środa, 6 lutego 2008

Duży Format: "Mój nowoczesny żigolo"

Marcin Masłowski, Jakub Wiewiórski
2008-02-05, ostatnia aktualizacja 2008-02-07 15:08

Zobacz powiększenie
Fot. Sergiusz Pęczek / AG

Dzwonią, wysyłają SMS-y i e-maile. I płacą. Za spacer, wyjście do kina, na romantyczną kolację. I za seks. Jeśli się w końcu odważą

Zobacz powiekszenie
Fot. Sergiusz Pęczek Zobacz powiekszenie
Fot. Sergiusz Pęczek / AG
Szukają: przyjaźni, romansu, prawdziwej miłości, seksu - żeby był, a nie bywał.

Nie lubią: kłamstwa, zdrady, płaczących dzieci, ładnych kobiet wymalowanych jak lale, szpilek, zimy. Lubią: zachody słońca, ciepły powiew wiatru, polskich siatkarzy, dżinsy, czerwone wino.

Ich związki były: różne, niczego nie żałują, długie i ciekawe, niestałe, skończone, chcą o nich zapomnieć - jakie związki?

Dzieci: mają, nie mają, chcą mieć, nie chcą mieć.

Seks jest: dopełnieniem związku, powerem na cały dzień, czymś sporadycznym, zjednoczeniem ciał i dusz, nieziemskim doznaniem, ciekawym i intrygującym tematem.

Wszystkie: płacą mężczyznom za spotkania.

Podaj cenę, wiek i rozmiar

- Nikt z branży nic wam nie powie. A już na pewno nie one - to Fabian.

- To nie jest jak z facetami, którzy zamawiają dziewczynki na telefon. To inna bajka - to Piotr.

- Pogadasz o tym?

- Nie. Dajcie ogłoszenie i przekonacie się, jak to działa.

Ogłoszenie w "Dzienniku Łódzkim" w rubryce "Towarzyskie" ma tylko jedną formę.

- Może pan podać imię i telefon - informuje młoda kobieta z biura ogłoszeń.

- Niech będzie Tomasz - wybieramy. I podajemy numer komórki, kupiony przed chwilą starter Orange za całe 5 złotych.

- Wy to przynajmniej wyglądacie. Jak się u mnie ogłaszają, to aż żal mi tych kobiet, które później do nich dzwonią - śmieje się. - W życiu bym się z takimi nie umówiła. Może jeden był fajny.

Dwa dni później ukazuje się ogłoszenie. Pierwszego dnia dostajemy 25 SMS-ów. 45 nieodebranych połączeń.

"Jak mogą wyglądać spotkania z Tobą? Kasia, 35".

"Ile godzina? Zadzwoń".

"To wpadnij dzisiaj wieczorem, napijemy się winka, zrobię jakieś chińskie żarcie na kolację".

"Podaj cenę, wiek i rozmiar. Nie dzwoń".

"Hej, spotkamy się, odpisz. Buziaki".

"Może masz ochotę na kawę, Tomku?".

Odpisujemy do wybranych. Jest szansa na spotkanie. Odzywają się też konkurenci. Sprawdzają, kim jest tajemniczy Tomasz. Nawet proponują spotkania, żeby "wymienić się adresami klientek", a tak naprawdę ocenić nowego chłopaka na rynku.

W prawie milionowej Łodzi jest ich kilkunastu. Imiona zmyślone, czasem ekstrawaganckie: Fabian (kazał nam odpuścić temat), Mario, Dawid. Ale jest też Gabriel, Janek, Zenek i Andrzej.

I Sebastian. "Najlepszy w branży na Łódź i okolice" - tak o sobie mówi. Podjechał czarną hondą. 31 lat, może metr siedemdziesiąt, blond włosy za ucho. Lekko opalony, piegowaty, niebieskie oczy. Sandały, spłowiałe dżinsy, koszulka Lacoste. Żadnej biżuterii. Przeciętny. Proponujemy spotkanie w kinie Silver Screen. - Nie, tam nie. Za dużo klientek się kręci - prosi.

Idziemy do knajpy na uboczu.

- Jak nas nazywają? Żigolaki? Nie słyszałem. Ja nie mam nazwy na to, co robię. Ale zawsze lubiłem pieniądze, dobre ciuszki, perfumy oryginalne. Teraz to mam, i to dzięki kobietom.

Pierwsza klientka zadzwoniła do Sebastiana cztery lata temu.

- Na wesele mnie zaprosiła. Nie miała faceta, dopiero co z nim zerwała. Była ze wsi pod Łowiczem, studia tu kończyła. Na weselu nie mogła się rodzinie sama pokazać. Elegancko się ubrałem, jak kazała: garnitur, krawat. Rodzicom powiedziała, że razem studiowaliśmy, że jestem jej kolegą. Była bardzo ładna. Myślałem, że jakimś seksem się skończy, ale tylko tańczyliśmy. Dostałem 300 złotych.

- A kiedy pierwszy raz skończyło się seksem?

- Niedługo po tym. Telefon. Dziewczyna pyta: "O której możesz być?". Ja mówię: o tej i o tej. "To bądź". Ja zdziwiony, że nie pyta, za ile. A ona pewnym głosem "Chyba nie będziesz taki drogi".

Wszystko trwało 15 minut może. Wtedy brałem 130 złotych za godzinę.

Kobiety mnie kochają

Piotrek (namówił nas na ogłoszenie w gazecie). - Pięć lat temu, jak zaczynałem, żadna gazeta w Łodzi nie chciała mi dać ogłoszenia. Robili problemy, że faktura, że firma. Kobietom takich przeszkód nigdy nie stawiali. A teraz drukują wszystko. Za pięć ogłoszeń płacę 30 złotych. Wtedy jedno w miesiącu z fochami puszczali - wspomina.

Piotrek to właściwie Piotr. Ma 50 lat. Szpakowaty, wysoki, własna firma budowlana i kocha kobiety.

- A one mnie - mówi z uśmiechem. - Są wspaniałe i za cholerę nie mogę zrozumieć, dlaczego do mnie dzwonią, maile wysyłają. Teraz w internecie można poznać każdy typ faceta, w każdym wieku, tych randek jest tyle.

Piotra nie dziwi to, że kobiety dzwonią najczęściej między ósmą a szesnastą.

- To oznacza, że pracują. I w pracy się nudzą, skoro mają czas na SMS-y i telefony. A jak jeszcze podasz im maila, to nie nadążysz odpisywać. Tak myślę, że co druga kobieta dzwoni do mnie, bo nie ma czasu nikogo normalnie poznać. Robią karierę. Boją się szefów. Są zestresowane. W grę nie wchodzi poznanie kogoś w biurze, bo to jest źle widziane - tak mi opowiadają. Szukają na zewnątrz. Ale czasu nie mają. Na imprezy nie chodzą. Pozostaje telefon i internet w robocie.

Sebastian: - I wstydzą się swojego wyglądu. Nie przysyłają swoich zdjęć, gdy o to proszę. Zamiast tego dostaję na komórkę zdjęcia modelek, aktorek, z jakichś reklam.

Mam być czarujący

Klientki nie mają imion. Bo ich nie podają. W telefonie Sebastiana są zapisane jako hasła: "siedemnasta", "Piątek", "Mercedes".

- To jest konieczne, żeby wyczuć ściemę. Bo są takie, co gubią się w ogłoszeniach i dzwonią po parę razy. Więc jak kolejny raz proponuje mi randkę o siedemnastej, to ja już wiem, że to mało konkretna osoba. I mnie na pewno w kinie czy kawiarni o siedemnastej nie będzie. Są takie wariatki. Może je podnieca, że popatrzą, jak się godzinę będę kręcił? Może chcą wiedzieć, jak wyglądam?

Poważne klientki da się - według Sebastiana - wyczuć.

- Kiedy do nich przychodzę, nie ma "buzi-buzi" na dzień dobry. Najczęściej: "Czego się napijesz?". Ja proszę o colę, a one robią sobie drinka. Potem pogadamy. Wypytują mnie: co robię, skąd jestem. Nigdy nie mówię prawdy. Inną historyjkę opowiadam szefowej oddziału banku, a mam taką panią, a inaczej gadam z nauczycielką czy dziewczyną, która robi w fabryce. Najczęściej mówię, że pracuję za granicą, a do Polski wpadam od czasu do czasu. Nawet specjalnie nie kłamię. Byłem kelnerem w Niemczech, Hiszpanii, zwiedziłem trochę świata. A dla kobiet to się liczy, że mam obycie.

- Jest jedna taka farmaceutka - ciągnie Sebastian. - Zadbana. Ma mieszkanie, samochód. Jest wszystko dobrze, tylko przy kości jest. Spotykam się z nią od czasu do czasu. Spędzamy cztery-pięć godzin za 400 złotych. Ale jest jeden warunek: muszę być wysztafirowany. W garniturze, białej koszuli i krawacie, ona tak lubi. Jemy kolację, pijemy wino, rozmawiamy. Potem słuchamy muzyki lub idziemy do kina. Mam być czarujący, elegancki, miły. I ona jest szczęśliwa.

Piotr: - Czego chcą? Zależy od kobiety. Często seksu, ale nie zawsze. I na pewno nie od razu. Mają blokadę. Chcą najpierw mnie poznać, spotkać się kilka razy, choć za każde spotkanie płacą.

Sebastian: - Często są to romantyczki. Chcą się po prostu przytulić. Od pewnej lekarki ciągle słyszałem: przytulisz mnie, przejdziemy się, pójdziemy na kawę? Kawa to w naszym slangu seks. A ta mnie naprawdę na cappuccino do cukierni wzięła. Albo sekretarka wysokiego urzędnika państwowego. Spotkaliśmy się u niej. Kochaliśmy się. Zapłaciła. A już na drugim spotkaniu dostałem od niej w prezencie koszulę Bossa. Na trzecim wciskała klucz do mieszkania. Przekroczyła granice umowy.

Piotr: - Czasem się zdarza, że dzwoni do mnie dziewczyna, która nie rozumie ogłoszenia. Myśli, że towarzyskie to jest to samo co matrymonialne. I potem okazuje się, że ona by chciała normalnie kogoś poznać. Na spacer iść, do kina. Gdzieś pojechać. Chciałaby, żeby było normalnie. Jak między chłopakiem i dziewczyną w liceum. Żebym ją wziął do samochodu i pojechał nad zalew Jeziorsko czy do pałacu w Walewicach. Jedna to mnie nawet na obiad do domu chciała zaciągnąć i przedstawić rodzicom. Po dwóch spotkaniach. Poszedłem, bo za takie randki też mi płaciły. Ale to były najgorsze znajomości. Bo coś się między nami zawiązywało. Jakby odwrócić sytuację, to który z facetów płaci prostytutce za spacery czy rodzinne obiady? A przecież jesteśmy tylko męskimi prostytutkami.

Nie te światy

- Tak, są samotne. Wiele spotkań było bardzo smutnych - Sebastian długo się namyśla, czy opowiedzieć o Skierniewicach.

Opowiada: - Zadzwoniła dziewczyna i pyta, czy mogę przyjechać do Skierniewic. Ja mówię, że nie jeżdżę tak daleko. A ta dziewczyna, że nie będę żałował. Znalazłem adres, przed blokiem jeszcze pomyślałem sobie OK, najwyżej wycieczkę zaliczyłem.

Otwiera mi śliczna dziewczyna. Ucieszyłem się, ale okazało się, że chodziło o siostrę. Miała wypadek samochodowy, była w śpiączce, teraz jest sparaliżowana. Ale potrzebowała seksu. Ta dziewczyna, która zadzwoniła, powiedziała, że ma złą opinię o takich gościach jak ja, ale siostra bardzo chce.

Piotr: - Czasem rezygnują. Coś je ugryzie i koniec. Zadzwoniła pani profesor. Przynajmniej tak się przedstawiła. Ona na spotkanie przyszła ubrana jak do opery. Wieczorowa suknia, biżuteria, makijaż. A ja normalnie. W dżinsach i podkoszulku. Powiedziała mi: "Nie te światy". Skończyło się na herbacie. Kobiety ogromną wagę przywiązują do pierwszego spotkania. Celebrują je. Jedna z klientek odwołała randkę, bo zadzwoniłem nie o tej godzinie, o której się umówiliśmy. "Miałeś zadzwonić o 15, a jest 17. Nie powiedziałeś mi, gdzie mnie zabierzesz, więc nie wiedziałam, jak się ubrać, jaki makijaż nałożyć". I odłożyła słuchawkę. Chciała dla mnie pięknie wyglądać, chociaż nie musi. Płaci za to. To ja się powinienem starać. No, ale takie są.

- Bardzo wrażliwe - przytakuje Sebastian. - Jeden nieopatrzny gest może zepsuć całe wrażenie i randkę. Kiedyś jedna miała do mnie pretensję, że miałem rękę w kieszeni, kiedy z nią rozmawiałem. Powiedziała, że ją w ten sposób lekceważę, że to jest "negacja jej osoby", więc nie ma ochoty na dalszą rozmowę. Zapłaciła, wstała od stolika i poszła do taksówki.

To wszystko przez facetów

Piotr: - Za każdym razem tłumaczą się, dlaczego to robią. Większość mówi, że mąż je bije. Taki standard. Opowiadają, że mają toksyczne związki. Że szukają odskoczni. Że brakuje im ciepła, miłości. Nawet byście nie uwierzyli, co popycha je do zdrady. Poznałem żonę piłkarza. Lata temu. Spotkaliśmy się na balu, wymieniliśmy telefonami. Byliśmy pijani. Powiedziałem, czym się zajmuję. Tylko się uśmiechnęła. Nie wierzyła, że z tego żyję. I dzwoni do mnie dwa lata później. Pyta, czy możemy się spotkać w połowie drogi między Gdańskiem i Warszawą. Umówiliśmy się w Toruniu. Spędziłem z nią dwie noce. I dlaczego zdradziła męża? Bo on grał za granicą i nie przyjechał na święta Bożego Narodzenia.

Pamiętam, że na spotkanie ze mną kupiła sobie całą walizkę bielizny, sukienek, bluzek, bo chciała dla mnie ładnie wyglądać. Przy mnie odrywała metki i przymierzała ciuchy.

Sebastian: - Jak już mówimy o seksie, to generalnie dzwonią kobiety, które szukają mocnych wrażeń. Jedna z moich stałych klientek odkryła w sobie coś dziwnego. Kazała, żebym bił ją po twarzy. Ja mówię: "No sorry, ale nie zrobię ci tego. Możesz wszystko, ale nie to". A ona chciała z otwartej, z liścia. Poszliśmy na kompromis. Brała moją rękę i sama biła się po twarzy. A młoda była, miała może 28 lat. Na co dzień jest dziewczynką elegancką, zadbaną. Każdy ją lubi, ale ona potrzebuje, żeby ją czasem upokorzyć.

- Biznesmenka?

- Nie wiem. Nic o sobie nie mówiła. Ja nie wnikam. I tak kłamią, podają fałszywe imiona.

Kobiety mi ufają

- Ciekawostka - Sebastian się śmieje. - Wiecie, że 90 procent telefonów mam od facetów? Ile ja bym zarobił, gdybym był bi! A tak jak 3 tysiące miesięcznie zarobię, to jest nieźle.

Piotr: - Żadna bizneswoman nie weźmie cię do domu albo do hotelu, jeżeli cię nie pozna. A żeby cię poznać, to jest tyle podejść, telefonów, wypytywania. Ona nie może sobie na to pozwolić, że zadzwonię po wszystkim i powiem: "Słuchaj, przyszykuj 10 tysięcy, bo jak nie, to zawiadomię twojego pana". Mnie ufają, więc klientek mam dużo. Jedna poleca mnie drugiej. Jak dzwonią, to mówią, że numer mają z "kręgu zaufania".

- Dlaczego to robię? Mogłem pracować w przedszkolu albo w szpitalu, bo jestem po pedagogice specjalnej. Ale jak mam robić za 1200 złotych, to wolę pojechać w sobotę z parą i dostaję siedem stów - tłumaczy Sebastian. - To są często sprawy smutne, opierające się na zaufaniu małżonków do mnie. Mam takie małżeństwo. Mają firmę, dzieci. Pełna konspiracja. Elegancki hotelik 40 kilometrów za miastem. Jadę pierwszy, biorę pokój. Czekam, oni przyjeżdżają. Mężczyzna nie może uprawiać seksu. Więc on przynosi nam do łóżka szampana, obsługuje nas, ale tak naprawdę chodzi o to, żebym kochał się raz na jakiś czas z jego żoną.

- Ty się z nią kochasz, a on przynosi szampana?

- Dokładnie tak. On nie może, więc woli kontrolować, co robi jego żona. Oni się bardzo kochają, naprawdę. Nie sądzę, żeby było w tym coś złego - twierdzi Sebastian.

Na kawie z klientką

Tomasz z ogłoszenia w "Dzienniku Łódzkim" wreszcie zdecydował się na spotkanie z jedną z najczęściej esemesujących klientek. Przedstawiła się jako Beata. Miała tego dnia imieniny i chciała się spotkać w centrum handlowym. W środku dnia. Była przed trzydziestką. Spłowiałe dżinsy, różowy polar, ciemne włosy.

Po kawie chciała Tomka zabrać do siebie. Odmówił. Powiedział, kim jest i o czym chce napisać.

Zdenerwowała się. Nie chciała zostać ani chwili dłużej. Odchodząc, rzuciła przez ramię:

- A co? Tylko wy możecie?

Źródło: Duży Format

Brak komentarzy: