wtorek, 10 czerwca 2008

Madziarska przestroga dla Polski

Leszek Baj, Budapeszt
2008-06-08, ostatnia aktualizacja 2008-06-08 20:50

Na ulicach węgierskich miast widać sporo aut na słowackich rejestracjach. Wiele z nich to ponoć samochody Węgrów, którzy w poszukiwaniu niższych podatków przenieśli firmy na Słowację

Jeszcze kilka lat temu Węgry były pupilem inwestorów i bankowych analityków. Teraz z zazdrością patrzą, jak Słowacja przyjmuje euro, a Polska i Czechy od kilku lat rozwijają się w tempie 5-6 proc. Na razie Węgrzy mogą o tym tylko pomarzyć.

Ulice Budapesztu nie wyglądają, jakby były w stolicy kraju, który przechodzi gospodarczy kryzys. Prawda jest jednak taka, że przez ostatnie kilka lat niewiele się tu zmieniło. - Nie jest ani lepiej, ani gorzej - stwierdza enigmatycznie Gabor, współwłaściciel hostelu w centrum Budapesztu. Gdy pytam, czy interes się kręci, przyznaje, że rok temu miał więcej gości, podobnie zresztą jak konkurenci z branży.

Węgierska gospodarka jest teraz w dołku, jakiego nie widziała od lat 90. - wzrost gospodarczy wynosi ok. 1 proc., inflacja przekracza 6 proc. I może jeszcze podskoczyć od lipca, kiedy tamtejszy rząd wprowadzi podwyżki cen gazu o prawie 10 proc. Bezrobocie wzrosło do 8 proc.

Zarówno Madziarom, jak i firmom działającym na Węgrzech daje się we znaki plan sanacyjny obecnego rządu, który ma na celu ograniczenie bardzo wysokiego deficytu budżetowego.

Węgrzy cały czas pamiętają zamieszki w Budapeszcie sprzed dwóch lat. Wybuchły, gdy się okazało, że rząd przed wyborami mamił ich obietnicami podwyżek pensji i emerytur, a tak naprawdę sytuacja budżetu była fatalna. W 2006 r. deficyt budżetowy osiągnął rekordowe 9,2 proc. PKB. W zeszłym roku poprzez podwyżki podatków, cięcia państwowych subwencji i zatrudnienia w administracji obniżono go do 5,5 proc. W tym roku ma sięgnąć 4 proc. PKB.

Ale słabość węgierskiej gospodarki nie wynika wyłącznie z wielkiej łatwości poszczególnych rządów do wydawania pieniędzy z państwowej kasy. Problem jest znacznie szerszy.

- Węgry wcześniej przeszły transformację, pod koniec lat 90. byliśmy liderem regionu. Ale od kilku lat nic się nie zmienia. Stanęliśmy w miejscu - mówi Zoltán Pogátsa, ekonomista z Węgierskiej Akademii Nauk.

Zdaniem miejscowych ekonomistów rewolucja jest potrzebna na rynku pracy, w systemie podatkowym czy edukacyjnym. Zdaniem Attili Barthy, szefa zespołu badawczego ekonomicznego instytutu Kopint-Tárki, gospodarce potrzebne są bodźce, by ludziom opłacało się dłużej pracować, a nie przechodzić na emerytury.

A na przedsiębiorców czyhają liczne pułapki. - Jeśli którykolwiek polski przedsiębiorca ma zastrzeżenia do polskiej ustawy o VAT czy kodeksu pracy, powinien przyjechać na Węgry. Po powrocie mówiłby, że Polska to prawie raj podatkowy - mówi Marcin Sowa, radca handlowy polskiej ambasady w Budapeszcie.

Jego zdaniem prawo pracy jest anachroniczne. Bardzo trudno jest zwolnić pracownika. Zatrudniony zyskuje prawo do 30 dni urlopu wypoczynkowego rocznie nawet wówczas, gdy przebywa na urlopie wychowawczym.

Inny problem to podatki. - Pracodawca jest obciążany w różny sposób nie tylko 32-proc. klinem podatkowym [różnica między kosztem zatrudnienia pracownika a tym, co dostaje on na rękę] - mówi Marcin Sowa.

Węgrzy chwalą się 16-proc. stawką CIT, a dla małych firm - nawet 10-proc. Rzadko wspomina się jednak, że firmy muszą też płacić podatek przemysłowy ustalany przez samorządy, który może sięgnąć nawet 2 proc. przychodów. Do tego dochodzi 4-proc. specjalny tzw. podatek solidarnościowy wprowadzony we wrześniu 2006 r., gdy szukano nowych przychodów budżetowych.

Na domiar złego w ostatnim czasie eksporterom mocniej daje się we znaki umacniający się forint. A to eksport jest jednym z motorów napędzających węgierską gospodarkę.

- Tracimy pole na rzecz innych krajów, takich jak Słowacja czy Rumunia - przyznaje Attila Bartha. Jego zdaniem dopływ inwestycji zagranicznych w ostatnich latach znacznie się zmniejszył - w 2006 r. wyniósł 5,4 mld euro, w zeszłym roku już 4 mld euro. - Inwestorzy więcej mogą zarobić w innych krajach - mówi Bartha.

Zresztą widać to nawet na ulicach miast, po których jeździ sporo samochodów na słowackich rejestracjach. I często nie są to słowaccy turyści. To Węgrzy, którzy przeprowadzili się lub przenieśli swoje firmy na Słowację. Tam są znacznie niższe podatki.

- Sam mam zarejestrowaną działalność gospodarczą i poważnie się zastanawiam nad przeniesieniem jej na Słowację - mówi Zoltán Pogátsa. Tam podatek liniowy (PIT, CIT czy VAT) wynosi 19 proc. Na Węgrzech stawki PIT sięgają 18 i 36 proc., ale już po zarobieniu 1,7 mln forintów (ok. 23,6 tys. zł) wchodzi się w wyższy próg podatkowy. - Dlatego sporo Węgrów zatrudnia się na minimalną płacę, a resztę pensji dostają nielegalnie - mówi Attila Bartha.

Jego zdaniem takie zachowanie łatwo wytłumaczyć. - Jeśli masz płacić wysokie podatki, a w zamian dostajesz słabą usługę, to nie chcesz płacić więcej i oszukujesz - konkluduje Bartha.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: