2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 21:08
Nie wiadomo, gdzie odbędzie się proces, jaki prof. Andrzejowi Zollowi wytoczył poseł PiS-u Arkadiusz Mularczyk. Na przeszkodzie stoi bowiem nietypowy spór o to, czy rozprawy powinny toczyć się tam, gdzie wypowiadał się sam profesor, czy tam, skąd nadawany był sygnał radiowy z jego głosem.
36-letni Mularczyk, jeden z głównych autorów ustawy lustracyjnej, wytoczył proces karny b. rzecznikowi praw obywatelskich po tym, jak prof. Zoll skomentował jego postępowanie przed Trybunałem Konstytucyjnym właśnie w sprawie ustawy lustracyjnej. Poseł PiS-u, który reprezentował Sejm przed Trybunałem w tej kwestii, poczuł się dotknięty zarzutem prof. Zolla, że popełnił przestępstwo. Mularczyk powiadomił bowiem TK, badający wówczas ustawę lustracyjną, że w IPN-ie są teczki dwóch sędziów figurujących rzekomo jako kontakty operacyjne SB. Prezes Trybunału wyłączył obu z rozprawy, bo poseł nie podał, że jeden nie podjął współpracy i został wyrejestrowany jako nieprzydatny, drugiego zaś zarejestrowano już po wyborach w 1989 r. - Mieliśmy do czynienia z nadużyciem władzy, swoich obowiązków i publicznym pomówieniem - stwierdził wówczas prof. Zoll w radiu TOK FM.
Mularczyk za to stwierdzenie skierował przeciwko niemu prywatny akt oskarżenia. W maju trafił on do krakowskiego sądu, bo profesor wypowiadał się dla warszawskiego radia z Krakowa. Od tamtego czasu minęły cztery miesiące, a proces jak dotąd nie ruszył.
Dlaczego? Bo krakowscy sędziowie mają problem z określeniem miejsca, gdzie miało dojść do czynu. Po namyśle uznali, że proces powinien się toczyć w Warszawie. - Bo tam była nadawana audycja i stamtąd emitowany sygnał z wypowiedzią - tłumaczy sędzia Andrzej Almert, rzecznik krakowskiego sądu.
Z decyzją nie zgodził się prof. Zoll i złożył zażalenie, bo chce, by postępowanie toczyło się pod Wawelem. - Kodeks karny wyraźnie mówi, że czyn zabroniony jest popełniany tam, gdzie działa sprawca. A ja niewątpliwie mówiłem do telefonu w swoim krakowskim mieszkaniu - tłumaczy b. rzecznik praw obywatelskich.
Sąd odwoławczy miał rozstrzygnąć ten spór w połowie sierpnia, ale okazało się, że nie było potwierdzenia o prawidłowym zawiadomieniu Mularczyka. Kolejny termin wyznaczono więc za dwa tygodnie.
Mularczyk za to stwierdzenie skierował przeciwko niemu prywatny akt oskarżenia. W maju trafił on do krakowskiego sądu, bo profesor wypowiadał się dla warszawskiego radia z Krakowa. Od tamtego czasu minęły cztery miesiące, a proces jak dotąd nie ruszył.
Dlaczego? Bo krakowscy sędziowie mają problem z określeniem miejsca, gdzie miało dojść do czynu. Po namyśle uznali, że proces powinien się toczyć w Warszawie. - Bo tam była nadawana audycja i stamtąd emitowany sygnał z wypowiedzią - tłumaczy sędzia Andrzej Almert, rzecznik krakowskiego sądu.
Z decyzją nie zgodził się prof. Zoll i złożył zażalenie, bo chce, by postępowanie toczyło się pod Wawelem. - Kodeks karny wyraźnie mówi, że czyn zabroniony jest popełniany tam, gdzie działa sprawca. A ja niewątpliwie mówiłem do telefonu w swoim krakowskim mieszkaniu - tłumaczy b. rzecznik praw obywatelskich.
Sąd odwoławczy miał rozstrzygnąć ten spór w połowie sierpnia, ale okazało się, że nie było potwierdzenia o prawidłowym zawiadomieniu Mularczyka. Kolejny termin wyznaczono więc za dwa tygodnie.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz