Żony strajkujących od 32 dni górników z kopalni Budryk pojechały w środę do Warszawy, żeby się spotkać z wicepremierem Waldemarem Pawlakiem. - Niech związkowcy nie zasłaniają się kobietami - skwitował Pawlak, który w tym czasie był na opłatku w Lublinie.
I nie pomyliły się. Gdy dotarły do stolicy, Waldemar Pawlak był już na spotkaniu opłatkowym PSL-u w Lublinie. - To już nie jest PRL, żeby sprawy górnictwa załatwiać w Warszawie - mówił wicepremier. Dodał, że na 130 tys. osób pracujących w górnictwie protestują tylko pracownicy Budryka, choć też mieli zagwarantowane podwyżki. - Nie możemy dopuścić do sytuacji, że ten, kto głośniej krzyczy, dostaje więcej - skomentował wicepremier. - Niech związkowcy nie zasłaniają się kobietami.
W tym samym czasie żony górników były już w stolicy i chciały wejść do budynku Ministerstwa Gospodarki. Nie wpuszczono ich, a wejście blokowali policjanci. - Gdzie jest minister? Gdzie jest minister?! - zaczęły skandować kobiety. Po chwili śpiewały: "Porozmawiajcie z nami i naszymi górnikami".
Gdy było już jasne, że nie odejdą i będą pikietować budynek nawet do rana, zjawiła się Aleksandra Magaczewska, dyrektorka departamentu górnictwa Ministerstwa Gospodarki. Odebrała petycję i zaprosiła żony górników do warszawskiego Centrum Dialogu Społecznego przy ul. Limanowskiego (dyrektor Magaczewska czekała tam już od godz. 11).
Na spotkaniu, w którym uczestniczyli też senatorowie ze Śląska Maria Pańczyk i Antoni Motyczka, kobiety opowiedziały o trwającym od 17 grudnia strajku. Prosiły, by wicepremier Pawlak przyjechał do kopalni i na miejscu zorientował się w sytuacji. - Pan premier nie zna całej prawdy albo ktoś celowo go okłamuje - mówiły żony górników.
- Pokazałyśmy, że trzymamy się razem i zawsze będziemy wspierać naszych mężów - mówiła Danuta Rasilewska, żona Andrzeja, górnika z 22-letnim stażem, który od początku uczestniczy w strajku. - Szkoda, że pan premier Pawlak przed nami stchórzył.
- Te kobiety są zdesperowane, zmęczone strajkiem i przygnębione ciężką sytuacją finansową, bo górnicy za strajk nie dostają wynagrodzenia. Wiem, co to jest być bezrobotnym, bo sam w latach 80. przeżyłem to samo. Nie dziwię się, że żony chcą, aby ich mężowie wrócili wreszcie do domu - mówi senator Motyczka.
Strajk pod ziemią prowadziło w środę około 150 górników. Sześciu z nich zdecydowało się na głodówkę. Nastroje w kopalni są fatalne. - Jeżeli będzie trzeba, górnicy przykują się do maszyn na dole i żadna siła ich stamtąd nie ruszy - zapowiada Grzegorz Bednarski ze związku Kadra, jeden z liderów strajku.
Górnicy z Budryka domagają się zrównania ich wynagrodzeń ze średnią pensją w JSW, co w praktyce oznacza około 700 zł podwyżki. Kilka dni temu byli jednak skłonni iść na ustępstwa i zgodzili się, żeby wynagrodzenia w Budryku zrównały się z zarobkami w kopalni Krupiński, najgorzej opłacanej kopalni w strukturach JSW. Oznaczałoby to około 500 zł podwyżki. Po konsultacjach z Ministerstwem Gospodarki Jarosław Zagórowski, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, do której Budryk został niedawno przyłączony, wycofał się jednak z tych porozumień. Uznano, że straty kopalni spowodowane wstrzymaniem wydobycia przekraczają już 35 mln zł. Będzie to miało wpływ na kondycję finansową całej jastrzębskiej spółki, której w takiej sytuacji nie stać już na podwyżki. To spowodowało zerwanie rozmów.
Jastrzębska Spółka Węglowa zdecydowała się w środę umożliwić pracę tym górnikom z Budryka, którzy nie chcą strajkować. Podstawiono autobusy, które miały ich zawieźć do pozostałych kopalń należących do JSW. Żaden z 250 górników pierwszej zmiany jednak do nich nie wsiadł. - Ludzie chcą pracować, ale nie chcą dojeżdżać do innych kopalń. Mówią, że ich zakładem pracy jest Budryk. Są zdesperowani i zniecierpliwieni - mówi Adam Radka, dyrektor ds. pracy w Budryku.
- Ci górnicy pokazali, że nas popierają. Nie chcą przyłączyć się do protestu, bo większość z nich to młodzi pracownicy, którzy mają umowy na czas określony. Gdyby poparli strajk, mogliby się pożegnać z pracą - odpowiada związkowiec Bednarski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz