwiązania - łapał się za głowę Stephen Berte z firmy ubezpieczeniowej Standard Life z Bostonu. - Przecież w razie nieuchwalenia planu przewidywano kompletną klęskę. Nie mam pojęcia co się teraz stanie.

Przeciw planowi głosowało 228 członków Izby Reprezentantów, za było 205. Pakiet ustaw autorstwa sekretarza skarbu Henry'ego Paulsona odrzuciła dwie trzecie Republikanów. 60 proc. opozycyjnych Demokratów go poparła.

Zdaniem rynkowych ekspertów inwestorzy zaniepokoili się dziś, że odrzucenie planu spowoduje jeszcze większe problemy amerykańskiej gospodarki.

Najnowsze wskaźniki ekonomiczne w USA potwierdzają te obawy. Jak podało Ministerstwo Handlu, w zeszłym miesiącu drastycznie spadła sprzedaż nowych domów. Zmniejsza się też sprzedaż innych artykułów. Ekonomiści ankietowani przez Dow Jones Newswires oczekują, że rządowy raport w najbliższy piątek przyniesie wiadomości o dalszym wzroście bezrobocia.

Przecena była też dziś bardzo mocno widoczna na rynkach surowców. Cena ropy spadła o ponad 10,8 proc. do poziomu poniżej 96 dolarów za baryłkę. Ostro w górę ruszyła natomiast cena złota za które płaci się już ponad 900 dolarów.

Komentarze analityków: Czarny poniedziałek

Piotra Kuczyńskiego, Xelion Doradcy Finansowi

W opinii Piotra Kuczyńskiego, głównego analityka Xelion Doradcy Finansowi, odrzucenie przez Izbę Reprezentantów planu ratowania amerykańskiego systemu finansowego oznacza pogłębienie kryzysu. Sytuacja na rynkach staje się coraz bardziej napięta.

Kuczyński podkreśla, że wtorek będzie bardzo ciężkim dniem na światowych giełdach. Zwraca uwagę, że po odrzuceniu planu indeksy na amerykańskich giełdach spadły natychmiast o 7 procent.

Plan przewidywał 700 miliardów dolarów na wykupienie z rynku ryzykownych obligacji hipotecznych, będących w posiadaniu tamtejszych banków. Za planem ratunkowym głosowali głównie demokraci. Większość republikanów była przeciw. Do uchwalenia ustawy zabrakło 12 głosów.

Marek Zuber

Z kolei analityk rynków finansowych Marek Zuber uważa, że odrzucenie przez Izbę Reprezentantów planu ratowania amerykańskiego systemu finansowego wpłynie na spowolnienie polskiej gospodarki. Zuber uspokaja jednak, że spowolnienie i tak jest spodziewane, a kryzys w Stanach Zjednoczonych tylko je trochę pogłębi. Zdaniem ekonomisty, wzrost gospodarczy nie powinien jednak spaść poniżej 4 procent. Według Marka Zubera najbardziej odczuwalna będzie większa ostrożność banków przy udzielaniu kredytów.

Analityk dodaje, że ma nadzieję, iż odrzucenie przez Izbę Reprezentantów planu ratowania amerykańskiego systemu finansowego nie jest ostatecznie. Jego zdaniem, możliwa jest jeszcze jakaś forma pomocy publicznej dla zagrożonych instytucji finansowych.

Marek Zuber dodaje, że jutro spadki dotkną rynki finansowe na całym świecie, w tym w Polsce.

Marcin Kiepas, X-Trade Brokers

Analityk X-Trade Brokers napisał natomiast w komentarzu: Dzień 19 października 1987 roku zapisał się w historii rynków finansowych jako czarny poniedziałek. Wówczas indeks S&P500 spadł o 20,5 proc. Niespełna 21 lat później Wall Street doświadczyła kolejnego czarnego poniedziałku. Tak bowiem może zapisać się w historii dzisiejsza paniczna wyprzedaż na amerykańskich giełdach, która przyniosła spadek indeksu S&P500 o 8,79 proc., DJIA o 6,98 proc., a Nasdaq Composite o 9,14 proc. W przypadku indeksu szerokiego rynku, który kończąc dzień na poziomie 1106,42 pkt., znalazł się najniżej od października 2004 roku, a jednocześnie 30 proc. poniżej zeszłorocznego szczytu, jest to największy dzienny spadek od wspomnianego 19 października 1987 roku.

Plan Paulsona ostatecznie nie schodzi z afisza. Izba Reprezentantów ma nad nim debatować ponownie w czwartek. Dla inwestorów jednak jest to już temat zamknięty. Jego ewentualne uchwalenie w przyszłym tygodniu, już nie powinno budzić większych emocji. Dlatego też potencjalnych popytowych impulsów, czy raczej impulsów mogących zastopować tę finansową lawinę, należy szukać gdzieś indziej. Taką ostatnią deską ratunku pozostają banki centralne i decyzje o obniżce stóp procentowych. Przy czym, mając na uwadze panujące na rynku nastroje, obniżka stóp procentowych przez sam Fed już nie pomoże. Konieczna jest skoordynowana decyzja banków - dodaje Kiepas.

Obecnie sytuacja na Wall Street jest podbramkowa. Jeżeli czołowe banki centralne i rządy państw wchodzących w skład G7 nie podejmą zdecydowanych działań, to następne dni będą upływały pod znakiem panicznej wyprzedaży akcji. Dzisiejsze odrzucenie Planu Paulsona podważa bowiem, i tak już kruchą, wiarę w szybkie zakończenie kryzysu finansowego. To sprawia, że jedynym pozytywem jest fakt, że brak jest nadziej na poprawę sytuacji - dodaje.

Finansowe światowe tsunami

Janusz Jankowiak
2008-09-28, ostatnia aktualizacja 2008-09-28 21:55

Czy plan Paulsona będzie lekiem na całe zło? Bynajmniej. Skutki kryzysu w USA będziemy odczuwać jeszcze przez blisko 5 lat. Kolejna bomba tyka już w skarbcach największych europejskich banków - pisze Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.

ZOBACZ TAKŻE
Wydawało się, że pierwszy etap kryzysu, którego początkiem było wspierane gwarancjami rządowymi przejęcie Bear Stearns przez JP Morgan, a potem nacjonalizacja Fannie Mae i Freddie Mac, został zamknięty wraz z upadkiem Lehman Brothers i skłonieniem Bank of America do przejęcia Merrill Lynch.

Kryzys zaufania trwa jednak w najlepsze, inwestorzy w panice uciekają do bezpiecznych aktywów, a segment toksycznych aktywów zupełnie stracił płynność. Najdobitniej widać to po spadku rentowności trzymiesięcznych bonów skarbowych do 0,2 proc., czego nie było od kryzysu z lat 30. Władze musiały więc publicznie zapowiedzieć, że państwo przejmie wszystkie niepłynne aktywa z sektora finansowego w Stanach.

Ta bezprecedensowa deklaracja nacjonalizacji systemu finansowego USA wystarczyła, by początkowo wprawić rynek w euforię. Z punktu widzenia inwestorów interwencja tej skali oznacza jedno: za sprzątanie po kryzysie zapłaci amerykański podatnik. Ile - tego jeszcze nikt nie wie. Nie wiemy, ile toksycznych aktywów przejmie z sektora finansowego Fed, nie wiemy, jak to zrobi. Czy Kongres reaktywuje w jakiejś formie Resolution Trust Corporation (RTC) sprzątającą sektor w czasach kryzysu kas oszczędnościowo-pożyczkowych? W latach 1989-95 zlikwidowano 747 takich instytucji o aktywach 394 mld dol., a koszt netto dla podatnika to było ok. 80 mld dol. Wiemy na pewno, że tym razem będzie inaczej, bo chodzi nie o likwidację instytucji, ale o wyczyszczenie ich bilansów z toksycznych aktywów. Wiemy też, że będzie to droższe niż poprzednio i rodzić się będzie wiele pytań, głównie o uznaniowość decyzji.

Jest to też gigantyczny, sięgający wieluset milionów dolarów biznes dla pięciu instytucji, które mają być agentami Departamentu Skarbu zarządzającymi aktywami funduszu ratunkowego. Nic dziwnego, że kręcą się wokół niego największe globalne banki i fundusze (DB, JP Morgan, Morgan Stanley, BlackRock, Pimco, Fidelity).

Ile to będzie kosztować?

Mamy wiedzę na temat kosztów znacznie skromniejszych, ale również poważnych kryzysów finansowych z kilku ostatnich dekad. Ratowanie własnych banków kosztowało np. Szwedów równowartość 6 proc. PKB. Ale w latach 90. Japończycy musieli wydać na uzdrowienie systemu bankowego aż 20 proc. PKB. Szybka reakcja banków amerykańskich (duże odpisy na rezerwy) pozwala szacować, że w USA koszty tego sprzątania w relacji do PKB mogą być zbliżone do tych ze Szwecji. Oznaczałoby to ok. 850 mld dol. (20 proc. nominalnego PKB Stanów dawałoby makabryczny koszt rzędu ok. 2,8 bln dol.). Kolejny prezydent USA zapisze się w historii jako ten, za którego kadencji po raz pierwszy amerykański deficyt budżetowy przekroczy w skali roku bilion dolarów.

Pieniądze amerykańskiego podatnika już w pierwszej fazie kryzysu zostały utopione w bilansie banku centralnego. Jeszcze rok temu 91 proc. aktywów Fed lokował w papierach rządowych. Dziś jest to tylko 52 proc. Reszta obligacji została zastąpiona przez pożyczki udzielone bankom. Fed przy tym stale obniża wymogi jakościowe wobec zabezpieczeń, pod jakie udziela instytucjom finansowym dostępu do taniego pieniądza, byle tylko zapewnić im płynność.

W ostatnim roku kilkanaście najciężej doświadczonych kryzysem banków podwyższyło kapitał na kwotę przekraczającą 250 mld dol., emitując nowe akcje. Te akcje kupiły przede wszystkim zagraniczne państwowe fundusze inwestycyjne (sovereign wealth funds). I kiepsko na tym wyszły, bo akcje straciły od tego czasu połowę wartości. Otworzyło to etap masowego uruchamiania tzw. reset clauses, czyli zobowiązań banku do zrekompensowania nowym akcjonariuszom spadku wartości akcji poniżej określonego poziomu w przypadku nowych emisji lokowanych na rynku w uzgodnionym czasie. Fundusze może i będą nadal dokapitalizowywały banki, tyle że gigantyczne odpisy na rezerwy tak szybko się nie skończą. Nie jest przy tym wykluczone, że dokapitalizowanie banków wobec braku chętnych spadnie jednak na barki rządu i Fed (jak w przypadku AIG), co znacząco przyspieszy efektywną nacjonalizację systemu finansowego USA.

Instytucje finansowe w Stanach potrzebują bowiem wciąż dokapitalizowania na skalę porównywalną z pierwszą fazą kryzysu. Ponieważ jednak ich aktywa są nisko wyceniane i trudno zbywalne, pozostaje im wybór: upadłość, konsolidacja lub dofinansowanie przez państwo. Lehman upadł, a BoA kupił drogo ML (29 dol. za akcję wobec 17,05 dol. na zamknięciu rynku dzień przed transakcją). AIG został przejęty przez rząd za 85 mld dol. (blisko 80 proc. udziałów). Spodziewać się można kolejnych upadłości i następnych przejęć w sektorze. Same banki zresztą tego oczekują, skoro zdecydowały się na powołanie funduszu asekuracyjnego o wartości 70 mld dol., który ma im zabezpieczyć płynność w sytuacji kryzysowej.

Banki inwestycyjne, które nadawały ton rozwojowi rynku finansowego przez ostatnie dekady jako byty samoistne, przechodzą właśnie do historii. Dwa ostatnie - Morgan Stanley i Goldman Sachs - połączą się z bankami depozytowymi, tworząc klasyczne konglomeraty komercyjne z dostępem do własnych źródeł płynności (jak Citi, czy Deutsche Bank).

Ile to potrwa?

Przed nami etap co najmniej dwóch lat dużej niepewności i rynkowego chaosu. Na tyle bowiem obliczona jest działalność amerykańskiego funduszu sprzątającego po kryzysie. W tym czasie dla gospodarki USA kwestią absolutnie pierwszoplanową będzie powstrzymanie spadków na rynku nieruchomości. Nie tylko dlatego, że na cenach nieruchomości wisi popyt konsumpcyjny, a tym samym tempo wzrostu gospodarczego Stanów. Powstrzymanie trendu spadkowego (16 proc. w ostatnim roku) jest niezbędne, by zapobiec dalszej przecenie bankowych aktywów.

Jak długo będzie więc trwał kryzys na rynku nieruchomości? Ekonomiści na wzór indeksu P/E (price/earning) już jakiś czas temu skonstruowali dla rynku nieruchomości indeks P/R (price/rent). Wartość tego indeksu począwszy od roku 2000 rosła w szalonym tempie ponad wartość trendu. Wygląda na to, że powrót do długoterminowego trendu nie nastąpi wcześniej niż w pierwszej połowie 2010 r. Oznacza to, że kryzys w gospodarce amerykańskiej będzie trwał dłużej, niż utrzymuje dziś wiele oficjalnych instytucji.

Sfera realna już teraz jest zainfekowana skutkami kryzysu finansowego. Produkcja przemysłowa w Stanach spada. Przemysł przetwórczy ma się naprawdę kiepsko. Niektóre sektory bezpośrednio związane z finansowaniem kredytowym są w dołku najgorszym od dekady (przemysł samochodowy odnotował 10-proc. spadek produkcji w ciągu miesiąca). Spada szybko wykorzystanie mocy wytwórczych (78,7 proc.), osiągając już teraz poziomy recesyjne. Maleje więc też zatrudnienie. Słabość popytu krajowego rekompensowana jest do pewnego stopnia silnym wzrostem eksportu. Ale będzie się to zmieniać na gorsze, gdy trudniej będzie o kredyt. Tymczasem wzrost podaży kapitału jest możliwy tylko wtedy, kiedy inwestorom wróci apetyt na większe ryzyko. A kiedy się tak stanie, naprawdę trudno przewidzieć.

Nie zapominajmy przy tym, że przyjmując z ulgą wejście do gry rządu, inwestorzy praktycznie przestali myśleć o inflacji czy deficycie budżetowym. Ale po uspokojeniu sytuacji na rynku finansowym powróci pamięć o tych dwóch ważnych czynnikach ryzyka. Wzrost podaży pieniądza w tempie trzy-, czterokrotnie przewyższającym dynamikę PKB oraz wzrost deficytu budżetowego do 6-7 proc. PKB spowodują długotrwały wzrost inflacji w Stanach. Spadek potencjalnego PKB i wysoka inflacja zmuszą w końcu Fed do podwyżek stóp, co negatywnie wpłynie na PKB.

Sądzę, że ci analitycy, którzy oczekują szybkiego odbicia się gospodarki amerykańskiej, grubo się mylą. Po negatywnych skutkach zawirowań na rynkach finansowych (przez najbliższe dwa lata) przyjdzie dopiero czas działania nakierowane na przywracanie równowagi makro, co może zająć kolejne 2-3 lata. Stąd w okresie najbliższych 4-5 lat średnie tempo realnego wzrostu gospodarczegow USA zmieści się w granicach 1-2 proc. przy średniej inflacji CPI w przedziale 3-4 proc. Przy niskiej konsumpcji utrzymanie nawet tak umiarkowanego tempa wzrostu wymagać będzie relatywnie słabego dolara. Stąd średni kurs EUR/USD w okresie najbliższych 4-5 lat przy dużej zmienności oscylować będzie w granicach 1,30.

Europejska bankowa bomba

Sytuacja w Europie jest zapewne nieco inna niż w Stanach. Ale tylko nieco. Bank centralny w Europie postępuje inaczej niż w USA. Do tej pory EBC zaostrzał (odwrotnie do Fed, który łagodził) kryteria dostępu do refinansowania. Oznacza to ograniczenie przyszłego ryzyka systemowego wynikającego z niskiej jakości zabezpieczeń w aktywach EBC. Jak długo jednak potrwa zdrowa rynkowa wstrzemięźliwość EBC?

Najcięższa próba dla europejskiego systemu bankowego dopiero przed nami. Chodzi o skalę zobowiązań, jakie w ostatnich latach wzięły na siebie największe banki europejskie, głównie za sprawą inwestycji w instrumenty pochodne. Otóż przeciętna wielkość całkowitego współczynnika kredytowego (relacja kapitału pożyczkowego do kapitałów własnych oddająca skalę lewarowania działalności podstawowej) dla 12 największych banków europejskich wynosi 35. Dla porównania, w bankach amerykańskich przeciętny współczynnik kredytowy nie przekraczał 20 (choć w zależności od instytucji był bardzo zróżnicowany).

Co jednak najciekawsze, współczynniki lewarowania oficjalnie wykazywane przez banki europejskie w bilansach przeciętnie nie przekraczały 10. Dysproporcja między wielkością lewara używanego przez europejskie banki dla finansowania działalności a wymogami kapitałowymi regulatorów bierze się z lokowania dużej części aktywności inwestycyjnej poza bilansami, a także z wykorzystania możliwości przenoszenia ryzyka kredytowego na ubezpieczycieli gwarantujących kredyty dla ich sfinansowania (np. AIG ma w bilansie ponad 300 mld takich zobowiązań wobec banków europejskich).

Ta olbrzymia dysproporcja obu współczynników bierze się z pogoni banków za wynikami i z perfekcyjnego wykorzystania luk w systemie regulacyjnym. Zarząd banku, który nie uzyskiwał 25 proc. stopy zwrotu na kapitale, nie mógł liczyć na pobłażliwość właścicieli.

Kiepskie wyniki finansowe banków europejskich w pierwszym półroczu to doprawdy małe piwo w porównaniu ze skalą ich zobowiązań, jakie wynikają z gigantycznej akcji lewarowania w ostatnich latach działalności kredytowej w instrumentach pochodnych. Całkowity współczynnik kredytowy Deutsche Banku przekracza 50. Odpowiada to zobowiązaniom wartości 2 bln euro. To równowartość ok. 80 proc. PKB Niemiec. Brytyjski Barclays ma wynik jeszcze wyższy. Jego współczynnik kredytowy zbliża się do 60. Zobowiązania rzędu 1,3 bln funtów to wielkość rzędu całego PKB Wielkiej Brytanii. Na ich tle belgijski Fortis ze współczynnikiem kredytowym 30 wyglądałby całkiem przyzwoicie, gdyby nie to, że jego zobowiązania trzykrotnie przekraczają PKB Belgii. Kłopoty banku Fortis to bardzo mocny sygnał ostrzegawczy.

Sytuacja w europejskim systemie bankowym wcale nie odbiega powagą od tej zza oceanu. Nie jest też wykluczone, że EBC będzie musiał w końcu wziąć na siebie obowiązek sprzątania systemu na wzór Fed. Tyle że nie jest do tego przygotowany ani technicznie, ani legislacyjnie. A skala zobowiązań największych banków europejskich zdecydowanie przerasta możliwości operacyjne centralnych banków narodowych. Kto posprząta po kryzysie finansowym w Europie? To pytanie wciąż wisi w powietrzu.

Źródło: Gazeta Wyborcza