niedziela, 6 kwietnia 2008

Wstrząsająca spowiedź zabójcy Olewnika

Hubert Woźniak
2007-11-06, ostatnia aktualizacja 2007-11-07 08:54

Wiele zła wyrządziłem rodzinie Olewników. Dziś chcę ją prosić o przebaczenie - mówił we wtorek, na początku procesu porywaczy Krzysztofa Olewnika, Sławomir K. To on trzymał zawiniętego w worki mężczyznę, gdy jego kompan dusił ofiarę.

Zobacz powiekszenie
Fot. Dominik Dziecinny / AG
Ogłoszenie wyroku ws. porwania i zabójstwa K. Olewnika, rok wcześniej F. popełnił samobójstwo
Krzysztof Olewnik, syn potentata branży mięsnej z Drobina pod Płockiem, został uprowadzony w nocy z 26 na 27 października 2001 r. Rodzice 25-letniego wówczas mężczyzny znaleźli w jego domu tylko ślady walki i krew na ścianach. Kilka dni później zgłosili się porywacze, chcieli okupu.

Wczoraj w Płocku rozpoczął się proces porywaczy i zabójców Krzysztofa. Relacja jednego z oskarżonych była wstrząsająca.

Któryś powiedział: "On leży z tyłu"

- Początkowo nie przyznawałem się do winy - potwierdzał przed sądem Sławomir K. To 51-letni mieszkaniec Warszawy, bez wykształcenia, zarabiał na życie jako bagażowy w Locie. - Ale wyrzuty sumienia nie dawały mi spać, jeść, dlatego rok po aresztowaniu postanowiłem powiedzieć, jak było naprawdę.

K. opowiadał, że nie było go przy uprowadzeniu Krzysztofa. - Dowiedziałem się o tym później - mówił. - Dzień po porwaniu pojechałem do Wojciecha F. Chciał, żebym wynajął na swoje nazwisko jego domek letniskowy w Kałuszynie [w powiecie mińskim]. Pojechaliśmy tam, po drodze spotkaliśmy Artura R. i Cezarego W. Kazali mi się przesiąść do ich poloneza. Wtedy któryś powiedział, że "on leży z tyłu". Mężczyzna był związany, na głowie miał kominiarkę z zalepionymi oczami. W Kałuszynie musiałem mu pomóc wysiąść. Wtedy nie wiedziałem, że to Krzysztof Olewnik.

Z zeznań K. wynika, że Wojciech F. kazał mu pilnować Krzysztofa, po godzinie wrócił z długim prętem.

- Przewiercił ścianę garażu w dwóch miejscach, przełożył pręt przez dziury i z jednej strony do końcówek przymocował łańcuchy, które miały ze dwa metry długości - kontynuował Sławomir K. - Śruby zniszczył, aby nie można było ich odkręcić. Do tych łańcuchów był przywiązany Krzysztof. Jeden łańcuch miał na szyi, drugi na nodze.

W środku były jeszcze materac, telewizor, lampka i wiadro na nieczystości. Na koniec F. uruchomił kamerę przemysłową i podłączył do telewizora na górze domu. Pozwalała obserwować to, co dzieje się w garażu. - Następnego dnia przywiozłem jedzenie, ale ten mężczyzna powiedział, że nie jest głodny - dodawał K. - Potem przez całe następne dwa lata woziłem jedzenie, może nie codziennie, ale byłem tam trzy, cztery razy w tygodniu.

Domyśliłem się po "997"

Sławomir K. nie potrafił sam, od początku do końca, opowiedzieć o tym, co działo się w czasie porwania Krzysztofa Olewnika. Sąd zaczął wtedy czytać jego wyjaśnienia z października 2006 roku, z dnia, w którym się złamał i zaczął opowiadać śledczym o porwaniu i zabójstwie syna biznesmena.

Mówił wówczas m.in.: - Któregoś dnia Ireneusz P. kazał mi nagrać program "997" i przywieźć do Kałuszyna. Obejrzał to nagranie i natychmiast kasetę zniszczył. Wtedy domyśliłem się, że trzymany w garażu mężczyzna to Krzysztof Olewnik. Raz, jak nikogo nie było, zszedłem na dół, zapytałem, jak się czuje, ale powiedział, że nic mu nie potrzeba. Zarośnięty był bardzo. I to mimo że F. dwa razy go strzygł, a mi kazał wynosić włosy. Wynosiłem je w reklamówkach, które otwierałem powoli, tak żeby wiatr rozwiał włosy.

Według K. wszystko zaczęło się od Ireneusza P.: - To on potrzebował pieniędzy i chciał zwinąć Olewnika. Musieli go obserwować wcześniej, bo P. wiedział, że mógł to zrobić, gdy Krzysztof wracał z dożynek. Kiedy ostatecznie po niego pojechali, to Wojciech F. wszedł do domu Olewników przez uchylone drzwi balkonowe w czasie jakieś imprezy. Poczekał, aż wszyscy sobie pójdą. Wtedy wpuścił innych. Miał automatycznego skorpiona, którym ogłuszył Olewnika. W Kałuszynie chłopak był trzymany aż do pobrania okupu i jeszcze dłużej. W okup już byłem wtajemniczony. Zwlekali z jego zabraniem, bo bali się policji i nie mieli pomysłu, jak go podjąć. Raz była próba, by sprawdzić, czy rodzina Olewnika współpracuje z policją. Bliscy Krzysztofa mieli wyrzucić okup z pociągu, który ktoś obserwował z dachu swojego domu. W końcu mieli podrzucić pieniądze przy trasie toruńskiej, przez otwór w barierze dźwiękochłonnej, tak by spadł na drogę niżej. Miejsce było oznakowane palącymi się zniczami. Wzięliśmy okup i wsiedliśmy do samochodu, pojechałem na drugą stronę rzeki, pod most. Otworzyłem okna, rozlałem benzynę i podpaliłem samochód, był skradziony specjalnie do odebrania pieniędzy. Przesiedliśmy się do dużego fiata, a Ireneusz P. i Stanisław O. sprawdzali pieniądze i czy nie ma tam GPS-u. Nie spodziewałem się, że tyle euro w banknotach o nominale 500 to taka mała paczka.

Powiem prawdę: Krzysztof nie żyje

Na koniec przesłuchania, rok temu, Sławomir K powiedział: - Długo szukaliśmy działki, na którą mogliśmy zabrać Olewnika. Wojciech F. nie chciał go dłużej trzymać w Kałuszynie. Kupiłem w końcu działkę na własne nazwisko, a złożyłem się na nią z Ireneuszem P. Wojciech F. wpadł na pomysł, by przygotować tam szambo, w którym można by trzymać Krzysztofa. Zrobił nam je ktoś miejscowy. Olewnika przewiozłem polonezem, którego też kupiłem za pieniądze z okupu, jechałem bocznymi trasami. Żeby się nie pogubić, dzień wcześniej oznakowałem drzewa. Powiem prawdę: Krzysztof Olewnik nie żyje, jest obok śmietnika, z pięć kilometrów od tej działki. To Robert P. go udusił, chłopak był skrępowany, miał skute ręce. Robert założył mu na głowę czarne torby, takie na śmieci, i przytrzymał, żeby powietrze nie dochodziło. Nie pomagałem dusić, Olewnik leżał na wznak, ja trzymałem go za nogi. Potem długo kopaliśmy dół. Przed wyjazdem z działki wyczyściliśmy szambo, zabraliśmy koc i materac, odzież. Pojechałem do F. i powiedziałem: "Koniec". On wymyślił, że zadzwoni do rodziny i powie, że za karę chłopak wróci, ale dopiero za dwa lata, żeby go nie szukali. Zamordować Olewnika Wojciech F. i Ireneusz P. planowali dawno, ale to F. zdecydował, żeby to zrobić. Nikt mu się nie sprzeciwiał. Raz powiedziałem, że można by Olewnika wypuścić, to się na mnie rzucił i mocno pobił. A Ireneusz P. powiedział do mnie i Roberta P, że "skoro nie było was przy porwaniu, to właśnie my go zabijemy". Robert P. wymyślił, jak to zrobić.

Kiedy Krzysztof czekał na ratunek

Skrępowany i udręczony Krzysztof Olewnik spędził w zamknięciu dwa lata. W tym czasie porywacze wodzili za nos zrozpaczoną rodzinę Olewników, policję i kolejne prokuratury, które zajmowały się sprawą. Kiedy w lipcu 2003 r. w końcu podjęli okup (300 tys. euro), najpierw przenieśli porwanego mężczyznę z piwnicy do szamba na działce w lesie pod Różanem (w pobliżu Makowa Mazowieckiego) i tam udusili.

Nad sprawą pracowało wiele zespołów policji i prokuratur. Dopiero Prokuratura Okręgowa w Olsztynie sprawę rozwikłała. Przed Sądem Okręgowym w Płocku prokuratura postawiła 11 osób oskarżonych o udział w zorganizowanej grupie, która uprowadziła, dręczyła i zabiła młodego mężczyznę. Każda z nich ma inne zarzuty - jedni te najcięższe, inni tylko udzielania pomocy w porwaniu. Osiem osób jest aresztowanych, trzy znajdują się tylko pod dozorem policji.

Nie ma między nimi Wojciecha F., któremu przypisuje się kierowanie całą akcją. Powiesił się w areszcie, osiem miesięcy po tym, jak Sławomir K. zaczął mówić.

Ten ostatni razem z Robertem P. (38-letnim stróżem nocnym z Drobina) odpowiadają za uprowadzenie, dręczenie i zabójstwo Krzysztofa Olewnika. Pozostali: Ireneusz P. (44-letni elektromonter z Drobina), Piotr S. (34-letni robotnik budowlany z Nowego Dworu Mazowieckiego) Artur R. (32-letni kierowca z Nowego Dworu Mazowieckiego) i Cezary W. (32-letni ślusarz z Nowego Dworu Mazowieckiego) oraz Stanisław O. (50-letni mechanik z Wyszkowa) są zamieszani w uprowadzenie mężczyzny. Ale to niejedyne zarzuty pod ich adresem. Czterech z tej grupy jednej z nocy napadło na rodzinę śpiącą w domu. Wykorzystali to, że alarm był wyłączony, wyłamali drzwi i zaatakowali. Skrępowali troje dzieci: 13-letniego chłopca, 11- i 7-letnią dziewczynkę oraz ich matkę, którą potem polewali wrzątkiem, by się przyznała, gdzie w domu schowała pieniądze i kosztowności. Kobieta wyszła z tego z poważnymi poparzeniami.

Poza tym mężczyzn oskarża się o cały szereg włamań i kradzieży. Proces, który wczoraj się zaczął, potrwa pewnie kilka miesięcy.

Źródło: Gazeta Wyborcza Płock

Brak komentarzy: