środa, 23 stycznia 2008

Sprawa Blidy: Oficer ABW nie wiedział, że w domu jest broń?

Marcin Pietraszewski, Katowice
2008-01-23, ostatnia aktualizacja 2008-01-23 08:14

Ktoś przekazał mi nierzetelne informacje i wysłano mnie razem z kolegami na tzw. realizację z narażeniem własnego życia - zeznał w prokuraturze oficer ABW, który kierował akcją w domu Barbary Blidy.

Zobacz powiekszenie
Fot. Grzegorz Celejewski / AG
25 kwietnia 2007 r. Dom Blidów w Siemianowicach Śląskich tuż po akcji ABW
36-letni porucznik Grzegorz S. z katowickiej delegatury ABW jest podejrzany o niedopełnienie obowiązków służbowych. 25 kwietnia kierował grupą agentów, którzy w Siemianowicach Śląskich mieli zatrzymać Barbarę Blidę, ale była posłanka SLD zastrzeliła się z własnej broni. Zdaniem prokuratury porucznik S. popełnił błąd: nie polecił funkcjonariuszom, by przeszukali Blidę i odebrali jej broń. Jest pierwszym podejrzanym w tej sprawie.

Broni można użyć przeciw zatrzymującym

14 stycznia w łódzkiej prokuraturze Grzegorz S. złożył obszerne wyjaśnienia. W służbach specjalnych pracuje od 1997 r. "W tym czasie dokonałem wielu skutecznych zatrzymań i czynności procesowych. Nigdy też nie złamałem obowiązujących w tym zakresie przepisów" - cytujemy za 15-stronicowym protokołem przesłuchania.

Oficer nie był na odprawie, na której omawiano zatrzymanie Blidy i prezesów spółek węglowych, bo wyjechał służbowo. Kiedy wrócił do delegatury ABW, dostał kopertę z informacją, że następnego dnia jedzie na akcję.

"Z dokumentów w tej kopercie wynikało, że mamy dokonać zatrzymania Barbary Blidy oraz przeszukania, celem zabezpieczenia dokumentacji. Poza tym poinstruowano mnie, że będzie chodziło również o tymczasowe zajęcie mienia. Nie przekazano mi żadnej informacji, że pani Blida oraz jej mąż posiadają lub mogą posiadać broń palną. (...) Gdybym posiadał informację o broni lub jakiekolwiek podejrzenia w tym zakresie, to dokonałbym w pierwszej kolejności zabezpieczenia broni. Uważam, że jestem zdrowy i zdaję sobie sprawę, jako funkcjonariusz ABW, że broni można użyć przeciwko osobom zatrzymującym (...) i w takim wypadku ja lub któryś z moich kolegów stalibyśmy się ofiarami jej użycia" - zeznał Grzegorz S.

Nie było antyterrorystów

Oficer twierdzi, że w kopercie były jedynie wydruki z bazy PESEL, zdjęcie Blidy, zarządzenie prokuratury o zatrzymaniu, postanowienie o przeszukaniu i numery telefonów Blidów.

„Z tego, co wiem po całym zdarzeniu, były tam, czyli na miejscu czynności, dwie sztuki broni. Wynika z tego dla mnie, że ktoś źle rozpoznał sprawę, przekazał mi nierzetelne informacje i wysłano mnie razem z kolegami na tzw. realizację z narażeniem własnego życia. Poza tym, zgodnie z wewnętrzną instrukcją ABW objętą klauzulą » poufne «, zatrzymania osób mogących posiadać broń palną dokonuje brygada antyterrorystyczna. (...) Wiem, że na odprawie stwierdzono, że jedna z zatrzymywanych osób jest myśliwym. Ja nie zakładałem, że tą osobą może być Barbara Blida, ponieważ broń myśliwska jest duża i tym samym trudniejsza w ukryciu. Gdyby tą osobą była Barbara Blida, to wysłano by zapewne z nami grupę antyterrorystyczną albo wzmocnioną”.

Dowódca akcji u Blidów dodał, że to oficer prowadzący śledztwo powinien przed zatrzymaniem podejrzanych sprawdzić w policyjnej bazie danych, czy mają broń.

Kto kazał filmować?

Grzegorz S. twierdził, że zarządzenie o filmowaniu zatrzymań niektórych podejrzanych wydała centrala służb specjalnych. Nie potrafił jednak powiedzieć, kto wydał rozkaz wysłania ekipy z kamerą pod dom Blidy. "Mnie postawiono przed faktem dokonanym" - zeznał.

Jego zespół zgubił się w Siemianowicach Śl.: "Dom [Blidy] znalazła grupa, w której był Tomasz F. [kierowca wiozący operatorkę z kamerą]. (...) Oni nas skierowali pod właściwy adres. Po drodze w samochodzie rozmawialiśmy (...), aby czynności wykonywać w sposób spokojny i dyskretny. Poleciłem nie zakładać kurtek służbowych z napisem ABW. Mieliśmy je przewieszone na rękach. Pod adres dojechaliśmy (...) około godziny 6-tej".

Pamiętam, że gasła w oczach

Oficerów ABW wpuścił Henryk Blida, mąż posłanki SLD.

Grzegorz S.: "Był w szlafroku. Kiedy przyszła pani Blida, ona również była w szlafroku. (...) Podałem pani Blidzie zarządzenie o zatrzymaniu i przymusowym doprowadzeniu. (...) Zatelefonowała do adwokata (...), a potem poprosiła mnie o umożliwienie skorzystania z łazienki. Cały czas była w szlafroku, z jej wypowiedzi wynikało, że chce skorzystać z toalety. Nie było żadnych podstaw, żeby odmówić. Wtedy kazałem pani P. [agentce] iść razem z panią Blidą".

Chwilę później usłyszał krzyk koleżanki, wołała go po imieniu. "Przebiegłem przez łazienkę do małej wnęki, gdzie leżała pani Blida. W pierwszej chwili myślałem, że ona zemdlała albo zasłabła. Gdzieś obok usłyszałem głos P., że ona się chyba postrzeliła. (...) Zobaczyłem pana Blidę za mną, kiedy stałem w wejściu do tego mniejszego pomieszczenia, który podniósł broń. Natychmiast kazałem mu ją odłożyć. Odłożył ją do zlewu" - opowiadał oficer ABW.

Z łazienki zadzwonił po pogotowie i zaczął reanimację. „Pani Blida, z tego co pamiętam, gasła w oczach. (...) Gdy wbiegłem do pomieszczenia, jeszcze ciężko oddychała. (...) Nie pamiętam, czy była przytomna, czy też nie, czy miała np. otwarte oczy. (...) Krzyczałem do Barbary Blidy » pani Basiu, niech pani nie umiera «. Potem przyjechało pogotowie”.

Nie miałem prawa jej przeszukiwać

Grzegorz S. pytał potem agentkę, co się stało w łazience. Przyznała, że się odwróciła, kiedy Blida usiadła na sedesie. "P. powiedziała, że nie słyszała strzału.(...) Mówiła mi, że gdy poszła do łazienki, to zapytała Blidę, jak się czuje, i zapytała ją o broń. Usłyszała odpowiedź negatywną".

Na pytanie prokuratora, dlaczego Blidy nie przeszukano przed wejściem do łazienki, Grzegorz S. odparł: "Pani Blida była w ciasno opiętym szlafroku i uważam, że zgodnie z przepisami i adekwatnie do zaistniałej sytuacji i jej zachowania nie miałem prawa jej przeszukiwać. (...) Zachowanie pani Blidy było spokojne, opanowane, była to normalna rozmowa i czynność nie musiała być przeprowadzona według mnie niezwłocznie".

Grzegorz S. przyznał, że przed akcją oficerowie ABW nie mieli szkoleń dotyczących prawnych procedur związanych z zatrzymaniem. Zaczęto je organizować dopiero po śmierci byłej posłanki SLD.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: